gru 172018
 

Proszę Państwa, musimy stanąć wszyscy wobec pewnych wyzwań, które chcę omówić już teraz, w końcówce roku. Nie czekać z tym i nie kokietować Państwa niepotrzebnie zagadkami. Żeby organizowane przez mnie konferencje spełniły wszystkie cele strategiczne i taktyczne muszą odbywać się cztery razy w roku. Muszą – podkreślam, bo choć Państwo, z tego co się zorientowałem bawicie się tam jeśli nie całkiem dobrze to w sposób dający się zaakceptować – dla mnie to jest kolejny etap pracy, który musi być wykonany, żeby wydawnictwo istniało i funkcjonowało. Nie mogę zdradzać, ani tłumaczyć wszystkim celów strategicznych, ale to chyba jest jasne i nikt nie będzie miał do mnie o to pretensji. Przed konferencją w Tłokini napisałem, że będzie to moment próby. Teraz jednak okazało się, że cały ten rok będzie rokiem próby, albowiem pewnych rzeczy pogodzić się nie da. Chodzi mi głównie o terminy konferencji i targów, a także o cykle wydawnicze periodyku Szkoła Nawigatorów oraz naszej gazety wewnętrznej, której drugi numer musi się ukazać w tym roku. Podkreślam – musi. Chodzi mi także o inne imprezy promocyjne, które zamierzam zorganizować w tym roku. O nich za chwilę.

Najważniejsze są terminy konferencji, potem lokalizacje, a potem obsada. Zacznę więc od terminów. Nie udało mi się zarezerwować w północno zachodniej Polsce terminu na początek czerwca. Mam na myśli bardzo konkretny obiekt w związku z czym proszę, by nikt mi nie podsuwał teraz innych lokalizacji, gdzie ten termin jeszcze jest. Konferencje spełniają mnóstwo funkcji i dostarczają ważnych informacji. Wstępnie zarezerwowałem termin 29 czerwca, czekam jeszcze na wycenę imprezy i wtedy podejmę ostateczną decyzję. Z wielką niechęcią zrezygnuję z tej lokalizacji, ale być może będzie to konieczne. Na razie trzymamy się tego co napisałem – północno zachodnia Polska, 29 czerwca. Wiem, że część z Państwa będzie na wakacjach, ale nie mogę inaczej. Teraz termin jesienny. Ponieważ bardzo chcę być na targach organizowanych w związku ze zjazdem historyków w Lublinie, a potem Piotrek chce zorganizować swoją imprezę, wyznaczyłem kolejny termin na 19 października. Wiem, że to bliskie terminy, ale nie chcę z niczego rezygnować i zostawiam Państwu wolną rękę i wybór. Wybrałem obiekt na Pomorzu, żeby mieszkańcy miast w dolnym biegu Wisły mogli dojechać, ale jest to Pomorze takie bardziej kontynentalne, do morza jest stamtąd kawałek, nawet spory kawałek. Kłopot jest w tym, że muszę zapłacić zaliczkę za tę imprezę i podpisać umowę, a więc nie może się ona nie udać. Nie chcę rezygnować z tej lokalizacji ponieważ na Pomorze, które kupuje sporo książek, nie możemy jakoś zawitać zbyt często, ze względu na nachalnie komercyjny lub biednie nieskuteczny charakter imprez księgarskich tam organizowanych. Tak wyglądają realia nadchodzącego roku. Nie chcę rezygnować z terminu wczesnojesiennego i robić konferencji w grudniu, bo Państwo też musicie mieć jakiś oddech, to znaczy możliwość spaceru po parku, wytchnienia i chwili relaksu, w czasie dłuższego nieco dnia, w pełnym słońcu. W kolejnym roku, jak zdrowie pozwoli, chciałbym zmienić terminy imprez na zimowy – prawdopodobnie styczeń, wiosenny – kwiecień, letni – początek września i późno jesienny tak jak w tym roku. I tak na zmianę. Jeśli to w ogóle się utrzyma, bo intensywność przeżyć będzie, jak widać, spora.

Tuż przed konferencją w Baranowie chcę pojechać na targi do Poznania, ponieważ organizatorzy targów we Wrocławiu uparli się, żeby konkurować z targami historycznymi w Warszawie czym unieważniają swoją imprezę. No, ale to już nie jest mój problem. Żeby pojechać na te targi muszę mieć albo katalog albo gazetę. Produkcja katalogu leży, jeśli robota nie zostanie wykonana na 1 stycznia, zabiorę się za nią sam i zrobię to bardzo szybko, ale będzie to kolejny raz kiedy przekonam się, że liczyć mogę tylko na siebie. Gazetę też sobie napiszę, tak jak to już zrobiłem wcześniej. Jakoś dam radę. W styczniu zostałem zaproszony do Krakowa na panel poświęcony Irlandii i obecnej sytuacji w tym kraju, być może prócz mnie będzie tam także prof. Grzegorz Kucharczyk. To ważny moment, bo chcę zobaczyć jak to w ogóle wygląda i jak „gra” taki panel, a potem zorganizować swoje panele, przynajmniej dwa razy do roku. W związku z tym proszę Pana Damiana, by skonkretyzował swoje wobec mnie plany dotyczące wyjazdu do Leszna, muszę coś ustalić definitywnie.

Nie mogę jeszcze zdradzić obsady poszczególnych konferencji, bo prowadzę w tej sprawie negocjacje i one jeszcze chwilę potrwają. Wszystko wyklaruje się w styczniu. Powtarzam więc – 9 marca, 29 czerwca, 19 października – z możliwością korekty, bo wszystko może się zdarzyć. Taki jest plan.

Po co ja to napisałem? Po to między innymi, żeby wyraźnie było widać kto naprawdę zarządza kulturą. I w jaki sposób to robi, a także z jakimi trudnościami musi się borykać. Trudność pierwsza polega na przekonaniu do siebie ludzi. O wiele łatwiej przekonać do siebie ludzi obcych niż rodzinę, znajomych czy przyjaciół. Oni niejako z obowiązku, a także z przekonania, że wiedzą o nas wszystko i potrafią wszystko przewidzieć, mają człowieka w nosie. Ja się już przyzwyczaiłem do tego i nie zwracam na takie rzeczy uwagi. Po prostu robię co mogę i prę do przodu. Trudność druga polega na zorganizowaniu sobie narzędzi pracy czyli narzędzi promocji, bo jasne jest, że tych dostępnych dla innych, zarządzających kulturą nikt nam nie pożyczy, nawet nie odda w wysoko płatną dzierżawę. Na ostatnim wykładzie w akademii Wnet, nie mogłem wytłumaczyć miłym i dobrze mi życzącym Paniom, że ja nie mogę tak po prostu wejść do telewizji i zacząć opowiadać tych swoich historii, bo tam kto inny rozdaje karty i czyni to w myśl zasad, które dla tych przesympatycznych Pań są tajemnicą. W to jest właśnie najtrudniej uwierzyć ludziom – że ktoś ma przed nimi jakieś tajemnice. Ja, podejmując wszelkie działania, przede wszystkim przyjmuję takie założenie. To bardzo pomaga uniknąć rozczarowań.

Problem trzeci to zastosowanie wypracowanych narzędzi w praktyce i sprawdzenie czy przynoszą one spodziewany efekt. A nie zawsze tak jest. Kiedy okaże się, że popełniliśmy błąd, kosztuje nas to czas i pieniądze, a cofnąć się nie można. Nie można też za głośno lamentować w takich chwilach, bo publiczność, nawet najwierniejsza, może wtedy zwątpić w sens misji.

Tak to wygląda w dużym skrócie. Teraz słów kilka o akcji, arogancji i agresji. Strawiłem długie lata na rozmyślaniu o tym, jak uzyskać następujący efekt – ludzie czytają ułożone w równe rządki litery i po dwóch akapitach wydaje im się, że pędzą saniami przez ośnieżoną równinę albo lecą samolotem nisko, nad dachami domów. Czasem mi się to udaje, ale tajemnicy tej nie zgłębiłem do końca. Nie mogę więc słuchać spokojnie filmowców, mających do dyspozycji obraz, którzy nie potrafią za pomocą tego obrazu uzyskać podobnego efektu. Uzyskują za to inny – przemożną chęć przerwania seansu. To tyle w temacie akcji. Jeśli idzie o arogancję to sądzę, że u ludzi nie posiadających własnych dochodów i nie potrafiących ich zorganizować, jest ona w istocie kokieterią i niczym więcej. Agresja zaś to sposób komunikacji, który stosujemy wtedy, kiedy już nic innego nie skutkuje.

Bardzo dziękuję za uwagę i zapraszam na stronę www.prawygornyrog.pl

  6 komentarzy do “Rok próby czyli między twórczością a promocją”

  1. Dziękuje, że podał Pan daty z wyprzedzeniem. Dzięki temu można lepiej planować. Mam nadzieję, że uda mi się przyjechać w pazdzierniku.

  2. Tak będziemy robić, bo to za poważna sprawa i rezerwacje trzeba też robić na rok wcześniej

  3. koniec czerwca Zach-pom – świetny termin. Jeśli już można wpłacać na to spotkanie proszę o informację. Booking z wyprzedzeniem na kolejne spotkania a nie tylko na najbliższe mógłby ułatwić planowanie i organizację.

  4. Na razie nie. Po Baranowie. To już niedługo. Nie mam nawet wyceny, wyraźnie napisałem. Poczekajmy aż wszystko będzie pewne

  5. Życie ludzkie jest okresem próby, a przeciwności zajmują w nim miejsce honorowe.

    John Hughes (1677-1720) w grudniu 1711

    Ta metafora poety znana była wcześniej ze źródeł religijnych, a Robinson w angielskiej wersji z roku 1773 nauczał podobnie Piętaszka. Daniel Defoe miał powody, by o tym pamiętać.

  6. Angielski kupiec i szpieg Daniel Foe, który używał jako pisarz blisko 200 pseudonimów, zasłużył się Koronie jako dziennikarz biznesowy i ekonomiczny, który wysławiał handlową przewagę Anglii, co nie przeszkodziło sadystycznemu sędziemu, by postawić go pod pręgierzem. Zapewne zasłużył za długi powyżej 17 tys. funtów, ale podobno ubogim wierzycielom spłacał. Za Robinsona Crusoe, który jest najczęściej po Biblii tłumaczoną książką na świecie, zarobił kilka tysięcy funtów, a jednak umarł w długach.

    Chciałem przytoczyć polskie tłumaczenie Robinsona Crusoe o życiu jako próbie, ale z braku czasu nie dotarłem do takich tłumaczeń, a te które napotkałem, to skrócone wersje tłumaczeń francuskich, czyli przygodowe powieści, które nie mają nic wspólnego z oryginalnym moralitetem. Być może Marks i Engels czytali Robinsona w oryginale, ale powołując się na dawne „socjalistyczne” plemiona pominęli wątek o Piętaszku, który uważał, że świeżo zakopanych wrogów należy odkopać i zjeść.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.