lut 042022
 

Poczucie obowiązku jest bardzo wygodnym wytrychem. Pozwala nam uniknąć silnych rozczarowań i chroni przed deprawacją. Jeśli coś robimy z poczucia obowiązku, przeważnie wkładamy w to też trochę serca. To ważne, że trochę, albowiem unikamy w ten sposób rozczarowań. Świadomość zaś, przy ewentualnym sukcesie, motywacji, jakie nam towarzyszyły oraz wysiłku, jaki wykonaliśmy, uwalnia nas od pokus.

Zasada ta bywa stosowana czasem, ale wyłącznie w wymiarze indywidualnym, normalnie bowiem rządzi deprawacja, która niczym plamy z okna zmywa wszelkie ślady po rozczarowaniach. Rozsiada się wygodnie w fotelu i oczekuje adoracji, hołdów i psiego przywiązania.

Pisałem tu ostatnio o wymianie kadr w Filmotece Narodowej. Czy zastanawialiście się w ogóle po co nam jest ta Filmoteka, czy ktoś z Was próbował z niej korzystać i wie na jakich zasadach udostępniane są nagrania oraz jak można je wykorzystać we współczesnych całkiem, indywidualnych produkcjach? Czy może ktoś wie, jak zaawansowane są prace nad ucyfrowieniem zbiorów i udostępnieniem ich wszystkim? Ja – otwarcie przyznam – choć sprawy te interesują mnie silnie, nie zadałem sobie tego trudu. Miałem inne rzeczy na głowie. Dziś jednak zaprząta mnie zagadnienie następujące, czy ludzie stojący na straży istotnych dla kultury i tradycji narodu zbiorów mają w sobie choć trochę poczucia obowiązku, czy też są krańcowo zdeprawowani?

Odpowiedź nie będzie chyba trudna i w zasadzie należałoby ją tylko poprzeć przykładami. Zanim do nich przejdę, chciałbym opisać tu pewną zasadę, o której chyba wspominałem kilka razy, ale nie zaszkodzi powtórzyć. Wszelkie dobra mające charakter charyzmatów są przejmowane przez zorganizowane grupy, a następnie dziedziczone. Kłopot w tym, że późniejsze pokolenia, nie wiedzą co zrobić z tym balastem nudy, który ich ojcom i dziadkom wydawał się nieskończenie atrakcyjny i ważny, a także podnosił ich znaczenie. Tracą go więc, wyprzedają, choć nie są właścicielami, podnajmują i starają się, jak każdy kto nie ma w sercu grama poczucia obowiązku, zamienić go na pieniądze, a także stworzyć wokół siebie i swojej misji jakąś pozytywną aurę. Zwykle wychodzi to tak, jakby kacyk z Polinezji chciał przekonać do siebie przybyłych na jego wyspę żeglarzy opowieścią, że ich poprzednicy, których pożarł wraz z szamanem byli naprawdę, ale to naprawdę bardzo smaczni.

Kiedy przygotowywaliśmy do druku książkę Zbigniewa Sujkowskiego Bitwa o Warszawę 1944, jego córka – pani Danuta Francki – przysłała mi kilka listów. Dwa z nich były opisami epizodów okupacyjnych i wojennych. Pierwszy dotyczył jej dzieciństwa na początku wojny, drogi do szkoły i wszystkich niedogodności związanych z życiem w Warszawie lat czterdziestych. Drugi zaś opisywał sytuację z Powstania. Konkretnie moment kiedy nad miasto nadleciały Liberatory i rozpoczęły się zrzuty. Większość poleciała na niemiecką stronę, ale widok olbrzymich samolotów, wokół których wybuchają pociski działek przeciwlotniczych został z tymi, którzy walczyli o Warszawę na zawsze. Dziś jeden z takich Liberatorów stoi ponoć w Muzeum Powstania Warszawskiego. Nie wiem, bo nie byłem tam nigdy. Nie wybieram się też, albowiem z zasady unikam muzeów, a to ze względu na opisane tu wcześniej okoliczności. Nie jestem przekonany do tego, że ludzie, którzy w nich mieszkają (tak to trzeba nazwać za prof. Święcickim który napisał, że w szpitalu mieszkają pielęgniarki) mają wystarczająco dużo poczucia obowiązku i świadomości misji, jaka została im powierzona. Wręcz jestem pewien, że nie mają.

Oto w 2013 roku, pani Danuta Francki, która jest depozytariuszką materiałów sporządzonych przez jej ojca, a dotyczących Powstania, nakładem własnym wydała książkę Bitwa o Warszawę 1944 . I rozpoczęła – z tym gotowym już i bardzo tanim produktem – pielgrzymkę po różnych instytucjach państwowych, które z racji misji i zapisów w statucie mogłyby być nią zainteresowane. I wiecie co? Odbiła się od wszystkich drzwi. Dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego, pan Ołdakowski powiedział jej, że nie jest zainteresowany umieszczeniem tej pozycji w sklepie muzealnym, albowiem opisuje ona dobrze już znane fakty i nie wnosi niczego nowego do historii Powstania. To samo pani Danuta usłyszała w kilku innych miejscach, a jej opowieść, potwierdzona na piśmie, skłoniła mnie do tego, by zainwestować środki i czas w ponową edycję Bitwy o Warszawę.

Ja oczywiście rozumiem, że o ile można jeszcze próbować coś wyjaśnić urzędnikowi decydującemu o wycince drzew, albo takiemu co odpowiada za renowację nagrobków, o tyle urzędnik od kultury jest impregnowany całkowicie. Jedynym co zainteresowało urzędników z Muzeum Powstania w książce majora Sujkowskiego, były wykresy. To im się spodobało, ale reszta nie. Jak wszyscy właściwie pracownicy takich instytucji uznali oni, że ich pozycja i moce uprawniają do decydowania o tym, co jest, a co nie jest ważne w historii Powstania, a także we wszystkich innych historiach, które można by opowiedzieć, napisać, pokazać, mając do dyspozycji takie zaplecze jakie mają oni. No, ale to zaplecze nie jest przeznaczone do tego, o czym ja teraz myślę. Oto jest po to, by kacyk z szamanem mógł się przechwalać przez kapitanem okrętu cumującego w zatoce, że ten co był tu przed nim – w tym miejscu wyciąga spod tyłka przykurzoną nieco i zdeformowaną czaszkę – naprawdę, ale to naprawdę bardzo dobrze smakował…

Może teraz wspomnę za ile można było kupić wcześniejszą edycję Bitwy o Warszawę. Otóż za 32 złote. Była to jednak książka niepotrzebna, albowiem zawierała informacje, które już i tak znamy, choćby z pracy Normana Davisa, albo z krytycznego studium Piotra Zychowicza. Nie było więc powodu, by angażować się w jej dystrybucję.

Nie wiem, co z tego świata rozumieją ludzie zatrudniani przez ministra Glińskiego na zasadach pozostających wielką tajemnicą dla wszystkich postronnych osób, ale mam wrażenie, że nic. Nie wyobrażam sobie bowiem, że państwowa instytucja  w Wielkiej Brytanii, widząc wydane, a nieznane zapiski lotnika biorącego udział w bitwie o Anglię mówi ustami szefującego jej dyrektora – Edwardzie, musisz nas zrozumieć, na temat bitwy, wszystko już wiemy i twoje notatki są naprawdę, ale to naprawdę niepotrzebne…Ach nie, przepraszam, pomyliłem się, wezmę z nich tylko ten opis jak zestrzeliłeś dwa Messerschmity, ale resztę możesz przekazać wnukom…

Może nich ktoś spróbuje przekonać Rosjan, by nie kręcili kolejnego filmu o Iwanie Groźnym, bo nie dość, że są to same kłamstwa, to jeszcze kolportowane bez wdzięku. No, a poza tym wszystko to już było nie raz opowiedziane…

Wiem, wiem, nie rozumiem procedur. Na nic moje lamenty. To nic, ale na pewno lepiej niż dyrektor Ołdakowski opowiadam anegdoty. Oto jedna z nich. Tak się składa, że pani Danuta Francki jest chrześnicą Józefa Piłsudskiego, albowiem jej ojciec był silnie zaprzyjaźniony z całą rodziną marszałka. I sami powiedzcie, czy to nie jest niezły numer – dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego wystawia za drzwi chrześnicę najważniejszego ojca niepodległości. Wszystko to zaś dzieje się w rzeczywistości, w której koneksje i powiązania rodzinne, nieformalne i zakulisowe mają znaczenie kluczowe i pierwszorzędne. No, ale nie chodzi o takie powiązania widocznie, ale o jakieś inne, o których my, nieszczęśni profani nie mamy zielonego pojęcia.

Na koniec dodam jeszcze, że zamierzam w ekspresowym tempie sprzedać cały nakład Bitwy o Warszawę i zrobić dodruk, zanim pani Danuta przyjedzie do Polski, co ma nastąpić w sierpniu. Tak mi nakazuje poczucie obowiązku.

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/bitwa-o-warszawe-1944-major-zbigniew-sujkowski/

  23 komentarze do “Sabotażyści na straży wielkiej fikcji”

  1. Dzień dobry. Pan wie i ja wiem, Panie Gabrielu. To nie brak zrozumienia jest przyczyną takiego a nie innego postępowania tych ludzi. Oni wiedzą może nie wszystko to, o czym się tu czasem pisze, ale wiedzą rzecz najważniejszą; kto tu rządzi. I wiedzą czego ten ktoś oczekuje i domyślają się co ich spotka, jeśli tych oczekiwań nie spełnią. Przy tej perspektywie chrześnica Marszałka czy choćby nawet ostatnia przedstawicielka niegdyś panującej dynastii – to nikt po prostu. Chciwość i strach to najsilniejsze motywatory ludzkiego działania, jeśli nie jedyne. Tak mówią na korporacyjnych szkoleniach z zarządzania ludźmi. Ktoś powie, że to duże uproszczenie. Może i tak. Ale co zrobić z przykładami?

  2. wiedzą kto napełnia michę ryżu, takim postępowaniem to tylko na michę ryżu można tylko zasłużyć, ale ich nic więcej nie interesuje

  3. – tak zostali dobrani. Ci, którzy mieli oczekiwania większe niż micha ryżu – dawno gryzą ziemię.

  4. Do tego Muzeum trzeba chodzić i sprawdzać kogo „doczepili”. Leliwa był bardzo dobrze poinformowany, tekst może utrudniać modernistyczną wizję przeszłości.

  5. Poprawka: „utrudniać kreowanie modernistycznej wizji przeszłości”. Przepraszam zgubiłam słowo.

  6. a jeśli jest tak, że kolejne pokolenie /czwarte/ młodzieży niezainteresowanej Powstaniem Warszawskim, wchodzi do naboru kadr w muzeach, domach kultury i ministerstwie to tak się dziej jak Pan napisał.

    No tak na spokojnie, szczerze zastanówmy się jakie są losy absolwentów ASP i UW zatrudnionych w latach 50-tych w placówkach kultury, dotrwali do emerytury w instytucjach z obszaru kultury , a ich dzieci -też , no a wnuki i prawnuki itd … warta pokoleń ludzi nie zainteresowanych sprawami …  a co z reżyserami to jest dopiero  deprawacja

    … przypominają się słowa prof. Cenckiewicza , kiedy  na wykładzie dla przyszłej hierarchii wojskowej rozpoczął wykład o Żołnierzach Wyklętych … to z sali od słuchaczy dowiedział się że mówi o … bandytach /słuchacze mieli wiedzę wyniesioną ze swoich domów/

  7. Dlaczego Zbigniew Sułkowski został odesłany do Londynu przed wybuchem Powstania Warszawskiego?

  8. Już doczytałem o majorze na Wikipedii, był zaangażowany anykomunistycznie, został ewakuowany mostem powietrznym do Londynu w maju. Warto dowiedzieć się co takiego myślał o Powstaniu Warszawskim, że pp. Ołdakowskim i spółce nie wolno było wstawić książki na półkę.

  9. – ano mówią. I najgorsze jest to, że po utracie włosów i zębów w tej robocie człowiek skłonny jest przyznać im rację…

  10. Nie został odesłany tylko wydelegowany. Nie wiem, dostał taki rozkaz. Miał wrócić. Jak się dowiem dam znać

  11. Ciekawa sprawa, bo Most II, miał dostarczyć do Londynu ponoć Retingera.

  12. To może być coś związanego jeszcze z I wojną światową, bo major do szkoły chodził w Warszawie ale walczył po stronie austriackiej. I był przez 2 lata w rosyjskiej niewoli! Jakieś podziały ciągnące się z czasów odzyskiwania niepodległości, Polacy z zaboru rosyjskiego byli entuzjastycznie nastawieni do oferty „białej” Rosji (wszystko co zdobędziecie na Niemcach i Austriakach wejdzie do przyszłego państwa polskiego), ludzie legionów Piłsudskiego nie mogłi jawnie działać w Warszawie. Ciekawa sprawa z tą delegacją, czy to była decyzja płynąca z kraju czy raczej z rządu w Londynie.

  13. Pańskie sugestie są fałszywe, nie chodzi o żadne zaszłości z czasów odzyskiwania niepodległości, a Polacy z zaboru rosyjskiego nie byli entuzjastycznie nastawieni do oferty białej Rosji, przeciwnie, nikt tej oferty nie traktował serio

  14. 9

    gdy chodziłem o córkach Piłsudskiego się nie mówiło

    co najwyżej jakieś dalekie, nieczytelne echo

  15. Ciekawe informacje na jego temat podaje Z. Siemaszko.  Mnie zachwycił fragment o szczególnej sympatii do niego Sikorskiego.

  16. Owszem, byli. Rosyjskie wojska w drodze na front w 1915 były w Warszawie witane entuzjazmem i kwiatami. Nienawiść do Niemców na terenie zaboru rosyjskiego była wielka. Polscy żołnierze w armii carskiej wymykali się nocami ze słabo strzeżonych obozów jenieckich, żeby dusić Niemców drutem (to już hardcore, wiem, ale są relacje). Ludzie Piłsudskiego musieli być w Warszawie zakonspirowani, bo donosili Niemcom o ruchach wojsk rosyjskich.

    Te podziały na narodowców z zaboru rosyjskiego i piłsudczyków z Austrii i Niemiec jak najbardziej miały znaczenie jeszcze w czasie okupacji.

  17. Co podaje?

    Dla mnie Retinger to jeden z wytrychów do zrozumienia jak niewiele wiemy.

  18. Nie dostrzegł Pan ironii?

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.