Tak, naprawdę to nie, ale nie mogłem się powstrzymać, przed wpisaniem tu tego tytułu. Kim jest Tomasz Greniuch wszyscy już pewnie wiedzą. To dyrektor wrocławskiego oddziału IPN, który został oskarżony o to, że podnosił kiedyś tam, w młodości, jak należał do ONR, rękę do góry i to było hitlerowskie pozdrowienie. Dziś w sprawie Greniucha wypowiada się nawet rabin Schudrich, który nie wiedzieć czemu widzi w Greniuchu, jakieś zagrożenia dla swojego bezpieczeństwa. Ja zaś chciałem się zająć sposobem, w jaki publicyści omawiają jawnie niesprawiedliwe potraktowanie dyrektora wrocławskiego IPN. Piszą zwykle tak – jak ktoś jest komunistą, to nie stawia mu się zarzutów, a jak ktoś należał do ONR to jest prawie hitlerowcem. Nie wiem co powiedzieć, kiedy słyszę takie argumenty. Proszę Państwa, kiedy mamy do czynienia z ludźmi, którzy od wielu dekad zastawiają na nas ciągle te same pułapki, czas może najwyższy przestać w nie wpadać? Taki postulat postawię na początku. Teraz zaś wyobraźmy sobie następującą sytuację. Po katastrofie kosmicznej, kolejnej już w dziejach ziemi, nie zostało prawie nic. Odradzająca się cywilizacja, popełniając mnóstwo błędów, doszła po 1000 latach do jakiej takiej wydolności i wtedy okazało się, że na nuklearnej pustyni, która znów zaczęła zarastać bujnym chwastem, gdzieś w okolicach współczesnego skrzyżowania Woronicza z Wołoską, archeologowie wykopali całkiem dobrze zachowaną metalową kasetę. W środku zaś były płyty z dziwnymi ruchomymi obrazami, które rozpoczynała seria inskrypcji w nieznanym języku. Po wielu wysiłkach badaczom udało się odczytać dwie linijki tekstu. Okazało się, że był napisany w jednym z dialektów europejskich, ale wcale nie tym dominującym, którego ślady odnaleziono także w Ameryce. Napisano go w dziwnym języku, ale traf chciał, że wśród badaczy był jeden taki, co zbierał od dawna ślady tego języka. On właśnie odczytał napis. Ten zaś brzmiał – STAWIAM NA TOLKA BANANA. Nikt nie wiedział co to znaczy. Udało się odtworzyć zarejestrowane na płytach obrazy, ale uczeni niewiele z nich zrozumieli. Tyle, że chodziło w tych przedstawieniach o instrukcję zmuszania dzieci do posłuchu, bez stosowania przymusu bezpośredniego, czego zapewne zakazywały plemienne rytuały. Obraz stosunków panujących w czasach kiedy ruchome obrazy powstały był przygnębiający. Mniej więcej w tym samym czasie, w pewnym oddaleniu, gdzieś w okolicach dzisiejszej ulicy Piotrkowskiej w Łodzi odnaleziono inną kasetę, a w niej także płytę z ruchomym obrazem. Ją również odtworzono, ale udało się, z widocznych tam inskrypcji odczytać tylko jedno słowo – FARAON. Nikt nie rozumiał co ono znaczy, choć przecież w muzeach pozostało kilka pamiętających XIV dynastię egipskich inskrypcji, datowanych na 15 tysięcy lat wstecz. No, ale w tych ruchomych obrazach napis Faraon wydawał się aberracją. Postaci mówiły tym samym językiem co w Tolku Bananie, główny bohater wyglądał jak zniewolone przez opiekę społeczną dziecko, ale miast ruin i piętrowych domów dookoła rozciągała się pustynia. Jakby mało było kłopotów, ktoś jeszcze wykopał ciężkim sprzętem gdzieś nad rzeką, która dawniej nosiła nazwę Oder albo Odra, całe wielkie archiwum nagrań i tekstów poświęconych jakiejś wojnie. W nim zaś znalazł się dziwny dokument, potwierdzający, że osoba nazwiskiem Greniuch była sojusznikiem znanego historykom przywódcy plemiennego znad dolnej Łaby – Adolfa Hitlera. Niby nic dziwnego, dolna Łaba i górna Odra, wcale nie są od siebie daleko, plemiona mieszkająca nad jedną i drugą rzeką mogły zawrzeć sojusz. Kłopoty zaczęły się potem, kiedy sześć zespołów badawczych, jeden od starożytnych nośników, drugi lingwistyczny, trzeci złożony z biologów badających martwe tkanki, czwarty geologiczny, piąty od włókien syntetycznych, a szósty złożony z agentów Mosadu, zabrało się do pracy nad całym materiałem. Robota, głęboko utajniona trwała ponad dwadzieścia lat, w międzyczasie trzy razy wymieniano szefów poszczególnych grup badawczych, albowiem niektórzy umierali ze starości. Kiedy wreszcie opracowano ostateczny raport, kapłani świątyni, która zleciła wykonanie go i finansowała cały projekt, otworzyli usta ze zdziwienia. Podstawowe założenia brzmiały tak:
Osadzony w kabalistycznej tradycji autor, podpisujący się nazwiskiem Bolesław Prus, które udało się odcyfrować stosunkowo łatwo, pozostawił po sobie instrukcję, która w czasach pierwszej świątyni była obowiązującym prawem i stosowaną ją wobec krnąbrnych władców. Nie udało się ustalić kim był Prus i dlaczego ujawnił on tę metodę, ani także dlaczego ludzie, którzy najwyraźniej zostali przez kogoś sfinansowani, zamienili ją na serię ruchomych, trudno bardzo zrozumiałych i nie nadających się do interpretacji obrazów. Tradycja ta, stale obecna wśród metod jakimi świątynia załatwiała swoje sprawy z krnąbrnymi przedsiębiorcami działającymi na własną rękę, ewoluowała, ale została zapomniana i zarzucona w czasach przywódcy plemion znad dolnej Łaby – Adolfa Hitlera. Odżyła potem, w zdegenerowanej formie, jako sposób na utrzymywanie w posłuchu krnąbrnych dzieci i polegała nie na tym, by zamienić dziedzicznego władcę w kukłę, ale by taką kukłę wykreować i jeszcze wmówić wszystkim, że to dla ich dobra. I tu pojawiła się kontrowersja, związana z nazwiskiem Greniuch. Część badaczy, ta bardziej związana z lingwistyką i archeologią produktów syntetycznych, uważała, że Tolek Banan jest obrazem stworzonym nielegalnie, w podziemiu, po to, by ludności, która opiera się zakazom świątyni, uzmysłowić na czym polega istotna polityka zniewolenia. Wskazywała by na to niższa jakość obrazu, ubóstwo kolorystyczne w stosunku do Faraona i skala przedsięwzięcia, która wyrażała się w ilości osób widocznych na planie. W Faraonie było ich dużo więcej. Geologowie i agenci Mosadu, którym zawsze było do siebie blisko uważali, że jest inaczej. Twierdzili mianowicie, że Greniuch, który – co zaskoczyło wszystkich – został oskarżony o współpracę z Hitlerem w sto lat niemal po śmierci tego ostatniego miał – mając do dyspozycji całe archiwum przypadków, w których zastosowano ten znany z Faraona sposób – wdrożyć go na powrót w życie. Niestety, wskutek intrygi został oskarżony, w absurdalnym procesie o współpracę z osobą nieżyjącą i oddalony od projektu, a być może nawet uśmiercony.
– Słuchajcie – powiedział nagle ten facet, co interesował się pozostałościami dziwnego języka, który odkryto w obydwu ruchomych obrazach – a jak było inaczej?
Członkowie wszystkich sześciu zespołów odwrócili się i spojrzeli na niego ciekawie.
– Może Greniuch wcale nie był niczemu winny, a metoda nigdy nie została zarzucona?
– Co on plecie? – szepnęła długowłosa agentka Mosadu do ogorzałego do południowego słońca geologa.
Przemawiający naukowiec nie usłyszał tego jednak. Mówił dalej.
– Myślę – tu wzniósł w górę palec z wielkim, grubym sygnetem wykonanym z nierdzewnej stali – że całe to archiwum odkryte w rumowisku nad Odrą opowiada przecież o tym, jak opanowywano drobne grupy plemienne nie godzące się na życie zgodnie z prawem świątyni.
– Świątynia już wtedy nie istniała – wrzasnął ktoś z sali
Naukowiec zirytował się.
– Nie istniała jawnie…- zaczął, ale nie dokończył bo cała sala zaczęła buczeć.
– Słuchajcie – próbował ich przekrzyczeć – Greniuch to dowód na sublimację metody! Słowa te wypowiedział naprawdę głośno. Na tyle głośno, by usłyszał je szef grupy geologów, który natychmiast wstał i stanowczym głosem zawołał – mordy w kubeł!
I wszystko ucichło od razu, było tak spokojnie, że można było słyszeć jak komary tłuką się o przyciemniane szyby, usiłując wlecieć do środka auli.
– Niech pan kontynuuje – spokojnie rzekł szef geologów.
– Dziękuję – lingwista zajmujący się środkowoeuropejskimi językami otarł pot z czoła.
– Chciałem powiedzieć, że wobec skomplikowanej sytuacji na tym terenie, metoda mogła wyewoluować w następujący sposób – tu chrząknął – wobec niemożności opanowania sytuacji tak, jak to było w obrazie o nazwie Faraon, zdecydowano się na coś innego. Przyczyną było rozproszenie plemiennych kacyków i ich determinacja. Stworzono specjalne grupy, które udawały oddziały plemienne, a następnie wykreowano przywódców.
– Okay – powiedział wyraźnie zainteresowany szef geologów – sądzi kolega, że skuteczność tej metody została przeniesiona potem na grunt ówczesnej pedagogiki, co oglądamy z obrazie o nazwie Stawiam na Tolka Banana?
– Dokładnie tak – lingwista znów otarł pot z czoła.
– Świetnie – powiedział szef geologów, ale widać było, że chce zastawić na lingwistę jakąś pułapkę – a co z Greniuchem?
Lingwista uśmiechnął się.
– Metoda werbunku podstawionych przywódców nigdy nie została zarzucona, a to z tego powodu, by zatrzeć choćby najmniejszy ślad po kacykach uzurpatorach.
Szef geologów uniósł brew w zdziwieniu.
– No tak – ciągnął lingwista – mamy do czynienia z dość rozwiniętą kulturą, mają pismo, ruchome obrazy, jakąś tradycję. To wszystko odżywa w kolejnych pokoleniach i nie da się tego tak po prostu zlikwidować, bo efekt będzie odwrotny.
– Jak z tym Faraonem? – upewnił się szef geologów
– Właśnie – minęło 4 tysiące lat, a ten jakiś Prus, grzebiąc w kabalistycznych tekstach, ujawnił wszystko jak gdyby nigdy nic.
– Więc sądzi pan, że….- szef geologów nie dokończył
– Jeszcze jedno słowo – powiedziała długowłosa agentka Mosadu – i złożę na was skargę!
– Przymknij się niunia – zgasił ją szef geologów – niech pan kontynuuje panie kolego.
– Sądzę, że Greniuch był członkiem organizacji, która została stworzona po to, by – jakby to powiedzieć – detonować miny pod tradycją plemienną i ją likwidować.
Przywódca geologów uśmiechnął się.
– Sądzi pan, że był tego świadom?
– Nie przypuszczam – rzekł lingwista z rozbrajającą szczerością – myślę iż, jak wszyscy, którzy żyli w tamtym czasie wierzył w swoją podmiotowość i samodzielność. To, jak kolega wie, jest przypadłość nieuleczalna.
– W porządku – powiedział szef geologów patrząc na wkurzoną agentkę – myśli więc kolega, że nie ma sensu zajmować się Greniuchem?
– Tak sądzę, to problem dla studentów niższych lat kulturoznawstwa.
– To co jest według kolegi problemem prawdziwym? – zapytał szef geologów
Lingwista zasępił się
– Sądzę, że ten cały Prus i jego metoda.
Dzień po zakończeniu sympozjum młodsi członkowie zespołu lingwistów odczytali jeszcze jedną inskrypcję. Było to nazwisko zapisane w dialekcie środkowoeuropejskim tak oto: KAWALEROWICZ. Co odczytano jako; TEN KTÓRY JEST SYNEM CZŁOWIEKA ZAJMUJĄCEGO SIĘ KOŃMI.
Od razu pojawiły się nowe kontrowersje, bo w ruchomych obrazach opatrzonych napisem FARAON, nie było widać ani jednego konia.
Dzień dobry. Bardzo piękne i jakże użyteczne. Mam na myśli tych, którzy wbrew wszystkiemu jednak chcą badać te dawne lokalne dialekty. Otóż niech zawsze mają ze sobą jakiś kubeł i kątem oka obserwują te długowłose, będzie im się badało łatwiej i dłużej.
🙂
miłość do internacjonalizmu na bazie komunizmu jest ok, stąd Zandberg w tiszircie/koszulce z profilem Karola Marxa jest w porzo, a miłość do Ojczyzny nie jest w porzo nie pasuje do nakreślonych tryndów , KTO JE WYZNACZA …? No Marx ciągle żywy
wczoraj jakiś intelektualista z Lewej strony powiedział że książka polskiego noblisty /W pustyni i w puszczy/ nie jest ok i …. wyliczył bzdurne zarzuty tj. i internacjonalizm i rasizm i kolonializm …. i moja pomyślałam że chyba utwór Pożegnanie ojczyzny zaraz zostanie zagospodarowany przez internacjonałów, abyśmy się wreszcie pożegnali z …..pojęciem które zostało zanegowane juz 180 lat temu, najwyższy czas
miało być -moja myśl-
ale wyszło jak zawsze czyli z błędem
„KAWALEROWICZ. Co odczytano jako; TEN KTÓRY JEST SYNEM CZŁOWIEKA ZAJMUJĄCEGO SIĘ KOŃMI.” Imię Zaratusztry tłumaczy się jako’ „ten który umie zarządzać wielbłądami” . Czy Łódzka Szkoła Filmowa jest filią Akademii Platońskiej założonej przez Gemista Pletona, który studiował zaratusztrianizm na dworze sułtana w Adrianopolu?
Być może, być może…
Niefortunny gest (link do amerykańskiego tygodnika)
Jako były geolog chętnie pojechałbym na konferencję rządu, ministra zdrowia w sprawie covida i krzyknął bym pierwszym słowie premiera ” Mordy w kubeł”.
Najwyraźniej tak trzeba z nimi rozmawiać 🙂
Niestety Pan Gabriel się myli co do koni.Na początku filmu jest scena której nie ma w książce jak wojownicy egipscy zabijają konia z ostrym rogiem który został wytresowany przez wrogów do napadania na egipskich fellachów i w ten sposób siał terror.Jeden koń byl .Pamiętam tą scenę bo byłem mały jak ten film oglądałem i strasznie się tego konia bałem .
To dlatego pojawiło się tam nazwisko Kawalerowicz! Studenci niższych lat kulturoznawstwa znów pokpili sprawę!
Też to pamiętam, choć dałbym sobie głowę uciąć, że to jednorożec.
Pół wieku później Soviet Life podświadomie odpowiada
Morituri te salutamus
nie, no te -mordy w kubeł- to w sam raźny okrzyk ale tylko na Strajku Kobiet
Jeszcze premier wziąłby to za poradę i po naradzie z diabłami już nie chodzilibyśmy w maseczkach, lecz na mordach z kubłami.
No właśnie ten ostry róg miał przyczepiony do łba sznurkami .Z relacji strażników wynikało że ganiał po pustyni i jak zobaczył człowieka to go na ten róg nabijał .Egipcjanie go potem zadżgali dzidami .
,,Syn człowieka który zajmuje się końmi,,.W tym przypadku pasuje to to tych co dzidami zabili tego konia.Ta scena może być metaforą nazwiska reżysera.
Zapewne tak było
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.