maj 032020
 

Tekst ten miał się zaczynać inaczej, ale kolega smieciu powrócił i napisał, że musiał, ale to absolutnie musiał, napisać o koronawirusie, bo niedługo mogłoby być za późno. Nie będę polemizował ze smieciem, tak jak nie polemizowałem z innymi tekstami dotyczącymi bieżączki, albowiem uważam, że człowiek dorosły i poważny nie może poddawać się ciśnieniom zewnętrznym, nawet wielkim. Nie rozumiem więc entuzjazmu, jaki bije z tekstów takich, jak ten smiecia. Entuzjazmu, który zmieścić można w zdaniu – zaraz wszystko się rozpieprzy, ale będzie fajnie! Nie wiem co robi w życiu autor tego tekstu, ale jego powierzchowność i brak odniesień do czegokolwiek, na czym by się znał więcej. niż przeciętni uczestnicy naszej tu przygody, wskazuje, że nie jest to nic porywającego. Może więc właśnie przez to musi tak pisać i oczekuje, że koledzy, którym się akurat nudzi zrobią mu klikalność.

Wiem, że to jest orka na ugorze, ale wielokrotnie i bezskutecznie próbowałem wyjaśnić tutaj, że żadnej ucieczki nie ma. Rzeczywistość zaś finansowa, na którą wszyscy od czasu do czasu psioczymy, jest parawanem, za którym kryje się goła siła. Możemy więc sobie wybrać – spekulacje fikcyjnym pieniądzem, albo Auschwitz. I na to wychodzą różni mędrcy i mówią – jak odkopiemy złoża na Suwalszczyźnie, to Polska będzie potęgą. Bardzo przepraszam, ale nie mam już zdrowia i czasu na słuchanie takich bredni. Wielokrotnie podkreślałem, że jedyne co może ocalić człowieka w wymiarze jednostkowym, to dzieło. To jest kwestia nie do wyjaśnienia i nie do przekazania, głównie z tego powodu, że ludzie podejmują jakąkolwiek aktywność, dopiero wtedy kiedy dostaną od kogoś gwarancje na jej powodzenie. I to im się nie skleja w żaden sposób z ową wszechogarniającą fikcją, przeciwko której występują. Gwarancje muszą być. To jest też, między innymi, najważniejszy powód nadreprezentacji donosicieli w każdej grupie społecznej. Ludzie przejęci sobą, ale wewnętrznie niepewni, oczekują gwarancji. Tych zaś nie udziela nikt poza strukturami opresyjnymi. No więc, nie ma na co czekać, trzeba się decydować i podpisywać kwity, skoro nas doceniają.

Ja nie udzielam żadnych gwarancji i jeśli ktoś się po nie do mnie zwraca, odchodzi z niczym. Stawiam za to dwa postulaty, które muszą być spełnione naraz, albo wymiennie, żeby można było w ogóle rozmawiać o tym, co lubimy nazywać rzeczywistością – musi być jakość i musi być sztuka. Bez tego ani rusz. Pokusa dewaluacji jest oczywiście wielka i pojawia się natychmiast, albowiem uwalnia człowieka od wysiłku, daje mu poczucie solidarności z grupą i pozwala na wypowiadania całej masy niepotrzebnych i nic nie znaczących słów. Dewaluacja daje złudne bardzo poczucie bezpieczeństwa, za które ludzie gotowi są oddać wszystko, łącznie z duszą.

Nie mam zamiaru pisać o tym, co ludziom pokroju smiecia wydaje się najistotniejsze na świecie, czyli o doniesieniach medialnych i planach sił ciemności wobec nas. Miałem jednak wczoraj szczery zamiar napisać tekst o Tytusie Burattinim, z całkiem innym początkiem. No, ale wyszło jak wyszło.

Zacznę od końca. Na każdym polu, jak to wczoraj stwierdził stalagmint, można znaleźć efekty działalności Tytusa Liwiusza. Nie trzeba mieć nawet wykrywki, wystarczy przesiewać ziemię w dowolnym miejscu sitkiem. Im bliżej ośrodków miejskich i targowych tym łatwiej o znaleziska. Ja sam pod Błoniem, parę lat temu, znalazłem trzy, dawniej znalazłem jeszcze jedną, było to kiedy jeszcze chodziłem do podstawówki. Mówię oczywiście o miedzianych szelągach, czyli tak zwanych boratynkach, które miały uratować zbankrutowane państwo przed upadkiem, a wraz ze srebrnymi tymfami przyczyniły się do jego katastrofy. Tak się tę kwestię zwykle ujmuje. Komisja królewska stanęła przed problemem – „Skąd wziąć trzech milionów” – cytat autentyczny – stanęło na tym, że pan Burattini dostanie w dzierżawę mennicę w Ujeździe pod Warszawą i tam zacznie, pardon, tłuc, te szelągi. Miały być one przeznaczone na opłacenie wojska. Łatwość z jaką czytamy o tym, że szelągi i tymfy zadały śmiertelny cios polskiemu systemowi pieniężnemu, jest zadziwiająca. Na tymfach było nawet napisane, że wartością ich jest bezpieczeństwo kraju. No, ale kraj nie upadł, choć przecież natychmiast zaczęto bić w milionach sztuk fałszywe szelągi i fałszywe tymfy, a jestem pewien, patrząc na nędzę rysunku, na tych swoich boratynkach, że wszystkie one są podrobione. Rzeczywistość finansowa była fikcją, w której ludzie radzili sobie jak umieli, ale przecież kraj nie upadł. Dlaczego? Albowiem to nie miedziane krążki wypuszczane przez koronną i litewską mennicę, były najważniejsze i nie one w istocie stanowiły o istnieniu kraju. Mimo dewaluacji pieniądza, wypłynięciu dobrej, srebrnej monety za granicę, mimo fałszerstw na masową skalę – ponoć w obiegu było, jak szacują, ponad dwa miliony boratynek – kraj nie upadł. Ludzie żyli, handlowali, magnaci budowali rezydencje, kupcy kamienice, a chłopi swoje chałupy, wszystko działało. Więcej, królestwo, za Jana III podejmowało militarne akcje zaczepne, poza granicami kraju. Mimo finansowej fikcji, w której Rzeczpospolita była pogrążona. Może więc ta katastrofa nie była wcale taka wielka, a my po prostu czegoś nie rozumiemy? No dobrze, nie my, a ja…może ja po prostu czegoś nie rozumiem. Za te boratynki można było wykupić w krajach ościennych dobrą srebrną monetę, podobnie jak sto lat później król Fryderyk wykupował dobrą polską monetę za swoje parszywe trojaki. W czym więc problem? No właśnie do końca nie wiadomo. Być może w gwarancjach, które polskiemu systemowi monetarnemu dawały dwory obce? Buratiini, oskarżony o to, że się gwałtownie wzbogacił na dzierżawie mennicy, nie chciał jej wziąć po raz drugi, nie miał też zamiaru ulegać namowom króla, a ten z kolei także nie zamierzał naciskać na swojego mincerza. Kto w takim razie domagał się od Burattiniego, by wziął na siebie tę straszliwą odpowiedzialność? Sejm i komisja skarbowa. Dwór podchodził obojętnie do kwestii reformy finansów, której efektem miało być „wzięcie skądś trzech milionów”, ale komisji i posłom wszystko jedno nie było. Dwór bowiem wiedział, że nawet jeśli kraj zaleje moneta obca, to płatności i spekulacje odbywać się będą tak samo, ale odpowiedzialność za to nie spadnie na króla. On sam zaś i jego otoczenie mogą się na wspomnianych spekulacjach wzbogacić. Problem polega, jak zwykle na tym, kogo obarczyć odpowiedzialnością za koszta reformy, a kto będzie jej beneficjentem. Burattini miał wybić szelągów za pięć milionów dwieście pięćdziesiąt tysięcy. Na pewno wybił więcej, a fałszerze ową liczbę jeszcze potroili. Pytanie ilu było wśród nich posłów i ilu było wśród nich członków komisji skarbowej? Gwałtowność oskarżeń, jakie do dziś ciska się przeciwko Burattiniemu, wskazuje, że kilku z całą pewnością. Boratynki, autentyczne i fałszywe, były w obiegu do czasów saskich, zaczęto je wycofywać stopniowo i zastępować monetą z wizerunkiem Augusta II i Augusta III. Prawdziwa katastrofa państwa nastąpiła jednak dopiero wtedy kiedy Stanisław August zreformował mennicę i zaczął wypuszczać, znane wielu z nas trojaki, grosze i dukaty. Była to, jak powiadam, katastrofa prawdziwa, albowiem pieniądze te, tak jak srebrne talary w czasach Zygmunta Augusta, stały się od razu najbardziej poszukiwanym towarem w Europie. Ściągano je masowo i przebijano na monetę podłą. Na polskiej reformie skarbowej bogacili się sąsiedzi, którzy mieli zamiar kraj podzielić. Nie pojmuję więc nadal dlaczego o całe zło oskarża się Burattiniego?

Czy rzeczywiście komisja nie wiedziała skąd „wziąć trzech milionów”? Myślę, że sposoby na to były równie proste, jak w czasach dzisiejszych – można było odkopać jakieś złoże i wydzierżawić je, jak to się odbywało za króla Ćwieczka, jakiemuś bankowi. Można było postarać się o czyjeś gwarancje – o to akurat się chyba postarano, bo Burattini był agentem dworu francuskiego – można było zadłużyć państwowe nieruchomości. Myślę, że sposobów było wiele, ale problem polegał na tym iż komisja widziała tylko jeden – bicie podłej monety, albowiem to umożliwiało spekulację. Nie wiemy ile obcego srebra sprowadzono do Polski za pomocą boratynek, wiemy, że ich kariera zakończyła się nędznie. Ponoć, jeszcze dziesięć lat temu, kiedy pod Wilanowem były pola uprawne, można tam było znaleźć całe stosiki tych pieniążków posklejane jeden na drugim. Burattini zaś stał się złym duchem straszącym w państwowej wytwórni papierów wartościowych. I zadziwiające jest to, że nikt do tej pory nie pokusił się o inną interpretację jego misji niż ta, o której tu piszę. A przecież pan Burattini nie był tylko mincerzem. On nim był na pół etatu. To był przede wszystkim architekt i inżynier. Zbudował most przez Wisłę dla armii idącej przeciwko Lubomirskiemu, zbudował Pałac Kazimierzowski, projektował machiny latające, a jakby tego było mało wystawił własny oddział wojska w czasie Potopu i na jego czele walczył ze Szwedem. Burattini zanim przybył do Polski, był w Egipcie, gdzie robił pomiary piramid i rysował plany tamtejszych miast. To jest niezwykłe i szalenie inspirujące, przynajmniej dla mnie. Nie wiem niestety czy pozostały jakieś dokumenty i wspomnienia po innych niż mennicza działalności Burattiniego. Dziwne jest też, że nie interesuje to polskich historyków, popularyzatorów i badaczy. Poza oczywiście tymi, którzy zajmują się finansami. No, ale ci są z zasady na aucie i mają opinię nudziarzy.

Jeśli idzie o historyków sztuki, to sprawa jest wręcz tragiczna. Burattini, tak aktywny w kryzysowych latach dla królestwa, szlachcic z polskim indygenatem, budowniczy, człowiek wszechstronnych zdolności, w zasadzie dla nich nie istnieje. Nie ma go. Nikt nie pisze o nim – polski Leonardo da Vinci, choć o takim Kwaśniewskim pisano – polski Kennedy. Historia sztuki w ogóle zaczyna się od Winckelmanna, a polska od Stanisława Kostki Potockiego. I koniec.

Jeśli idzie o historyków wojskowości jest podobnie. Ten oddział wystawiony przez Burattiniego i jego w nim obecność, a także szlak jego bitewny, to są szalenie interesujące sprawy. Można by było, analizując te dane, dowiedzieć się wielu zaskakujących rzeczy, jak sądzę. Być może są na ten temat jakieś opracowania, ale ja ich nie znam. Jesteśmy, jako konsumenci treści pozostawieni na pastwę idiotów, których największym marzeniem, jest otrzymać od kogoś gwarancje, na sprzedaż produkowanych przez siebie treści. Tak jak komisja skarbowa i sejm musiały dostać od króla gwarancje na to, że Burattini wybije pięć milionów szelągów, a Tymf stosowną ilość tymfów, które pozwolą „skądś wziąć trzech milionów” i uratować królestwo. Ono i tak ocalało, a działalność mennicza nie miała na to wpływu i jest w mojej ocenie stanowczo przeceniana. Królestwo miało bowiem jeszcze poddanych, a ci mogli produkować dobrej jakości towary, co też i zachodziło. I przez to właśnie kraj nie pogrążył się w całkowitym chaosie. Nic o tym jednak nie wiemy, albowiem przymuszani jesteśmy dziś do zastanawiania się co też się stanie, kiedy siły ciemności zlikwidują „finansową fikcję”. Ja wiem, co zrobię – zajmę się produkcją szarego mydła ze zdechłych psów. Trochę będzie co prawda śmierdziało, ale za to nie będę musiał niczego podpisywać. Mydło zaś od wieków jest w czasach kryzysów najbardziej poszukiwanym towarem na rynku. Jak już się człowiek porządnie upaprze tymi gwarancjami na swoją aktywność, jak już się naprorokuje i nawskazuje tego zła pleniącego się wokół, jak już napisze te wszystkie instrukcje prowadzące do powszechnego szczęścia i zbawienia ojczyzny, zechce na pewno czymś umyć ręce.

No, ale to plan na przyszłość, którą wieszczą prorocy z yutuba. Póki co czytajmy co tam o Burattinim i finansach w ogóle, napisał Adam Szelągowski.

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/pieniadz-i-przewrot-cen-w-xvi-i-xvii-wieku-w-polsce/

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/z-dziejow-wspolzawodnictwa-anglii-i-niemiec-rosji-i-polski/

  15 komentarzy do “„Skąd wziąć trzech milionów?” czyli wychodzenie z fikcji”

  1. Szelągowskiego opowieści o szelągach polecam w ciemno ☺

  2. Ustawa z dnia 11.03.2004 r. o podatku od towarów i usług
    zawiera:
    Art. 125.
    1. Podatnicy dokonujący dostaw złota inwestycyjnego są obowiązani prowadzić ewidencję, o której mowa w art. 109 ust. 3.
    2. Ewidencja powinna zawierać także dane dotyczące nabywcy, które umożliwiają jego identyfikację.

    3majcie się ciepło☺

  3. ….Królestwo miało bowiem jeszcze poddanych, a ci mogli produkować dobrej jakości towary ….

    , tak mniej więcej jest i teraz , gdybyśmy jeszcze mieli cukrownie ,elektrownię atomową i fabrykę maszyn do szycia ,,ŁUCZNIK” to byłoby świetnie. Ciekawe dlaczego to wszystko mogą mieć Czesi ?

  4. Dzisiaj mamy brytyjskich mianowańców w ministerstwie finansów a w XVIIw mieliśmy mianowańców weneckich…

  5. Boratini prostował różne pogłoski  o szelągach,  jako to iż, są ze szkła robione, że w piasek zakopane w żużel się obracają, że masłem namazane w mąkę jakąś mienią się , ale faktycznie nie mógł dowieść tego, że jakoby  nie ciągnął zysków z bicia szelągów.

    No więc … nóżki na stół… były korzyści z „bicia szelągów” czy nie było??… Komisja we Lwowie orzekła iż „żadnej nie było przyczyny która by cnocie i wierności jego ku usłudze Rzeczypospolitej na jedno zaprószenie oka szkodzić mogła”.

  6. Boratini jako idealny wzorzec uczciwości menniczej

  7. Skoro dzisiaj  Brytyjczycy eksploatują finansowo Polskę, to wydaje się oczywiste że wonczas pieniądze musiały płynąć do Wenecji. Boratynki zaś wyglądają jak protoplasta pieniądza fiducjarnego, gwarantowanego w dodatku przez banki weneckie. Po co pieniądze Wenecji? Burattini to kartograf i szpieg Wenecji rządzonej przez Francesco Enizziego https://en.wikipedia.org/wiki/Francesco_Erizzo , wysłany do Egiptu 1637-41.  Tworzy tamże plany najważniejszych miast Egiptu m.in. Aleksandrii, Memfis i Heliopolis, będącego częścią Imperium Otomańskiego, oraz mapę triangulacyjną Egiptu – takie ówczesne GPS. Efekty jego prac zaginęły… W tzw. międzyczasie Murad IV ostatecznie pokonał https://pl.wikipedia.org/wiki/Wojna_persko-turecka_(1623–1639) szacha Iranu, alkoholika  Safiego I i w 1639 zawarł traktat Kasr-e Szirin https://pl.wikipedia.org/wiki/Traktat_w_Kasr-e_Szirin co rozwiązało poniekąd ręce sułtanowi. W październiku 1644r miał miejsce incydent kiedy to Rycerze maltańscy (czy też piraci)  porwali statek z pielgrzymami płynący do Mekki. Ibrahim I zaatakował Kretę na której schronili się porywacze rozpoczynając prawie ćwierć wieczną wojnę (1645-1669  https://pl.wikipedia.org/wiki/VI_wojna_wenecko-turecka ) z Wenecją i sojusznikami tj. Francją, Państwem Kościelnym i zakonem szpitalników.  Częściowe zajęci Krety było ostatnią zdobyczą Otomanów , potem już było tylko gorzej.

    Wszystko to oczywiście o ile łżepedia nie kłamie.

  8. >Nie wiem niestety czy pozostały jakieś dokumenty i wspomnienia po innych niż mennicza działalności Burattiniego…

    Polskim historykom polecam poszukiwania wokół nazwisk: Burrattinus, Athanasii Kircherii, John Greaves, Christopher Wren. Zwolennikom teorii spiskowych polecam książkę „The Master Game”, a dzieciom wykonanie latającego wiatraczka, który obraca się dzięki sznurkowi na szpulce. Nie polecam używanie kota zamiast Łajki.

    Burrattinus i mumie

  9. jeszcze przez 40 lat byli mianowańcy moskiewscy,

    Mamy w domu bilonik zbierany z poszczególnych lat urodzin, któregoś z domowników, no to proszę sobie wyobrazić jak po przeczytaniu o szelągach marnie i identycznie jak szelągi wyglądają monety PRL-owskie: dwuzłotowe, pięciozłotowe z czasów Gomółki Gierka, czy te miedziane pięciogroszówki. Trudno uwierzyć, że to aluminium i ta miedź zawarta w groszakach miała siłę nabywczą . No miała … jedynie umowną ale miała.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.