sty 142020
 

Z samego rana przeczytałem informację, że NYT opublikował artykuł o grabieży dzieł sztuki w czasie II wojny światowej. Chodzi o to, że grabili naziści, bo nie Niemcy przecież, a Polska była bardzo poszkodowana, bo szacuje się iż zaginęło ponad pół miliona cennych przedmiotów, które przed wojną były w polskich muzeach. To jest jednak nic, w porównaniu z grzechem jakiego dopuściła się sama Polska, domagając się uznania jej roszczeń. Oto okazało się, że w Gdańsku, w miejscowym muzeum znajduje się osiem obrazów, które zostały przez nazistów wywiezione z Holandii i trafiły po wojnie do Polski. No i muzeum nie zamierza ich oddać. Wniosek – sami kradną, a domagają się, by uznano ich za poszkodowanych. Autorka artykułu sugeruje też, że w polskich muzeach może być znacznie więcej obrazów, które przed wojną wisiały w zagranicznych prywatnych kolekcjach. W jakich tam prywatnych kolekcjach, powiedzmy wprost – u bogatych żydów. Gdyby chodziło o kogoś innego, pies z kulawą nogą, by się o to nie upomniał.

Mamy więc skalę – z jednej strony pół miliona cennych przedmiotów, z drugiej osiem obrazów i niejasne podejrzenia, że gdzieś mogą być jeszcze inne. I to jest powód do tego, by publikować artykuł w NYT? Oczywiście szydzę, bo opublikowaliby ten tekst, nawet gdyby chodziło o złamaną, srebrną łyżkę, którą Szymszel z Kurzy dostał kiedyś w prezencie od wielmożnej pani Niechcic.

Przeczytałem to i powróciły do mnie myśli, które już kiedyś miałem zebrać w jakiś tekst, ale się nie udało. Jak to jest, że kwestia tak istotna jak rewindykacja dzieł sztuki nie istnieje w mediach, jak to jest, że temat ten jest wstydliwy i pałęta się gdzieś po marginesach publicystyki, kiedy przecież za komuny był podejmowany bez przerwy. To były ważne kwestie i mówiono o tym w mediach. Nie rozumiem także dlaczego, choć przecież są w Polsce ludzie, ze stosownym wykształceniem, którzy takimi sprawami się zajmują, czołową publicystką poruszającą ten temat, jeśli on już w ogóle jest poruszany, jest Magda Ogórek? To jest niezwykłe moim zdaniem i unieważnia od jednego razu całą tę muzealno-rewindykacyjną hucpę. Nikt nic nie wie. I nikt nie ma nic wiedzieć. To jest postulat główny, który jest realizowany na naszych oczach. Nikt, a przynajmniej ja tego nie pamiętam, nie oszacował wartości rynku nieistniejących dzieł sztuki, a to jest chyba możliwe. Są bowiem ludzie, którzy wiedzą co zginęło, kiedy, i gdzie może być, albo wręcz gdzie jest dzisiaj. Takie informacje, ani nawet sugestie nie przedostają się do mediów, bo te mają dziś inną misję. To dziwne albowiem kwestie rewindykacji dzieł sztuki są ważne dla państwa, jako symbolu władzy. To jest sprawa poważna. Cała ta sztuka bowiem to zbiór charyzmatów mocy, przed którymi padają na twarz kapłani i wyznawcy tego kultu. No, a poza tym gromadzenie i utrzymywanie zbiorów świadczy o powadze i trwałości państwa.

Muszę się do czegoś przyznać – nie znoszę muzeów. Studia na historii sztuki skutecznie mnie do zwiedzania tych przybytków zniechęciły. Nie chodzę tam, nie oglądam, nie podziwiam i nie ekscytuję się zgromadzonymi tam przedmiotami. Za to często zastanawiam się nad ich rzeczywistą funkcją. Postawię taką hipotezę – 90 proc. obsady polskich muzeów to ludzie wrodzy idei państwa, takiego, jakie reprezentuje PiS. Widać to było dokładnie w czasie protestów przed muzeum narodowym, wywołanych tą hucpą z bananem. Jednocześnie ludzie ci są zatrudnieni w placówkach państwowych i nie wyobrażają sobie nawet sytuacji, kiedy państwo przestaje się opiekować zbiorami, rozdaje je, a ich samych wywala na bruk. Są przekonani, że kult przypadkowych przedmiotów zgromadzonych w jednym miejscu i opatrzonych etykietkami, nieraz całkiem od czapy, jest wieczny. Wcale nie jest, a zaraz może się okazać, że nie przetrwa nawet dekady. Niech no tylko państwo nasze okaże jeszcze jakieś deficyty i słabość, a NYT napisze, że w zasadzie większość dzieł w polskich muzeach nie należy do naszego państwa, ale do kogoś innego. One tylko czasowo przebywają w Polsce po powinny być gdzie indziej. Mają charakter depozytu. Jeśli tak sprawę ujmiemy, okaże się, że depozytem będzie wszystko z wyjątkiem Matejki, a nie ma chyba w Polsce, wśród historyków sztuki, malarza bardziej pogardzanego i zawstydzającego niż Matejko. Ja oczywiście trochę drwię i naciągam, ale ciekawi mnie komu tak naprawdę podporządkowane są muzea i czy one czasem – podobnie jak niektóre gałęzie gospodarki – nie służą organizacjom prywatnym i ludziom zarządzającym globalnym rynkiem sztuki, do porządkowania tego rynku. Jak coś jest skatalogowane i wiadomo gdzie leży, to nie ma z tym kłopotu. Można zawsze wystąpić o zwrot. Przechowywanie tego samemu oznacza zaś koszta i lepiej je przerzucić na kogoś innego wmawiając mu, że jest właścicielem.

Postawmy tu teraz kwestię szalenie istotną, która jest często wyszydzana – kwestię lojalności, a także systemowej głupoty. Ludzie lojalni wobec jakiejś idei nie mają łatwego życia, bo ponoszą koszty tej lojalności. A te bywają wysokie. Ludzie traktujący ideę państwa opiekującego się zbiorami sztuki, jako coś niewiążącego, albo w ogóle tej idei nie rozumiejący, mają się lepiej. Tyle tylko, że nie rozumieją swojej rzeczywistej roli. Im się jedynie wydaje, że ją pojmują.

Jakiś czas temu pisaliśmy o żydowskich antykwariatach w Warszawie i Krakowie obsługiwanych przez sprzedawców analfabetów, albo takich co rozumieli jedynie jidisz. To istotna kwestia i ważny przykład – do zarządzania głębokimi segmentami rynku, które nie wykazują dużej dynamiki, nie potrzeba rzutkich menedżerów i wielkich spryciarzy. Wystarczy gromada analfabetów i gamoni, którzy mają na kartce zrobioną rozpiskę na co mają uważać, a co nie powinno ich interesować. Jeśli do tego dołączymy jakąś oszukaną z istoty ideę i powiążemy ją z kosztami obsługi i konserwacji tego sektora rynku, mamy w zasadzie wszystko pod kontrolą. Co jakiś czas trzeba tylko opublikować tekst gdzieś w NYT, żeby przypomnieć niektórym osobom, kto tu rządzi. Dla miejscowych, zaś, którzy wierzą w państwową opiekę nad zbiorami sztuki, odstawi show Magda Ogórek, wyruszając w poszukiwaniu zaginionych obrazów z Krakowa. I wszyscy będą zadowoleni. Do czasu rzecz jasna. Może się bowiem zdarzyć, że koszta przechowywania kolekcji w jakimś muzealnym depozycie wzrosną, albo ktoś się zacznie za bardzo sadzić. Może też pojawić się niebezpieczeństwo wojny. Wtedy wszystko się zwinie, a analfabetów i gamoni, którzy się tym opiekowali zatrudni się w spółdzielniach produkcyjnych, bądź w szwalni. Jak to już nie raz bywało na tym najlepszym ze światów.

  22 komentarze do “Skala albo po co są muzea?”

  1. Co tam muzea. Złodziej Bierut ma za pomocników paserów wszystkich kolejnych  prezydentów.
    PRL złodziejem,
    III RP paserem ☺

  2. Po wojnie ilosc dziel sztuki wysokiej klasy znajdujacych sie na terenie Polski zwiekszyla sie trzykrotnie liczac dziela pozostawione przez Niemcow minus dziela zniszczone i wywiezione z Polski. Potrojenie ilosci depozytow dziel sztuki bylo uczciwa zdobycza wojenna – gratka tym wieksza, ze sily zbrojne polskiego panstwa nie mialy duzego udzialu w zwyciestwie.
     
    Prywatna osoba pozbywala sie zgromadzonych bibelotow i byla mozliwosc kupienia obrazu olejnego duzego formatu z poczatku XX stulecia przedstawiajacego zespol zabudowan zdrojowych w Szczawnie – Zdroju (Bad Salzbrunn), nie mylic z zakladem przyrodoleczniczym, ktory splonal w 2018 roku
    https://pl.wikipedia.org/wiki/Szczawno-Zdr%C3%B3j#/media/Plik:9_671-W%C5%81_z_22.02.1977_Zesp%C3%B3%C5%82_zabudowa%C5%84_zdrojowych,_1822-1894._Szczawno-Zdr%C3%B3j_jass_sw.jpg
    Mialem zamiar kupic ten obraz i wywiezc go do Niemiec, zeby go podarowac dla Stiftung Kulturwerk Schlesien w Würzbrgu, bo mogloby to byc dla nich interesujace, ale po pierwsze nie mialem wolnej gotowki, a z perspektywy oceniam, ze pomysl ten niekoniecznie byl dobry.
    Dewastacja mienia poniemieckiego trwa w najlepsze i to bylo dla mnie glownym motywem, zeby wywiezc dzielo z Polski
    https://wroclaw.wyborcza.pl/wroclaw/7,35771,23108583,ludzie-przychodza-przed-zgliszcza-uzdrowiska-w-szczawnie-zdroju.html
    jednak teraz uwazam, ze nie kazdy ma serce do sztuki, nawet jesli jest Niemcem, dlatego moja wielkodusznosc byla nieco naiwna.
     
    Muzea nowozytne w Europie pelnily na poczatku funkcje graciarni dla przedmiotow pozostalych po wymordowanych w czasie rewolucji francuskiej arystokratach. Na poczatku postanowiono ocalale z rabunku dziela przechowywac, potem ktos wpadl na pomysl, zeby to wystawiac na widok publiczny oraz oczywiscie handlowano artefaktami. Rozwoj malarstwa w XIX wieku byl malo sensownym nasladownictwem, ale jednak cos tam tworzono lepiej lub gorzej. Dzielo powinno miec wlasciciela i powinno byc umiejscowione w kontekscie, do jakiego zostalo przeznaczone.
    Watpliwe jest chwalenie sie dzielami sztuki starozytnej przez British Museum, natomiast Niemcy wykonali kawal dobrej roboty, bo fragmenty pochodzace z wykopalisk poddano konserwacji i wykonano rekonstrukcje wygladu miast starozytnych w muzeum w Berlinie.  
     
    Zupelnym kuriozum byl natomiast zakup „Damy z lasiczka” przez skarb panstwa. Wyobrazam sobie, ze prezes Kaczynski, gdy ma ochote, delektuje sie czasem widokiem obrazu, ktory jest dostarczany do jego apartametu w specjalnym sejfie, a po skonczonym seansie ten walizkowy teatrzyk zamyka swoje podwoje w ten sposob, ze najpierw zasuwa sie automatyczna, lekko zacinajaca sie kiczowata firanka, a nastepnie masywne drzwi sejfu powoli zamykaja sie przy dzwiekach muzyki z pozytywki, jak w automatach do gry.
     
    Obcowanie ze sztuka jest potrzebne przywodcom narodow, jako inspiracja i dla pielegnowania w sobie poczucia wielkosci, wtedy zakup takich dziel ma sens, natomiast dla nizszych klas wystarczajace sa monidla i selfie
    https://zszywka.pl/p/wykonam-monidlo-moze-byc-prezentem–23354497.html

  3. 10/10
    Łatwiej zdobyć sto obrazów z jednego  muzeum, niż znaleźć jeden wartościowy obraz w stu dworach/domach/mieszkaniach.
    PS Oczywiście redakcja NYT nie raczy odpowiedzieć na pytanie komu zostały zwrócone zagrabione przez Niemców, a zdobyte przez Amerykanów dzieła sztuki? To  szalenie ciekawe pytanie dotyczy również złota, kosztowności i archiwów.

  4. Drogi Coryllusie, ciekaw jestem ile z tych 500 tysięcy zrabowanych w Polsce dzieł sztuki spoczywa w prywatnych kolekcjach nowojorskich Żydów? Myślę, że duuuuużo.

  5. Wypisywanie takich bzdur powinno skutkować banem;  do czasu przestudiowania katalogu strat wojennych:
    http://dzielautracone.gov.pl/katalog-strat-wojennych
    Miłej lektury ☺
     

  6. Pan ma osobiste animozje!

  7. E, tam… po prostu notuję fakty. Zna się Pan na psychologi (stąd ten nick kPk; jak tu wyrzucić własnego klienta?), zna się na mapach (vide przesmyk panamski), nie chce się Pan na znać historii j/w ☺
     

  8. Komentarze powinny bawic i uczyc, wiec wrzucam odcinek historii sztuki dla opornych
    https://www.youtube.com/watch?v=ceczKlbuq-Y

  9. Pewnie większość, choć na żydów bym nie stawiał, oni się sztuką słabo interesują

  10. Nie wiem na Marsie jeszcze nie byłem ☺
     

  11. Rzeczywiscie…
    … to jest pytanie za 100 punktow  !!!
    Moglaby  redaktUrka  Appelbaum-Sikorska  pogonic swoje  kUlezenstwo z redakcji do zdecydowanie solidniejszej pracy.

  12. Przegenialny wpis,  Panie Gabrielu…
    … i jakze  niemozebnie wazny… w dobie wszechogarniajacego zlodziejstwa „panstwowego”  !!!
     
    Ze tez „redakcja  NYT”  az tak sie  „zainteresowala”  tym tematem,  na ktorym  robiono, robi sie  SZWINDLE  w  „majestacie prawa”  struganego przez  BIURWY  w bialych kolnierzykach  !!!
    Dobrze i dziekuje, ze  trzyma Pan  REKE  NA  PULSIE.

  13. Może słabo się interesują ale mocno inwestują.

  14. Zasadniczo muzea służą różnym… celom:
    I tak przykładowo Muzeum Karkonoskie w Jeleniej Górze przechowuje zakryty skrzętnie komplet (komplet?) dzieł Józefa Gielniaka – uznanego za jednego z najwybitniejszych współczesnych polskich grafików. Wszystkie te jego dzieła zamknięte na 4 spusty i jeszcze 2. Brak stałej ekspozycji i wystaw – raz tylko uczyniono wyjątek. Sprawdzałem to osobiście – nie ma też katalogu do wglądu/zakupu, nie ma publikacji o Gielniaku, nie ma prospektów – jedyna informacja, jaką uzyskałem od muzeum – to że raz do roku odbywa się Konkurs Graficzny im. Józefa Gielniaka. Wówczas muzeum wystawia… prace… pokonkursowe. Lokalna prasa sporadycznie wspomni coś o Gielniaku, powstał też film o nim w 1965…, zaś w Szkole Podstawowej Nr 3 im. J. Gielniaka w Kowarach jest piękna stała ekspozycja o artyście stworzona przez… uczniów i nauczycieli (reprodukcje, prace dzieci i tablice informacyjne).
    Gielniak miał zostać dyplomatą, lecz tuż przed przyjazdem do Polski ciężko zachorował, żył zaledwie 40 lat. Pochowany w Kowarach (zm. w 1972r.) – w tym samym grobie pochowano jego syna – też Józefa Gielniaka (zm. w 2017r.).
    Dryfując po moim mikrokosmosie trafiam jeszcze do pobliskiej Kamiennej Góry. To tutaj mieści się Muzeum Tkactwa. Muzeum to jak każde muzeum – można przecież zaliczyć – ale w tym przypadku to ten budynek zwraca największą uwagę, bo został w ostatnich latach pieczołowicie odrestaurowany. Cieszę się, że muzeum w Kamiennej Górze wydaje i wspiera co jakiś czas ciekawe pozycje o mikrokosmosie, często w mini-nakładzie, dotyczące jednak makrokosmosu. Jak było zatem z przodkami Hauptmanna  wywodzącymi się ze służby rodziny Hochberg, a mieszkającymi chwilowo w Kamiennej Górze? Można by tak długo…
    A jeszcze obracając się w moim mikro-makro-kosmosie ciekawe, że rodzina Natanson (ta rodzina Natanson) odcisnęła swoje piętno na nie tak dawnej historii Jeleniej Góry i Ząbkowic Śląskich.
    A gdyby ktoś chciał sobie przelecieć publikację NYT w całej jej narracyjnej „oryginalności” to jest ona pod tym linkiem.

  15. ludzie chcą mieć:
    -swoje miejsce skupienia,
    -swoje miejsca wiecznego odpoczynku i
    -swoje muzea gdzie zgromadzone są pamiątki pokoleń

  16. Ludzie powinni mieć prawo co do dwóch w/w, zaś z tymi muzeami to się nie do końca zgodzę. Uważam, że sztuka – dzieła powinny otaczać nas na codzień w rozproszeniu – czy to w prywatnych domach, urzędach, szkołach, itd. – żyć swoim miejscem, żyć dla nas i przy nas – tu i teraz – stymulować, inspirować, zaskakiwać swoją obecnością w codziennej przestrzeni. Dawać świadectwo trwania pokoleń. Mimo iż wiem, że to na ten moment niewykonalne. Muzea to przecież świeży wymysł – XVIII wiek? Wszystko skumulowane, spisane, skatalogowane, posegregowane, powyceniane, popakowane.

  17. Myślę że ubezpieczenia „wartych” miliardy kolekcji to bardzo lukratywny biznes. 

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.