…i Łysiak Zelnika wywalił z czajnika i gwizdkiem mu tralalala…..ajajajaj popłyń do Rio…..Taka piosenka przyszła mi wczoraj do głowy, kiedy w oczekiwaniu na kataklizm jakim będzie remont łazienki zaczynający się zaraz, oglądałem wyreżyserowaną przez Jerzego Zelnika sztukę Waldemara Łysiaka zatytułowaną „Cena”. To było coś naprawdę niesamowitego. Ja już odwykłem od prozy i dramaturgii pana Łysiaka, miałem więc problem ze złapaniem oddechu. Było tak. Nieogolony gestapowiec w typie Paździocha z serialu o Kiepskich przychodzi do udającego arystokratę-inwalidę Barbasiewicza i składa mu propozycję nie do odrzucenia. Obaj aktorzy podświetleni są od tyłu i widać dokładnie, że mają jakiś problem z maszynkami do golenia. O ile u Barbasiewicza to może być po prostu kwestia wieku, pan Marek po prostu nie widzi już za dobrze i stąd te niedoróbki, o tyle w przypadku Paździocha gestapowca jest to zwykłe niechlujstwo. Gestapowiec Paździoch z miejsca przybiera pozę makiaweliczną, ma bowiem całkowitą świadomość swojej przewagi nad ofiarą czyli Barbasiewiczem. Oto syn Barbasiewicza, który w sztuce nazywa się Tarłowski, został aresztowany przypadkowo i grozi mu rozstrzelanie. Podobnie jak dziewięciu innym, szanowanym obywatelom miasta Rudnika nad Sanem. Gestapowiec proponuje uwolnienie syna, ale żeby mieć czystą sytuację i nie robić sobie kłopotu chce, żeby Barbasiewicz-Tarłowski wykupił jeszcze trzech innych. Problem jest taki, że trzeba szybko zamienić biżuterię na dolary, a ma być tych dolarów aż 80 tysięcy – po 20 od łba – ale to nie wszystko. Trzeba jeszcze wytypować innych ludzi do rozwałki, bo gestapowcowi Paździochowi musi zgadzać się buchalteria. Gdyby wypuścił czterech, a rozstrzelał sześciu, jego szef Kraus mógłby się czegoś domyślić i wpakować gestapowca za kraty za korupcję, a może i za coś gorszego, albowiem – co oznajmia Paździoch hrabiemu między wierszami – Gestapo właśnie wykańcza Abwerę – a on się obawia, żeby go z tą Abwerą nie skojarzyli. Łacno tak stać się może, albowiem u pana hrabiego bywał często jakiś Sternberg…chodziło chyba Łysiakowi o Staufenberga, mniemam, bo niby po co Paździoch miałby wymieniać jakieś nazwisko. A zrobił to wyraźnie w celu wywołania odpowiedniego wrażenia na widzu, który usłyszawszy powyższe powinien dostać zadyszki z podziwu nad erudycją autora sztuki. Pan hrabia zdruzgotany wymownością Paździocha i jego diabolicznym spojrzeniem godzi się na wszystko. Robi przy tym wrażenie człowieka, którego wojna nie dotyczy i który słabo zdaje sobie sprawę kto przeciwko komu walczy, a także dlaczego to czyni. Paździoch wychodzi, po kulturalnym niezwykle pożegnaniu, a hrabia wzywa do siebie miejscowego cinkciarza, którym jest ten facet co zwykle gra zdeprawowanych zdrajców, albo idiotów-pechowców. Cinkciarz, który jest z zawodu jubilerem mówi, że okay…biżuteria jest dużo warta, ale z gotówką będzie pewien problem, on jednak w ciągu kilku godzin jest w stanie wynaleźć panu hrabiemu 80 tysięcy dolarów. Przypominam, że jesteśmy w Rudniku nad Sanem, wokoło jest niemiecka okupacja, chleb na kartki, Żydzi wymordowani, precjoza pochowane w skrytkach, a Paździoch przyjdzie znów o siódmej z rana. Aha, jeszcze jedno – żadna komunikacja nie istnieje. Nie ma kursowych autobusów a najbliższa stacja kolejowa jest chyba w Rozwadowie. Ja oczywiście wiem, że Łysiak z Zelnikiem wsiedli do tego czajnika, by lotem koszącym przy prędkości naddźwiękowej ruszyć w kierunku niebiańskiej krainy wielkich metafor i problematyki moralnej. Zelnik to nawet zapowiedział w wiadomościach – że dziś będzie o wyborach i problematyce moralnej. Wiem to wszystko, ale wiem też, że to jest oszustwo. W dodatku marnie spreparowane. Nie można bowiem w 70 lat po wojnie wciskać ludziom, dobrze już poinformowanym w różnych ciekawych kwestiach takiego kitu. No, ale idźmy dalej, bo to co było dalej jest nader ciekawe. Oto hrabia, zbiera u siebie w salonie, najszacowniejszych obywateli miasta Rudnika i zaznajamia ich z sytuacją. Czyni to mimo że wcześniej obiecał Paździochowi całkowitą dyskrecję. Bez dyskrecji bowiem, o czym wszyscy wiemy, żaden interes udać się nie może. No, a Barbasiewicz najpierw dyskutuje szeroko o sprawie z cinkciarzem-jubilerem, a potem zaznajamia z nią elitę miasta. Łysiak obmyślił to tak, że ta elita to jest – niczym w soczewce – skondensowana elita kraju. Wielka metafora ze dwora po prostu. Mamy więc w szczytach stołu hrabiego na wózku, symbol odchodzącego świata, zramolałego dziada, który chce ratować swoją krew i gotów jest na to poświęcić majątek. Z drugiej strony mamy granego przez Krzysztofa Wakulińskiego profesora ateistę, który – jestem pewien – jest alter ego samego Łysiaka. Poznajemy to po tym, że w czasie dyskusji wypowiada się entuzjastycznie na tematy dotyczące życia płciowego. Przy tym Wakulińskim zatrzymałbym się na dłużej. Nie wiem bowiem czy pamiętacie, ale mam wrażenie, że kariera Krzysztofa Wakulińskiego zaczęła się do sceny gwałtu na jakiejś blondynce, która w trakcie wymienionych czynności wyrażała głębokie desinteressment poczynaniami Wakulińskiego. Ten zaś starał się jak mógł, robiąc przy tym miny tak dziwne i zaskakujące, że ja – widząc to jako dziecko – zapamiętałem je do dziś. Przez to właśnie, przez tę traumę z dzieciństwa, nie mogę spokojnie patrzeć na aktora Wakulińskiego, ani słuchać wypowiadanych przezeń kwestii. On zaś przy stole u hrabiego dawał prawdziwe popisy erudycji. Jego przeciwnikiem ideowym był ksiądz proboszcz, który ładował się pomiędzy dyskusje o kłopotliwym „tu i teraz” z jakimiś – nie istniejącymi realnie – zasadami. Co sprowadzało się w istocie do promowania bezradności i zwalania wszystkiego na Pana Boga. Łysiak w niemożliwy sposób komplikował sytuację, a dylematów moralnych zrobiło się w końcu tyle, że nie można było oddychać przed tym telewizorem. Dobrze, że babcia zasnęła, bo trzeba by było chyba wzywać jakąś ekipę z respiratorem. Prócz Wakulińskiego wymądrzał się jeszcze prawnik oraz członkowie ruchu oporu, sami prawicowcy. Był też przedstawiciel lewicy, który nie był komunistą, ale zarzucał endekom antysemityzm. Bo nie można było przecież uniknąć dyskusji o Żydach. I tak – naskakując jeden na drugiego – Polaczki uradzili, że zamiast tych czterech co ich hrabia wykupi, wydelegować do rozwałki miejscowych mętów. Przy stole obecny był przodownik posterunku granatowej policji, a więc sprawa ze wskazaniem takowych nie była kłopotliwa – nożownik, alfons i jeszcze jakiś trzeci gamoń. Dyskusja przyspieszyła wyraźnie przy sprawie alfonsa i jego owieczek, albowiem każdy, z profesorem Wakulińskim na czele, musiał się wyjęzyczyć na temat nierządu, jego zalet i wad. Myślę, że polska literatura i dramat nigdy nie odejdą od takich tematów i to jest dopiero wielki temat na sztukę. Co powoduje, że taki Łysiak nie może przestać myśleć o prostytutkach oraz proponowanych przez nich usługach? Czy to tylko jakieś szokujące przeżycia z dawniejszych lat, czy może obsesja wrośnięta w serce, a spowodowana nadmiernymi apetytami i słabnącymi możliwościami ich realizacji? Ja tego nie wiem. Wiem jednak, że w pewnym wieku i przed wypiciem większej ilości wysokoprocentowych wódek, pewne kwestie są niestosowne. W sztuce jednak zasada ta nie obowiązuje, a Łysiak, podobnie jak Korwin, przyzwyczajony do tego, że robił zawsze wrażenie na sfrustrowanej młodzieży męskiej, każe wygłaszać je swoim bohaterom.
Kiedy już ustalono co i jak, wszyscy rozeszli się do domów. Rankiem zaś Barbasiewicz spokojnie i z godnością oczekiwał na przybycie Paździocha w niemieckim mundurze. Paździoch przyszedł i w dłuższym wykładzie przeprowadzonym metodą Nicolo Machiavellego, oznajmił Barbasiewiczowi, że zrobił go w trąbę. Kasę oczywiście zabiera, ale listę nożowników i alfonsów pan hrabia może sobie zatrzymać. Nie chodziło bowiem o nich, ale o to, by wśród elity miasta Rudnika wytypować tych co są w konspiracji. Następnie wziąć pieniądze za niewinnych i zapuszkować, okaleczyć, a następnie rozstrzelać tych co należą do AK. Taki plan. Wstrząśnięty Barbasiewicz z miną cezara, który dowiedział się właśnie, że jego żona jednak nie jest taka święta jak wszyscy opowiadali, patrzy smutno za oddalającym się Paździochem. Ten na odchodnym zabrał mu jednak listę alfonsów, na okoliczność następującą – stanie się ona dowodem zeszmacenia elit miasta Rudnika nad Sanem. Barbasiewicz chciał się jeszcze dowiedzieć kto zdradził, ale Paździoch mu nie powiedział. Rzekł tylko, że wciąż działa umowa zawarta w 1939 pomiędzy Gestapo a NKWD, dotycząca wydawania sobie nawzajem polskiej partyzantki. Wskazał tym samym na lewicę.
Taka to była sztuka. Wcześniej zaś, w Teleekspresie pokazali jak znany patriotyczny piosenkarz Lech Makowiecki rapuje na temat żołnierzy wyklętych. Zaprawdę, zaprawdę powiadam Wam, dotarliśmy do punktu, określanego jako zinstytucjonalizowany kult umysłowej nędzy. Przed nami kolejny jego etap, znany już z czasów dawniejszych – przymusowe oddawanie hołdów tej nędzy. Zużyta karta rabatowa z pizzerii do której modlili się mali kosmici w filmie „Faceci w czerni” to jest rarytas w porównaniu z tym co wykonali wczoraj wieczorem Łysiak z Zelnikiem…
Na tym kończę. Idę sprzątać łazienkę. A zaraz przyjadą tu faceci co obiecali naprawić internet. Ciekawe co zdziałają.
Zapraszam na portal www.prawygornyrog.pl
Archiwum wojenne w Bad Arolsen wlasnie udostepnilo (szerzej, niz do tej pory) swoje zbiory. Dziekujemy i gratulujemy sluzbom niemieckim refleksu! Nasz IPN podjal juz z nimi cenna wspolprace na nowych zasadach. Ps. Miejscowosc Bad Arolsen znajduje sie na wysokosci Zaglebia Ruhry (na wschod od niego), w odleglosci strzalu artyleryjskiego od Willingen, gdzie odbywaja sie popularne zawody w skokach narciarskich.
Chcialbym sie zapytac, kiedy mistrz Coryllus rozpocznie probe dostania sie do archiwow w Wenecji i Stambule? Czy wlasnoreczne rozladowywanie nakladow, choc podkresla meskosc i prostolinijnosc Wydawcy, nie jest aby przeszkoda, aby zajac sie sprawami, ktore sa wazniejsze i nie cierpia zwloki?…
Z wyrazami szacunku.
Kiedyś byłem zażartym „Bonapartystą” (SIC!) – hahaha – Dzięki za ten wpis mistrzu 🙂
To , że Łysiak po 1989 nie zdołał już nigdy nawiązać do wcześniejszych opracowań nie znaczy by tą „Cenę ” udupić niczym jakieś dyrdymały , zresztą dramat był pisany pod konkretnych , wybitnych aktorów ale sprzed 20 lat ale generalnie dobrze się stało ,że wreszcie został zaprezentowany w TVP
A niby dlaczego nie mam tego udupić? To mój blog i mogę robić co chcę. Wystawili to za pieniądze PGNiG, konkretni, wybitni autorzy nic by temu nie pomogli, głównie z tego względu, że autor sztuki jest słaby
Ktoś z SN chciał obejrzeć ten film, znalazłam i film i scenę. Namiary na scenę :01:08:00. Dziewczynka minutę później. Czyli trzeba godzinę obejrzeć lub przewinąć. No i nie był to gwałt w zamierzeniu autora, ale dobrze Pan zapamiętał, bo każda scena seksu w polskim kinie wygląda jak gwałt i jest gwałtem na widzu. Amerykanie potrafią pokazać w takiej scenie czy bohaterowie się kochają, czy chodzi tylko o seks i inne niuanse. Nasi co nie nakręca wychodzi im gwałt. Gdyby ktoś chciał budować sobie obraz stosunków międzyludzkich w oparciu o polskie kino, to uciekł by do lasu i spędził resztę życia jako pustelnik…
https://www.youtube.com/watch?v=JJJm7uxJCKo
Dziękuję nie skorzystam
Trudno utrzymać popularność wśród czytelników całe życie , Łysiak prawie 20 lat dostarczał znakomitej literatury ,życzę podobnej kariery , a co do obsady , to chyba jednak ma znaczenie bo trudno dopatrzeć się wśród tych co zagrali w tej „Cenie” aktorów na miarę Bisty czy Lutkiewicza
Ze wszystkich książek, które czytałem Łysiaka „Cena” wydawała mi się najmniej ciekawa. Sam pomysł wielkiego moralnego dylematu jest moim zdaniem sztuczny. Tak jak filmy Kieślowskiego. Nie wymyśliłem tego. Ktoś tak o nich powiedział, że opowiadają sztucznie wydumane dylematy. I tak jest moim zdanie w „Cenie”.
Dobry teatr, polecam wszystkim baśniowcom, bo potwierdza wszystkie tezy kliniki, imperia mają agenturę, nie zbudujemy silnej Polski bez katolicyzmu, zdrada karana śmiercią niezbędna.
Taki film o dekadencji krakowskiej, trudno orzec jak ta rola głównego bohatera została przez Wakulińskiego zagrana, jakoś została, natomiast moją sąsiadką była p. Halina Golanko (samobójstwo w filmie) bardzo ładna kobieta, tak jak i na filmie.
W tej sztuce Łysiaka to jakoś pokazane są rozterki, my wiemy jakie chrześcijanin może mieć rozterki. Na prima aprilis dobre byłoby wystawić sztukę o tym, że protestancki żołnierz Niemiec miał wojenne rozterki. To by było. Np. w scenie przed zabiciem cywilów np. w Kostrzyniu – takie rozterki jak u Dostojewskiego. Nuda, ciąguta a on ten żołnierz niemiecki ciągle niezdecydowany, co robić? Budować 1000 letnią Rzeszę, czy nie budować?
Taki autor dostanie pokojowego Nobla i drugiego Nobla z literatury. i okrzykną go jak co najmniej Ranickiego – papieżem literatury.
>w oczekiwaniu na kataklizm jakim będzie remont łazienki …
Antoni Gołubiew (1907-1979), który niemal przez całe życie pisał czterotomową epopeję o Bolesławie Chrobrym, nie miał na remont łazienki, a w 1965 napisał tak:
„Dzisiaj przyszedł malarz, który jest szwagrem naszej dozorczyni i robi na lewo, co komu potrzeba. Nazwał mnie panem doktorem i zaśpiewał za pokój, kuchnię i łazienkę półtora patyka; z tym że łazienka ma być do połowy na olejno. Po targach zgodził się na tysiąc dwieście. Nie mam skąd wziąć takiej forsy […] Zdecydowałem, że wymaluję sam, nie święci garnki lepią. Któryś z kolegów pomoże i tak zarobię w parę popołudni tysiąc złotych. Prawdę mówiąc, okropnie mi się nie chce, nie mam energii”.
Gołubiew na wesoło czy raczej w rozterce , ale E. Kwiatkowski (budowniczy Gdyni) to nawet rozterek nie miał, po wojnie mieszkał wysoko i dozorca miał tam nie sprzątać klatki schodowej (kara dla Kwiatkowskiego) , tam często wpadał dzielnicowy pukając do sąsiadów czy Kwiatkowski „jest grzeczny” No i raz przyszedł jakiś początkujący milicjant, zobaczył wysoko na pięterku mocno starszego pana, zamiatającego klatkę schodową i zapytał „czy u tego tu Kwiatkowskiego to spokój?” A Kwiatkowski z miotłą w ręku odpowiedział zgodnie z prawdą – spokój.
Tak to jest kiedy partia robotnicza w nazwie, brała się za karanie i za wynagradzanie.
Profesor Waksmundzki z Lublina wraz z zespołem zajmował się chromatografią i na własne potrzeby wykonywali kapilarne kolumny do chromatografii gazowej, czyli cienkie szklane lub kwarcowe rurki o długości do 100 m. Padł pomyśl, aby nabyte umiejętności wykorzystać przy produkcji światłowodów. Pierwszy światłowód wykonany w warunkach chałupniczych zakładali osobiście pracownicy profesora. Część z nich pracowała w studzience telefonicznej, część na chodniku i między nimi profesor, który doglądał pracy podwładnych. Opodal przechodziła babcia z wnuczkiem, który zainteresował się prowadzonymi pracami. Babcia na to rzekła, że jak wnuczek nie będzie się uczył to będzie pracował jak ci oto panowie.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.