Najważniejszym pragnieniem człowieka jest ocalenie godności. I się nie wiążę z żadnymi bohaterskimi postawami bynajmniej, ale z najbardziej prozaicznymi, a bywa, że i zgniłymi kompromisami. Najlepiej kwestie te są widoczne w przypadku antysemitów, którzy tracą godność i wiarygodność, natychmiast, kiedy okazuje się, że jednak zostali wkręceni. A to się zdarza za często, żeby nie można tego było uznać za zasadę. Drugim, dobrym przykładem, jest nasz kolega Toyah. On, żeby ocalić złudzenia, jest gotów do wielu kompromisów. Sądzę nawet, że tak naprawdę bezkompromisową postawę może przyjąć tylko wobec mnie, bo wiadomo, że ja nie zrobię niczego głupiego, ani nie będę wywierał żadnych nacisków. Nie stosuję też podstępów. No dobrze, stosuję je nader rzadko i one mnie bardzo męczą. Jeśli idzie o relacje z innymi niż stworzone przeze mnie okolicznościami, toyah potrafi zbudować, całą kulturę kompromisów, które mają zasłonić jego bezradność wobec pewnych zjawisk. Tym mocniej i pilniej będzie strugał owe deski ratunku im więcej wątpliwości będzie drążyć jego umysł. Każdy z nas ma swoją granicę bezradności wobec bliźnich. To znaczy coś takiego, co każe nam ustąpić. I tak fetyszem naszego kolegi jest wyraz „uprzejmość”. Jeśli ktoś jest uprzejmy, niechby był nawet złodziejem, zawsze znajdzie posłuch u toyaha. A jak do tego będzie jeszcze demonstrował nachalną troskę o rodzinę, to toyah jest już cały jego i mowy nie ma, żeby się w tych pęt wyzwolił. I tu dochodzimy do kompromisu w obronie godności. Toyahowi czasem coś zaświta, że może ten uprzejmy, troszczący się o rodzinę człowiek, którego gęba wypełniona jest frazesami, nie ma wcale dobrych zamiarów. Sam jednak takiego osądu nie sformułuje, albowiem wszystko co wielbi i czemu oddaje cześć przez całe swoje życie zostałoby bardzo nadwątlone. W takich sytuacjach toyah odwołuje się do opinii grupy. I wczoraj właśnie się odwołał, a ja ponieważ nie mogłem tego skomentować u niego na blogu, postanowiłem napisać ten tekst. Dodam jeszcze tylko, że toyah jest tu pewnym przykładem, albowiem znam wielu bardzo ludzi, aktywnych także na tym blogu, którzy uważają, że szpieg nosi czarną maskę na oczach, a oszust matrymonialny ma zabójczy, czarny wąsik i marynarkę w drobną kratę. Dziesiątki razy słyszałem te tłumaczenia – wiesz, może się jednak mylisz? On tak ładnie opisał to czy tamto. Nie zauważyłem w tym nic podejrzanego. Oczywiście, bo kanciarze powinni działać w ten sposób, żeby ich zamiary były rozpoznawalne z kilometra. Wtedy nasza godność, pojedynczo i zbiorowo, byłaby zabezpieczona i ocalona. To są marzenia ściętej głowy.
Opisał toyah wczoraj pewną bajkę, którą ogląda z wnuczką Martynką. Napisał, że bajka ta nie budzi w zasadzie jego wątpliwości, ale….kłopot jest taki, że występujące w niej zwierzęta nie mają rodziców. Opiekują się nimi mrówki. Ujmując rzecz syntetycznie – wszystko jest okay, ale mamy tu relacje międzygatunkową. I to nie pokazaną w ten sposób, że gatunek wyższy dominuje nad niższym (nie będziemy teraz tych pojęć definiować. Każdy kto miał biologię w szkole rozumie o co chodzi). Jest dokładnie odwrotnie, gatunek niższy rządzi wyższymi gatunkami. I to jest według toyaha „nic podejrzanego”. Nie wiem jak wy, ale jako dziecko, a także dziś, jako starszy już człowiek, bardzo lubiłem żywe, pastelowe kolory. Kiedy byłem dzieckiem, było mi w zasadzie obojętne co się za tymi kolorami kryje. Chciałem, żeby były. I tak samo jest z tą bajką. Ona uwodzi dzieci nie sytuacjami, które są boleśnie standardowe i powtarzalne, ale tymi kolorami. Aha, zapomniałem o tytule. Bajeczka nazywa się Bing, a główny bohater to królik. Kolory są istotne. Królik Bing jest czarny. Jego koleżanka słoniczka jest biała, a trzeci kumpel to miś panda o imieniu Panda. I nic tu więcej dodawać nie trzeba. Bajka ta, wbrew sugestiom i recenzjom, nie ma charakteru edukacyjnego, ani rozrywkowego. To jest tresura. Żadne ze zwierząt, tak przecież charakterystycznych, nie reprezentuje cech swojego gatunku. Te zwierzaki to po prostu dzieci, w dodatku dzieci, które nic nie rozumieją z otaczającego je świata. I te dzieci nie mają rodziców, a sugestia, że ich grupa ma coś wspólnego z rodziną, podsunięta jest, dla uspokojenia osób mniej łatwowiernych niż toyah, przez króliczę niemowlę imieniem Charlie. Tym całym zestawem opiekują się mrówki. Nie mają co prawda chałatów ani pejsów, ale wyglądają dziwnie. Toyah napisał wczoraj zdanie, które mnie całkowicie rozbroiło –
Tam – pomijając akurat fakt, że to faktycznie nie są pełne rodziny, a ojciec Binga, mrówka Flip, zamiast pracować i zarabiać na życie, cały swój czas z pełnym oddaniem poświęca temu królikowi, i robi to tak, że żaden ojciec na całym świecie nie jest w stanie się z nim równać – wszystko odbywa się dokładnie wedle tych samych schematów, jakie ustaliliśmy sobie choćby tu my, czytelnicy tego bloga.
Tyle wystarczy, żeby Toyah odsunął od siebie, dręczące go wątpliwości, że może jednak ten cały Bing to masońska robota. Jakie to szczęście, że ja z nikim nie ustalałem żadnych standardów, ani dotyczących uprzejmości, ani dotyczących wychowania dzieci.
Spróbuję teraz zinterpretować tego Binga, a potem to, co mi z tego wyjdzie zastosować do sposobów interpretowania historii. I po raz kolejny spróbuję Wam sprzedać jakąś książkę. Nawet nie będę tego ukrywał za żadnym podstępem, albowiem w podstępach jestem wyjątkowo słaby.
Można oczywiście powiedzieć, że sposób interpretowania bajek, który tu zaprezentuje to głupstwo, bo przecież chodzi o to, żeby było wesoło i żeby dzieci się dobrze bawiły. Aha, jasne, wesoło i bawiły….Takie rzeczy mówią zwykle ludzie, którzy mają najwięcej do powiedzenia na temat manipulacji wychowawczych, a także ci, którzy sami je stosują.
Kwestia podstawowa – mrówki opiekują się niedojrzałymi emocjonalnie pluszakami. Te zaś poprzez niezwykły charakter tej relacji nie mogą się od mrówek niczego nauczyć, tak jak to się dzieje w obrębie jednego gatunku – poprzez naśladowanie. Mogą tylko słuchać tego mrówczego pieprzenia i brać na wiarę, to co mrówki gadają. No i biorą, a to się rzeczywiście pokrywa z rzeczywistością. Jak dmuchniemy na dmuchawiec to nasionka odlecą. I już. Taką wiedzę mogą przekazać pluszowym zwierzętom różnych ras mrówki-wychowawcy. I teraz przypomnijmy sobie ten odcinek Bolka i Lolka, kiedy oni wyobrażają sobie, że w stawie za domem jest ukryty skarb, bo nieznany im człowiek wtoczył do stawu beczkę i oni to widzieli przez lunetę. Rozpoczynają przygotowania do wyprawy, przebierają się w pirackie stroje, budują tratwę i wyruszają w poszukiwaniu niebezpiecznych przygód. Jednym słowem realizują marzenia. Na koniec okazuje się, rzecz jasna, że w beczce były kiszone ogórki, ale to nic. I tak było fajnie, bo ogórki są smaczne. Co robi Bing i jego przyjaciele różnych ras i gatunków? Biegają bez sensu, dzwonią do siebie przez smartfon i powtarzają to co im powiedziały mrówki. Nic innego się nie liczy. Nie ma w tym ani momentu naśladownictwa dorosłych, który uruchamia całe ciągi komediowych skojarzeń, które tak lubiliśmy w dzieciństwie, ani nie ma momentu samodzielnego uczenia się czegokolwiek. Jest tylko relacja z mrówkami. Te zaś mówią – to jest dmuchawiec Bing, a to są nasionka. No i Bing dzwoni do słoniczki i mówi – Flip pokazał mi dmuchawiec i nasionka! Tyle.
Ja tylko przypomnę, że większość gatunków mrówek to drapieżniki, w dodatku bardzo okrutne. Społeczność mrówcza jest silnie zhierarchizowana i mowy nie ma, żeby jakiś osobnik zrobił w mrowisku coś, do czego nie został przeznaczony. Są takie gatunki mrówek, które hodują na paszę dla larw nie tylko rośliny, ale inne gatunki owadów i bezwzględnie niszczą całe ich populacje. Oczywiście, można powiedzieć, że nie o to chodzi w bajce o Bingu. Scenarzysta coś tam sobie napisał, a że akurat lubił mrówki, to zamiast ojca i matki, starych nudziarzy, wstawił je do filmu. Chodzi o to, jak napisał toyah, żeby wychować dzieci na gentlemanów i gentleladies. I o nic więcej. No, ale przecież wszyscy wiemy, że to nieprawda. Wie to nawet toyah, który napisał wczorajszy tekst po to, by usłyszeć opinie, które go uspokoją i utwierdzą w przekonaniu, że chodzi tylko o to, by wychować uprzejmych ludzi, którzy z całym oddaniem opiekują się swoimi dziećmi. Z faktu, że Bing i inne zwierzaki nie są dziećmi mrówek żadnego wniosku toyah nie wyciągnął. No, ale takie jest okoliczności. Są mrówki i są dzieci przebrane za zwierzęta. I nie ma tu już doprawdy powodu, żeby wymieniać inne, kulturowe skojarzenia, jakie tkwią nam w głowach. Takie jak choćby dowcipy o mrówce i słoniu. A mamy przecież w bajce i mrówki i słonia. Nie będę pisał z czym mi się kojarzy czarny królik….a zresztą…królik w ogóle kojarzy mi się z rysunkiem Mleczki, gdzie widać to zwierzę, jak stoi przy ladzie w aptece i mówi – poproszę osiemset prezerwatyw. Czarny królik zaś tylko to skojarzenie pogłębia.
Ale co ja mówię, przecież chodzi tylko o to, by dzieci się dobrze bawiły i żeby wszyscy byli wobec siebie uprzejmi i grzeczni. Jeśli ktoś nie rozumie jeszcze o czym tu piszę, niech znajdzie sobie w sieci jakiś rysunek przedstawiający przekrój mrowiska. Potem zaś niech przypomni sobie, że za komuny propaganda była ściśle oddzielona od rozrywki, także tej przeznaczonej dla dzieci. Próby zaś połączenia obydwu obszarów nie nadawały się do konsumpcji. Tak jak festiwal w Kołobrzegu czy Zielonej Górze. Na koniec niech przywoła z pamięci, wszystkie filmy o obozach koncentracyjnych, które widział. Z tym najważniejszym – polsko-radzieckim – zatytułowanym „Zapamiętaj imię swoje” na czele. To jest fabuła opowiadająca o tym, że hitlerowcy oddzielają w KL Auschwitz matki od dzieci. I radziecka matka, woła przez druty do swojego małego synka, żeby zapamiętał swoje imię – Giena Worobiow. W ten sposób ma on ocalić swoją tożsamość, ma zapamiętać kim jest. To się oczywiście średnio udaje. Oboje przeżywają wojnę, ale dzieciak jest wychowywany przez samotną starszą Polkę, graną przez Ryszardę Hanin. Dorasta i zostaje kapitanem żeglugi wielkiej, który nie ocalił swojej tożsamości. Na koniec jednak spotyka swoją prawdziwą matkę i dowiaduje się kim jest naprawdę. Wszyscy płaczą, ale są szczęśliwi, bo najważniejsze, żeby dobrze wiedzieć kim się jest. Takie przesłanie niósł ze sobą ten, propagandowy przecież film. W nim też występowały mrówki, jedna miała na imię kapo. I ten mały bez przerwy wołał – Achtung! Kapo idzie!
Tyle, jeśli idzie o interpretację bajek. Teraz pora na interpretację historii, która ma z bajkami jeden moment wspólny – edukację. To znaczy propaganda jest ciśnięta pod pretekstem. I ten pretekst to zamiana przykrej i nieprzyjemnej edukacji, na edukację łatwą, rozrywkową i lekkostrawną. Wszyscy ulegamy temu mechanizmowi i nawet przez sekundę nie zastanowimy się jak zatrute treści za jego pomocą się przenoszone do naszych dusz i umysłów. Łatwość i wysoki stopień absorpcji treści przesłaniają nam wszystko inne. Tymczasem to pułapka. Spędziłem cały wczorajszy dzień, a pewnie spędzę też i całą majówkę, nad studiowaniem tekstów dotyczących historii XVIII wieku. Powiem tak – nie ma chyba momentu w polskiej historii tak pełnego dwuznaczności i nieporozumień. Tych zaś nie sposób wyjaśnić prosto, bez wielowarstwowych komentarzy. Nikt się za to nie zabiera, bo jest to trudne i póki co, niesie ze sobą mało satysfakcji. A jakby tego było nie dość, wątki które rozpoczynają się gdzieś w okolic wojny domowej lat 1704 -1706 ciągną się gdzieś hen, do połowy stulecia XIX. Ponieważ nie jesteśmy, póki co, pilnowani przez mrówki, a nasze zainteresowania kształtować się mogą jeszcze dowolnie i zależą od nas, nie zaś od inwazyjnego, drapieżnego gatunku owadów, ustępujących nam pod względem ewolucyjnym, musimy podjąć próbę zrozumienia tych kwestii. Dodam jeszcze, że owe zainteresowania oscylują raczej wokół tej zatopionej w stawie beczki z ogórkami, a nie wokół dmuchawców, bo etap dmuchawców mamy już za sobą.
Kluczem do popularyzacji wiedzy historycznej jest wyraz „postęp”. To się nie skończyło wraz z komuną, ale trwa nadal i my nie widzimy skąd to wyrasta. Niby coś podejrzewamy, ale nawet jeśli to nie rozumiemy metody, jaką piewcy postępu posługują się, żeby ów postęp się materializował. Nie kapujemy tez za bardzo na czym on ma polegać. Otóż definicja jest bardzo prosta – postęp to rządy mądrych i szczerze oddanych wychowaniu oraz edukacji mrówek.
Ja to poznałem wczoraj studiując podesłaną mi przez Szymona książkę, której tytuł brzmi „Modernizacja górnictwa i hutnictwa w Królestwie Polskim w I połowie XIX wieku. Rola specjalistów brytyjskich i niemieckich”. Można by to nazwać inaczej – Bajka o tym, jak mrówki nauczyły królika i słonia budować wielki piec. Nie ma mowy, żeby gdzieś tę książkę dostać, a są w niej same rewelacje. Mnie zaskoczył już wstęp. Gdzie napisane jest iż od początku XVII wieku biskupi krakowscy inwestowali grube pieniądze w rozwój przemysłu w okolicach Kielc, dzisiejszych Starachowic i Ostrowca. Sprowadzano specjalistów z Włoch najpierw, potem z Niemiec i robota szła aż furczało. Nie może być jednak tak, że jakiś biskup zamienia się w przedsiębiorcę i sprzedaje wyroby stalowe, budując za to potem kaplice, pałace i przytułki. A jakby tego było mało na terenie tym panoszą się jeszcze zgromadzenia zakonne, które same próbują nowych technologii wydobycia i przerobu rudy. Takie rzeczy są nie do pomyślenia, albowiem odbywają się nie dla „dobra spólnego”, ale dla widzimisię jakiegoś hierarchy, który do tego jeszcze zasiada w senacie i ma wpływ na decyzję panującego. Tak nie wygląda postęp. On jest wtedy kiedy mądre mrówki, mówią dzieciom, jak mają postępować, żeby wszyscy byli zadowoleni. No dobrze, już nie będę się znęcał nad tymi mrówkami.
Postęp realizowany jest w kilku etapach. Pierwszy obejmuje roszczenia władz cywilnych do dóbr kościelnych. To znaczy postępowy król, na przykład Stanisław August, mówi, że on też chce wydobywać rudę i ma do tego większe prawo. A jeśli go nie ma to się takie prawo uchwali, bo w ten sposób ojczyzna tylko zyska. I gdyby w tym momencie ktoś zaprotestował i zaczął wołać – gewałt, gewałt, nie zyska tylko straci, nie róbcie tego! – zostałby wyśmiany. Chodzi przecież o dobro wspólne, a wszyscy dookoła są przecież tak uprzedzająco grzeczni i dobrze wychowani. Tylko dureń nie rozumie, że mrówki chcą dobrze.
Kwestie takie jak brak technologii, myślenie życzeniowe, które temu przedsięwzięciu towarzyszy, brak magazynów i rynków zbytu, nie spędzają władzom cywilnym snu z powiek. Chodzi o to, żeby Kościół nie zarabiał. Kiedy już król jegomość wyłoży się na swoich przedsięwzięciach, przychodzą mrówki i mówią – widzisz Bing, gdybyś nas słuchał, wszystko byłoby dobrze. – Ale słuchałem przecież – tłumaczy się Bing. – Nieuważnie – mówią mrówki – popatrz, sprzedaliśmy twojemu kumplowi, słoniowi Fryderykowi II, dobre fryszarki na kredyt, 70 procent w skali roku i robota u niego idzie aż furczy. Na co Bing – ale biskup miał dobre fryszarki, co od nich chcecie? A mrówka – no, jak to dobre, jak nie nasze, a poza tym dawno się popsuły. Teraz musisz wziąć od nas te właściwe. No i Bing próbuje, ale okazuje się, że cały interes się zwija i w ogóle rozpoczyna się zupełnie nowy serial. Tylko te huty zostają, no i mnisi, a także diecezja, od której coś tam jeszcze zależy. Tak być nie może, bo nie ma postępu i wszyscy myślą o ogórkach w beczce, zamiast o nasionkach dmuchawca. Trzeba postęp wdrażać nadal. Żeby to zmienić, należy wprowadzić dekret kasacyjny a jak ktoś będzie protestował, to zje nieświeżą babeczkę z kolorową wisienką na czubku i trzeba go będzie zakopać – bing, bing…drogie dzieci.
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/dekret-kasacyjny-roku-1819/
Żonglujesz literkami z wdziękiem prestidigitatora ☺
Staram się. Mam dużo książek w magazynie
Historia się lubi powtarzać
skąd, że złoczyńca wcale nie jest przebrany, wygląda zwyczajnie , grzecznie poda niby zwyczajną kawę i po kilku godzinach lądujemy z zawałem serca, jesteśmy w szpitalu … 1
Ale często wprowadza modyfikacje
Jak poseł Gruszka
O takich historiach słyszeliśmy wszyscy, ale tę opowiedział mi całkiem bliski kolega parę dni temu. Jakieś 30 lat temu jego syn wrócił ze szkoły w towarzystwie nieznanych mu ludzi którzy oświadczyli , że od dziś jego syn będzie mieszkał w rodzinie zastępczej a teraz przyjechali tylko zabrać jego rzeczy. Do domu na stałe ni wrócił już nigdy. W życiu mu nie wyszło , co parę lat przyjeżdża nie wiadomo właściwie po co. Tak dzieje się w krajach przez niektórych nazywanych poważnymi, posiadającymi światowe firmy , własne banki i powszechny szacunek . Wygląda na to że poważnych państw nie ma , są tylko mrówki wyspecjalizowane, a to w wychowywaniu dzieci, a to w prowadzeniu światowych firm i banków oraz przyznawaniu nagrody Nobla. A tak na marginesie to ciekawe po co sprowadzono do tych krajów przybyszów którym nie da się zabrać dzieci.
tak, poseł Gruszka, to jedna (nie pierwsza) z widocznych, koincydentnych ofiar w potransformacyjnej ojczyźnie, że już tylko do ostatniego czasu się odniosę … a ile było tych ofiar stojących w poprzek schierachizowanym interesom … można ręce załamać, … no trudno z załamania rąk wyprowadzić wniosek … że ludzie się lubią i nawzajem nie ogrywają……
postęp to rządy małych i szczerze oddanych …
Ks. Jacek Woroniecki w „Katolicka etyka wychowawcza” (I-III tomy) już w pierwszym tomie zaznacza, że są wyróżniki moralnego postępowania i przedmiot filozofii moralnej, czyli etyki definiuje jako całą dobrowolną działalność człowieka za którą, jest on (człowiek) odpowiedzialny i która się obraca wokół jego podstawowych obowiązków i uprawnień prowadzących go do pełni rozwoju duchowego i do urzeczywistnienia właściwego mu celu.
Nie można etyce odmawiać charakteru filozoficznego i sprowadzać jej do opisu obyczajów … metodzie etyki, zawdzięcza sumienie pewność swych sądów, przekonania moralne pozwalają człowiekowi (moralnie wychowanemu – wierzącemu) sprawnie kierować życiem, rozważania rozumu to za mało … ale wiara i tkwiące w etyce sumienie – to właściwy kierunek.
przytoczę słowa z Kanta, negujący powyższe:
nie można mieć pretensji do kogoś kto nie był świadom tego, że błądzi w swym sumieniu… tego co się tyczy winy lub jej braku nie wolno od niego wymagać – stanowisko to potem przejął od niego modernizm a u nas Marian Zdziechowski ..
UFFF
chciałam się odnieść do katolickiej etyki wychowawczej, ale mnie przerosło , chyba się jednak nie pogubiłam bo z mojego komentarza miało wynikać, że sednem jest nasza wiara i chyba z wpisu to wynika
1.W Rzeczpospolitej, i tej Babińskiej i tej współczesnej, funkcje edukacyjne nadzorują prusaki, które same podlegają pod jakiś wyższy nadzór i poza swoja tradycyjną „germańską hagadą” wciskają miejscowym kult brytyjskiej korony (patrz np. Onet-dzień bez brytyjskiej rodziny królewskiej jest dniem straconym).
2.Kwestia mrówek rzuca się w oczy w czasie lektury felietonu Toyaha i, mogę się mylić, ale podskórnie pachnie zalążkami jakiejś „realpolitik”.
Wynika, wiara jest sednem, dzięki niej jednak ,,tylko” wiemy jak żyć , a strasznie ciekawi jak jest.
dzięki, za dobre słowo,
bo sama się po chwili zastanowiłam, że problemem jest frontalne robienie dzieciom „wody z mózgu”, a nie z wysokiego levelu wskazania że , człowiekowi wychowanemu w wierze w Boga, łatwiej jest żyć, jednak … szkoda było mi pozbyć się komentarza bo dobrych kilka chwil nad nim pracowałam… no i dlatego nacisnęłam „prześlij komentarz”
Czytałam wczoraj ten tekst i myślę, że Toyah zrobił prowokację, jak wtedy, gdy napisał, że w PRL był cenzorem albo pisał do Trybuny Ludu czy coś w tym stylu
„Wszyscy ulegamy temu mechanizmowi i nawet przez sekundę nie zastanowimy się jak zatrute treści za jego pomocą się przenoszone do naszych dusz i umysłów. Łatwość i wysoki stopień absorpcji treści przesłaniają nam wszystko inne. Tymczasem to pułapka.” Ma pan rację.
Może się mylę, ale ta bajka moim zdaniem, powstała w oparciu o pedagogikę Rudolfa Steinera i ma podteksty antropozoficzne. Słowem trucizna.
tak , łatwo wpaść w pułapkę, manipulacje najlepiej zacząć od widza malutkiego, w domu jest 13 – latek i baaaardzo lubi taki szajs pt „Gambol” (?), z akcji filmu rży ze śmiechu, wyluzowany, jak na świetnej zabawie, dla dorosłych zło kreskówki jest oczywiste, ponieważ przez wirusa już 2 miesiące ich nie widziałam, to pamiętam tylko że w kreskówce największym gamoniem jest Gambol – tata, a najrozsądniejsza 4 letnia córka Gambola. Walczymy rodzinnie o dobór filmów.
A na dzisiaj to chyba najlepsze do obejrzenia to teatr tv „Wyzwolenie”, albo „Hubal” z Filipskim,
,
Postęp w hutnictwie i pytanie o postęp w „dymarkach” do mordowania królików.
Świetna bajka 10/10!!!
10!=3628800
10/3628800≈0,0003%
?_?
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.