maj 192018
 

Na Rycicach mieszkałem przez 11 najważniejszych lat życia. I powiem Wam, że nie było w tak zwanym mieście, czyli poza Rycicami, takiej ławki, na której moi koledzy nie wydłubaliby nożem napisu RYCICE KING. Każdy kto choć raz był na Rycicach na pewno zrozumie suspens. Dziś niektórzy dawni mieszkańcy próbują tłumaczyć siebie i same Rycice jakimiś dziwnymi argumentami, albo uciekają od nich, albo mówią, że życie na Rycicach było sielskie, a może nawet anielskie. Jak anielskie, jak przez ulicę Starą nie można było przejść, żeby się na krowim gó…nie nie pośliznąć. A byli tacy co sobie z tego ślizgania zrobili sport i kiedy wracali ze szkoły z radością zrzucali juniorki, wkładali gumiaki i hajda na Starą, żeby się poślizgać. Na Nowej nie dało się uprawiać takich ekstrawaganckich dyscyplin. Po pierwsze z tego powodu, że nie przepędzano tamtędy krów, bo Nowa była bliżej dworca i nosiła cechy ulicy reprezentacyjnej, to znaczy był tam sklep, przed którym stały kolejki. Potem także piekarnia, dziś już zlikwidowana. Na Nowej nie było też asfaltu tylko sześciokątne płyty zwane trelinką. No a jak się ślizgać po trelince, nawet jeśli cała byłaby pokryta substancją poślizgową? Nie da się. Na Nowej graliśmy w babingtona albo w kwadraty, albo w klipę. Na Nowej był jeden warsztat produkujący ogrodzenia i czuć było momentami, szczególnie latem, atmosferę dzielnicy przemysłowej. Ale doprawdy bardzo lekko, bo zwykle pachniało kwiatkami z ogródków przydomowych, chlebem z piekarni, różnymi dziwnymi smrodami ze sklepu, no i rzecz jasna substancją poślizgową, jeśli wiatr zawiał od ulicy Starej. Kiedy pomyślałem sobie wczoraj o Rycicach, naszła mnie chętka, by je trochę wyprostować wzorem tych, co się gdzieś hen daleko z Rycic wyprowadzili i myślą o nich jak o mitycznej krainie dzieciństwa szczęśliwego. I wymyśliłem czym są Rycice. To jest architektura doby Edwarda VII tyle, że położona, jak to mawiano na Rycicach, na płask. Byłem kiedyś w domu pewnego działacza organizacji pokojowych, człowieka zasłużonego i ponoć wybitnego, którego żona – Polka, miała dostęp do dworu. Tak normalnie – znała księcia Kentu. Znalazłem się w ich domu przypadkiem i powiem Wam, że metraż był identyczny jak w większości chałup na Rycicach, tyle, że w pionie. Rycice zaś zostały zaplanowane w poziomie. Wszystko inne jest identyczne – rozkład pokoi, wielkość łazienki, może okna są inne. To znaczy na Rycicach są znacznie większe. Pomyślałem więc, że gdyby doinwestować Rycice, mogłyby stać się dzielnicą reprezentacyjną, a na pewno ciekawą. I tak jak architektura edwardiańska w Londynie, zaprojektowana dla biedoty robotniczej, mogłyby zyskać uznanie wielkich.

Całkiem inaczej jest z organizacją Polska Wielki Projekt. To jest banda, która ze wszystkich sił stara się upodobnić do tych ciał kolegialnych, w których działał gospodarz domu w stylu Edwarda VII, który mnie gościł. Oni mają wszystkie cechy potrzebne do identyfikacji z tamtymi organizacjami, ale nikt poza nimi samymi, nie rozpoznaje ich w ten sposób. Mój londyński gospodarz, nie robił sobie kretyńskich zdjęć grupowych, nie wyszczerzał się do kamery i nie opowiadał idiotyzmów publicznie. On realizował misję, i choć nie raz popadał w śmieszność, nie było w tym aż takiej hupcy jak ta u nas. Członkowie gangu o nazwie Polska Wielki Projekt niczego nie realizują. Nie będę tu popadał w płaskie szyderstwa, wymienię jedynie dwa nazwiska osób w ten projekt zaangażowanych – David Engels i Maciej Kronenberg. Nawet jeśli ktoś historię Polski zna tylko pobieżnie powinien, na dźwięk tych nazwisk uciekać gdzie pieprz rośnie. Historia lubi się bowiem powtarzać i tylko ktoś nieskończenie naiwny, widząc nazwisko Engles, będzie się pocieszał cytatem z Marksa mówiąc – ale jako farsa. To nie jest nigdzie zadekretowane, że jako farsa. Wcale nie musi się ona powtórzyć jako farsa, może powrócić znów jako dramat, wcale nie mniej dynamiczny niż wcześniejsze dramaty. Z faktu zaś, że niejaki Górski chce jednoczyć nas wokół wody, powietrza i ciszy, nie wynika nic ponadto, że firmuje on jakieś oszustwo. W dodatku takie, którego sam nie rozumie. A o tym, że nie rozumie łatwo się przekonać patrząc na jego zdjęcie w wiki. Wczoraj Jacek, cytując mi tego Górskiego, powiedział, że granice autokompromitacji zostały przesunięte za horyzont. Oczywiście, że zostały tam przesunięte, a Polska Wielki Projekt wchodzi w nową fazę. Kolejne budżety i kolejne kongresy przeznaczone zostaną na promocję sportowych dyscyplin ekologicznych, które wyrastają z lokalnej tradycji. I ja już dziś wiem, co będzie na pierwszym miejscu na liście tych dyscyplin. Ja już dziś wiem, co mają nam do zaproponowania panowie Engels i Kronenberg w ramach swojego wielkiego projektu. Jeśli jeszcze się nie domyślacie, to Wam powiem – Narodowy Program Ślizgania się na Krowim Gó…nie – NPŚKG. Piękna nazwa, prawda? Prawie jak RODO, ale przez obecność literki Ś brzmi tak bardziej lokalnie, narodowo i ekologicznie jednocześnie. Ciekawe ilu profesorów będzie to firmować i jakie dyscypliny naukowe będą oni reprezentować? Zgaduję, że nie zabraknie tam historyków. Jeśli do tego dołożymy jeszcze jedną kluczową informację, czyli obecność Igora Janke w tym przedsięwzięciu, w zasadzie nie pozostaje nam nic innego, jak wybrać się na Rycice. Zostało tam jeszcze trochę krów, naprawdę, choć niektóre dzieci z młodszych roczników, wychowywane na Starej i Nowej nie wiedzą już co to jest chomąto. A kiedy się już tam znajdziemy, należy w porozumieniu z miejscowymi – mam tam świetne kontakty – pozyskać tyle substancji poślizgowej ile się da. Potem zaś nie bacząc na panujący w samochodzie zaduch zawieźć to wprost na ten kongres, gdzie Engels z Kronenbergiem debatują nad poprawieniem losu Polski i jej mieszkańców, a także nad uczynieniem jej znowu wielką. A dalej już sami wiecie…my się ślizgać nie będziemy…to wszystko dla nich. Dopiero po czymś takim oczy świata zwrócą się z należytą uwagą na Polskę i może w jednym czy drugim przebiegłym łbie coś tam zaświta. Jim, który zaprosił mnie na swoje urodziny, choć osiemdziesięciolatek, na pewno zorientowałby się o co chodzi i co chcemy powiedzieć za pomocą tego pięknego gestu. Paru innych też by się znalazło. Telewizje by nas pokazywały, a ekologia wreszcie triumfowała by naprawdę. Zróbmy tak w przyszłym roku – RYCICE KING!

Zapraszam wszystkich na portal www.prawygornyrog.pl

  41 komentarzy do “Rycice vs Polska Wielki Projekt”

  1. Ten projekt podstępny bardzo. Mnie kusi ideą, no uderza w czuły punkt, a z drugiej strony fałsz.   To chyba koledzy tej Fundacji Narodowej-ten sam przewał.

  2. I aktorki w gumofilcach, i nowy program: „Gwiazdy ślizgają się na krowim g… .”

    Rycice King!

  3. Raczej „Taniec z gumofilcami”

  4. Bo wszelkie organizacje działają tak:
    najpierw wmawiasz ludziom, że mają swoje poglądy na wszystko
    potem ich gromadzisz pod swoimi skrzydełkami
    a na koniec pytasz się ich przed każdą decyzją o zdanie
    i już mamy demokrację

    PS numer starożytny zaczyna się naprawdę nieźle

  5. A może to tak banalnie ma być , czymś ludzi zająć, że niby tym ekologicznym projektem, kasę za to wziąć i wszystko. No tak,  banalnie bez bomb, bez koktajli Mołotowa, książek już ludzie nie czytają, polowania na lisa już nie tak,  jak to opisuje we „Wspomnieniach” Kossak, ani tak zwyczajnie, lokalnie, zabawowo jak ćwiczyło przedwojenne wojsko (hippika, sprawność) nie da się urządzić, bo ktoś to nam zwyczajnie zabrał, czy zakazał. Czy  zwyczajnie w tenisa pograć na wykonanych w czynie społecznym kortach też nie można, bo odchodzi to pokolenie co tenisem żyło, tak jak odeszli ci co grali w brydża i umieli zatańczyć tango, no niech się  usportawiają ekologicznie.

    Tak mi się to kojarzy z poczuciem degradacji jakie przeżywała moja babcia, wracając nieraz „z gości” mówiła jak „oni” nas zdegradowali: byłam u inżynierostwa, a tam w salonie na stole  bieżnik wiejski, wazon „siwak” , w wazonie gałęzie pomalowane przez panią domu białą farbką, żeby było fantazyjniej, kawa w glinianych filiżankach i jeszcze inżynierostwo na mieszkanie czekali 7 lat, a na szafki zapisali się do kolejki i mają dobre miejsce, będą mieli meblościankę.

    Z tego punktu widzenia absolutna degradacja społeczeństwa ma już swoje zaawansowane procesy, liczą czas wojny, czas PRL gdzie każdy pracujący zarabiał 20 USD na miesiąc i czekał latami na spółdzielcze mieszkanie. No i kolejne  lata transformacji,  które to nas w inny sposób zdestabilizowały, no i pozostaje jeszcze w naszych możliwościach ustrojowo finansowych ta możliwość ślizgania się na gównie. Polecam ulicę Asfaltową w Warszawie, jest tam pies którego właściciel po psie nie sprząta, co daje okazję do takiego ślizgu.

  6. Ach jakie rozwijające gawędy można snuć na tej konferencji. Proponuje coś o wielkich szansach Polski na zostanie potęgą, potem o metodach trzymania miecza przez husarię, potem coś o stosunkach Żydow z Polakami w XIV wieku, a następnie prelekcja naszego ulubionego PRowca „Od Chrobrego do Morawieckiego: praktyki postne a moralność wielkich władców Polski”.

  7. Rozumiem, że trelinka to zamierzona stylizacja?

    W każdym razie warto przypomnieć inż. Trylińskiego, wynalazcę trylinki.

    A „bagbintona” jako swojszczyznę od badmintona ja konsekwentnie staram się nazywać kometką. Chociaż skąd się wzięło słowo kometa nie wiem.

  8. też tak przypuszczam, dlatego nie chyciłem za sówko

    kometa, bo lotka wygląda jak kometa, a raczej jej stylizacja powszechna

  9. no i najważniejszy tego roku  ślub w Anglii, budżet 37 mln funtów  podwojono z powodu sukni panny młodej, a wszystko to  (moje głupawe, czy żartowne skojarzenia) bez reformy rolnej, bez zmiany ustroju, bez  konieczności budowy komunizmu, tradycyjnie, tradycyjnie, tradycyjnie. Nam się tradycję zabrało, zabiera i itd.  a nawet za próby trzymania się  tradycji (np. Kościoła)  nas się piętnuje.

  10. „PRL gdzie każdy pracujący zarabiał 20 USD na miesiąc i czekał latami na spółdzielcze mieszkanie”

    A dzisiaj, po obaleniu tej odbierającej bogactwo komuny to niby jest inaczej? Oczywiście dla wielu jest, ale dla innych wielu w praktyce nic się nie zmieniło. Szeregowe korpoludki wprawdzie dostają co miesiąc więcej dolarów (po przeliczeniu), ale na zupełnie podstawowe potrzeby wydają niemal wszystko. Rodzice pamiętający komunę mówili o sposobie zycia „z łapy – do papy”, co oznacza przejadanie wszystkiego co się dostało „na rękę”. Całe niemal pokolenie dwudziestolatków (oprócz tych co się nie „załapali”, nie są genialnymi programistami itp.) żyje w wielkich miastach – siedzibach korporacji, wynajmując to tu, to tam, pokoje. Pokoje ledwie, jak jacyś studenci z „Lalki”. Żyją w ojczyznie w kilkuosobowych komunach-gettach, dokładnie tak samo jak ich koledzy, którzy wyemigrowali zarobkowo do Anglii czy innej Holandii. Tamci przynajmniej coś odlożą, bo bliżej centrali kolonizator lepiej płaci a ci w kraju… mają raczej marne szanse na „spółdzielcze mieszkanie” kiedykolwiek.

  11. jak się kliknie na ich stronie na idea to wyskakuje:

    „Chcielibyśmy serdecznie zaprosić Państwa do debaty nad strategicznymi wyzwaniami rozwojowymi stojącymi przed Polską w najbliższych dekadach. Wyzwania te są gigantyczne, a stan naszego życia publicznego może budzić tylko przygnębienie. W tej sytuacji nie wolno nam ulec pokusie ucieczki w spokój życia prywatnego. Szybko bowiem ujawni się jego kruchość. W naszym wspólnym interesie leży podjęcie trudu odpowiedzialności za wspólne dobro, naszą Rzeczpospolitą.”

  12. Brakuje nam jednolitej i wolnej od mikromanii narracji narodowej, sprawnego aparatu i nowoczesnej kultury państwa

    państwo………….

  13. i te „gigantyczne wyzwania”. Czyli przyjęcie arabów, z czym pis kombinuje od początku?

  14. Nic się nie zmieniło, tylko teraz rządzą atrapy z aluminium, miedzi, tworzywa sztucznego. Bezguście na bezguściu. Sztampowe, sztubackie (jeżeli nie obraźliwe wręcz) żarty.

  15. Nie, no postęp jest. Chór gospel (czarni wykonawcy) ośpiewuje piosenkę „soul”, ksiądz murzyn macha rękami i mówi coś o dokonaniach człowieka…. I nasza TV to relacjonuje in extenso.

  16. No czuć elokwencję, pięknie opisane. Pozdrawiam 🙂

  17. najlepszy tekst tego roku 🙂

    szkoda, ze tylko promil Polaków go zrozumie.

  18. Zadałem dziś w sąsiednim domu pytanie widzowi tej uroczystości, kiedy to u nas tak będzie. Uszczypliwe „No, Kaczyński jest bezdzietny więc chyba słabo z takim ślubem w Polsce” a na moje „No, ale Tusk był dzietny” – było obrażenie się.

  19. Jeśli chodzi o tradycję, to ku mojej wielkiej radości zdarzają się jeszcze w Polsce ludzie, którzy tradycję próbują odradzać lub podtrzymywać. I takich należy popierać. Niedawno odkryłam Persjarnię Zambrzyckich, która produkuje pasy kontuszowe i makaty buczackie według starych wzorów. Kupiłam u nich makatę buczacką. To oczywiście nie to samo, co prawdziwa makata z Buczacza. Ta nowa nie jest zrobiona z jedwabiu i nie jest przetykana złotą nitką, ale może dzięki temu było mnie stać na zakup i może ta nowa makata nie wypłowieje za szybko.

    Co do siwaków, to lepszy siwak, niż wazon z IKEI.

  20. no właśnie, jak u angielczyków, niemiaszków to im wolno np. podwajać koszty przyjęć weselnych, że niby kto zakochanemu zabroni. A jak u nas to tych co „nie są nasi”, to  łapać za słówka, za przejęzyczenia, kwestionować premiera że nie ma konta bankowego, panią premier za syna księdza, cały szereg ministrów za ułamek należnych im nagród, czy przy takim poziomie kompromitacji Ratusza warszawskiego czy platoformerskieg króla Pomorza, co się sutenerstwem wspomagał, czy ta afera Amber Gold, co nią kapitalnie sterowała „kasta” prawnicza -na ziemi polskiej wszystkie chwyty poniżej pasa dozwolone a nawet nakazane..

    Żadne nieposłuszeństwo obywatelskie, żadne KODziarstwo u angielczyków czy niemiaszków się nie pojawia.  Żadne strajkujące pielęgniarki, żadni początkujący   lekarze co to jeszcze nic nie umieją po 7 latach studiów finansowanych z naszych podatków ale już czują parcie na kasę, żadne  niepełnosprawne dzieci, czy na czarno ubrane wyzwolone kobiety nie kontestują warunków życia – a u nas sterowane (przez kogo?) ujadanie na wszystko co się próbuje zmienić.

    Tak jak dla utrzymania handlu zbożem, próba budowy kanałów  po I rozbiorze – nie nam nie wolno było zachować status quo – zrobiono II rozbiór. Kapitalnie pasuje do tego ciągłego demontowania Europy środkowej tekst ze Szkoły Nawigatorów o banknotach po I WŚ.

  21. Byc moze ta czekolada, co sie rozlala na autostradzie pod Poznaniem tydzien temu, byla delikatnym wstepem do tego wlasnie projektu. 12 ton brazowej poslizgowej substancji i fejm na caly swiat.

  22. przytaczając refleksje mojej babci nie odnoszę się krytycznie do ludzi, tylko do możliwości jakie im stwarzał peerelowski system (i obecny też). Stąd ona, nie krytykowała  państwa inżynierostwa tylko raczej ze smutkiem zauważała ten zjazd w dół.  Jak bardzo się różniło inżynierostwo powojenne od przedwojennego (nie z własnej winy).

  23. Protesty zeszłego lata przeciwko reformie sądów były organizowane przez fundację „Akcja Demokracja”. Na stronie internetowej „Akcji Demokracji” jest lista darczyńców. Większość z nich to fundacje zarejestrowane w Niemczech. Kiedyś mi odbiło i postanowiłam się tak zachować jak Hindusi pokornie proszący Angielskich panów, żeby sobie poszli do domu. Zaczęłam więc dzwonić po niemieckich fundatorach „Akcji Demokracji” i prosić ich grzecznie po niemiecku, żeby nie finansowali tego czego nie rozumieją, a żeby lepiej sfinansowali coś dla użytku publicznego w swojej gminie.  Wszystkie sekretarki w fundacjach niemieckich, zaprzeczały faktowi finansowania przez nich demonstracji w Polsce. Tylko jedna prywatna osoba, której telefon znalazłam w internecie, przyznała że istotnie wydała 40 000 euro na cel szerzenia demokracji w Polsce. Na moje wyliczenia wszystkich ofiar niemieckiej okupacji w mojej rodzinie, powiedziała, że nie czyni tego jako Niemka, ale jako Europejka.

  24. To jest niesamowite! Nie ma innych Rycic na świecie! Gdzie to mogło stać! Nic po tym nie zostało…..To się wydaje wprost niemożliwe, znając miejsce i jego historię.

  25. Brawo! Czynu, madrego!

  26. program tego „projektu” jest z 2011:

    http://www.fronda.pl/a/kongres-polska-wielki-projekt,12161.html

    czyli pis ciągnie robotę po

  27. Polonusi z Ameryki musieli mieć szczególny sentyment do Rycic, skoro nie mając zdjęć z okresu słynnej i krwawej bitwy Dęblińskiej odnaleźli w swych domowych archiwach i zamieścili w dwutygodniku zdjęcie tej kapliczki, podobno jedynej konstrukcji, która uniknęła całkowitego zniszczenia w Rycicach.

    A przy okazji coś o austriackiej służbie wywiadowczej już 30 lat przed pierwszą wojną światową. Lwowska Gazeta Narodowa dnia 29 listopada 1883 w korespondencji z Warszawy podaje:

    Z fortów nowowzniesionych i obecnie wznoszonych z całym pospiechem, wykończono i już armowane są pod Demblinem forty: 1. Młynki, 2. Mierzwiączko czyli Rycice, 3. Dęblin, 4. Borów, 5. Borki i 6. Zbyszyn czyli Piwonia — nowo budujące się zaś forty, w których roboty ziemne są znacznie już posunięte: Żdżary, Niewierz, Gołąb i Zajezierze. Cztery ostatnie forty w r. 1884 około lipca jeżeli nie wcześniej będą zupełnie gotowe. W Demblińskiej twierdzy konsystują obecnie 35 i 36 pułki rezerwowe i 8. batalion saperów, prócz artylerji fortecznej i służby inżynierskiej miejscowej.

    Dalej jest kilkadziesiąt akapitów z „…dokładną i szczegółową dyslokacją wojsk konsystujących w królestwie Polskiem, należących tak do okręgu wojskowego warszawskiego jak i okręgu wojskowego wileńskiego (gub. Augustowska…)”

  28. Europejka finansująca właściwą demokrację w Mitteleuropie.

  29. >To jest architektura doby Edwarda VII tyle, że położona, jak to mawiano na Rycicach, na płask.[…] może okna są inne…

    Tak okna z szybami ponoszonymi do góry są inne, podobnie jak oddzielne krany na ciepłą i zimną wodę. To się powoli zmienia.

    Genialny drzeworyt londyńskich szeregowców z perspektywy nasypu kolejowego (Paul Gustave Louis Christophe Doré) znalazłem w książce z roku 1872, lecz w wydanej niedawno książce o architekturze angielskiej służy on za ilustrację o architekturze edwardiańskiej. Od tamtych czasów niewiele się zmieniło w zabudowie szeregowców. Epokę można rozpoznać po oknach. Zamurowane okna oznaczają okres, gdy podatki płacono od otworów okiennych. Nasze chałupy płaciły podatki od dymów i miały podwórka, konieczne do składowania drewna opałowego. Miały też studnie, a u gospodarzy były obory, stodoły i zbiorniki na gnojówkę. Dzisiejsze polskie szeregowce różnią się od angielskich głównie tym, że mają betonowe stropy i podłoga na piętrze nie ugina się i skrzypi, jak drewniane stropy w Anglii czy USA. Ale za to tam nie słychać dziecka sąsiadów, gdy woła Mama!Siku! Gnojówkę trzyma się u nas w szambach, bo o kanalizacja to chyba wymysł kosmiczny, więc czekamy na polskiego Teslę.

  30. WspANIAłe!!!!! Mam tez na wsi pewnego dostawcę surowca.

  31. Tak, od lotki 🙂 Ale mi chodziło o pochodzenie słowa, żeby nie było angielskie. Sprawdziłem – pochodzenie łacińsko-greckie, więc jest dobrze. Im mniej zbędnej angielszczyzny w naszym języku tym lepiej.

  32. Przytaczanie mitycznych, 20-dolarowych zarobków w PRL, bez odpowiedniego komentarza, bardzo myli młode pokolenie. Dlatego pozwolę sobie na ten komentarz.

    Te niskie zarobki w dolarach wynikały z czarnorynkowego kursu. Kurs oficjalny był chyba ca 10 razy mniejszy, czyli ktoś, kto zarabiał kilkadziesiąt dolarów, w przeliczeniu na kurs oficjalny zarabiał ich kilkaset. I mniej więcej taką siłę nabywczą miała jego pensja w odniesieniu do dostępnych towarów. W przypadku żywności i paru innych produktów było jeszcze lepiej, bo były jakoś dotowane. Czyli na zachodzie można było kupić za dolara litr mleka, a w Polsce po czarnorynkowym kursie 10, a może nawet 20 litrów.

    Zarobki 20 dolarów to raczej chyba rzadkość. Z tego co wiem, urzędnicy zarabiali powiedzmy 30-40 dolarów, fachowy robotnik 50-60, dyrektor w firmie polonijnej 100 dolarów i była to pensja bardzo atrakcyjna.

    Mój wujek, który był kapitanem morskim i dyrektorem portu, a więc miał, jako marynarz, te dolary w większej ilości, powiedział na początku lat 90-tych, że za 50 dolarów mógł w luksusie utrzymać całą rodzinę. Po Balcerowiczu okazało się to niemożliwe i żałował, że nie wybudował w garażu kanału, gdzie by sobie zaczął sam naprawiać samochód w nowych czasach.

    Znajomy, który w latach 70-tych zarobił w Szwecji 3000 dolarów, opowiadał, że ten zastrzyk finansowy pozwolił mu przez wiele lat utrzymywać na dobrym poziomie rodzinę. W latach siedemdziesiątych wyjeżdżało się chyba bez problemu na saksy, dawali paszporty itd. I zdaje się, że nie było masowej emigracji. Ani nawet masowych wyjazdów zarobkowych. Zaczęło się po 80-tym roku i przed stanem wojennym wyjechało ca milion Polaków. Kolejny milion bezpowrotnie stracony w naszej historii.

    Potem, w stanie wojennym i w ogóle w latach osiemdziesiątych, dolary jeszcze się wzmocniły, przez blokadę wyjazdów i sankcje Reagana.

    Trochę rozwijając temat – sankcje dobiły gospodarkę w stanie wojennym i uczyniły ją łatwym, podtrutym celem. Niestety w 89 i potem nie pojawił się prawdziwy program pomocy, na zasadzie „jesteście naszymi bohaterami, pomożemy wam odbudować zniszczenia pookupacyjne”. Dokonano klasycznego przejęcia, stawiam tezę, że zaplanowanego w momencie obalania Gomułki i wprowadzania na tron swojego, kredytochłonnego Gierka.

    Jak oceniać w świetle takiej tezy np. Reagana i jego następców?

    Wracając do dolarów – w 89 za 6 tysięcy dolarów budowało się segment, a za 10 tysięcy duży dom. Na początku lat 80-tych dom w stanie surowym kosztował ca 1,5 tysiąca dolarów.

    Inną wartość miały też wtedy dolary na zachodzie. Czyli te kilkaset dolarów zarabianych w PRL po oficjalnym kursie to prawdopodobnie kilka razy więcej niż obecne kilkaset dolarów.

    Tak jak napisałem, wyobraźnia ludzi urodzonych po PRL pracuje inaczej. Np. wiele osób rzeczywiście wierzy, że w sklepach był sam ocet, a ulice były puste. Oczywiście chwilowo tak bywało i były jaja z zaopatrzeniem. Ale sam ocet to żart. Bazary były pełne żarcia. A co do braku korków w Warszawie, to warto przytoczyć anegdotę tego samego wujka-kapitana. Jak przyjeżdżali do Warszawy do ministerstwa z kolegą, to jeden jeździł dookoła ministerstwa samochodem, bo nie było gdzie się zatrzymać, a drugi w tym czasie załatwiał w sprawę, potem wracał do samochodu i odjeżdżali.

    Niewątpliwie PRL był zniewalającą pułapką i  właściwie można byłoby wytaczać nadzorcom procesy o odszkodowania, ale to już inny temat…

  33. Z tymi pustymi sklepami z octem to nie chwilowo tak bywało. Na bazarze rzeczywiście pełno było jedzenia, ale kogo było stać na codzienne zaopatrzenie na tychże bazarach. Wprowadzenie kartek na żywność, to nie przejaw do dobrobytu i chwilowych braków aprowizacyjnych.

  34. też tak myślę że nastanie rząd ó Gierka to był taki wielki projekt dla  zachodu, taka podgotowka, no bo trudno uwierzyć , że samo się tak wszystko ułożyło, i akurat Zachodowi pasowało.

  35. Oczywiście zgadzam się, ale ….

    W sklepach warzywnych podstawowe, niedewizowe owoce i warzywa były łatwodostępne.

    Na giełdzie na Muszkieterów kupowało się jabłka czy gruszki skrzynkami.

    Mięso kupowało się na wsi, ile się chciało. Niby nielegalne, ale nikogo nie łapali.

    W sklepach było mało towaru, ale nawet mięsne nie były puste. Wyroby drobiowe i ryby były powszechnie dostępne w dowolnej ilości, jako produkty niższej klasy. Dzisiaj na rybkę trzeba wydać majątek.

    Niedostępne były banany, pomarańcze, orzeszki itp. To one były drogie i przeliczane w twardych dolarach.

    Polskie, niestety na ogół siermiężne dżinsy, kosztowały 1-2 dolary czarnorynkowe. Dżinsy w Pewexie ca 15-20 dolarów. Faktycznie byliśmy ubrani bardziej szaro, ale jak ogląda się stary film „Niebo nad Berlinem” z roku 1986 to nawet Berlin Zachodni z perspektywy czasu jest jakiś szary i pełen starych samochodów 🙂

    W ogóle niesposób porównać pewnych rzeczy. Ludzie w tej chwili mają potężne możliwości ubierania się jak chcą. W efekcie popularne kiedyś wojskowe kurtki amerykańskie z orzełkiem w klapie zastąpiły metroseksualne wdzianka, a spod mankietów wyzierają pazury tatuaży – sutki wytatuowanych panienek, kopytka koziołka, rzadziej szpony dumnego orła lub walcząca kotwica.

    Kolejnym materiałem do porównań jest rynek kawiarniano-gastronomiczny. Taksówkarz w Krynicy z rozrzewnieniem wspominał czasy komuny, gdy woził towarzystwo między dansingami w ośrodkach wczasowych. Teraz wszechobecne bary, wyszynk alkoholi w spożywczakach i dostępność samochodów wszystko zepsuło… Kiedyś taryfiarz szybko budował dom po domu, teraz musi się zdrowo nakręcić, żeby tą piątkę trafić…

    Jest taka książka Clavela? Król szczurów, i film według tej książki. Chociaż beletrystyka, ale dobrze ukazała mechanizm budowania nowej hierarchii w obozie jenieckim, gdy człowiek silny i obrotny dominuje starych oficerów, ludzi z dobrego towarzystwa i utytułowanych, którzy zmuszeni są korzystać z jego pomocy i mu się poddać. I ten moment wyzwolenia gdy nowa zależność natychmiast się kończy… Tak było w PRL. Zwykli ludzie w swojej masie woleli pracować w dużych zakładach, korzystając z przydziałów, wczasów, pewnego rodzaju spokoju. Z takiego spokoju korzystało „inżynierstwo”. Ludzie dynamiczni ryzykowali w prywatnej strefie i z tego co wiem, nie było to bardzo trudne. Oczywiście nie mówię o jakichś podziemnych interesach kierowanych przez odpowiednio umocowanych ludzi. Mówię o kawiarniach, warsztatach, samochodowych, przetwórstwach plastiku, producentach kapci itp. To był zupełnie inny poziom finansowy i dla nich były luksusowe bazary, giełdy samochodowe, komisy. Co nie zmienia faktu, że, tak jak wszystkie muchy, tkwili w tej samej zupie ….

  36. To ten sam  SZAJS  co fundacja narodowa…

    … to samo  goowno…  te same  cFaniaki… ten sam zlodziejski  „modus operandi”…  ta sama zlodziejska cholota z tego samego  podwUrka  !!!

  37. A z tym kombinuje…

    … zeby  tym samym  zlodziejom zylo sie nadal  dobrze… a nawet lepiej… zeby caly narod  zapier****l  od switu do nocy  na te  cale z d**y  wziete  FspUlne  dobro  !!!

  38. Polska Wielki Przekręt.

  39. „wiele osób rzeczywiście wierzy, że w sklepach był sam ocet, a ulice były puste. Oczywiście chwilowo tak bywało i były jaja z zaopatrzeniem. Ale sam ocet to żart.”

    Oczywiście że żart, bo nie sam. Na półce stały jeszcze „łolij i słól”. To z rodzinnej anegdotki. W czasie najgorszego kryzysu, gdy, po poznańsku mówiąc, panowal kompletny „knap” do tego stopnia, że za bochenkiem chleba trzeba było się uganiać po mieście, babcia wpadła na pomysł, żeby pojechać do jakiejś wioski, oddalonej względnie od metropolii, gdzie w „Gieesie” narod wszystkiego jeszcze nie wykupił. Wjeżdża więc do jakiejś wioski pekaesem, pruje prosto do „gieesu” i mijając jakąś miejscową babę, ktora stamtąd właśnie wyszła, pyta co tam mają.

    A baba na to: „Nic ni ma, ino łolij, słól i łecet”.

    Tak było.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.