sie 102020
 

Mój wczorajszy tekst zaktywizował kilku troli. Taki efekt osiągnąłem z całą pewnością. Ciekawe czy osiągnę jeszcze jakiś. Na razie pomyślałem, że warto by było przypomnieć relacje pozostawione przez kogoś, kto nawet niewiele przeżył, ale miał styczność z osobami, które przeszły przez udrękę prawdziwą. Może to kogoś przywiedzie do opamiętania, choć na wiele nie liczę. Jeden z czytelników przywiózł mi cały pakiet książek, wśród których, ku mojemu zaskoczeniu znalazły się wojenne wspomnienia Zofii Nałkowskiej. Jak się okazało Zofia Nałkowska przez całe powstanie przesiedziała w zasadzie po sąsiedzku, we wsi Adamowizna, w której dziś jest nasz kościół. Chodziła nad stawy w Putce i na Starem. Dziś nazwy te już nie istnieją, bo wszystkie obszary zostały włączone do wsi Adamowizna. Otworzyłem ten dziennik i przeczytałem wszystkie wpisy, dokonane w tej okolicy. Oto niektóre fragmenty.

Dziś – ukryta pod kopką małych snopków, w rozległej przestrzeni pola i nieba, widziałam ciężką łunę nad Warszawą, która we dnie wygląda jak chmura. Przeżyłam sobą chyba wszystko, co da się przeżyć na ten swój finalny temat. Wiedząc zarazem o każdej chwili, jak jestem śmieszna , o ile rzecz okaże się nieprawdziwa. Wiem już czym jest ten strach, pomieszany z obrzydzeniem , strach groteskowy, które nie jest wewnętrznym zamętem i popłochem, ale raczej skupieniem, raczej pogardliwą zgodną na to cudze postanowienie. (…)

Ludzie, którzy uciekli z Warszawy, przynoszą nowe wiadomości. Powstanie się nie udało, powstanie, które zjednoczyło wszystkie skłócone elementy. Walki na ulicach trwają. Odebrane dzielnice są całe palone, ulica za ulicą, dom za domem. Ludność wywlekana z mieszkań, rozstrzeliwana na ulicach.

Dziś przyszła do Grodziska kolejka z Warszawy, pełna uciekających kobiet, dzieci i starców. Tłum rozszedł się po tutejszych drogach. Przed kapliczką przydrożną na Putce klękali wszyscy, zawodząc i jęcząc, dziękując Bogu za wyrwanie z tego piekła na ziemi. Młodych mężczyzn nie wypuszczają z miasta. W terrorze i rabunku biorą udział ci egzotyczni ludzie ze stepów, których tam widziałam przed wyjazdem. To oni uzupełniają inscenizację odwrotu wszystkimi wiadomymi dawniej szczegółami, żywym ofiarom wybijają złote zęby, znęcają się nad kobietami i dziećmi.

W jednym obozie mieści się czterdzieści tysięcy osób, nie mają jedzenia, za szklankę wody płacą paręset złotych. W nocy, w ciasnocie i ciemności rozlega się krzyk dziewcząt wywlekanych przez straż. Krzyczą, a później milkną. Jedna krzyczała dłużej niż inne i dopiero wystrzał z rewolweru sprawił, że umilkła. Są tam jakieś wielkie numerowane bramy, którymi wychodzi się na odmienne losy.

Powstali w chwili gdy na odcinku Warszawy znalazły się trzy nowe dywizje pancerne najlepszego wojska i odrzuciły w tym miejscu front na wschód, odzyskując zajęty Radzymin. Jakby nie mieli wywiadu, jakby działali na ślepo, nie zapewniwszy sobie synchronizacji z akcją na froncie, nie nawiązawszy z sojusznikiem do ostatniej chwili porozumienia. Jak dzieci, jeszcze raz wciągnięte śmiertelną zabawę wojny, ginące dziesiątkami, zawsze mężne i zawsze niemądre. Co ich pcha, że wsłuchują się w te głosy po nocy i idą za nimi na śmierć. I wloką za sobą całe to milionowe miasto, które „idzie z dymem” w powietrze. – Czym jest ta dymiąca rana na mapie globu w układzie politycznym świata, w decyzjach historii.

Wszyscy są „spaleni”, wszyscy mają tylko, co „na sobie”. Wszyscy z największym trudem zmieniają banknoty pięćsetzłotowe, chodząc z każdym po parę razy do Grodziska. Wszyscy usiłują coś niepotrzebnego sprzedać, by kupować mleko i jaja. Wczoraj Halinka sprzedała wreszcie moje pantofle za dwa tysiące pięćset złotych (za co dostała dwieście pięćdziesiąt) oraz dziesięć deka kawy za trzysta pięćdziesiąt (też z potrąceniem dla siebie 10 procent). Nie miałyśmy już nic pieniędzy. Dom wypełniony jest nieprzeliczonymi kobietami, przeważnie starymi, mężczyzn prawie nie ma. Składamy się na koszty wyżywienia (pięćdziesiąt złotych od osoby), sprzątamy i gotujemy same.

W pokoju Hani śpi na podłodze pani Kłossowiczowa. W salonie na dole, który dotąd zajmowały, kwaterują oficerowie węgierscy, strzeżeni przez zalegających pokotem przedpokój ordynansów. Podwórze stajnia i stodoła pełne są węgierskich żołnierzy i ich koni. Po południu widziałam stąd przez okno, jak napoiwszy zwierzęta walili się zmęczeni byle gdzie i niestety szukali na sobie wszy. Ich najazd wzniecił powszechne przerażenie, okazali się jednak ludzcy i łagodni. Prócz oficerów są to wszystko Słowacy, w kuchni obierali kartofle i robili herbatę dla oficerów, każdy prawie rozumie po polsku. (…) Po drodze, po zaroślach i ogrodach w zmierzchu wszędzie widma tych żołnierzy. Kradną śliwki, jabłka, orzechy, są łagodni. A mogliby nie być. Mogliby być jak ci Ukraińcy w Warszawie – rabujący, gwałcący, strzelający do ludzi. Tylko, że nie dostali jeszcze rozkazu, który rozpętałby w nich to, co jest gotowe. – Mosty w Warszawie są wysadzone, przez Wisłę przeprawili się na pontonach pod Siekierkami. Zapytani czy będą nas tu palić, mówią niepewnie, że chyba nie. Nie wiedzą. – Jesteśmy na tyłach cofającego się frontu. I wszystko może się stać. I w Warszawie łudziliśmy się, że „nie zdążą”. Zdążą wszystko, co zechcą. Zrobią to tymi łagodnymi Słowakami, tymi eleganckimi węgierskimi oficerami. Wystarczy jeden łącznik z takim rozkazem, wystarczy może tylko telefon.

Nie bierze się na serio nic – aż do końca, chociaż się przewiduje, choć wiadomo, że to przyjdzie. Prawda, że nie miałam żadnej tu pomocy prócz Hani, że wiedziona ambicją skwapliwie wypełniam te różne prace w kuchni i przy sprzątaniu. Ale ostatecznie dopiero w chwili ostatniej, gdy tych Węgrów pełen już był dom i ogród, do głębokiego, wybranego złamaną łopatą i zwykłym talerzem piaszczystego dołu wrzuciłam straszliwie ciężką walizę z rękopisami i kartonowe pudło z Dziennikiem.

Zgroza leży na przyszłości warstwami. Gdy zgodzimy się na jedną jej wersję, przewidując ją od dawna i wszystko tak w sobie poprzestawiając, by móc ją znieść, a ten czas przyjedzie, to okazuje się, że nie ona jest przeznaczona – jako zbyt łatwa, zbyt błaha. Wleczeni czasem, nasuwamy się sobą na to miejsce – i ukazuje się nam pod oczekiwanym całkiem inna formacja grozy, wobec której nie uzbroiliśmy się w nic.

Dlaczego umieściłem tu fragmenty tego dziennika? Po to, by każdy dobrze zrozumiał czym psychoza i manipulacja różnią się od obawy o życie. Otóż tym, że człowiek, który staje wobec grozy prawdziwej do końca wmawia sobie, że nic się stać nie może, bo przecież on musi przeżyć. I nie traktuje, jak Zofia Nałkowska, grozy serio. Stawia się poza nią, żeby ocalić godność i resztki spokoju. I jak widzimy z tej relacji, żadne oswajanie grozy nic nie może pomóc. Ludzie zaś zajmujący się zawodowo manipulacją, to znaczy tacy, którzy szukają darmowego kolportażu dla zleconych sobie treści i uważają, że każdy powinien rozmawiać na te tematy, które ich interesują zachowują się inaczej. Ludzie budujący wokół siebie atmosferę grozy, całkiem fikcyjną, chcą zarażać tą grozą innych i demonstrują przy tym postawę straceńczej odwagi lub krańcowej determinacji. I wszystko, łącznie z najbardziej oczywistymi idiotyzmami traktują serio. Po to, by poczuć się lepiej. Pani Zofia zaś wyobrażała sobie grozę i śmierć w męczarniach po to, by poczuć się gorzej i odsunąć od siebie, a także oswoić ten moment śmierci prawdziwej. Powtórzę więc raz jeszcze to co napisałem wczoraj – nie ma tu miejsca na takie treści. Idźcie je kolportować gdzie indziej.

  41 komentarzy do “Prześladowanym i udręczonym przez system”

  1. „Mój wczorajszy tekst zaktywizował kilku troli. Taki efekt osiągnąłem z całą pewnością. Ciekawe czy osiągnę jeszcze jakiś.”

    Nigdy nie oszczędzaj na jasnowidzu, to będziesz wiedział ☺

  2. takie polskie wojenne archiwum:

    piaszczysty dół wykopany połamaną łopatą i talerzem (zapewne wyszczerbionym), a w dole waliza z twórczością pisarską. Dół zasypany, twórczość pisarska uratowana (?) na  później…oczywiście o ile właścicielka tego „archiwum” przeżyje …

    Gdzieś w swoich wspomnieniach Nałkowska opisywała początek II WŚ (chyba była w Grodnie) i tęsknie opisywała swój „salonik z białej brzozy”… Te wspomnienia to utrata wszystkiego, chyba nawet nadziei na przeżycie … Codzienny strach że jeden telefon do stacjonujących wojsk może w każdej chwili  przenieść mieszkańców Adamowizny na tamten świat. Tak jakoś banalnie … wystarczy telefoniczny rozkaz…

  3.  

    przez 4 lata wojny nie wiedzieć czy „zobaczy się następny dzień” – to jest niewyobrażalne dla nas dzisiaj czteroletnie oswojenie ze śmiercią – takie udręczenie przez system.

  4. No i jak mam nie wyrzucać troli, którzy chcą się ekscytować covidem?

  5. chyba o covidzie piszą ci co nie mają nic do powiedzenia,

  6. Niesprawiedliwe uwagi o Węgrach i Słowakach.

    Typowa polska ignorancja.

    Byłem/byłam w Baden, we Włoszech, w Grecji, a o najbliższych  sąsiadach nie wiem nic.

    Właśnie wróciłem z urlopu na Węgrzech, gdzie cierpliwie pokazywałem dzieciom, czym są Węgry, Słowacja, Słowenia, a mogłem jechać do Tunezji albo do Zakopanego, tylko po co?

    Z zacytowanego fragmentu i stylu pisania wyłania się wniosek, że Zofia Nałkowska to taka ówczesna Olga Tokarczuk, czyli jednak ignorancja.

  7. I ten magiczny sposób pojmowania świata, czyli własne, subiektywne postrzeganie jest ważniejsze od rzeczywistości. Postrzeganie to staje się szalenie precyzyjne jedynie w kwestiach finansowych.

  8. Tokarczuk w „Księgach Jakubowych” bardzo finezyjnie omija lub oględnie opisuje drażliwe kwestie gwałtów w sekcie Franka.

    U Nałkowskiej w tym względzie widać mistrzostwo.

    Podsumowując: pisarka nie jest wiarygodna.

  9. I był pan w Adamowiźnie za okupacji? Naprawdę? Niech pan się przestanie kompromitować może, bo mnie pan zaczyna bardziej wkurzać niż bloger smieciu

  10. Nałkowska to nie Tokarczuk, a pan nie wie jak się zachowują oficerowie, którzy dostają rozkaz. Pan też nie jest wiarygodny

  11. Niesprawiedliwe uwagi? W jakim zakresie?

    Przypominają mi się wspomnienia z powstania, gdy po wizycie Węgrów na Czerniakowie, przyjętych cudem wydobytymi rarytasami w czasie rozmów o wsparciu powstania, rozpoczęło się precyzyjne ostrzeliwanie po pokazanych im pozycjach.

  12. Przepraszam, ale nie rozumiem dlaczego wspomnienia Zofii Nałkowskiej są niewiarygodne. Taktyka spalonej ziemi był powszechnie stosowana w czasie II WŚ – a tego dotyczyło pytanie „czy będą nas tu palić” – inną kwestią jest czy tylko same budynki czy też razem z ludźmi.

  13. >Mogliby być jak ci Ukraińcy w Warszawie – rabujący, gwałcący, strzelający do ludzi…

    Czy Nałkowska i warszawianie wokół niej byli „niezorientowani”?

  14. Jednak żołnierz węgierski z formacji chroniącej koronę św. Stefana zasalutował mi i córce spontaniczne, chociaż nie musiał, gdy w zeszłym roku opuszczaliśmy koszary w Budapeszcie, więc mogę coś więcej powiedzieć, niż pani Zosia z Warszawy, ale nie kwestionuję jej kunsztu literackiego i znajomości spraw warszawskich, tylko trochę drażniące jest to pisanie między wierszami, gdy mamy obecnie dostępne inne materiały i możemy wyrażać się swobodnie, jak nie przymierzając, w telewizji wrealu24.

     

    I pomyśleć, że pani Nałkowska była dla pokoleń lekturą obowiązkową, wyrocznią i jedynym źródłem informacji o tamtych czasach.

    Nie kwestionuję również autentycznych przeżyć, emocji i subiektywnych odczuć tej kobiety z „wyższych sfer”, natomiast jako dokument oceniam dzienniki średnio i jeszcze to groteskowe zakopywanie rękopisów, jak by było co zakopywać w Grodzisku, 50 km od Warszawy, chyba tylko ze względu na pospolitych złodziei.

  15. Z. Nałkowska w „Dziennikach” jest wiarygodna, druga wojna światowa miała charakter totalny, była wojną na wyniszczenie. „Palić” odnosi się też do ludzi. Wiedziała, co się działo wcześniej w innych miejscach. W „Medalionach” napisała, że rzeczywistość jest do wytrzymania, bo jest dana we fragmentach. Ludzie stopniowo oswajają się ze zgrozą, nie obejmują całości, w przeciwnym razie zwariowaliby, dokonują racjonalizacji rzeczywistości, która z punktu zwykłego ludzkiego doświadczenia jest absurdalna. Nałkowska nie ma złudzeń. Wie, do czego zdolni są ludzie.

  16. Taktyka spalonej ziemi nie była stosowana przez Niemców na ziemiach polskich, dopiero po przekroczeniu granicy własnego kraju, więc pytanie się Węgrów, czy będą palić było nie tylko niestosowne, ale naiwne albo prowokacyjne.

    Napisałem o wyższych sferach w cudzysłowie, bo pewna koleżanka prof. Miodka przystawiała się do mnie szepcząc na ucho, że Nałkowska też miała młodszego partnera, więc w środowisku nie będzie oburzenia.

  17. dlaczego zakopywanie dzienników (tak jak opisała) jest groteskowe? była przekonana że są ważne, bo dla niej były ważne, chyba były jedyne w Adamowiźnie, opisywały proces przetrwania z opisami tragedii PW,  więc były ważne

    Gdzie tu groteska ?

    Groteską jest dzisiejsze twoje lekceważące spojrzenie na tamten czas

  18. Groteskowe było zakopywanie skarbów, gdy dom już był pełen Węgrów, więc tacy groźni byli ci Węgrzy, czy nie?

    Jednego z żołnierzy w koszarach potraktowałem dość zdecydowanie i wydałem mu kilka poleceń trochę po angielsku, trochę po niemiecku i efekt psychologiczny był taki, że już chciał mi się podporządkować, za co zrugałem go i kazałem odmaszerować do zajęć.

    Żołnierz węgierski lub słowacki, poproszony o przysługę, zaniósłby pani walizkę w podskokach, bardzo chętnie, więc niektóre fragmenty, właściwie niektóre zdania tylko, przypominają jako żywo pamiętniki Jana Chryzostoma Paska, poza tym jest oczywiście koszmar wojny i okupacji.

  19. Korekta: nie po niemiecku, tylko po węgiersku mówiłem do żołnierza.

  20. Dzień Dobry,

    zaciekawił mnie pański punkt widzenia,czy mógłby Pan przedstawić argumenty merytoryczne na jego poparcie,emocje i salut żołnierza to chyba trochę mało.

    Pozdrawiam

  21. Węgrzy spalili wspaniałą carską rezydencję myśliwską w Białowieży.

    Może poczciwy bawili się zapałkami?

  22. Czy Węgrzy rzeczywiście są dżentelmenami, jak sugeruję, polecam Pani przekonać się osobiście, natomiast pewien pomocny trop do uwiarygodnienia mojej skromnej opinii na temat pani Nałkowskiej podaje Georgius.

    Z uszanowaniem

  23. Może nie wiedzieli, że w pałacu był goszczony Miklós Horthy.

    Czy są znane powody podpalenia pałacu?

    Może nie gustowali w architekturze rosyjskiej, jakieś resentymenty z I wojny?

  24. dla Węgrów, „papierzyska” Nałkowskiej  były bezwartościowe, nie było ich zadaniem likwidowanie elit, chyba że na wyraźny rozkaz (vide powyżej komentarz Jimmiego), ale wydaje mi się, że ona sama nie narzucała się swoją elegancją, podobnie jak:

    Kossak -Szczucka w „Pożodze” opisuje swoje „zlewanie się z podłożem” kiedy przebywa dwa lata w Starym Konstantynowie, żeby tylko nikt nie pomyślał że ona może „z panów”,

    tak zapewne podobnie Nałkowska 20 lat później po „Pożodze”, mieszkając w Adamowiźnie nie obnosiła się ze swoją elitarnością w obecności dobrych/niedobrych Węgrów.

  25. Węgrzy nie mieli powodów by się „wykazywać” w Polsce.  Jednostka została skierowana na wypoczynek, po ciężkich stratach na Polesiu. Niemcy przegrywali wojnę, a Węgrzy uważali, że nie są w stanie wojny z Polską. Kawaleria nie nadawała się do walk w mieście, dlatego Niemcy  zostawili ich w spokoju.

    Czy Nałkowska o tym wiedziała? I kiedy tak naprawdę o tym paleniu napisała?

  26. Rolnikowi jest łatwiej. Wojna, nie wojna, kryzys czy inne cyrki to on wie, że co na wiosnę zasiane, musi być przed zimą zebrane. Jak to było u mnie w domu opowiadane:

    Rzeka wylała, wszyscy siedzą na górce, obserwują przelewającą się wodę czekając na jakąś łódkę. Nagle ktoś krzyczy:

    -A co to? I wskazuje ręką w stronę, gdzie widać czapkę poruszającą się ponad wodą i za chwilę powracającą.

    – To jest Józek spod Brzegu. Powiedzioł, że powódź nie powódź, ale pole zaorać trza!

    Czego Gospodarzowi i czytelnikom życzę!

  27. To wcale nie jest śmieszne. Każdy powinien robić to, co do niego należy, tu i teraz. Mnie w domu uczyli, zrób dziś to, co masz zrobić jutro.

  28. Szanowny Georgiusie a może gdzieś jest w archiwach fotka saloniku Nałkowskiej, tego z „białej brzozy” ? Jako „niezorientowana” w meblach z białej brzozy – jestem go ciekawa.

  29. Dużo  emocji, żadnych argumentów,a notka ztrolowana.

    ,,jest Charakternik jest zabawa”

    Pozdrawiam

  30. Ludzie zamiast zająć się własnym życiem,  żyją tym co jest aktualnie na tapecie w mediach. Interesowanie się tym wszystkim, to strata czasu i umysłu. Czym jest teraz np.  seks afera w Samoobronie? Niczym.  Tak samo teraz to co to jest suflowane np. w telewizorni przeminie. Jak ktoś się naogląda,  naczyta to później chce się dzielić „wiedzą” z innymi.

  31. W moich archiwach nie ma. A w internecie jest Muzeum Nałkowskich w Wołominie.

  32. komu się podlizuję Georgiusowi czy Nałkowskiej ?

  33. odwiedziłam (internetowo) Muzeum Nałkowskich w Wołominie.

    A saloniki przedwojenne pięknie były pokazane serialu „Czas honoru”.

  34. Ludzie lubią magiel. Plotka z magla zawsze spajała, tworzyła klimat epoki.

    Wypełnienie eteru współczesną papką telewizyjno-internetową, swoistą mieszanką komercyjnego kiczu, propagandy i faku właściwie stanowi o istnieniu społeczeństw. Gdyby na wszystkich falach zapadła cisza, chyba otworzylibyśmy szeroko okna nasłuchując …

    A wracając do spostrzeżeń Nałkowskiej, co tam, że subiektywne, jak wszystkie, ale przede wszystkim realne i racjonalne.

  35. To tych dywizjach pancernych (Waffen SS?) i ten fragment: „Jak dzieci, jeszcze raz wciągnięte śmiertelną zabawę wojny, ginące dziesiątkami, zawsze mężne i zawsze niemądre.”  .

    W mediach pieją o geniuszu militarnym Piłsudskiego.

  36. ’Jednak żołnierz węgierski z formacji chroniącej koronę św. Stefana zasalutował mi i córce spontaniczne’

     

    Brak słów.

  37. Mnie się wydaje, że zakopywanie miało na celu uchronienie od „zawieruszenia” rękopisu w trakcie potencjalnej dalszej tułaczki.

    Może jakieś bliższe informacje o wizycie we wspomnianych koszarach – w jakim charakterze – bo ja w żadnych koszarach nigdy nie byłem a i nie skory jestem do wydawania poleceń żołnierzom.

  38. uchronienie od zawieruszenia/spalenia/zagubienia a dla autorki było to cenne kartki, podobnie jak podczas wojny na ul. Św. Teresy w Warszawie, gdzie przebywał Feliks Koneczny, panie przepisywały teksty autora, aby były one w większej ilości egzemplarzy i jeśli tu i tam zostanie spalone, czy wyrzucone to jednak przy większej ilości egzemplarzy któryś się zachowa. Maszyny do pisania robiły harmider więc przepisywano tylko w określonych godzinach kiedy na mieście był ruch.

  39. Traktujemy tych Węgrów jak jednolite stado, które albo całe bierze się do gryzienia, albo całe się łasi i merda. Pisarka w owym czasie była tak samo skołowana, jak wszyscy (Węgrów nie wyłączając), wyraża więc swoje i zbiorowe obawy o to, co nastąpi. Skąd ma wiedzieć, czy za chwilę nie pojawi się goniec na motocyklu z rozkazem, który każe wszystko puścić z dymem? Czy nie dojdzie do jakiegoś zamieszania, w którym ucierpią cywile, nawet mimo dobrych chęci owych Węgrów czy Słowaków. Przecież to wojna. Właśnie również dlatego zakopuje ciężkie rękopisy, z którymi wiąże jednak nadzieje na przyszłość, w końcu po coś je pisała. Zbyt nieporęczne, by w razie czego z nimi uciekać. Zbyt delikatne, by przetrwać zagładę w chaosie. A ówczesne doświadczenia dowodziły, że w każdej chwili może nastąpić i ucieczka i zagłada.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.