kw. 092021
 

Dotarła do mnie wczoraj powieść napisana przez Gore Vidala, a zatytułowana Julian. Są to zbeletryzowane dziele Juliana Apostaty, napisane w formie dziennika i listów jego przyjaciół. Jest to rzecz tyleż wstrząsająca, co pretensjonalna. Autor zaczyna od ustawienia sobie przeciwnika, w taki sposób, by łatwiej mu było tłuc go po mordzie, co zostaje, w dalszej części tekstu, nazwane cywilizowaniem.

Pierwszy standard cywilizacyjny mamy opisany już we wstępie. On jest bardzo istotny, dlatego, że posługuje się tym chwytem wiele bardzo osób, chcąc wzbudzić szacunek bliźnich i ich zainteresowanie. To się, podkreślam, za każdym razem kończy tak samo; kompromitacją, albo ucieczką w jakieś śmieszności odgrywane z wielką powagą. Oto oznajmia nam na początku Gore Vidal, szydząc jawnie ze swoich oponentów, że tylko ktoś niesłychanie niewrażliwy, może – pisząc książkę o starożytności – korzystać z opracowań. Poważni ludzie, a przede wszystkim ludzie wczuwający się w temat korzystają tylko ze źródeł. Tak więc – wskazuje Gore Vidal – Gibbon odpada. Kto się powołuje na Gibbona jest po prostu nędzą.

Zastanawiam się czy nie napisać książki o młodym badaczu entuzjaście, który chce odkryć coś niezwykłego, ale kiedy usiłuje poznać okoliczności w jakiś zaistniał badany przez niego problem, okazuje się, że wszystkie źródła zostały albo sfałszowane, albo zniszczone, albo ukryte przez Fabiana Himmelblaua pod podłogą jego antykwariatu w Krakowie. W związku z tym młody miłośnik wiedzy i cywilizacji prawdziwej, staje się zapiekłym zwolennikiem spiskowych teorii. Mogłoby się to nieźle sprzedawać? Jak myślicie? Tylko, żeby mi nikt nie ukradł pomysłu….No więc Gore Vidal, ale nie tylko on, inni, współcześni nam autorzy także, stawiają się w takiej sytuacji. Mówią – poznaliśmy prawdę ostateczną i teraz wam ją wyjawimy, a jeśli ktoś spróbuje z nami polemizować, powiemy, że opracowania są gorsze od źródeł. A właściwie dlaczego? Są lepsze, albowiem zawierają komentarz, który może być błędny, tendencyjny, może zdradzać inspiracje autora opracowania, albo jego intencje, całkiem nie piękne. Może wreszcie, co zdarza się nagminnie, tłumaczyć zjawiska wbrew logice faktów, które opisuje. Dla autora poczytnych powieści opracowania są stokroć wartościowsze niż źródła, szczególnie, że ja powątpiewam w to, że Gore miał możliwość czytania po grecku i dokładnego rozumienia, co jest napisane w tekstach, które rzekomo studiował.

Nigdy nie zapomnę, jak się kiedyś najeżyłem, słysząc, że Targalski jest specjalistą w dziedzinie historii Sumeru. Zrobiłem raban, bo on nawet nigdy nie był nad Eufratem. No i mądrzy ludzie wyjaśnili mi, że nie jest to konieczne, albowiem wszystkie istotne teksty, które należy przeczytać znajdują się albo w Londynie, albo w Berlinie. No, a poza tym są dostępne przez sieć. A jeśli ktoś nie potrafi czytać pisma klinowego, to zawsze ma do dyspozycji opracowania. No właśnie. Dlaczego metoda, która sprawdza się przy historii Międzyrzecza, ma się nie sprawdzić przy historii nam bliższej? Otóż dlatego, że każdy, kto deklaruje obsesyjne zainteresowanie jakimś tematem, słabo lub wcale nie opracowanym, natychmiast przechodzi przez selekcję, tak sądzę, choć mogę się mylić. Stąd lepiej nie deklarować pochopnie swoich sympatii badawczych na pierwszym roku studiów. No, ale to margines. Często mamy do czynienia z sytuacją podobną, ale nie dotyczącą znajomości źródeł w językach, w jakich zostały napisane, ale znajomości okoliczności. I tak Świrski Maciej, dawno temu, jeszcze w salonie24 zadeklarował, że napisze powieść o wojnie zimowej w Finlandii. No i w związku z tą misją, chciał jechać do tej Finlandii, żeby sobaczyć ten las sosnowy i poczuć autentyczny klimat. To jest zachowanie komiczne i kokieteryjne, nie ma ono nic wspólnego z warsztatem autorskim, takim, jaki on rzeczywiście jest. Jest to także zachowanie, które demaskuje ludzi renesansu. Bo oni ciągle są wśród nas, a poznaje się ich po mocno pretensjonalnych postawach. Te zaś mają ukryć hierarchiczny i tajny charakter struktury, która ich produkuje i wysyła na różne odcinki ideologicznego frontu.

Dla Gore Vidala, posądzenie o to, że korzystał w swojej pracy wyłącznie z dzieła Edwarda Gibbona jest policzkiem. I to go demaskuje, bo gdyby był autorem prawdziwym przede wszystkim zainteresowałby się komentarzami i to także późniejszymi niż Gibbon. Źródła bowiem są niezmienne, a przynajmniej powinny być i do pewnego momentu były…No chyba że, owo nawoływanie do opierania się na źródłach ma cel ukryty. Ich treść zmienia się jednak i ci, którzy owe zmiany wprowadzają kreują swoich interpretatorów co dwa pokolenia. Jak jest naprawdę nikt nie sprawdza, albowiem osobną kwestią pozostaje dostęp do źródeł. Ten zaś nie przysługuje byle komu. Sytuacja jest więc następująca – nie udziela się nikomu, z wyjątkiem osób wyselekcjonowanych, możliwości korzystania ze źródeł, a dla tych którzy nie mając tej możliwości, piszą coś na podstawie opracowań pozostają szyderstwa i lekceważenie. I sami teraz popatrzcie, jakie to szczęście, że istnieje pop kultura, która ma te kłamstwa utrwalać. Bez niej nie da się rządzić, albowiem nie ma tak licznej tajnej policji, która by upilnowała wszystkich. W pop kulturze, w rozrywce zaś, może się znaleźć wszystko. Dlatego właśnie my tutaj zajmujemy się całkiem bezpretensjonalną rozrywką i nie aspirujemy do tego, by orzekać autorytarnie o czymkolwiek.

Gore Vidal zdradził nam jedną rzecz zupełnie fascynującą, o której nie napisał chyba ani słowa żaden polski badacz kultury renesansu. Wyobraźcie sobie, że Lorezno il Magnifico napisał sztukę o Julianie Apostacie, a pan Vidal, we wstępie do swojej powieści, stawia się wprost w roli naśladowcy Medyceusza. A nie dość, że jego, to jeszcze Ibsena, bo temu też się przydarzył dramat o takiej tematyce. Normalnie choroba jakaś, przymus pisania o cesarzu Julianie.

Wszystkie te dzieła, których poznawać przecież nie muszę, albowiem nie są wszak tekstami źródłowymi, a jedynie wadliwą interpretacją stojącą poza logiką faktów, przez autorów opisywanych, mieszczą się w pewnej tradycji. Jej wyróżnikiem jest właśnie pretensjonalność, której zadaniem jest ukrycie bardzo złej, potwornej wręcz intencji. Ta intencja właśnie, to jest ten cały renesans. Ludzie utożsamiający się z tą formacją, występują zawsze w obronie cywilizacji, przeciwko barbarzyństwu, reprezentując przy tym najgorsze z możliwych zdziczenie i najgorsze podstępy. Swoje komunikaty kierują zawsze do młodzieży, którą próbują uwieść, nie dając jej w zasadzie nic, poza bardzo mglistymi obietnicami. Najciekawsze zaś jest to, że w swoich pismach i przemowach odwołują się zawsze do czasów zwanych epoką hellenistyczną, czyli tych, których początkiem było panowanie Aleksandra. To zaś prowadzi nas, bo nie Gore Vidala przecież, ku konstatacji, że najwybitniejszym człowiekiem renesansu nie był Lorenzo de Medici, ale sułtan Mehmet, zdobywca Konstantynopola, nowy Aleksander. Jutro napiszę coś o manifestacjach ducha renesansu w praktyce finansowej.

  9 komentarzy do “Renesans wiecznie żywy”

  1. Dzień dobry. Ma Pan rację Panie Gabrielu – nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. W ten sposób powstało moje na przykład zainteresowanie historią. Jako młody człowiek zauważyłem, że nic tak się u nas nie zmienia jak historia właśnie. Komuś rozumującemu prosto,  z wykształceniem technicznym wydawać by się mogło, że co się już odbyło powinno być niezmienne. A tu nic właśnie. I tak po tej nitce dochodziłem do tego, o czym Pan pisze.

  2. I jeszcze ludzie traktują te zmiany, jak coś naturalnego

  3. O tym Sumerze.

    Pisałem pracę magisterską z poliorketyki sumeryjskiej w 1997 roku.

    Źródła – nędzne. A najzabawniejsze (i najsmutniejsze zarazem) jest to, że na chwilę obecną bibliografia do tematu jest niemal identyczna z tą, z której ja korzystałem przed prawie ćwierćwieczem.

    Architektura obronna starożytnego Wschodu (epoka brązu i żelaza) – Uniwersytet Warszawski – USOSweb (uw.edu.pl)

    A ten Targalski kliny zna?

  4. Z pewnością. Wielokrotnie wybijał z rana klin klinem

  5. Jak coś było napisane, to stawało się uświęcone i prawdziwe. W Sumerze, znaczy.

    A o Apostacie pisał ten Rosjanin Mereżkowski. To pierwsza część trylogii. Darowałem sobie kolejne książki cyklu po przeczytaniu tej pierwszej części o cesarzu – chuchrze z wyłupiastymi oczyma.

    Krawczuk też swego czasu piał z zachwytu nad onym. Jak chodziłem do podstawówki, to na lekcjach historii mówili nam , ze niektórzy królowie / władcy / cesarze byli „postępowi”. Tego Juliana chyba też można do tego pocztu zapisać.

  6. – „ludzie” to u nas historią mało się interesują, wbrew pozorom. W przeważającej części zniechęca ich do tego szkoła, w której od najmłodszych lat są to na przemian kłamstwa i nudy. Zapewne jest to celowe. Ci, którzy zupełnie nie ignorują historii traktują ją jako baśniowo-komiksowe uzasadnienie swoich czasem niezwykłych (- baśniowo-komiksowych) poglądów politycznych. Jest wreszcie i taka część, która uważa, że taką fatalną mamy tą historię, że nie warto się nią zajmować. To również efekt celowych działań przeciwnika. Reasumując – odsetek tych myślących podobnie do bywalców tutejszych jest niewielki. Ale ciągle na rynek dla „Baśni” – wystarczy 🙂

  7. A propos kryterium cywilizacji. Anglik Newman (w „Rowerem przez II RP, … reportaż z 1934 r.”) pisze tak o Prusach, gdzie też dojechał :

    Kraj junkrów, system dworski, gdzie wieś całkowicie zależy od dworu – ludzie tu żyjący są równie szczęśliwi, co pracujący za „niewolnicze stawki” w miastach przemysłowych. Pośród junkrów wojny nadal nie uznawano za zbrodnię, lecz czyściec konieczny dla rozwoju człowieka.

    I podsumowuje: „Niemcy i Austria to jedyne dwa naprawdę cywilizowane kraje w Europie – jedyne miejsca, gdzie mężczyzna może nosić krótkie spodnie i nikt się na niego nie gapi.”

  8. Jest też takie opracowanie, ksiądz Lucjan Bielas napisał książkę (swój doktorat chyba) o Julianie Apostacie:

    https://lubimyczytac.pl/ksiazka/164911/apostacja-cesarza-juliana

  9. O źródłach, które istniały tylko w zboczonych umysłach artystów i socjalistów

    Rycerz udając się na wyprawę krzyżową zabezpieczył żonę pasem cnoty, a kluczyk zostawił bliskiemu przyjacielowi. Zawrócił z jakiegoś powodu za godzinę, a w zamku wita go z wyrzutem przyjaciel: „Twój kluczyk nie pasuje”. Tą anegdotą znanego mediewisty rozpoczął jeden ze swoich wykładów o Średniowieczu profesor Alessandro Barbero, jeśli nie najlepszy współczesny mediewista, to z pewnością najlepszy włoski popularyzator. A potem było jak u Hitchcocka. Średniowiecze to piękny okres, do którego ludzie renesansu starali się wrzucić wszystkie swe ukrywane zboczenia i grzechy. Otóż w Średniowieczu nie było pasów cnoty, a wszystkie renesansowe rysunki, to jak maszyny Leonarda. Te gadżety pojawiły się w Europie kilka wieków później, po to by zasilić muzea kasą ciekawskich. Nie istniało też prawo pierwszej nocy.

    Ius primae noctis i Pasy cnoty

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.