sie 202022
 

Bardzo niewielu ludzi, a my się akurat do nich zaliczamy, rozumie, że tak zwana polaryzacja sceny polityczne i wszystko co się na niej znajduje, do najdrobniejszego płazu, zostało tam wcześniej wpuszczone. Pamiętamy przecież programy dla młodzieży, gdzie wśród publiczności siedzieli młodzi bardzo ludzie, którzy zadawali inteligentne i kłopotliwe jednocześnie pytania prowadzącemu. Takie pytania, co to nie można się było po nich nie zastanawiać, cóż to za polityczny młodzieniec emituje tę treść, ho, ho, chyba będą z niego ludzie. Potem zaś okazywało się, że jeden z drugim to Bosak, Berkowitz i Sośnierz. Nie inaczej było z młodzieżą lewicową, tyle, że pokazywano ją w innych programach. Kiedy osobnicy ci dorośli i przestali wyglądać w garniturach jak karykatury ludzi, stali się dla nas niczym dopust boży. Byli wszędzie i za każdym razem zadawali te same, kretyńskie pytania, które miały inspirować wyborców do myślenia, a potem do działania, czyli do skreślenia właściwych nazwisk na listach wyborczych. To bowiem rozumieją oni i im podobni pod słowem „działanie”. Prawdziwe działanie i jego efekty są tym ludziom nienawistne i obce, w dodatku zaburza ono komunikację społeczną. I to się daje zauważyć w różnych dyskusjach, gdzie coraz częściej ujawniają się osobnicy, którzy wprost domagają się atencji z tego powodu, że istnieją i emitują krótkie komunikaty, wskazując jednocześnie, że inni, ci co mają jakieś dłuższe kwestie do przekazania, albo nie daj Boże wydają książki, to oszuści. Jesteśmy więc – niczym w oku cyklonu – w samym środku afirmacji bezradności, której najwyższą formą, dopuszczalną i akceptowaną, jest wyrażanie podziwu lub oburzenia. I nic ponadto się nie liczy.

Była już partia czy też ruch „Oburzeni”, były jakieś inne idiotyzmy, teraz będzie partia „Basta”, wszystko zaś po to, byśmy czasem nie zainteresowali się jakąś robotą naprawdę. To bowiem przeszkadza wszystkim.

Gdybym miał wskazać, co jeszcze prócz oburzenia jest dopuszczalną formą i normą aktywności społecznej powiedziałbym, że rozczarowanie. Internet pełen jest dziś rozczarowanych, Głównie chodzi o rozczarowanie prawicowymi publicystami, którzy – na naszych oczach – zamienili się z filozofów penetrujących otchłanie myśli, w ruskich czynowników piszących donosy jeden na drugiego. W dobrym tonie jest wyrażać rozczarowanie ich postawą. Nie można bowiem za Chiny Ludowe przyznać, że środowisko – nie tak znowu wielkie – internetowych komentatorów zostało rozpoznane, przebadane pod kątem deficytów i następnie nakarmione spreparowaną specjalnie dla nich papką z kory drzewnej i wapna gaszonego. Ta zaś uznana została przez największych koneserów za intelektualną przygodę na miarę – co najmniej – Jamesa Joyce’a.

Powoli, powoli niektórzy przełykają już wielką kluchę rozczarowania, jaką było dla nich ujawnienie się Lisickiego, który nie ukrywa się już wcale ze swoją misją. Choć przecież mogli ci ludzie przeczytać dyskusję jaka się parę lat temu rozwinęła na tym portalu, w momencie, kiedy Lisicki uwolnił się rzekomo od tygodnika „Uważam rze”, co zostało podkreślone przez specjalną okładkę miesięcznika „Polska Presse”, gdzie widać było rzeczonego, jak wyswobadza się z lin grubych na trzy palce. Szydziliśmy z tego ostro, ale do dziś nikt nie rozliczył z niczego ludzi, którzy wtedy w „Polska Presse” pracowali, a może i pracują do dzisiaj. Potraktowano wszystkich jak kretynów, a ci, którzy dali się w to wrobić, udają dziś rozczarowanych i ocierają łzę wierzchem dłoni. Oszuści matrymonialni rządzą, jak widzimy. Właściwe rozpoznanie deficytów jest podstawą sukcesu. Tyle, że w ich przypadku chodzi o deficyty intelektualne, a nie emocjonalne. No, ale oszukani, podobnie jak oszukane kobiety, gotowi są płacić ile trzeba i wybaczyć, jeśli tylko się poprawi i wróci. Nie ma na to lekarstwa, a my, którzy jawnie wskazaliśmy, że intencje pana Lisickiego niewiele mają wspólnego z kryształem, no chyba weźmiemy pod uwagę kryształy strychniny, zawsze będziemy najgorszymi wrogami. Kwestionujemy bowiem podstawę oszustwa, czyli głód treści, które – całkiem fałszywie – uznawane są za uszlachetniające. Ćwiczyliśmy to wielokrotnie i za każdym razem musieliśmy przewracać oczami w zdumieniu. Mamy książki, dystrybucję, dyskusję, treści, które nie są kolportowane nigdzie. I za każdym razem przegrywamy z nie tak znowu przebiegłym oszustem, którego w dodatku potrafimy zdemaskować. Dlaczego? Otóż paradygmatem który to wszystko podtrzymuje jest wiara w słowo, a nie w czyn. Za tą wiarą zaś stoi przemożne i nie dające się zwalczyć lenistwo. Nic nie robię, nie chcę mi się, a więc pokażcie mi proroka, który słowem utwierdzi mnie w moich wyborach i jeszcze tę pretensjonalną i beznadziejną postawę każe afirmować. To jest klucz do zrozumienia oglądanego przez nas dzień w dzień festiwalu. Prorocy zaś muszą kontestować działania polityków. I nie ma znaczenia, że nic nie rozumieją, albowiem czynią to na podstawie modelu, który nie istnieje nigdzie poza sferą swobodnej wymiany myśli czyli internetem. Przede wszystkim zaś nie istnieje w działaniu. Kiedy ktoś zaczyna coś robić i okazuje się, że są tego efekty, nie jest w stanie – inaczej, jak przez te efekty – wskazać na sens swojej pracy. Język bowiem praktyki różni się tak od języka teoretyków-oszustów, jak język polski od mongolskiego. Wspomniane zaś efekty przede wszystkim irytują ludzi domagających się, by afirmowano ich i ich deficyty intelektualne. Do tego służą właśnie autorytety i na tym opiera się cały mechanizm tresury, któremu jesteśmy poddani. Brak efektów zaś, namacalnych i widocznych, jest gwarancją stabilności tego systemu.

Jeśli już zaś jakieś efekty są akceptowane, muszą one być tak absolutnie beznadziejne i nędzne, żeby nie wszyscy mieli przymus ukrywania tej żenady pod potokami całymi słów wzniosłych. Tak, jak to było z filmem „Smoleńsk”. Jeden z jego twórców, Maciej Pawlicki, jest dziś poddawany, lekkiej na razie krytyce, która pewnie rozwinie się w coś innego, mocniejszego, ale pewności co do tego nie ma żadnej. Na razie ludzie, którzy ukrywali oczywistą nędzę twórczości Pawlickiego, sugerują, że może on nie być tak do końca szczery w swoich poczynaniach jak się zdawało wcześniej. Cały zaś jego sukces polega na wmówieniu publice, że jest taka sama jak on, choć to oczywista nieprawda.

W zasadzie można się pokusić o taką oto konkluzję – wszystko co zaczyna się do afirmacji formatów narodowo-patriotycznych, poezji, wieszczenia i duchowości, jest grą w trzy karty. I doprawdy szkoda mi miejsca na wymienianie nazwisk ludzi, którzy te swoje stoliki rozstawiają gdzie się da, bo oni tę moją krytykę zlekceważą, a chętni do gry zawsze się przecież znajdą, a kiedy zwróci się im uwagę odpowiedzą, że muszą się odegrać.

Miłego dnia życzę wszystkim. Przypominam o konferencji w Uniejowie

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/udzial-w-7-konferencji-lul/

  5 komentarzy do “Rozczarowani”

  1. „Była już partia czy też ruch „Oburzeni”, były jakieś inne idiotyzmy,…”

    A u początków „wolności”  uzgodnionej w Magdalence, była Polska Partia Przyjaciół Piwa(PPPP) i jej następcy, wśród których, już na poważnie zainstalowany przez WSI ruch społeczny zwany Platformą Obywatelską(PO), który nie miał być partią polityczną, ale zgodnie z regułą jego twórców, stosowaną do dziś przez jednego z owych „Trzech Tenorów” PO, czyli dziś mówimy to a jutro tamto, zaprzeczające temu co mówiliśmy wczoraj – reguła Platformy Oszustów, też PO.

  2. gdzie im tam do Jamesa Joyce`a – /oni to raczej grupa ewentualnie pn.  Jojca/

    w filmie – Nora –  w roli Jamesa  Evan Mc Gregor – wart obejrzenia

  3. A ci prorocy to nie jest przypadkiem próba ratowania pozycji Orbana? Ciągle pojawiają się wypowiedzi ocieplające jego wizerunek.

  4. Dziękuję za propozycje filmu.  Mało wyjaśnia pisarstwo Joyce’a ale pasował do wczorajszej aury. Polecam Intermission z 2003 r., pastisz irlandzkiego brendu, dzikiej muzyki, baru i pseudomitologii . Swoją drogą ciekawe  czy świat będzie potrzebował polskiego brendu i z jakich komponentów mógłby się składać. Raczej nie z bigosu i polki. Na pewno nie z pisarzy eksperymentatorów, prędzej lżejsze, humorystyczne tony. Ale to dopiero jak nasza zbrojeniówka odpali. Chyba przeznaczono nam inne rolę niż Irlandczykom

  5. Polski brand to brxlutosne dewastowanie przestrzeni rzedami upakowanych ciasno i wygladajace jak kopie samych siebie krzakow tuji, pod ktore czesto wycieto stare drzewa. Taka refleksja po wakacyjnych podrozach.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.