sty 092023
 

Najpierwszą potrzebą każdego, świadomego swojej wrażliwości człowieka, jest chęć ogrzania się w jakimś nieziemskim blasku. Jedni szukają tego blasku w religii, inni w sztuce. W praktyce owo „ogrzewanie się” polega na powtarzaniu kocopołów, które na temat religii i sztuki wymyślili jacyś spryciarze, pragnący z masy wiernych lub konsumentów, wyodrębnić – dla swoich ponurych celów – grupę ludzi, w miarę zdyscyplinowaną i reagującą na określone bodźce. Żeby utrzymać ją w porządku i stworzyć jakąś tradycję, która – co łatwe jest do udowodnienia – trwa przez pokolenia, wystarczy dozować bodźce.

Oczywiście łatwiej jest wskazać mechanizmy tego procederu w obszarze sztuki. Jeśli chodzi o religię ograniczmy się do Szymona Hołowni, Terlikowskiego oraz tego sprzedawcy ruskich ogórków, co zaatakował Kłeczka na wizji ogórkiem właśnie, a swoją publiczną karierę zaczynał w ruchu Światło-Życie. I nie mówcie mi, że to przypadek, a organizacja ta i inne podobne, nie mają nic wspólnego z ogórkami.

Z formatów artystycznych, które grzeją wrażliwość ludzi czujących, że nie są tacy sami jak inni, najważniejszy jest humanizm i cały renesans. No, ale o tym gadaliśmy już tyle razy, że nie będę powtarzał. W serialach i filmach, szczególnie tych mających poruszyć serca i umysły, mamy do czynienia z gwałtownym ograniczeniem podaży, przy jednoczesnych, równie gwałtownych, próbach wzniecenia popytu. Ilość motywów, które – według producenta – nadają się do wykorzystania jest tak mała, że z grozy robi się komedia, w dodatku slapstickowa. Plan i niewielka z konieczności liczba aktorów wprowadza dalsze ograniczenia w samą intrygę i dochodzi już do tego, że głównym winowajcą okazuje się Sherlock Holmes. Nie miejcie mi za złe, że spojleruję, ale to jest taki szajs, że nic doprawdy nie stracicie. Sprawy mają się tak. W West Point, które jest zagrożone zamknięciem przez złych senatorów nie widzących potrzeby obrony kraju i uważających, że lobby wojskowe może ograniczyć ich władzę, dochodzi do brutalnego morderstwa. Wieszają kadeta na drzewie, a potem wyjmują mu serce z klatki piersiowej. Zawiadujący akademią oficerowie szukają pomocy u miejscowego Sherlocka Holmesa, który ma jakąś renomę, ale nie wiemy dokładnie jaką. Wygląda groźnie, jest samotny, a gra go aktor z filmu Prestige, którego tam na końcu wieszają.

Nasz bohater wykonuje robotę fachowo, jest lepszy od lekarza z West Point, który okazuje się karłem, w dodatku – o czym później – ożenionym z agentką Dana’ą Scully. Ma syna ten lekarz i córkę epileptyczkę. No, ale tak fatalnie wykonuje swój zawód, że nie zauważa iż ofiara była ogłuszona zanim ją powiesili. To musi mu powiedzieć dopiero Sherlock z filmu Prestige.

Cała para niesamowitości poszła w tym filmie w gwizdek kostiumów i dekoracji. Lokal z wyszynkiem w West Point jest ponurą norą oświetloną świecami jedynie, bez jednej naftowej lampy. Gości obsługuje jakaś podwędzona piękność z przodozgryzem, w typie Ewy Dałkowskiej. W tej knajpie nasz Sherlock przesiaduje z dziwacznym kadetem, który mówi dokładnie tak, jak Benoit Blanc w filmie Szklana cebula. Jest dziwaczny, ma szeroką twarz z wyłupiastymi oczami i mówiąc posługuje się archaizmami, które są tłumaczone tak, że próżno by szukać takich zwrotów nawet w najstarszych polskich pamiętnikach, najbardziej zatabaczonej szlachty. Obaj panowie przypadają sobie do gustu. Aha, ten dziwaczny kadet nazywa się Edgar Alan Poe.

Cały film kręcony jest w okolicy przypominającej otoczenie zapory pilchowickiej w Sudetach. Nie ma tam zwartej zabudowy, cała akademia to dwa bungalowy i jakieś domki. No i drzewo, na którym wieszają się kadeci. W okolicy jest też urwisko, pod którym płynie rzeka Hudson.

Wkrótce okazuje się, że powiesił się, a raczej ktoś powiesił drugiego kadeta, a nie dość, że powiesił, to jeszcze wyciął mu serce i go wykastrował. Łał, napięcie sięga zenitu. I w tym właśnie momencie pokazuje się na planie Dana Scully, w bidemeierowskiej sukni i wielkim czepcu. Jest trochę postarzała, zachowuje się jak wariatka, ale zwraca na siebie uwagę. Dla symetrii, przed wyłupiastymi oczami Edgara Allana Poe pokazuje się jej córka, którą wszyscy uważają za skończoną piękność. Powiedzmy, że jest to rzecz do dyskusji. Edgar się zakochuje, co jest łatwe do zagrania, wystarczy bowiem, że grający go aktor będzie się uporczywie wpatrywał w jeden punkt.

Akcja rozwija się następująco – coś tych dwóch powieszonych łączy z trzecim kadetem, który ucieka z akademii.

Śledztwo w zasadzie nie istnieje, po przez cały film poznajemy tylko główne osoby dramatu – lekarza karła, jego szaloną żonę z archiwum X oraz córkę, która ma padaczkę i syna, agresywnego bawidamka. Ten napada pewnej nocy na Poego i bije go, żeby nie zalecał się do jego siostry. Z opresji ratuje przyszłego pisarza nasz Sherlock i pomiędzy nimi dwoma, a rodziną doktora powstaje mur nie do przebicia. Jakoś tak się jednak składa, że i Poe i detektyw zjawiają się na kolacji u doktora. Nie wiem doprawdy kto te scenariusze wymyśla. I tam dochodzi do karczemnej zupełnie awantury, Dana rzuca talerzami, jej syn czegoś chce od detektywa, próbuje mu wmówić, że grzebał w jego rzeczach itp., itd.

Po tym oskarżeniu detektyw dopiero zaczyna grzebać w rzeczach i odnajduje tam mundur bez dystynkcji. To ważny trop, czyli jeden z dwóch tropów w ogóle wskazanych w filmie. Przez odnalezieniem pierwszego powieszonego, jeden z szeregowych służących w akademii zeznał, że ze posterunku, tuż przed odnalezieniem trupa, odwołał go jakiś oficer, którego twarzy nie było widać, ale miał dystynkcje oderwane z jednego rękawa.

Był jeszcze jeden trop. Sherlock zajrzał do lodowni, gdzie wisiały półtusze świniaków, znalazł tam wejście do piwnicy, a na podłodze jest piwnicy wyrysowany był krąg, w który wpisano trójkąt. I on się od razu domyślił, że odbywają się tam jakieś obrzędy, a wyrwane z piersi serca są ich integralną częścią. Ach! Jeszcze jedno – w międzyczasie ktoś zarżnął owce i świniaka, przybił truchła do drzew i wyjął z nich serca.

Jakby mało było dramatów w tle przebija się dramatyczna historia rodziny detektywa – żona umarła, córka uciekła z nieznanym mężczyzną. On został sam, ma w domu ołtarzyk, albowiem jest katolikiem i modli się do ikony Chrystusa (jakiejś sławnej, ale nie pamiętam co to dokładnie jest) i miętosi w rękach wstążkę od ubrania żony albo córki.

Jakby tego było mało, w pobliżu mieszka francuski badacz dziejów czarnej magii, ale nie nazywa się Benoit Blanc tylko jakoś inaczej. Ma różne książki, w których są dziwne ryciny wyobrażające polowania na czarownice. No i detektyw zauważa, że jeden z portretów w salonie doktora jest identyczny jak rycina w jednej z tych książek. Coś niesamowitego…Ten portret zajmuje pół ściany, a rycina ma format zapomnianej już gazety, która nazywała się Trybuna Ludu.

Przyznam, że natłok motywów, świeczek, opalonych belek, biedermeierowskich sukni, czepców i padaczek, spowodował, że nie wiem kiedy akcja z salonu, gdzie Dana Scully dostała szału, przeniosła się nagle w podziemia lodowni pełnej prosiaków. Okazało się bowiem, że to ta z padaczką odprawia pogańskie rytuały, bo ten na obrazie i ten na rycinie, to jej prapradziadek. Najpierw polował on na czarownice, a potem się z nimi skumał i spalili go na stosie. Ona zaś, wraz z szaloną matką i wiecznie pobudzonym, a także skłonnym do agresji bratem, próbuje się wyleczyć z padaczki starodawnymi sposobami tego dziadka. To znaczy składa krwawe ofiary z serc i chyba te serca zjada, ale nie pokazali tego, bo najwyraźniej aktorka wynegocjowała, że niczego jeść na planie nie będzie.

Do ofiary potrzebna jest krew i dlatego – na pewno nie uwierzycie – Poe godzi się, w imię miłości do epileptyczki, poświęcić swoją krew. Przywiązują go tam do jakiegoś drewnianego łóżka i otwierają żyły, ale brat pani padaczkowej szykuje się już od wyrwania mu serca. Dana Scully zawodzi w tym czasie jakąś pieśń w nieznanym języku, cały czas odziana w tę biedermeierowską suknię. I na to wpada detektyw i już od drzwi woła – nieeeeeeee! Przewraca padaczkową, odpycha jej brata, oświetlające pomieszczenie świeczki się przewracają (teraz sobie przypomniałem, że niektórzy kadeci chodzili w nocy z lampami, ale tylko do stajni i na dwór, a w lokalu z wyszynkiem stały same świeczki) i robi się wielki pożar. Padaczkowa dostaje padaczki, brat rzuca się jej na pomoc, a płonące belki z sufitu walą się na nich z hukiem. Dana Scully wrzeszczy w niebogłosy. Potem zapada cisza.

W następnej scenie widzimy, ze Poe z ponurą miną przychodzi do Sherlocka. Ach, znowu zapomniałem – Poe twierdzi, że ma kontakt ze swoją zmarłą przed 20 laty matką. Ta matka mu powiedziała, że córka detektywa wcale nie umarła, ale jakiś czas temu została zgwałcona przez trzech kadetów. Poe zaś ma w  rękach karteczkę, którą na początku śledztwa wręczył  mu Sherlock. Chciał go wystawić na próbę – Poe miał po kroju liter i kawałku tekstu odgadnąć co było napisane w wiadomości do pierwszego nieboszczyka. Teraz zaś z pomocą matki nieboszczki, własnej intuicji i intelektu, odkrył że za tymi morderstwami stoi sam Sherlock z filmu Prestige. Tak właśnie. Nigdy byście nie zgadli, co? Tak to jest jak się ma ograniczony budżet na film, za do tego przymus zatrudnienia masy aktorów, rzekomo atrakcyjnych i kulawy scenariusz, w którym mają się zmieścić wisielcy, kastraci, padaczka, ikony, sataniści, Francuzi, karły i dekoracje z epoki biedermeier. Nie ma lekko i jakoś trzeba z tego ambarasu wybrnąć. Najlepiej więc oskarżyć głównego dobrego. Sherlockowi zgwałcili córkę, która potem rzuciła się z urwiska do rzeki Hudson. On postanowił – dwa lata po zajściu, o którym nikt nie miał pojęcia, choć było to po dorocznym balu w West Point, a w okolicy poza padaczkową i tą córką nie było innych dziewczyn – dokonać zemsty. Powiesił jednego kadeta, a przed śmiercią chciał się dowiedzieć kto jeszcze brał udział w gwałcie. Za mocno jednak  pociągnął linę i nic z tego nie wyszło. Potem – ku swemu zaskoczeniu – został wezwany do poprowadzenia śledztwa. No i okazało się, że ten jego nieboszczyk został wykorzystany do leczenia padaczki. Co za szczęście! Mógł całą winę zwalić na rodzinę doktora! To znaczy mógłby gdyby nie Poe co się zakochał w epileptyczce i nie mógł przeżyć jej śmierci. Zawołał matkę z zaświatów i ta mu powiedziała – Edgar, to tamten!

Drugiego kadeta Sherlock wykastrował, a dzieci lekarza wycięły mu jeszcze serce. A on wcześniej zarżnął jeszcze tego świniaka i owcę, żeby oddalić ewentualne podejrzenia.

Zapomniałem o jeszcze jednym – Sherlock ma romans z podwędzaną barmanką w typie Ewy Dałkowskiej. I w łóżku wyznaje jej wszystkie tajemnice. Nie można mieć więc pewności, że to matka Poego za wszystkim stoi. Co dodaje dramatyzmu całej fabule…

Na koniec obaj protagoniści rozmawiają ponuro, ale Poe nie decyduje się na oskarżenie Sherlocka. Wychodzi z jego domku zdruzgotany i naznaczony na całe życie. Sherlock zaś idzie na to urwisko, z którego rzuciła się jego córka i staje na krawędzi. Nie spada jednak, ale rzuca w otchłań wstążkę z jej ubrania i mówi – żegnaj.

Nawet nie macie pojęcia jak się zmęczyłem pisząc to wszystko, a chciałem dziś napisać zupełnie o czymś innym. No, ale może jutro się uda.

  9 komentarzy do “Różne rodzaje zaskoczeń czyli dlaczego nie należy oglądać filmu „Bielmo””

  1. Dzień dobry. Cóż, rozumiem, czasem, dla tak zwanej higieny psychicznej trzeba coś takiego obejrzeć, chociaż ja szukam wtedy jakiejś terakotowej armii w telewizorze, o której zawsze coś nowego niechcący powiedzą. Ostatnio stwierdzili, że to mógł być pomysł grecki, w następnym odcinku może powiedzą czy cesarz miał greckich niewolników czy po prostu zlecił Grekom robotę. Niestety nikt tam nie chodzi w dobrze uszytych sukniach, ale kto wie, może kiedyś zechcą nawiązać i do tej tradycji. Za to są zdjęcia z dronów, czego jeszcze nie tak dawno nie było. W sumie – polecam. Za tę kablówkę i tak płacę, a pojedyńczych kanałów wybierać nie mogę, co jest współczesną formą ucisku i medialnego terroru…

  2. Ja już rzygam tymi popularyzacjami

  3. – też to rozumiem. Ale – z dwojga złego…

  4. Ten ogórek to trochę symbol tych miliardów z prowizji za ropę, nie licząc innych obrywów w kontraktach z firmą.

  5. Myliło by się im … o który chodzi.

  6. Oczywiście: myliłoby się

  7. Bardzo, bardzo serdecznie dziękuję. Nie ma Pan pojęcia, jak ważne są takie streszczenia-recenzje dla osób, które zrezygnowały z telewizora. Bo czasem wkradnie się myśl podstępna: a może tam coś ciekawego leci a ja nie wiem co tracę?

  8. To już chyba stały trend w kinematografii, żeby na nowo przedstawiać te same zgrane banały, dorzucając ich większą ilość i okraszając dziwaczną muzyką, oraz szarymi zdjęciami. Nastrój ma wyglądać tak, że nawet oglądając niepotrzebną scenę defekacji w toalecie mamy oczekiwać zaskakującego wydarzenia.

    Czarno to widzę jeśli chodzi o przyszłość

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.