wrz 102022
 

Wyobraźmy sobie taką oto sytuację, za pięćset lat giną gdzieś rozkłady jazdy autobusów, a jedyną ewidencją ludności przybywającej z jednego do drugiego miasta, zostają meldunki w urzędzie. Świat zmienia się całkowicie i nie ma też internetu, bo zastępuje go coś innego, czego jeszcze nie potrafimy sobie wyobrazić. Historycy zabierają się za ustalanie przebiegu migracji, na przykład z Lublina do Biłgoraja, w latach osiemdziesiątych XX wieku i wychodzi im, że nikt tam nie jeździł, bo po pierwsze – nie zachował się żaden rozkład jazdy autobusów, po drugie bilety nie były wystawiane imiennie i nie sposób stwierdzić z całą pewnością ilu ludzi się przemieszczało w tę i z powrotem. Najłatwiej więc przyjąć, że było ich tylu ilu meldowało się w Biłgoraju na podstawie dokumentów w tamtejszym urzędzie, albowiem księgi meldunkowe zachowały się cudownym zrządzeniem losu. Wniosek z tych badań byłby następujący – w latach osiemdziesiątych, nikt z Lublina nie wyjeżdżał, ani na południe, ani gdzie indziej, albowiem rządził reżim wojskowy i – taki wniosek sam się nasuwa – wyjazdy były niemożliwością. No, ale przecież było inaczej. Dworzec PKS Południe był pełen ludzi przez cały czas, nie można się było dostać do autobusu, bilety na okaziciela sprzedawano z dwutygodniowym wyprzedzeniem. Ruch był wielki, choć drogi prowadzące w różne strony były fatalne, a autobusy urągały wszelkim standardom. Śmierdziało w nich i było duszno, albo zimno jak w psiarni, kiedy ktoś otworzył okna, bo nie mógł wytrzymać zaduchu.

W podobnym duchu formułowane są wnioski w artykule Stphana Selzera poświęconemu Erfurtowi i Tuluzie, dwóm miastom, które zarabiały na urzecie barwierskim i nie było między nimi żadnej łączności. No chyba – pisze Selzer – że założymy istnienie jakieś paneuropejskiej organizacji, która kontrolowała obrót urzetem i była odpowiedzialna za jego jakość. No, ale to są przypuszczenia, albowiem nie ma żadnego śladu po takiej organizacji, poza oczywiście odtworzonymi, na podstawie danych z poszczególnych miast Europy szlakami handlowymi, które wskazują, że urzet, w różnych postaciach, przewożony były wzdłuż wybrzeży całego kontynentu, a także transportowano go lądem na wschód i zachód, nie dbając za bardzo o logistykę, w rozumieniu dzisiejszym. To zaś oznacza, że logika handlu urzetem była inna niż nam się zdaje. Dziękujmy Bogu, że w pracy Selzera jest chociaż ta sugestia, że mogła istnieć jakaś organizacja, która wzięła w swoje ręce sprawy handlu niebieskim barwnikiem i kontrolowała przepustowość szlaków oraz jakość surowca. Pomiędzy Tuluzą jednak i Erfurtem połączeń nie było, choć okoliczności powstania i funkcjonowania obydwu miast wykazują wiele podobieństw. No, ale nie ma tych biletów autobusowych wystawianych imiennie, a w związku z tym nie sposób stwierdzić ilu kupców z Tuluzy i z czym na wozach jechało do Turyngii, a ilu poddanych cesarskich z Niemiec zmierzało nad Zatokę Lwią. Nigdy się tego nie dowiemy, a więc lepiej przyjąć, że żadnej łączności pomiędzy tymi ośrodkami nie było.

Ponieważ my tutaj nie zajmujemy się metodologią i warsztatem historyka, a tworzymy gawędy, które są wewnętrznie spójne, mimo iż nie ma wielu dowodów na budowane przez nas połączenia, nie musimy się ograniczać. Możemy wskazać na pewną kwestię, która łączy Turyngię i Langwedocję oraz Prowansję. Stephan Selzer też na te kwestie wskazuje, ale nie łączy ich z urzetem czy w ogóle z handlem i produkcją. Oto Turyngia i Langwedocja z Prowansją, są ośrodkami gdzie rozkwita poezja trubadurów, zwanych w Niemczech minnesingerami. Jak sobie przypomnimy centrum aktywności tych ostatnich był zamek w Wartburgu, gdzie odbywały się konkursy minnesingerów, znane choćby z historii Parsifala. Po setkach lat aktywność poetów średniowiecznych przedstawiana jest w oderwaniu od wszystkich innych, poza dworskimi realiów. Te zaś nie są przecież udokumentowane, ale ledwie wyobrażone. Przyjmuje się je jednak jako pewnik. Nikt bowiem nie jest w stanie wyobrazić sobie, że poeta służył do czegoś innego niż zabawianie dam oraz zniewieściałych mężczyzn z inklinacjami homoseksualnymi. To jedyne tajemnicze rzeczy, które w misji trubadurów i minnesingerów dostrzegają współcześni interpretatorzy ich twórczości. Nie ma ona innych, na przykład politycznych kontekstów, albowiem jest tylko dążeniem do moralnej i warsztatowej doskonałości, a także do wolności osobistej. Tak widzimy poetów dzisiaj, wszystkich poetów, choć przecież wiemy, że to jest jawne i bardzo ordynarne kłamstwo. Z jakichś powodów jednak staramy się to kłamstwo utrzymać. To zaś oznacza, że funkcja poezji – rzeczywista funkcja – pozostaje ciągle nie zmieniona. Jest nią, z grubsza rzecz biorąc, tworzenie hermetycznej komunikacji, na kilku poziomach. Ten pierwszy, uwodzicielski, ma służyć powstaniu dużej grupy ludzi ufających w czyste intencje poety oraz jego posłannictwo. Ten drugi służy władzy, która za pomocą poetów zarządza kluczowymi emocjami. Jakie to są emocje dzisiaj, wszyscy łatwo zgadniemy, choć poeci nie są dziś poetami w dosłownym znaczeniu, to znaczy nie produkują komunikatów mową wiązaną. Emitują jednak takie formuły, które maja poruszyć różne struny w duszach młodzieży, te zaś raz poruszone zapewnią ciągłość tajemnych, poetycznych porozumień, pomiędzy twórcą, a oszukiwanym na chama odbiorcą. Poeta bowiem zawsze służy jakiejś władzy i to jest jego właściwa misja.

Jeśli, nie oglądając się na metodologię historyków, która każe im poszukiwać śladów istnienia w średniowieczu biletów miesięcznych na autobusy kursowe z Erfurtu do Tuluzy wystawiane imiennie, zastosujemy nasze własne sposoby interpretacji, będziemy musieli wskazać na coś, co tamte, odległe czasy czyni podobnymi do naszych. Oto, o czym już tu wspominałem, cała tradycja poezji langwedockiej i prowansalskiej jest przniesiona wprost z kultury islamu. Jeśli tak, można – w mojej, być może błędnej ocenie – przyjąć, że tak daleko na północ, jak tylko sięgała poezja trubadurów i minnesingerów, sięgały także wpływy islamu. Jakie to były wpływy? No, raczej nie poetyczne. Upierałbym się przy formule handlowej oraz politycznej. To znaczy, wskazałbym, za nic mając ustalenia historyków dotyczące przemieszczania się ludności pomiędzy poszczególnymi ośrodkami miejskimi w średniowieczu, że owa tajemnicza organizacja kontrolująca obrót urzetem, również osadzona jest w tradycji islamskiej. Tu oczywiście otwiera się pierwsza czarcia zapadka, w którą wpadają wszyscy dociekliwi. – A może to panie Żydzi stali za wszystkim? I na tym kończą się przygody z dociekaniem prawdy, bo już mamy uniwersalny wytrych, którym otwieramy wszystkie drzwi.

Niestety należy zejść głębiej, ale nie za bardzo można to czynić, albowiem źródła arabskie i tureckie do interesujących nas tutaj czasów w zasadzie nie istnieją. Na podstawie więc nie istniejących źródeł buduje się pewną wizję, która jest obowiązująca i nikt nawet nie mrugnie. Wpływy islamu kończyły się na Sycylii, a potem zostały jeszcze zmarginalizowane. Poeci byli od poetyzowania, a politycy nie opuszczali swoich pałaców. Kupcy byli od sprzedawania i poruszali się po Europie okazując na cle dokumenty podróży podpisane imieniem i nazwiskiem. Tak to musiało wyglądać, nie mogło być inaczej.

Co prawda Karol d’Anjou bił nad Zatoką Lwią srebrne soldy z napisem ALLACH JEST WIELKI, A MAHOMET JEGO PROROKIEM, czym podnosił ciśnienie swojemu bratu Świętemu Ludwikowi, ale to przecież o niczym nie świadczy, nie mam bowiem dokumentu potwierdzającego porozumienia Karola z kupcami z Fezu i Marrakeszu. A nawet jeśli przyjmiemy, że całe południe było de facto we władaniu muzułmanów kontrolujących kluczowe gałęzie przemysłu i obrót pieniądza, to nie można wysnuwać stąd wniosków, że wpływy te sięgały dalej na północ. Choć przecież istniała tam lokalna odmiana trubadurów, zwana minnesingerami.

Ostatnio ktoś wrzucił na twitterze informację o śmierci Mikołaja Reja, ojca poezji polskiej. Umieścił w tym krótkim tekście zdanie, które – mam wrażenie – pochodzi z podręcznika do języka polskiego. Mikołaj Rej został poetą mimo braku formalnego wykształcenia. A jakby tego było mało, był jeszcze biznesmenem. Nie wiadomo co w ogóle rzec w takiej chwili. Kształci się dzieci, mówiąc im, że typ uważany za ojca założyciela języka polskiego nie miał wykształcenia, a za to prowadził biznes. To wykształcenie – tak to chyba trzeba rozumieć – było Rejowi niepotrzebne, albowiem rekompensowały je sukcesy w biznesie. Tych, co odkrywamy, po głębszych, ale niezbyt absorbujących studiach, nie było wcale, ale jakie to ma znaczenie dla dzieci w szkole? Mikołaj Rej był oczywiście protestantem, kalwinem co prawda nie lutrem, ale nie zaszkodzi przypomnieć, gdzie ukrywał się Marcin Luter, ojciec reformy, uciekając przez ludźmi cesarza. W Turyngii, na sławnym zamku w Wartburgu, gdzie trzysta lat wcześniej odbywały się turnieje minnesingerów.

Tego wszystkiego nie można łączyć – powie historyk – nie ma żadnych dowodów na te połączenia. Oczywiście, że nie ma, łatwiej przecież uwierzyć w to, że człowiek bez wykształcenia został najsławniejszym poetą w Polsce i na Litwie. Tego nikt kwestionował nie będzie. Nikt też nie kwestionuje przyjętego za fakt przypuszczenia, że poezja, obojętnie w jakich czasach by nie powstała, ma zawszę tę samą funkcję – służy rozrywce i wzruszeniom.

Jeden z czytelników podesłał mi ostatnio informację następującą, oto trubadur Uc z Saint Circ podarował cesarzowi Fryderykowi Staufowi, jawnie uprawiającemu islam na swoim dworze, pierwszy znany podręcznik gramatyki prowansalskiej. Jest to artefakt znany jako podarunek prowansalski. To zaś oznacza, że wykształcenie przydaje się jednak w poezji, a do tego jeszcze, że musi mieć ono legitymację władzy najwyższej. Istotne pytanie brzmi – czy w sytuacji naprawdę kłopotliwej, sama legitymacja władzy wystawiona poecie imiennie, nie na okaziciela, nie wystarczy? Przykład Mikołaja Reja, choć odległy do czasów Fryderyka Staufa pokazuje, że wystarczy. Jeśli nie ma odpowiedniego człowieka, który będzie produkował konieczne dla władzy komunikaty, należy wskazać kogokolwiek, kto sobie tam jakoś radzi. Przypomnijmy teraz, nie wiem który już raz, jak podpisywał swoje utwory Rej. Otóż zdarzało mu się sygnować je nazwiskiem Adrian Brandenburczyk, albo wręcz Albrecht Brandenburczyk. Możemy też wspomnieć w tym miejscu, jaki był główny kierunek misji dyplomatycznych księcia Albrechta realizowany przez Ahaswerusa von Brandta. Była nim Turcja i tereny przez Turcję podbijane. Wniosek z naszych dzisiejszych rozważań jest następujący – wszystko na tym świecie może się zmienić, ale nie misja poetów i nie misja organizacji kontrolujących najważniejsze branże w produkcji. Jeśli nie wierzycie, przypomnijcie sobie kto był konkurentem Liz Truss do fotela premiera i jak niewiele brakowało, by miejsce tuż obok króla Karola III zajął przedstawiciel organizacji obracającej stalą na globalnym rynku. Oczywiście, nie ma żadnych dowodów na to, że intencje tego pana były złe, nie ma też dowodów, że reprezentuje on kogokolwiek poza partią konserwatywną. No, ale trzeba też być skończonym naiwniakiem, żeby w to wierzyć.

Aha, jeszcze jedno – ktoś może pamięta, z którego roku pochodzi pierwszy podręcznik gramatyki w języku langue d’oil, którym mówiono na północy Francji? Albo może kiedy powstała pierwsza gramatyka języka włoskiego? Będę wdzięczny za podpowiedź.

Przypominam, że w niedzielę uczestniczymy w imprezie Otwarte Ogrody Konstancina, można nas będzie znaleźć w domu kultury Hugonówka, na piętrze. Prócz naszego wydawnictwa, będzie też Hubert Czajkowski, Agnieszka Słodkowska i jej obrazy, Kamil Staniszek i Michał Staniaszek. Zapraszam – 11 września, niedziela, od 10 do 18.

 

Jeśli ktoś chce pomóc Władysławie, tutaj jest numer jej konta

Władysława Rakowska

98 1020 1055 0000 9902 0529 0566

 

  10 komentarzy do “Śmierć poetom czyli rozważania o metodzie”

  1. dobre to wnioskowaniu, podobnie jeden z naukowców badający pchły stwierdził, że po wyrwaniu pchle wszystkich nóg – badana pchła straciła słuch

  2. Mi się kiedyś nasunął pomysł, że poezja (a dokładniej takie bardziej ustrukturyzowane formy jak np. sonet) mogła też być rodzajem szyfru. Istotne słowa umieszczone w ściśle określonych miejscach wiersza wtajemniczony odbiorca łatwo odnajduje i składa wiadomość ukrytą niczym liść w lesie. A rymowany tekst łatwo zapamiętać, może być przekazany przez nieświadomego misji posłańca, np. wędrownego grajka.

  3. I żaden językoznawca jeszcze się za to nie zabrał. Jakie to dziwne, prawda?

  4. w każdym bądź razie Ignacy Schiper  w książce Dzieje handlu żydowskiego powołuje się relacje poczmistrza arabskiego Ibn – Kordadbe z lat 854 – 874 , który opisuje cztery główne drogi którymi ciągnęli kupcy żydowscy z Zachodu europejskiego na daleki wschód do Azji. Ten znakomity znawca współczesnych mu stosunków handlowych przedstawia drogę lądową wiodącą z Hiszpanii poprzez ziemie frankońskie do krajów słowiańskich a stąd do Chazarii nad Wołgą. . Opisany szlak kończył się w Itil /Astrachań/  gdzie Rodanici posiadali własne faktorie, stamtąd przeprawiali się przez Turkiestan do Chin .

    Zastanówmy się ile to tysięcy kilometrów, wszędzie po drodze Rodanici mieli swoje miejsca spoczynku, swoje magazyny, podwody , kantory ….

    Ten handel Rodanitów trwa do X wieku, kiedy do handlu wchodzą miasta Amalfi, Wenecja, Bari….

    te wiadomości chyba Schiper wziął z archiwów, gdzieś one są, może podróże Rodanitów były bezbiletowe , ale  są dokumenty  … do których Selzer nie zajrzał/nie miał dojścia stąd nie wiedział że 400 lat później, takie wyczyny jak podróże handlowe /bezbiletowe/ z Tuluzy do Erfurtu były możliwe

  5. tzn /wg nich/ nie poniżają się do tego poziomu …  aby czytać tych historyków.. no szkoda wygląda na to, że powinni, bo negując kontakty Tuluzy i Erfurtu … albo czegoś bronią/ukrywaja, albo ustawiają się  w roli głupków no albo to trzecie wyjście /wspomniane powyżej/ że archiwa kupców radanickich są niegodne zainteresowania dla niemieckich historyków

  6. to był stary kawał o radzieckim uczonym, który w ramach badań naukowych wyrywał musze nogi i mówił: 'mucha idi’, a reakcje zapisywał ołówkiem chemicznym na bumadze. na koniec zapisał – 'po wyrwaniu szóstej nogi mucha ogłuchła’.  inna wersja tego kawału, bardzo krótka brzmi: radziecki uczony, świeczkę zjadł, po ciemku siedział.

  7. wersja mojej babci – mądry jak Maćków kot, świeczke zjadł i po ciemku siedział…

    teraz zdaje sie niemiaszki będą siedzieć po ciemku – jak ten Maćków kot – a to z powodu dekarbonizacji

  8. „Poeta bowiem zawsze służy jakiejś władzy i to jest jego właściwa misja.” Poezja konfesyjna powstała w Chinach. Egzamin z wiersza wprowadzony przez cesarzową Wu miał na celu właściwą ocenę przyszłych urzędników. Nie tylko pod kątem erudycji ale także pod kątem motywacji, szczerości, niedomiarow, nadmiarów, siły. Trzeba sprawdzić czy Kissingera, twórca dyplomacji pingpongowej nie był ukrytym poetą, albo czy przynajmniej,  nie czytał poetów szkoły nowojorskiej, lub choćby Berrymana.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.