Nie udało się nam się rozwiązać postawionego tu wczoraj problemu. Nie mamy ani zapisków Kischa ani periodyku skąd pochodziła informacja na ich temat. No, ale minął dopiero jeden dzień. Może się jeszcze odnajdą. Komentarzy było wczoraj znacznie mniej, co daje do myślenia niestety. Dobrze byłoby gdyby choć przez jakiś czas utrzymały się one na podobnym, niskim poziomie.
Od kilku dni w sieci krąży skan z informacją, że niejaki Chlebicki i niejaki Facca będą meliorować księgozbiory na UW. Ja mam nadzieję, że to dobra informacja, a także, że nasz znajomy Pan Sławek już się ustawił w kolejce nad kanałem, którym te meliorowane książki będą spływać. Jeśli nie rozumiecie dlaczego się cieszę, już wyjaśniam. Te książki są im niepotrzebne, bo muszą zrobić miejsce dla nowej jakiejś produkcji, dla genderów i innych głupot. Wśród tych meliorowanych zaś mogą być rzeczy naprawdę cenne i ciekawe, może nawet te zapiski Kischa. Wszystko to powinno trafić teraz na rynek wtórny, do rąk ludzi, którzy książkę kochają naprawdę, a nie tylko o tym opowiadają. Informacje zaś pochodzące z tych dzieł z pewnością będą zaskakujące. Możecie mi wierzyć, pisząc Baśń socjalistyczną, miałem w ręku wyłącznie książki z nieporozcinanymi kartkami, a w środku były takie rewelacje, że głowa mogła rozboleć. Tak więc im prędzej oni te biblioteki wyczyszczą tym dla rynku antykwarycznego, czytelników i pośredników lepiej. Uważam, że za ich przykładem powinni iść inni.
Co jakiś czas pojawiają się tu różni macherzy od digitalizacji i pytają mnie kiedy jak wydam e-book. I ja nieodmiennie odpowiadam, że już jeden wydałem i zakończyło się to katastrofą. Nie ma sensu wydawać e-booków. To znaczy w moim przypadku nie ma, ale są miejsca, gdzie e-book powinien być podstawowym nośnikiem treści. Tymi miejscami są instytuty naukowe. Ja ostatnio przeglądałem ofertę różnych instytutów i coś nawet znalazłem ciekawego, rzecz pojawi się niebawem w naszym sklepie. No, ale na setki książek naukowych z dziedzin humanistycznych jedna nadaje się do sprzedaży? To jest skandal. Ktoś powie, że nie, bo prace naukowe nie muszą mieć wartości rynkowej. To w takim razie po co wydawać je w papierze? Mamy już dobrodziejstwo nośników elektronicznych, a biblioteki cierpią na brak miejsca w magazynach. Chlebicki i Facca chcą wyrzucać książki i wszyscy się tym podniecają. Logicznym by więc było, żeby książki naukowe, których i tak nikt nie czyta ukazywały się nie w papierze, ale wersji elektronicznej. O wiele łatwiej byłoby je przeglądać, jakość ilustracji byłaby lepsza, bibliotekarze by odetchnęli, a co najważniejsze, wszyscy humaniści mieliby czyste sumienie z powodu tego, że oszczędzają lasy. Nie trzeba byłoby wycinać tych tysięcy drzew, które przeznaczone są na produkcję luksusowego papieru na książki poważnych badaczy-humanistów.
Obejrzałem sobie te naukowe książki dokładnie. Okładki są takie, żeby czasem ktoś się tym nie zainteresował i nie wyciągnął po to ręki. Treść nie do czytania. Ale muszą być w papierze, bo to po pierwsze splendor i można taką książkę podarować cioci na imieninach, po drugie papierowe książki umożliwiają robienie przekrętów grantach. Jak tu wyrwać jakieś dodatkowe grosze na książkę elektroniczną? Nie da się. Zatrudnia się grafika i on wszystko układa, a potem rzecz idzie na czytniki. A z książką papierową jest inaczej. Można powiedzieć, że 300 egz. nakładu poważnej pracy drukować się będzie za 40 tysięcy złotych, choć to kłamstwo i można ten nakład w bardzo luksusowej edycji wydać za 4 tysiące. No, ale tego nikt głośno nie powie. Nikt także nie będzie płakał nad tymi biednymi drzewami, które zostały ścięte, żeby zrobić papier na druk dzieła zatytułowanego „O wpływie plam na słońcu na rozwój kolarstwa torowego w Mozambiku”. Bo to poważna praca i każdy z zainteresowaniem po nią sięgnie, na nią drzew nie szkoda, podobnie jak na Gazetę Wyborczą.
Kiedy książki, których nikt nie czyta odleżą trochę, zostaną wycofane z bibliotek i skierowane do papierni w Konstancinie, tam przerobi się je na tekturę, z której firma, gdzie zamawiam kartony, wyprodukuje swój elegancki choć nie tani produkt. I ja to potem zakupię, a wy dostaniecie to do rąk w postaci paczki. W środku będą nasze książki, w formie jak najbardziej papierowej.
Zwróćcie uwagę, że autorów z ośrodków naukowych nikt nie namawia na digitalizację ich dzieł. To rynek ma się digitalizować, bo wtedy będzie wygodniej korzystać z treści. Nie będzie wygodniej, bo digitalizacja rynku oznacza jego zwinięcie, totalny kolaps. Nikt niczego nie znajdzie i nikt nie będzie się mógł wypromować tak jak to my tutaj czynimy, albowiem ogromne budżety zostaną przeznaczone na promocję właściwych autorów, którzy produkują właściwe treści. I tych autorów już dziś znamy i mamy z nimi do czynienia: Bonda, Miłoszewski, Twardoch…
Książki, które dziś są wycofywane z bibliotek maja jeszcze swoją wartość i są tam z całą pewnością treści ważne. Książki, które wycofywać będą z bibliotek za 20 lat będą już tylko bełkotem niepotrzebnym nikomu. Nikt nie będzie po nich płakał, staną się pretekstem do całkowitego zakazu produkcji książek papierowych, któremu jako podstawowa motywacja posłuży oczywiście chęć ochrony lasów, naszego wspólnego dziedzictwa. I tak ludzkość, jako masa, stanie u progu totalnego analfabetyzmu. Czytanie znów będzie wtajemniczeniem, a liczenie magią. I nie łudźcie się, że dostęp do elektroniki będzie wówczas powszechny. Jeśli bowiem można będzie zwinąć rynek treści, to znaczy, że będzie można zwinąć każdy rynek. A z konsumentów zrobić bydło pracujące przy sadzeniu ryżu w rytm monotonnych pieśni. System pracuje nad tym usilnie promując różne rewelacyjne pomysły. Całe szczęście, powiem Wam, że na uniwersytetach, w różnych instytutach badawczych rozlokowała się ta banda złodziei, która musi drukować na papierze, żeby dorobić do pensji, bo już byśmy mieli ciepło. Już byśmy nie mogli zipnąć, na szczęście jeszcze, wszystkie ważne dzieła, w tym także dzieła Władysława Bartoszewskiego i Adama Michnika muszą być drukowane na papierze. I tu dochodzimy do największego paradoksu na całym rynku książki. Dopóki istnieje ten wymóg – druku w papierze książek naukowych – żyjemy. Jak przestanie obowiązywać będzie po nas. Widać już niestety pierwsze objawy katastrofy, ponoć Kazia Szczuka, pierwsza głosicielka nadejścia tej czarnej wiosny, powiedziała, że gender to ściema i że wszyscy już o tym wiedzą. Mam nadzieje, że środowiska akademickie zewrą szeregi i wychrzanią Kazię na bruk za gadanie takich herezji, po czym dalej będą uprawiać swój proceder grantowo-wydawniczy. Da nam to niezbędne 20 lat na umocnienie pozycji. Niezbędne powiadam, bo jak zaczną zwijać rynek dziś, nie przetrwamy.
Przypominam, że rozpoczęliśmy już sprzedaż kolejnego, czternastego numeru kwartalnika Szkoła nawigatorów, tym razem poświęconego Rosji.
Michał otworzył już ponoć swój sklep. Zapraszam więc do owej siedziby FOTO MAG, do księgarni Przy Agorze, do księgarni Tarabuk, do antykwariatu Tradovium w Krakowie i do sklepu Gufuś w Bielsku Białej.
Czapki z głów! Nie umiałbym tego tak ubrać w słowa, ale to właśnie jest sedno.
To jeszcze chyba jest szerszy problem. Miałam wczoraj w gościnie dwóch 12 – latków na odchodnym podarowałam im jednakowe książki pt „100 polskich patriotów” wydane przez wyd. Św. Filipa Apostoła w Częstochowie. Ładne wydanie, duża estetyka ilustracji i tekstu. Lista patriotów od Jadwigi Andegaweńskiej przez Cegielski, Dawidowski, Haller, Hlond, Karski, Kolbe, …Reytan, Romocki, Rowecki, …. do Zawacka „Zo”, Zawadzki „Zośka”, Żółkiewski. Młodzież przyjęła wręczone im książki i powiedziała, dziękujemy , ale my nie czytamy.
No nie czytają. Chyba jest gorzej niż nam się wydaje, że jest
Zaczną. Każdy w końcu zaczyna.
Pnie Gabrielu, pozwolę sobie odnieść jeszcze do wczorajszej Pana notki, bo nie miałem czasu jej wczoraj przeczytać, a tu jest większa szansa, że Pan zobaczy mój komentarz. Otóż dla mnie to co Pan opisał jest dość ważne, ponieważ osoba bardzo mi bliska po przeczytaniu pierwszej części Baśni polskiej powiedziała mi kilka dni temu, że wie z pierwszej ręki od ojca, żyjącego w latach 1940-1950, że właśnie żołnierze tzw. Niezłomni bądź Wyklęci to tak naprawdę żołnierze przeklęci, bo większość z nich (to kluczowe słowo WIĘKSZOŚĆ) mordowało cywilną niewinną ludnosć cywilną w polskich wsiach. I dla mnie ta ocena była wstrząsająca, odesłałem bliską mi osobę choćby do wykładów Leszka Żebrowskiego, który naprawdę ma solidny warsztat i nie sprzedaje żadnych tzw. dub smalonych. A on mówi wyraźnie, że owszem są dokumenty na indydenty niesławne, ale absolutnie nie można powiedzieć, że była to jakaś reguła. Ot po prostu życie, ludzie są różni wszędzie i sytuacje też.
I to co Pan teraz napisał kto wie, może jest właśnie wytłumaczeniem jeszcze jednego okrutnego kłamstwa i oszustwa czerwonych, którzy sprawili, że Polacy nazwali własnych walczących rodaków przeklętymi i w niektórych to przekonanie jest żywe do dziś.
Jeśli te dokumenty kiedykolwiek sie odnajdą, bardzo chętnie pokażę to mojemu bliskiemu. Choć znająć siłę pewnych przekonań może to nic nie zmienić. Ależ to smutne jest. Dla mnie osobiście na zwykły najprostszy rozum pytanie: czy Polacy walczący zbrojnie z komuchami w sytuacji, kiedy kraj jest przez nich coraz bardziej opanowany mordowaliby własnych rodaków?? ma po prostu oczywistą i logiczną odpowiedź. I kto miał w tym interes, żeby tak myślano? To też dość proste. Niestety nie dla wszystkich…
Tak właśnie jest. Ja ma mam dzieci 1978, 1980, 1985 i 1991. Spory przekrój wieku. Starsze czytają, a najmłodszy nic. No przecież książek w domu było mnóstwo, bajki, opowieści, wszystko co byś chciał. Tak samo przecież karmione i wychowane. A tu nic, ściana. Starsze też używają internetu biegle, ale najmłodszy wyłącznie. Nie wiem co to jest
One muszą się odnaleźć. Tylko, że pewnie trzeba się będzie wybrać do Czech.
Notki o rynku treści są stale mocne. Użyte dziś lasy i to wielkie halo z Lex Szyszko są równie ciekawym zestawieniem, może nie analogicznym ale jakże budującym ignorancją. Jak się widzi tych protestujących, co to wcześniej z chęcią wycinali drzewa i rynki.
20 lat mamy na pewno. To mniej więcej taki czas by ustalić czy ECO znaczy ekologiczny czy ekonomiczny no i kto z tego otrzymuje korzyść kupujący czy sprzedający. Później to już tylko wojna 🙁
To jest katastrofa. Bo internet można wyłączyć, a wszystkich egzemplarzy książek i gazet zniszczyć się nie da
Tak właśnie.
Może w listach do swojej przyjaciółki Jarmiły coś pisał o tych tekstach? Wydane po niemiecku. http://www.egon-erwin-kisch.de/texte_3.htm
„Czytanie znów będzie wtajemniczeniem, a liczenie magią. I nie łudźcie się, że dostęp do elektroniki będzie wówczas powszechny. Jeśli bowiem można będzie zwinąć rynek treści, to znaczy, że będzie można zwinąć każdy rynek….”
Niewesoła to konstatacja, ale możliwa. Skoro w takich globalnych serwerowniach Googla jest niepozorny wyłącznik prądu, to może on być użyty….
Wczoraj na giełdzie oferowano mi pendrajwa z 5-letnią gwarancją, to chyba dużo jak na gwarancję zapisu danych, bo ja wiem?
A jak już zabraknie książek, to oczami wyobraźni widzę jak system pacyfikuje zbuntowane dzielnice , które mają czelność szerzyć niezależne treści, za pomocą nośników elektronicznych. Tereny te są obsługiwane przy pomocy udoskonalonych mobilnych pelengatorów, opromieniowujących wiązką elektromagnetyczną kamienica po kamienicy. Tak aby nie pozostała żadna pamięć na pamięci…
Uf, dobrze, że to może być tylko zły sen…. ;-/
Moim zdaniem ku temu zmierzamy…Wcześniej jeszcze zdewastuje się lasy pod pretekstem ich ochrony czyli prywatyzacji. Bo wiadomo, że prywatny będzie chronił swoją własność, a państwowe to niczyje w istocie. I grunt pod nowy, wspaniały świat już jest przygotowany….
Poprosimy więc znających niemiecki o przejrzenie tych pism
Papierosów też jeszcze nie palą. Wszystko po kolei. Moja córa czyta trzy książki na raz a ma dopiero 7 lat.
Problem jest zauważony i opisany i odpowiednie pozycje są również na polskim rynku. Jako hasło podam Manfred Spitzer „Cyfrowa demencja”. Świetny jest wykład po niemiecku na YT.
Ja może tak trochę obok notki.
Na prawdę jestem wielkim fanem analfabetyzmu. Moje doświadczenie mówi, że ludzie jak nie czytają, są bardziej odporni na głupoty różne.
Czytanie i komputer to dwie inne rzeczy, czytamy na komputerze i wpisujemy na klawiaturze, bo znamy początki techniki komputerowej. To się już kończy i pojawiają się, urządzenia na głos, na różne obrazki itd. W perspektywie kilku lat sprawdzenie pogody, albo znalezienie na mapie macdonalda odbędzie się absolutnie bez-tekstowo.
No i główne pytanie dotyczące książki i czytelnictwa, to pytanie o Święty Kościół Apostolski. Bo tam musi być tekst i tutaj będzie kluczowa „walka”, a nie w jakimś tam internecie.
Wie Pan, ja byłbym jednak ostrożny. Bo wszyscy przedstawiciele tzw. tradycyjnych mediów najbardziej na świecie nienawidzą tego co się dzieje w internecie. Po drugie o czym my tu mówimy w Korei non stop ktoś umiera z głodu i wycieńczenia przed ekranem komputera, nawet w sporcie należy zachować minimum umiaru…
Trochę nie rozumiesz. Jeśli zniknie tekst, zniknie także opcja szukania McDonaldsa na mapie, bo nikt nie będzie nigdzie łaził bez sensu. Wszyscy będą siedzieć w jednym miejscu i konsumować w stołówce po pracy to, co tam pan kapo im z kotła wydzieli.
Wydawać coś w 300 egzemplarzach na papierze można tylko po to, żeby nikt tego nie czytał, 90% nakładu wyląduje w miejscach, w których będzie leżakować 20 lat, a potem pójdzie na przemiał, z nierozciętymi kartkami. Gdyby coś takiego ukazało się w formie ebooka, to mógłby ktoś niepowołany przeczytać, a po co.
Nieco więcej o czym jest ta korespondencja jest tutaj, Być może, że w jakimś przypisie jest jakieś odniesienie do tej 'popojki’ i inne smaczki z ostatnich dni 'szalonego reportera’.
Ja mam daleko do niemieckich bibliotek. Ale w PL w bibliotekach germanistyk zapewne jest ta pozycja!
Marcin D. – jeśli mnie pamięć nie myli, to wojna o zwrot „Żołnierze niezłomni” i „Żołnierze wyklęci” toczyła się w sejmie. większościowa lewica torpedowała to określenie „niezłomnych”, awantury , dyskusje, przezwiska typu szmalcownictwo itd. było rzucane w prawą sejmową stronę w ilościach urągających prawdzie historycznej. Podobna sprawa zawziętości lewicy dotyczyła np. przesunięcia pomnika Nike w Warszawie . Opowiadał mi radny warszawski, że w jakichś tam celach, trzeba było ten pomnik przesunąć (zresztą z korzyścią tzw wizualną), ale radni lewicy mieli prikaz torpedować sprawę, bo „miało być jak było”, dopiero kiedy przyszły wakacje, lewica na jednym posiedzeniu rady straciła większość w mieście, dopiero wtedy pozytywnie przegłosowano przesunięcie pomnika i każdy widzi jadąc Aleją Solidarności, że jest ładnie. Dopiero od niedawna lewica albo rozdaje zielone jabłka pod kopalniami, albo jej nie ma. Wcześniej bruździła ile mogła i to w banalnych sprawach vide pomnik Nike. .
23.03 przed Sejmem obok naszej manifestacji poparcia dla min.Szyszki stanęła kontrmanifestacja w sile jednego,zarośniętego osobnika z silnym nagłośnieniem,naprzeciwko niego grupka widzów rzucających różne życzliwe uwagi.(ogól się ,sierściuchu!)Ich jest niewielu.
P.S. Ostatnie słowa wiewiórki zamordowanej przez lex Szyszko były: :Brońcie Trybunału.
Wystarczy zobaczyć na YT „matura to bzdura” jaka jest wiedza młodych. Ludzie nie wiedzą np. kto to Piłsudski ( nie rozpoznają go na zdjęciu). Ale chyba z tym marszałkiem to chyba jest dobrze….
Drogi Coryllusie, nie dalej jak wczoraj, jadąc na trening usłyszałem rozmowę dwóch pannic z gimbazy. Otóż jedna z nich chwaliła się jaka kreatywna jest jej szkoła. Funkcjonuje w niej „żywa biblioteka” tzn wypożycza się książki/lektury i za drobną opłatą przekazuje się koledze aby ją przeczytał i opowiedział szczegółowo treść. Myślę, że bryki to na dziś przeżytek. Przyszłość to żywa biblioteka w każdej szkole publicznej. Umiejętność czytania zanikanie. Pozostaną klasztory i mnisi, no ale to też już przerabialiśmy.
Na pewno nie „tak samo”! Pogrzeb w pamięci i znajdź różnice w Twoim podejściu do dzieci.
Młodsze przeważnie mają mniej czasu na samotne czytanie…
Żeby to tylko chodziło o rozpoznawanie Piłsudskiego.
Cywilizacja ludzka to zapis tego, co można przekazać kolejnemu pokoleniu.
Słowo, myśl, idea która się materializuje.
Bo kto kontroluje pamięć (zasoby idei) ten kontroluje wszystko.
To prawda, że cyfrowe nośniki nie służą do przechowywania danych w dłuższych okresach czasu. Nigdy nie były projektowane w ten sposób. Normalne jest, że w serwerowniachcentrach danych wymienia się dyski co kilka lat bo się zużywają, a dane nie są tracone, bo są zapisywane w kilku miejscach na raz (jak jeden dysk padnie, to dane są jeszcze kopie zapasowe), Wyjątkiem są nośniki optyczne (powszechnie nazywane płytami CD). Dobrze wykonana płyta może przechowywać dane przez co najmniej 100 lat (co i tak jest marnym wynikiem w porównaniu z dobrej jakości papierem). Przy czym pod dobrze wykonana rozumie się po pierwsze materiał dobrej jakości plus sposób nagrania danych (w warunkach domowycg tego się nie zrobi). No i taką płytę należy przechowywać w ciemni.
Robiłem w branży prawniczo-wydawniczej -> wydawnictwo Lexis Nexis teraz to Wolters coś tam coś tam i przeszło dekadę temu stosowano druk cyfrowy i opłacalnymi nakładami było 400 egzemplarzy. Zarobek jednostkowy nie musi być kosmiczny, utrzymanie klienta ma mega ważne znaczenie.
A co z wodą, jak wpływa na zapisaną płytę CD.
Odnośnie książek to fakt, ale te w tańszej technologii (celuloza) żółkną niemiłosiernie a z czasem rozpadają się. Te wykonane w dobrej technologii, tj. papier z konopi, to już inna bajka. Swoją drogą kiedyś tej konopi uprawiało się naprawdę dużo i powszechnie (np. do lin okrętowych, żagli, ubrań itp.), a o ćpunach jakoś kroniki nie podają.
Jak wiemy, takie księgi miały wówczas swoją wagę oraz wartość, dlatego nie od parady widniały na nich ostrzeżenia typu:
– „Kto tę książkę ukradnie, temu ręka odpadnie”
-„Kto tę księgę schowa pod futro, tego obwieszą jutro”
Ano wlasnie w tym problem. My nie czytamy ! To jest uksztaltowanie – zaprogramowanie czlowieka. Od 2-go roku zycia przed ekranem. Po pierwsze przyzwyczajenie do formy. Po drugie nachalnosc i sila tej formy robi zludzenie (pewnosc !), ze sie jest poinformowanym, wyedukowanym – madrym, na poziomie. Wiec czytanie jest po pierwsze uciazliwe, po drugie niepotrzebne. A co do „naukowcow”. Ich celem nie jest tworczosc i odkrycie. Ich celem jest kariera, pozycja w stadzie, splendor, latwosc zycia…. Czescia tego jest „publikacja” i „cytowanie” — mierzone w sztukach. To sie zbiera i uklada w stosach. Ksiazki, a szczegolnie dobre ksiazki, tak mysle, sa dla ludzi w niszach, ktorzy sie obronili przed maistreamem.
Ale tu nie chodzi o bycie wyedukowanym i na poziomie!
Problem jest w tym, że „jestem głupiutką blondyneczką” czy to jest wzór do naśladowania a nie forma treści.
Sorry Gabriel, ale się uruchomiłem jak czytam o „dzisiejszej młodzieży”.
Proszę Państwa tu nie chodzi o żadne rozpoznywanie Piłsudskiego, o czytanie mądrych książek itp.
Tak się składa, że szukam żony(oferty wysyłać na mejla 🙂 ), i jako, że podchodzę do sprawy poważnie mam pewne warunki brzegowe, np. tak sobie zamarzyłem, żeby nie nosiła dziurawych spodni.
Rozumiecie o co chodzi? Tu nie chodzi o czytelnictwo, internet, ekologie, czy gender. Na prawdę należy zacząć od spodni bez dziury na kolanie.
Na marginesie dzisiejszej notki, acz jednak też o treściach cyfrowych: odnalazł się kabaret Ucho Prezesa. Odnalazł się, chociaż nikt go nie zgubił, razem z produkcjami Vegi i Księdzem Smarzowskiego. W serwisie wideo na życzenie show*ax. Reklamowanym przez Ewana MacGregora.
Tekst o Wierzchowinach b. ważny, oby przełomowy. Ruszyłem nawet do czeskiego IPN ale wyświetliła mi się tylko nagroda literacka Egona…
Ja też do wczorajszej notki.
Jeśli p. M. Jasiński nie pamięta tytułu publikacji z opowieścią Kischa, to może chociaż przypomni sobie do którego oddziału IPN tę rewelację zaniósł (i kiedy mniej więcej)? Tam z pewnością zostało to odnotowane w jakiejś księdze inwentarzowej, albo księdze wpływów, więc łatwo będzie odnaleźć poszukiwane przez nas informacje. Wystarczy odwiedzić właściwy oddział IPN, a może tylko wykonać telefon.
Krótka internetowa „lustracja” wskazuje, że p. Jasiński jest związany z Wrocławiem, ale może kiedyś bliżej mu było do Warszawy czy innego miasta z siedzibą IPN?
Swoją drogą, to trochę dziwne, że tak sobie można przekazywać poważnej instytucji o charakterze również archiwum jakieś dokumenty, a potem je odbierać… Przecież to wszystko musi być gdzieś odnotowywane, może kopiowane, no i przekazywane do magazynu ze stosowną sygnaturą. Jeśli coś raz wpłynęło, to potem, żeby zniknąć z inwentarza, musi być „komisyjnie” likwidowane, albo przekazywane gdzie indziej. Nie sądzę, aby w IPN były inne zwyczaje.
To jest tak, że młodzież jest różna. Druga strona też ma warunki brzegowe.
Dam przykład, nie ofertę broń Boże. Moja wnuczka nie nosi dziurawych spodni ani dosłownie ani hasłowo. Tez jedt za młoda.
Ale jej warunek brzegowy, to porządne gospodarstwo rolne. Teraz nie kupi już ziemi rolnej sama. Musi ,,się wzenić,,
.
Jako P.S. dwudziestu lat z pewnością nie mamy. W naukach przyrodniczych to kwestia najbliższych kilku lat.
Będzie ci trudno. Już takich spodni nie robią. Ale jak się ładnie zestarzejesz w kawalerstwie, to przyjdzie inna moda i ożenisz się jako 45 latek z ładną dwudziestką. Tylko musisz trochę kasy natłuc do tego czasu
Zaniósł to do Kurtyki
🙂 Oj tam, oj tam nie rozpoznają Piłsudskiego na zdjęciu. Taż widać: Stalin.
Niestety nie potrafię dotrzeć i zalinkować mojej opowiastki, sprzed kilku miesięcy.
Ja robię w druku i nie musisz mnie przekonywać, chodzi o to, że jeśli drukiem ukazuje się praca, na którą poszedł grant powiedzmy 50 tysięcy, to te 200 egzemplarzy nie ma znaczenia jaką meteodą jest drukowane, może być nawet oprawione w skórę. A nie ma znaczenia, bo nikt tego nigdy nie przeczyta, oprócz może autora i kilku osób z nim powiązanych. A reszta będzie się kurzyc w piwnicach.
Eeee… tam. To już było.
Moja mama mieszkała, ze starszą siostrą, nauczycielką, w jednym pokoju przy szkole/liceum. Siostra, mól książkowy. Mama, uczennica, miała fajniejsze zajęcia, ale podkochiwala się w poloniście, więc tym bardziej nie chciała się kompromitowac. Przed klasówka, albo pisaniem wypracowania, lekturę opowiadała siostra. Dwie godziny słuchania i piąteczka w dzienniku.
Pisałam kilka dni temu, że ciocia się Wspomnieniami Woyniłłowicza bardzo zainteresowała. To ta sama osoba, co opowiadała mamie lektury. Oczywiście nie wszystkie, bez przesady, mama też lubiła czytać, ale wtedy miała inne zainteresowania, którym poświęcała czas.
Wiem, powtarzam się. Sorry.
Od czasu zapoznania się z tą notką naszły mnie podobne myśli jak Kwa Zulu… Gromadzę więc od jakiegoś czasu książki… tym chętniej odkąd „odkryłem” tego bloga.
A co to jest treść? Miałem nauczyciela w szkole, był to Bolo Dunikowski, Historyk. Dość porządnie nas uczył, do uczniów zwracał się per kretyn. Kretyn rzadzi, kretyn cedzi, kretyn niczego nie wie. A teraz to co to jest? Nie ma treści, nawet propaganda nie jest w stanie napisać czegoś podobnego do „Szerszenia”. Pusto, ciemno i nic nie ma. Ciekawe co na tych targach w Bytomiu można znaleźć oprócz Twoich książek.
Wrocław ma w praktyce status „wolnego miasta”.
Tam obowiązują lokalne regulacje (lokalizacja miejska na „prawie niemieckim”).
Czytanie wtajemniczeniem a liczenie magią- jak to już celnie ujął Coryllus kilka notek wstecz, w temacie niszczenia kultury i sztuki chrześcijańskiej- ohyda spustoszenia!
Wspomniana przeze mnie przed chwilą ciocia, mieszka razem z rodziną córki. Dwóch wnuków 15 lat i 9. O Cyfrowej demencji też rozmawiałysmy. To jest tragiczne, bo im większe mają problemy z chłopakami, tym więcej ekranów do oglądania im udostępniają. I zero konsekwencji jeśli chodzi o zakazy. Gdybym się częściej z siostrą spotykała, to może bym jakoś pomogła, ale przez telefon to się można tylko pokłócić.
No i jeszcze wyciszenie jakie niesie sztuka kaligrafii, o której pozytywnych efektach na uczących się w jednej ze szkół prywatnych wspominał Grzegorz Braun.
A 'zduraczała’ masa ma nurzać się w miazmatach postnowoczesności.
„I tak ludzkość, jako masa, stanie u progu totalnego analfabetyzmu.” ależ dzięki nieustającego, szalonego postępu i wysiłkom humanistów ona nie tylko już nad nim stanęła ale i wykonała ogromny krok naprzód. A imię jego ISBN
W wielu krajach uczelnie udostępniają prace licencjackie, magisterskie czy doktorskie w formie pdfów. Zdarzyło mi się również widzieć prace, które wsparte były opiniami recenzentów i otrzymaną punktacją.
„Surogaci” i „Idiokracja”
Trochę dziwne, bo pisanie wyrabia koordynację na linii oko-mózg-ręka, jak i na odwrót. Sam piszę na komputerze od 25 lat i drugie tyle wyłacznie ręcznie. Od dłuższego czasu posiadamy w pracy elektroniczny obieg dokumentów i kiedy teraz mam dłuższy kawałek napisać ręcznie to idzie mi to niesporo. Przypominam sobie, kiedy na początku pracy na komputerze szybciej szło mi napisać coś ręcznie i wklepać do komputera.
Kaligrafia. Moja Mama i Ojciec mieli w szkole kaligrafię. Mama pisze do tej pory pięknie, nie widać iż pisze to osoba starsza. Kiedyś załatwiając coś w urzędzie Mama wypełniła przy urzędniczce ankietę i ta nie mogła wyjść z podziwu, że tak pięknie jest wypełniona, na co Mama powiedziała: – Bo ja w szkole miałam kaligrafię.
Różnie to może być z tą piwnicą. Czym innym jest „przewał grantowy” a czym innym komercja prawnicza. Podam taki przypadek Renata Sulewska „Dłutem Wycięte” kupiłem to w aszonie w cenie makulatury bo mnie snycerka i stolarka interesuje. Ma wszystkie wyznaczniki projektu na „przewał grantowy” a z jakichś powodów do dziś w różnych księgarniach funkcjonuje, pogdybasz dlaczego ?
To nie jest przewał grantowy, ona to napisała jak najbardziej serio
Skąd taki wniosek ? My nie mówimy o przyrodzie, my mówimy o naukach społecznych. Podaj przesłanki, żeby znów wydarzenia potraktować po darwinowsku przyrodniczo ?
Ja jedynie napisałem, że ma wyznaczniki. Nakład 500 egz. wydanie publikacji dofinansowane przez KBN. A treść jak piszesz jak najbardziej serio. Dlatego zwróciłem na to uwagę w stosie makulatury. Tylko dlaczego pozycja funkcjonuje w obiegu sprzedażowym, EMPIK, Gandalf jak już lata temu trafiła do makulatury w aszonie ? Jak to to działa, że raz wartościowe treści lądują w makulaturze za 1,99 czy 2,99 czy 4,99 a innym razem „przewał grantowy” trzyma cenę ?
Może się mylę, ale po raz kolejny mam wrażenie, czytając komentarze ,,po całości,, że jakoś państwo nie lubicie dzieci i młodzieży?
Nooo, może to ja mam skrzywienie zawodowe, bo praktycznie całe życie, sama stając się coraz starsza, pracowałam z młodzieżą . Młodszą, starszą….. Lubiliśmy się i szanowali wzajemnie….Kiedyś wracając z pracy autobusem….usłyszałam jak w tłoku młodzi ludzie, nie ci znani mi, opowiadali komuś co komu pomogłam…że im to kolega mówił…itd..
.
I dziś mam dobry kontakt z nimi… rozumiem czemu są tacy, jacy są…
Tę młodzież mamy.
Innej nie. Nooo , można ich oczywiście nie lubić…
.
NURF, czyli Nasz Ulubiony Reżyser Filmowy Wojtuś Smarzowski dla GW w kontekście swojego filmiku Ksiądz.:
… a historię pisali nam Sowieci i Norman Davies z podobnych pobudek jak ów Holender i Chorwat.
Skoro w naukach przyrodniczych wszystkie ważne bazy i duże czasopisma są w pełni zdigitalizowane, i w zasadzie każdą prenumeratę możesz zamówić w wersji wyłącznie cyfrowej to droga do rezygnacji z wersji drukowanych nie jest daleka. Nauki społeczne dołączą później, ale wątpię żeby potrzebowały aż 20 lat.
Muszę coś ogłosić.Właśnie się dowiedziałem, że 18 marca zmarł jeden z moich najwierniejszych czytelników Pan Jacek Drachal. Przychodził zawsze na targi, wielu z nas go znało…Świeć Panie nad Jego duszą
http://nekrologi.wyborcza.pl/0,11,,387480,Jacek-Drachal-kondolencje.html
Wiesz, robią takie spodnie. .. Mam po sąsiedzku dwie studentki, wynajmujace tu niedaleko mieszkanie. Chodzą w takich spodniach. Uczą się, gdy mają nie za często gości to jest spokojnie i sympatycznie. ..
Przychodzą czasem coś zapytać, pożyczyły kiedyś trochę cukru, bo robiły budyń dla gości i prosił się o dosłodzenie…
Fajne dziewczyny. ..bez dziwactwa, malowideł, kolczyków. ..tęsknią do domów, do mam. …zagadują do mnie. ..
.
Niech im się wiedzie
.
Przypomniała mi się książka Ray’a Bradbury’ego pt. „Farentheit 451” z 1953 r. i film z 1966 r. Książka jest o czasach, kiedy czytanie i posiadanie książek jest zakazane a straż pożarna służy do wykrywania, kto jeszcze przechowuje prywatnie książki i jeździ aby je palić. Czytanie książek to poważne przestępstwo. W domach są wielkie telewizory interaktywne, nadające całą dobę program pt. „Rodzina”, w którym można sobie wybrać rolę i grać. Bo rodziny już w zasadzie nie istnieją. Pogotowie ratunkowe przyjeżdża głównie w celu płukania żołądka niedoszłym samobójcom. Rutynowo.
Może ulubione książki należy zbierać podobnie jak zapałki i świece na „czarną godzinę”. PS. W anglosaskich programach o „domu”: kupowaniu, sprzedawaniu, remontowaniu, urządzaniu – nie ma bibliotek. Nie ma książek. Bohaterowie emocjonują się rodzajem blatu kuchennego i które miejsce jest najlepsze na telewizor ale nigdy nie szukają miejsca na domową biblioteczkę. Czyli to już.
Parasolnikow – trudno będzie ze znalezieniem kandydatki na żonę ubraną niemodnie, czyli w spodenkach z całymi kolanami. Dziewczyny ładne i modne w Śródmieściu i na Saskiej Kępie biegają w dżinsach z porwanymi kolanami.
Najgorsze jest to, że w mojej rodzinie nikt nigdy nie był w PZPR ani z nimi nie sympatyzował. Tak przynajmniej mi wszyscy zawsze mówili. Niestety 25 trzeciej RP zrobiło za pomocą mediów głównie (choć i rządów) wielu ludziom (i to nie tym najmłodszym, ale pokoleniu lat 50) naprawdę totalną papkę w głowie. A może po prostu uformowali dla nowych celów to, co od dawna było tam zakorzenione przez komunistów.
U siebie również zauważyłem podobną prawidłowość/problem z płynnym i wyraźnym odręcznym pisaniem po dłuższej na tym polu absencji, więc to właśnie tak działa. Długopis jakoś tak dziwnie leży w dłoni… jak ciało obce. Choć jestem jeszcze z pokolenia które dużo pisało/przepisywało żeby się czegoś nauczyć. Pisanie było u mnie nieodzownym elementem czytania. Jeśli więc spojrzymy na zagrożenia i konsekwencje wynikające z tego rodzaju pomysłów to przestaje być dziwne. Po całkowitym zaniku tej umiejętności wystarczy więc awaria sprzętu elektronicznego i mamy masy bezwolnych zombie „kontra” „wtajemniczeni w piśmie”. To nie jest teoria spiskowa. Ja tylko widzę te konsekwencje/zagrożenia bez względu na to w jaki sposób powstały (w wyniku planu czy przypadku)
Tak i odpowiedzą była jedynie niezbyt þrosta ucieczka z miasta, gdzie w lesie gromadziły się „żywe książki”, czyli ludzie, którzy znali książki na pamięć. Partyzantka przyszłości?
Mnie to, opisywane wczoraj przez coryllusa, zanadzenie z Mirosławem Jasińskim też spokoju nie daje. Z różnych względów. Waga tej sprawy – Wierzchowin – dla nas jakoś nie pasuje do środowiska, o którym dość sporo można znaleźć w necie, a z którym Jasiński był/jest ? związany.
Np. tu: http://polska1918-89.pl/pdf/na-gorskich-szlakach,4865.pdf
Oczywiście, że bylo6…od kat zwracam tu, pod blogiem , uwagę na zjawisko nazwane kiedyś przeze mnie : nieuswiadamiany sobie – socjalizm. ..we własnych głowach. .
.
.
tak, musi być w księdze wejścia i w księdze wyjścia, musi mieć też jakiś numer porządkowy
tam był chyba jeszcze motyw człowieka-książki, tzn. ktoś uczył się wybranej książki na pamięć, by w ten sposób ocalić ją przed anihilacją (straszne słowo, ale trudno go dziś nie używać, pasuje jak ulał…), i ci ludzie z książkami w głowie byli chyba skrajną opozycją albo wręcz podziemiem
Kaligrafia w szkołach na pewno była jeszcze w latach sześćdziesiątych Odeszła w niebyt wraz z pojawieniem się długopisów i odejściem do lamusa pióra ze stalówką. Pamiętam, że nam pozwolono wziąć oficjalnie do ręki długopisy dopiero jak byliśmy w czwartej, czy piątej klasie.
To profetyczna książka i film. Fahrenheit 451 zawsze aktualny.
Przecież ślepy by zauważył, że pewne treści są „zamykane” i usuwane z publicznej narracji. Owszem, egzystują pokątnie, w rozmaitych „ostańcach”, m.in. tutaj. Nie można z tego rezygnować – przekonałam się, gdy wśród pięknych idei w narracji publicznej nie istniało słowo „własność”, a było omawiane niszowo właśnie, w publicystyce w necie. No i z czasem pojęcie własności zyskiwało na znaczeniu i było używane coraz szerzej. Z drugiej strony aparat państwa robił wiele, by natychmiast nawet tę dzisiejszą własność Polaków ograniczać. Takim świetnym przykładem są wykłady Leszka Żebrowskiego, traktujące o NSZ. Mówił na początku o organizacji, przyczynach, walkach etc, a w pewnym momencie zaczął podkreślać, że NSZ – wśród innych spraw – broniły własności.
Książka i film były z gatunku science fiction, więc zapewne autor nie zawracał sobie zanadto głowy „realistycznym zakończeniem”. Stąd „ucieczka do lasu” i uczenie się książek na pamięć. Ciekawe, że w wielu starych kulturach przekaz tradycji odbywał się na zasadzie recytowania z pamięci. Ale przez wieki i tysiąclecia nie było telewizji, która przerabia mózgi na pulpę.
Co do „partyzantki przyszłości” to kluczowy będzie Kościół Rzymsko Katolicki, bo Jego jedynym celem jest głoszenie Dobrej Nowiny. Czyli Nowy i Stary Testament. Ten sam „problem” mają Żydzi i ich Księgi. Czyli o to toczy się bitwa.
Czasem jeszcze przewidywane są miejsca na książki, ale trynd jest taki, że mieszkanie ma być raczej pustawe a nie zawalone rupieciami. Knigi to nie dość, że zbieraja kurz i to jeszcze stare i brzydkie wydzielają taki dziwny zapach…. 🙂
http://www.homebook.pl/inspiracje/1
Pegazem z lasu do rzeki (tylko dla osób o mocnych nerwach)
dopuszczalne są jedynie duże i kolorowe albumy o urządzaniu wnętrz, ułożone w gustowne stosiki, żeby było widać tytuł „art deco” albo w podobie
Trafione, zatopione. Protestanci i komuniści nienawidzą wdawania się w dyskusje o „świętości własności’. Ciągle tylko o „sprawiedliwości i równości”. A w domyśle – rabunek. Właśnie sobie uświadamiam, że polskie edycje programów poświęconych urządzaniu domów i mieszkań również nigdy nie przewidują posiadania biblioteki. Czasem w pokoju dziecinnym „szuflada na książeczki” jest planowana. Takich z obrazkami. To zabawne, bo najczęściej bohaterami tych opowieści są „młodzi, wykształceni z wielkich miast”.
PS. Leszek Żebrowski jest ścigany całkiem serio przez zorganizowane siły z rejonów KOD. Były już donosy w Norwegii. Komuś pali się ziemia pod nogami. Trzecie pokolenie UB chętnie spaliłoby wszystkie wspomnienia z IIWW i z czasów powojennych. Zwłaszcza „bolą ich” takie organizacje jak NSZ.
Dokładnie tak. Sugestia podprogowa. Niektórzy tłumaczą tę nieobecność książek w domowym krajobrazie „zwyczajem częstych przeprowadzek”, a książki jakoby są ciężkie. Jasne, że „książki są brzydkie i zbierają kurz”.A telewizor kurzu nie zbiera:)))
No po prostu „bąba”. A już ta organizacja „Friends of Soviet Russia” założona w 1921 r. a dalej w 1927 „International Association of Friends of the Soviet Union”. Ci to dopiero inwestowali w książki. Ilu wylansowano noblistów a ile „wielkich amerykańskich filmów”. Na czele oczywiście „Dochtór Żywago”.
Kwiaty pod pomnikiem 4 (słownie; czterech) poległych żołnierzy KBW w Birczy 2006:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Korpus_Bezpiecze%C5%84stwa_Wewn%C4%99trznego#/media/File:Bircza_4_03_1947.jpg
zdjęcie sąsiaduje z następującą informacją:
„Do 1953 KBW uczestniczyło w akcjach przeciwko podziemiu antykomunistycznemu, prowadziło pacyfikacje wsi popierających Polskie Stronnictwo Ludowe i oddziały partyzanckie. W okresie od marca 1945 do kwietnia 1947 oddziały KBW zabiły ponad 1500 żołnierzy podziemia niepodległościowego, raniły 301, wzięły do niewoli 12 200 osób, aresztowały ok. 300 współpracowników podziemia oraz dalszych 13 000 osób oskarżanych o przynależność do antykomunistycznych organizacji konspiracyjnych”
Maile, które wysyłam wracają
Nie wiem co może być przyczyną. Przychodzi mi do głowy tylko 1 powód: przeładowana skrzynka. Zaraz pokasuję
„Nikt niczego nie znajdzie i nikt nie będzie się mógł wypromować tak jak to my tutaj czynimy, albowiem ogromne budżety zostaną przeznaczone na promocję właściwych autorów, którzy produkują właściwe treści. I tych autorów już dziś znamy i mamy z nimi do czynienia: Bonda, Miłoszewski, Twardoch…”
No ale przeciez tego Twardocha czy Bonda (przepraszam, Bondy) nikt chyba nie czyta. Kto moglby czytac wypociny szmaciarza-agenta czy jakiejs idiotki?
już to było. Po wojnie, w okresie stalinowskim, rekwirowano z bibliotek zakazane tytuły i publikacje zakazanych przez cenzurę autorów. W masowych rewizjach po domach i domowych bibliotekach, także rekwirowano zakazane książki. Jeśli ich nie palono (czasem palono), to przeznaczano w charakterze surowca wtórnego do zakładów papierniczych.
Co z tego, że nie czyta.Doszliśmy do miejsca, kiedy sama obecność innych autorów jest problemem…brak czytelnika można jakoś zniwelować promocją i wirtualną fikcją, obecności innych autorów ukryć się nie da. Trzeba zrobić z nimi porządek
pewnie zależy to od tego, jaka ilość trafiła do jakiego dystrybutora. I wówczas to dystrybutor prowadzi swoją politykę w zakresie , na co utrzymać cenę, a co skierować do przeceny.
lemingi czytają
Bradbury i fantastyka przypomniały mi bibliotekę Stanisława Lema
https://www.google.pl/search?q=Lem+Zdj%C4%99cia+dom&newwindow=1&espv=2&rlz=1C1VASM_enPL531PL587&tbm=isch&imgil=Egjnz5AhdLIQVM%253A%253BN79wlSat4xiDnM%253Bhttp%25253A%25252F%25252Fod-rana-do-wieczora.pl%25252F2016%25252F09%25252F12%25252Fnasz-sasiad-stanislaw-lem%25252F&source=iu&pf=m&fir=Egjnz5AhdLIQVM%253A%252CN79wlSat4xiDnM%252C_&usg=__5tR01DZMZppRoaAfAWk96qdoKHA%3D&biw=1220&bih=940&ved=0ahUKEwi_mp3IsvTSAhVDBiwKHcGEDfAQyjcIOA&ei=D9LXWP_WJ8OMsAHBibaADw#imgdii=FfGJRS7yHeWuoM:&imgrc=Egjnz5AhdLIQVM:
Czyli ten Bradbury to jakis jasnowidz.
i to w mróz.
No i bez skarpetek, ale bez skarpetek to wcale nie wyłącznie dziewczyny.
Ortopedzi będą mieli za parę lat żniwa.
Podobnie jak laryngolodzy (słuchawki „eksploatujące” błonę bębenkową).
Że o okulistach nawet nie wspomnę.
Za Gomułki też był „rajd po bibliotekach” ale chyba tylko -publicznych.
„Kantyk dla Leibowitza” (A Canticle for Leibowitz)
autor: Walter. M. Miller
(edycja amerykańska 1959 r., – nagroda Hugo 1961 r.)
Edycja polska : 1991 r.
no i jak będzie można cokolwiek policzyć w zakresie tabliczki mnożenia bez kalkulatora.
KBW mogło robić takie pacyfikacje, ale nie w Bieszczadach. Bircza była wysiedlana kilkukrotnie, ale pierwsze wielkie wysiedlenie dotyczyło Polaków i zostało przeprowadzone przez Sowietów za pierwszej okupacji sowieckiej. Wywiezione zostały elity miejscowe polskie wg listy sporządzonej przez kolaborantów sowieckich. Potem wywózki urządzali Niemcy. Domyślam się, że ta informacja nie dotyczy samych Bieszczad, bo te w 1945 r. były wyludnione. W Birczy i w Bieszczadach KBW urządzało już chyba wyłącznie obławy na OUN UPA przedzierające się na Zachód lub na tzw. kryjówki UPA. Zapewne też KBW wyłapywało członków Podziemia Niepodległościowego uciekających na Zachód. Ale robiło to wzdłuż całej granicy z Czechosłowacją. Po akcji „Wisła” teren Bieszczad był pod administracją MSW, w tym tereny łowieckie dla partyjnych bonzów i tamtejsze PGR-y. No i te ich „ośrodki wypoczynkowe”.
tak, za Gomułki to był już „liberalizm”.
A za Gierka był liberalizm turbo.
A teraz to już pewnie biturbo.
Te ’Texte’ to jedno wielkie nic. Typowe pociskanie kotka, strachliwie próbowane przez zwiędły pseudointelekt, pełzający „do ogieńka, do ciepełka”. Takie tam „ten z tą, a tamta z tamtym, a ten to w kwadrans wskoczył, taki szybki bill był”. Pieprzenie zazdrosnego pederasty-grafomana, bez księżycowego cienia wyobraźni. Szkoda na to naszego cennego czasu. Poza tym — to już ode mnie, osobiście — niemczyzna sześcioklasisty zawsze mnie wnerwiała. Jak już ktoś przy mnie chce mówić niemczyzną, albo pisać auf gut Deutsch, taki niech się lepiej postara.
Biturbo-intercooler.
Zero tam jest informacji o Polsce, oraz równo zero takich, które z Polską się wiążą.
Czyszczenie bibliotek z „dzieł Stalina”, i temu podobnych szło pełną parą. Czasem ludzie sobie brali do domu dla ozdoby, bo wydania fulwypas, grzbiety ze złoconymi literami, albo wycinali środek i robili schowek na flaszkę.
Ja kończyłem studia 20 lat temu. No i popatrz wszystkie ważniejsze dane w branży IT, nie lokalne, oczywiście były 100% zdigitalizowane już wtedy. No a rynek usług IT nie zniknął był, nie zwinął się, o dziwo on z roku na rok rośnie.
Mnie wtedy zastanawiało, dlaczego komunikacja obywatel <-> państwo nie fokusuje się na komunikacji elektronicznej, przecież to TYLE UŁATWIA 🙂 Młody byłem to i głupie pomysły mnie się imały, jak każdego widzącego OGROMNE DOBRO w kontroli.
Popatrz na takie rynki jak usługi medyczne; produkcja leków, medykamentów czy suplementów diety i wielokrotnie wspominany rynek produkcji żywności.
Co trzeba by zrobić by zmienić, którychś z tych rynków ? I ile by to potrwało ? No i jakie mogłyby być potencjalne skutki ?
z 1 ha cztery razy więcej papieru niż z 1 ha drzew,
http://www.konopie.com.pl/przemysl_papierniczy.html
i https://www.google.pl/url?sa=t&rct=j&q=&esrc=s&source=web&cd=3&cad=rja&uact=8&ved=0ahUKEwiUm6virfTSAhVBiSwKHVpzCckQFggpMAI&url=http%3A%2F%2Fwww.nauka.gov.pl%2Fpolska-nauka%2Fw-poznaniu-powstal-ekologiczny-papier-z-lnu-i-konopi_16773%2Carchiwum%2C1%2Cakcja%2Cpdf.html&usg=AFQjCNGVZkOTXTbkO9Shs-EOF6O4Wez_bw&sig2=cpVhBo_RGGXfJwV1UvDbcQ
ale przecież nie o to ”biega” – najpierw ”digitalizacja” gotówki i równolegle postępująca i nieuchronna ”digitalizacja” ”treści”
tak – „Farentheit 451” i homo digitalis
Zauważ też, że te wszystkie „sprawiedliwości i równości” są podlewane hasłem WOLNOŚĆ. Z czasem hasło: wolność jest podlewane tzw. zrozumieniem konieczności. Wtedy zaczyna się terror na poważnie. Dość szybko, skądinąd, zaraz, gdy tylko zmieniają się rewolucyjnie stosunki własnościowe.
bo te równiachy chcą nam zapewnić po prostu wolność od własności, bo własność to po pierwsze kłopot, po drugie – koszty a po trzecie – ograniczenie mobilności zawodowej.
No tak: „wolność to uświadomiona konieczność”
Otóż to!
A mówiąc językiem naukowym: „Przyznaniu komukolwiek prawa do wolności jest fikcją, o ile nie wskazuje się źródeł dóbr koniecznych do realizacji tego prawa.”
Ile ja się natłumaczyłam kiedyś, że tych Murzynów w Ameryce wcale nie uwolnili, bo puścić kogoś wolno w skarpetkach tzn. wpędzić go w kolejne niewolnictwo. Gdyby im przydzielono ziemię, to co innego. Wtedy tej naukowej definicji nie znałam, ale myślę, że nie wiele by pomogło. Niektórym nie wytłumaczysz.
nie na temat, ale ktoś czyta i reaguje:
http://wiadomosci.onet.pl/swiat/wyznawca-stalina-ktory-wymyslil-unie-europejska/nqxfd32
Brum bram brum…:
http://papug.pl/wzniesmy-wielka-katolicka-polske
A Toyaha dali po sąsiedzku…
No dobra, ale po śmierci Kurtyki ktoś mu te papiery zwrócił, więc były „odnajdywalne”. Według jakiego klucza? Chyba, że na biurku śp. prezesa pod przyciskiem do papieru leżały parę miesięcy?
Troszkę rozmawiamy obok tematu. Owszem, 20 lat temu, a nawet wcześniej zasoby literatury naukowej w dowolnej dziedzinie były już zdigitalizowane w dużym stopniu. IT jest tu akurat kiepskim przykładem, bo w okresie przeddigitalizacyjnym niespecjalnie była jakaś literatura IT. Ważne jest przy tym, że i w tekście Coryllusa i w moim komentarzu chodzi o literaturę strice naukową – mówiąc inaczej „publikacje do dorobku”. To nie jest rynek książki jako takiej, nie rządzi się żadnymi prawami rynku ale faktycznie stanowi enklawę pozycji drukowanej. Jednak w branży nauk przyrodniczych pomalutku przestaje istnieć taka potrzeba. Wystarczy żeby zniknął taki zapis w regulacjach prawnych dotyczących przyznawania tytułów naukowych, grantów i dotacji.
Na taką kompromitację to sobie nasi wielcy uczeni nigdy nie pozwolą.
No właśnie. Tych kuźni kadr było wiele, o różnej specjalizacji/kierunku…
Czyli musi być jakiś ślad w IPN, skoro dokument po śmierci Janusza Kurtyki odnaleziono i zwrócono M. Jasińskiemu?
Nic z czego da się wyprodukować włókna nadające się na tkaninę nie zostanie wypuszczone ludziom w dzierżawę. Zapomnij więc o konopiach.
Wysłałam Panu nowy adres maila (ze starego adresu, nowy w treści wiadomości). Ze starym coś nie tak
Monopol poliestru i bawełny. Wełna jako produkt niszowy.
oczywiście, ”wycięcie” konopi to była i jest poważna sprawa, żeby mogli sobie pozwolić choćby na częściowe ”wypuszczenie”… , to samo dotyczy ”książki”/od produkcji do konsumpcji/
Czytaja, czytaja…
… a niektorzy jak Marine LP juz w piatek na „konsultacje” do Moskwy poleciala… bo tak sie ta lunia Kozeva wali i sypie ze wszyskich stron !
Tu warto dodać, że konopie stały również mocno w poprzek kwitnącym świeżo interesom takich firm jak DuPont. Pewnie część czytelników tego bloga to już wie, ale może ktoś akurat dowie się czegoś nowego:
Przypadkowo w 1937 roku, DuPont właśnie opatentował proces wytwarzania plastiku z ropy i węgla, jak również nowy proces wytwarzania papieru z „papki” drzewnej. Według danych z firmy DuPont oraz dziennikarskich rozmów Jack’a Herrer’a z przedstawicielami firmy DuPont, te dwa procesy stanowiły 80% działalności firmy przez ponad 60 następnych lat. Więc gdyby konopia nie została zdelegalizowana, 80% przychodów firmy DuPont nie zmaterializowałoby się, a zanieczyszczenia, które zatruły nasze powietrze i wodę, nigdy by nie wystąpiły. Na otwartym rynku, konopia pomogłaby przetrwać większości amerykańskich rodzinnych farm i najprawdopodobniej pomogłaby nawet zwiększyć ich liczbę, pomimo wielkiej recesji w latach 30’tych. Ale konkurowanie przeciwko środowiskowo przyjaznemu papierowi z konopi i naturalnemu plastikowi, naraziłoby lukratywne projekty finansowe
Hearst’a, DuPont’a i bankiera DuPont’a Andrew Mellon’a. W tej sprawie odbywał się szereg ściśle tajnych spotkań.
W 1931,Mellon piastujący stanowisko w Departamence Skarbu za czasów Hoover’a, polecił Harry’ego J. Aslinger’a (swojego przyszłego zięcia) na stanowisko szefa Federal Bureau of Narcotics and Dangerous Drugs (FBNDD). Stanowisko sprawował przez następne 31 lat. Baronowie przemysłowi i finansowi wiedzieli , że maszyny do cięcia, balowania, dekortykacji i przerobu konopi na papier, stanął się dostępne w połowie lat 30’tych. W tym wypadku Konopia musiała zniknąć.
To był cytat ze strony o konopiach, tylko czcionka się wyrównała.
Czyje toto jest… i co toto jest… ten caly „papug”? svp,
Bo praktycznie oprocz Gospodarza i Pana Krzysztofa – to po prostu nedza… a przynajmniej dla mnie… no a teraz… Miedlar !!!
Zachęcony pochwałą rozwijam temat przyjaciół o atrakcyjne biusty.
„Z mroku do światła, od walki do książki, od smutku do szczęścia”, zwłaszcza gdy amerykańscy przyjaciele kupią tanie biusty i przyślą zboże.
Biusty wykonała angielska arystokratka Clare Sheridan. Podejrzewam, że te po 2-3 dolary były gipsowe, ale je uatrakcyjniłem. Takie sam bym kupił ze te marne dolary.