kw. 152019
 

Zanim przejdę do laurki, którą muszę wystawić organizatorom targów w Białymstoku, opowiem o czym gadałem z ludźmi. Otóż tak się składa, że na Podlasiu, przy książkach, rozmawia się głównie o tym, kto donosił na UB po wojnie i czy więcej donosili prawosławni czy katolicy. Przeważnie wszyscy się zgadzają, że prawosławni donosili więcej i byli liczniej reprezentowani w strukturach resortu. Wysłuchałem mnóstwa ponurych historii o działaniach białostockiego UB, a opowiadali mi to ludzie przypadkowi, którzy nie czuli się przecież zachęceni moją ofertą, bo na stoisku nie było żadnej książki dotyczącej czasów powojennych. Ponieważ wygłosiłem także wywiad na temat życia i losów księdza Mariana Tokarzewskiego, miałem dość materiału na przemyślenia dotyczące relacji katolicko-prawosławnych, nie tylko na Podlasiu, ale w ogóle. Tokarzewski pisze, że lud ruski i rosyjski nienawidził cerkwi i księży prawosławnych szczerze, a kiedy tylko zdarzyła się okazja, by tę nienawiść przekuć w czyn skorzystał z niej skwapliwie. Lud i inteligencja rosyjska nie interesowały się ani w czasie wojny, ani w czasie rewolucji losem swoich współbraci znajdujących się pod okupacją niemiecką, a przedstawiciele tych grup dawali wyraz tej obojętności słowem żywym i kwiecistym. Lud i inteligencja rosyjska i ukraińska były zainteresowane stabilizacją, którą powinna im przynieść władza. Ta zaś musiała być silna. Skoro car okazał się słaby, zasługiwał tylko na pogardę, trzeba było czekać na kogoś innego. I nie miało znaczenia kto to tak naprawdę będzie. Byle tylko potrafił wprowadzić stabilizację i ład, nawet jeśli miałoby się to dokonać przemocą. Jak zwykle będę tu podążał w kierunku opisu syntetycznego. Dlaczego tak właśnie było i jak się to wiąże z tymi sporami o kapowanie po wojnie na Podlasiu i pracę w resorcie. Nie popadając w niepotrzebne wzmożenie emocjonalne rzecz można, że lud prawosławny był, jest i pozostanie nieco fatalistyczny. Sprawy ważne dzieją się poza nim, a on ma na nie wpływ ograniczony. Lud prawosławny tworzy i jest częścią struktury wertykalnej, silnie zhierarchizowanej, która nie przewiduje – dla własnego bezpieczeństwa i stabilizacji – żadnych poziomych porozumień. Decyzje zapadają gdzieś, na mitycznej „górze” i są oznajmiane „dołom” w postaci dyrektyw, albo napomnień. Często napomnienia te i dyrektywy są niejawne. To powoduje pewien zamęt, ale lud prawosławny już zdążył się nauczyć odróżniania poleceń ważnych od nieistotnych i stosuje wobec nich własną klasyfikację. Stąd bierze się bezradność ludu prawosławnego wobec władzy. Nawet władzy nędznej, słabej i stosującej gwałt po to, by ukryć własną bezradność. Demaskacja takiej władzy zawsze jest dobrze zapamiętywana przez lud ruski i on już nigdy później takiej władzy nie zaufa, ani jej nie wesprze. Z chęcią za to i zapałem będzie ją zwalczał. Z katolikami, a szczególnie Polakami jest inaczej. Żywiołem Polaków są porozumienia poziome. W zasadzie Polacy całe życie trawią na próbach porozumienia się i stworzenia jakiejś szerokiej, sprawnie działającej struktury sieciowej. To się nigdy nie udaje bez księdza, o czym Polacy nie wiedzą, ale czasem w ich sercach pojawia się taka intuicja. Większość prób porozumienia podejmowanych przez Polaków kończy się niepowodzeniem. Wynika to wprost z faktu, że nic poza fazą wstępną istnienia takiej organizacji nie jest zaplanowane. Polacy organizują się znakomicie wobec niebezpieczeństwa, przemocy, wobec zagrożeń. Czynią to szybko, z poświęceniem i zapałem. Kiedy zagrożenie mija, wszystko rozłazi im się w rękach i są w zasadzie bezradni wobec swoich ruskich braci, którzy patrzą uważnie na nich i czekają w spokoju na decyzje z góry – jawne lub tajne. Struktury polityczne tworzone lub współtworzone przez Polaków muszą mieć gwarancje z zewnątrz. Inaczej się nie utrzymają, bo nie ma doktryny. Lud ruski to przeczuwa i nie ma zbyt dużego szacunku dla polskich struktur politycznych, ale chętnie wchodzi w interakcję z tymi, którzy gwarantują Polakom spokój i bezpieczeństwo. Wynika to wprost z wpojonego temu ludowi szacunku do każdej władzy, która nie zdemaskowała się jeszcze ze swoją słabością. Polacy żadnego szacunku dla władzy nie mają. Cecha ta jest wrośnięta w ich serca. Jedyny szacunek mają oni dla tych, którzy nadają sens istnieniu porozumień sieciowych. Oczywiście, czasem idą na służbę, wstępują do milicji albo walczą w obcych armiach. Struktury te nie mają jednak co liczyć na bezgraniczną lojalność Polaków, albowiem tę zachowują oni jedynie dla Kościoła, a w trochę mniejszym stopniu dla samych siebie. Wobec tak zarysowanych różnic, nie sądzę, by jakiekolwiek porozumienie pomiędzy polskim ludem katolickim, a ludem prawosławnym rosyjskim czy ruskim było kiedykolwiek możliwe bez zewnętrznych gwarancji bezpieczeństwa. Aha, jeszcze jedno – Polacy wierzą w swoją moc sprawczą i zawsze gorzko przeżywają rozczarowania, kiedy okazuje się, że jednak nie są na tyle mocni i kreatywni, by zmienić coś wokół siebie.

Kiedy rozmawiałem na targach w Białymstoku z Andrzejem, organizatorem imprezy, o tym, że prócz gwiazd warszawskich powinni być na ten targ zapraszani także ludzie z miejscowego uniwersytetu, odpowiedział mi jednym zdaniem – to jest trudny teren. Ja to rozumiem, że teren jest trudny, ale tak jest zawsze, w każdym terenie. Uważam, że otwarcie się na lokalnych autorów z akademii jest dla każdego handlu książką szalenie ważne. Próbowałem to tłumaczyć pani redaktor wydawnictwa uniwersyteckiego, która stała na stoisku obok, ale efekt był jeszcze mizerniejszy. Nie będę już próbował, bo to w końcu nie moja sprawa, chciałem się tylko podzielić refleksją. Dobrze jest kiedy człowiek ma jakąś alternatywę, poza tym co narzucają my media i wielcy pośrednicy handlujący książkami. Jeśli więc cały rynek jest podzielony na segmenty, ale one w żaden, najmniejszy nawet sposób nie pokrywają się z realnym dorobkiem wydawnictw i autorów, to znaczy, że trzeba zmienić rynek, a nie spalić wydane już książki, a autorów przegnać batem. Takie jest moje zdanie. Dobrze więc, by prócz medialnych gwiazd z tego całego firmamentu literackiego, na takim targu znalazło się też miejsce dla ludzi z dorobkiem autentycznym, w dodatku rozpoznawalnych przez lokalne elity. Refleksja ta nie zmienia faktu, że targi książki w Białymstoku są bardzo dobre i świetnie zorganizowane. To zaś zawdzięczają wyłącznie dwojgu ludziom – Andrzejowi Kalinowskiemu i Pani Beacie, która jest podporą tego całego przedsięwzięcia i stwarza to, co tak lubią wydawcy, na każdych targach, czyli atmosferę imprezy. Ja co prawda, nie bardzo w tym uczestniczę, bo tylko przyglądam się z boku, ale widać, że ludzie są zadowoleni, a nawet rozentuzjazmowani tą atmosferą. To dobrze rokuje na przyszłość. Wielu wydawców, których pamiętam sprzed czterech lat, nie pojawiło się w tym roku w Białymstoku, ale za to było wielu innych, były, na przykład, siostry Loretanki, które spotykam coraz częściej na różnych imprezach. Najważniejszym wyróżnikiem tych targów była promocja. W przeciwieństwie do wielu innych imprez targi białostockie są promowane i lansowane. Miasto o nich wie i zjawia się w Operze Podlaskiej tłumnie. Ludzi było naprawdę mnóstwo i wszyscy byli zainteresowani książką. Poznaję to po tym, że większość swoich tytułów sprzedawałem z tak zwanej ręki, czyli brały je przypadkowe osoby, które nigdy wcześniej o wydawnictwie nie słyszały. Białystok traktuje te targi serio i to było widać. Wiele czasu i miejsca poświęcaliśmy tu zawsze dyskusji o przestrzeni targowej. Napisałem nawet kiedyś taki tekst „O wyższości prawa lubeckiego nad magdeburskim”, w którym udowodniłem, że lepiej handluje się na długim targu niż w przestrzeni z obejściem, czyli na rynku kwadratowym lub prostokątnym. Przestrzeń w Operze Podlaskiej wymyka się wszelkim standardom i nie ma sensu zastanawiać się nad tym czy to dobrze, czy źle. Ludzie bowiem przychodzą tam dla samej tej przestrzeni, tak jest ona ciekawa, skomplikowana i nieoczywista. Zapytałem czy mnie zaproszą w przyszłym roku, powiedzieli, że raczej tak. Na pewno pojadę, o ile będę zdrowy. Przyszedł do mnie też Piotr Dobrołęcki, redaktor naczelny magazynu „Książki” i przeprowadził krótki wywiad, który ma się w tym magazynie ukazać. Umówiliśmy się na dłuższą pogadankę i jakąś współpracę. Ciekawe co z tego wyniknie.

Pojawił się też jakiś dziwny pan, który robił nam zdjęcia z ukrycia. A minę miał przy tym taką, jakby kompletował listę proskrypcyjną. Nie zapytał o zgodę i nie przedstawił się. Całe szczęście ja też zrobiłem mu zdjęcie z ukrycia. Rację ma chyba Andrzej Kalinowski mówiąc, że to trudny teren.

Na dziś to tyle, bo jestem tak umordowany, że muszę się zdrzemnąć. Po południu ogłoszę nową promocję i wstawię nowe książki do sklepu. Na razie idę odpoczywać, zapraszam na portal www.prawygornyrog.pl

  10 komentarzy do “Rozmowy na Podlasiu”

  1. Napisałem nawet kiedyś taki tekst „O wyższości prawa lubeckiego nad magdeburskim”,

    Nie wiem czy nie powinno się używać nazwy Panie Gabrielu plagiaty prawa rzymskiego i wtedy można pisac o wyższości prawa…

  2. Czy może pan przestać chrzanić? Bardzo przepraszam, ale mnie to okropnie irytuje, kiedy staram się o zbudowanie przestrzeni komunikacji z czytelnikiem i nagle przychodzi ktoś i mówi – ale to plagiaty prawa rzymskiego. I zaczyna się dyskusja nie na temat. Może ze swoimi wykładowcami niech pan o tych plagiatach pogada

  3. w  opowiadaniach mojej babci która znała te tereny bo mieszkała jakiś czas w granicach Baranowicze, Brześć, Szczuczyn, tamci mieszkańcy to  ludzie, którzy się określali jako  „tutejsi” –  zawsze byli małomówni, jakby zakonspirowani, mimikra zlewania się z podłożem opanowana jest w tej społeczności do imentu. Wg słów babci, nigdy żaden tubylec nie odpowiada na zadane pytanie. Zawsze mówił: on nie wiedział, nie znał, nie widział, oni tylko mówią „pierwsze słyszę” – także jeśli na Targach mówili że nie znali pana  i kupowali Pańskie książki, to doskonale Pana znali z bloga. Nie wiem skąd u nich ta predylekcja do zlewania się z podłożem, ta konieczność bycia nie zauważonym. No czymś to jest uzasadnione.

  4. Podobnie uwazam…

    … ze kupujacy ksiazki z KJ na Targach – raczej – kokietowali  Pana Gabriela  swoja „niewiedza”… ciezko uwiezyc, ze kupowali ksiazki – wcale nie takie tanie – jakiegos pierwszego, lepszego wydawnictwa… taka „rozrzutnosc” w dzisiejszych trudnych ekonomicznie realiach jest rzadko spotykana…

    … pisze po sobie.

  5. „Polacy żadnego szacunku dla władzy nie mają. Cecha ta jest wrośnięta w ich serca”. Poezja, muszę to zapisać.

  6. Rzeczywiscie…

    … warte zapisania i zapamietania  !!!

    Bo i za co  tych  hipokrytow  i  zaprzancow szanowac… za co powazac  ???  Za te CIEMNOTE,  ktora  wciskaja  „nasze”  niedouczone,  tepe presstytutki  kazdego dnia  w kurwizorze  ???  Za  „struganie”  tego  bajzlu,  niemocy  i  „chaosu”  ???

    Dla  takiej  „wladzy”  szacunek  –  to  ZBRODNIA  !!!

  7. Cecha permanentną Białegostoku, oprócz tego wszystkiego co można wyczytać w powieści „Konopielka” Redlińskiego, jest to że nie bardzo jest u nas miejsce (rynek) dla pozerów. Nie ma się dla kogo z tym pozowaniem wysilać, to i wszystko jakoś tak bardziej spokojniej i naturalniej.

    Ma to odzwierciedlenie z większych (ogólnopolskich) imprezach jakie są tu organizowane:

    – komputerowcy mają Programistok

    – fani muzyki festiwal Half Way

    – młodzież Up To Date

    – biznes Wschodni Kongres Gospodarczy

    Cieszy fakt, że książka ma swój festiwal w podobnym charakterze. Bez zadęcia, naturalnie, z klimatem, „nieśpiesznie”. 😉

     

    Priglaszajem częściej! 🙂

  8. Tylko fajnie byłoby wiedzieć co to za władza wraz z opozycją ? Może Polacy chcieliby mieć wszystko dopowiedziane, podane na tacy. A tu jedno obiecuja, a co innego robia. Co za problem wyjść do telewizora i powiedzieć takiemu politykowi uczciwie do narodu co się w Polsce dzieje, kto jest wrogiem i krok po kroku stawiać Polskę na nogi. A tu raz rządzi nami rząd rosyjski, innym razem niemiecki, a teraz amerykansko-izraelski. Zamiast rozwikłać problemy to nam podsuwają tematy zastępcze i tak zlecą kolejne 4 lata, a ja wciąż czekam do lekarza specjalisty z pieczątką na skierowaniu pilne.

  9. Święta Zofia Słucka w powieści Kraszewskiego. Wspaniała kobieta z rodu zasłużonych dla Rzeczypospolitej książąt Olelkowiczów, wielokrotnie wykolegowanych przez magnatów WKL i Korony.

    Nie mam zdjęcia ze Słucka, więc dołączam zdjęcie dwóch zgodnych krzyży spod Białegostoku.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.