wrz 302012
 

Pamiętacie opowieść o towarzystwie oźralców i opilców czynnym na dworze Zygmunta I? Tak, tak to ci sami faceci, którzy we wszystkich książkach historycznych i opracowaniach opisywani są jako wesoła kompania biboszy, którzy drwiąc z etykiet i form nadawali dworowi i całemu państwu ludzki bardziej i sympatyczny charakter. Kim byli ci panowie w istocie? Otóż, co zostało już napisane w II tomie „Baśni”, była to gromada agentów dworów obcych, którzy w sposób najprostszy i najskuteczniejszy z możliwych, wpływali na opinię króla i wpływowych dworzan. Mieli także dostęp do wszystkich tajemnic państwa, a jeden z nich Andrzej Krzycki został w końcu prymasem. Był to ten pan, który pisywał epitafia dla krakowskich prostytutek, wszystkie one zgromadzone i przetłumaczone są na stronie http://www.krzycki.com.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=75&Itemid=2 Warto zajrzeć, bo strona ta prowadzona jest i redagowana przez szczerych entuzjastów księdza prymasa, którzy – przekonani o jego rzeczywistej wielkości – niczego nie ukrywają. Andrzej Krzycki był ponadto ulubieńcem Erazma z Rotterdamu, który napisał o nim, że nie tylko muzy go sobie upodobały, ale także gracje. Był więc ksiądz prymas, eleganckim i wykształconym gejem, który spacerując po krużgankach wawelskich rozmyślał o tym jakby tu to biedne państwo polsko-litewskie ulepszyć i naprawić. Niestety nie udało mu się to. Na nasze szczęście.

Głównymi pracodawcami oźralców i opilców byli Albrecht Hohenzollern i jego brat Georg. Nie można jednak wykluczyć, że oźralcy brali także pieniądze z innych rąk, równie czystych i delikatnych co ręce braci Hohenzollern. Szef całej tej szajki, Jan Zambocki, o którym w pracy „Jan Dantyszek, portret renesansowego humanisty” napisano, że w młodości został porwany przez Tatarów, sprzedany w niewolę do Stambułu, skąd wydostał się sobie tylko znanym sposobem i przez Wenecję trafił do Krakowa. Zambocki ze względu na znajomość spraw tureckich zajmował się na dworze króla korespondencją w języku niemieckim. Tak napisali w tej książce o Dantyszku.

Mamy podstawy by sądzić, że w Zambockim, nie tylko w Krzyckim, gracje również znalazły upodobanie. Wnosić to możemy ze źródła wielce poważnego, bo od samego Erazma z Rotterdamu, który poznał Zambockiego w Rzymie, a potem przez cztery lata pisał do niego listy z Londynu. Gracje musiały więc działać tu wielce intensywnie, możliwe także, że prócz gracji działały również pieniądze, które Zambocki dostawał od Anglików za pośrednictwem Erazma. Udział gracji w relacjach obydwu panów jest jednak bardzo prawdopodobny.

Teraz rzecz najważniejsza; co Zambocki robił w Rzymie? Otóż był on tam penitencjariuszem nacji polskiej przy bazylice św. Piotra. Czyli inaczej mówiąc był spowiednikiem Polaków przybywających do Stolicy Apostolskiej. Pisze o tym Henryk Barycz wybitny badacz renesansu w przedmowie do „Pochwały głupoty” Erazma z Rotterdamu. Każda większa nacja miała takiego spowiednika. Jeśli więc zbierzemy wszystkie powyższe informacje to uzyskamy obraz następujący: wysłany przez sułtana lub kogoś z jego dworu do Rzymu Zambocki ma dostarczać ważne informacje tureckim tajnym kamerom. Lubi on jednak bardzo pieniądze, a poza tym ma znane i akceptowane na wschodzie upodobania, co powoduje, że potrzebuje tych pieniędzy naprawdę dużo, ponieważ za realizację powyższych upodobań groził w świecie chrześcijańskim stos. Turcy jednak ociągają się z płaceniem. Całe szczęście w Rzymie mają swoich ludzi także bracia Hohenzollern, którzy szybko zauważają Zambockiego i dają chłopu szansę, żeby mógł sobie trochę dorobić. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zjawia się w Rzymie także Erazm, który przyjechał tu obejrzeć z bliska agonię Kościoła Katolickiego. Erazm zaprzyjaźnia się z Zambockim, w czym wydatnie pomagają mu gracje, potem zaś pieniądze przysyłane z Londynu. Zambocki jest więc kryty, że się tak eufemistycznie wyrażę, ze wszystkich stron. W końcu jednak, w nieznanych nam okolicznościach, już po wyjeździe Erazma do Londynu, bracia Hohenzollern odwołują go z placówki i umieszczają w Krakowie przy królu, gdzie nasz bohater zostaje ozdobą towarzystwa oźralców i opilców.

Spowiednik nacji polskiej przy bazylice św. Piotra! Kogóż ten człowiek nie przesłuchiwał?! O czym nie wiedział! A nie wiemy przecież nawet czy był księdzem. Możemy stwierdzić z dużą dozą prawdopodobieństwa, że nim nie był. Czy wam ta kariera czegoś nie przypomina? Mnie na przykład przypomina pana Turowskiego. Powiem nawet, że w pewnych momentach jest ona identyczna jak kariera pana Turowskiego. Z tą jednakże różnią, że w przypadku tego ostatniego gracje nie miały chyba nic do powiedzenia.

Zachęcam wszystkich do zapoznania się z II tomem „Baśni jak niedźwiedź” i informuję, że właśnie zacząłem pisać tom III.

  3 komentarze do “Suplement do II tomu „Baśni jak niedźwiedź””

  1. Witam:)
    Czytam, śledzę z uwagą. Ciągle zbyt mało czasu, by powiązać wszystkie nitki, ale nastają długie wieczory. Wywrócił Pan moje pojęcie historii Polski do góry nogami, więc czekam niecierpliwie na dalszą opowieść. Wiem, że miał Pan być na katowickich targach, a Kraków? Zaglądam na stronę i nie widzę. A tak liczyłam na autograf i choć parę słów. Pozdrawiam serdecznie. Bogu-sława

  2. Kraków jest póki co dla mnie za drogi. Może w przyszłym roku. Dziękuję.

  3. Pańskie felietony nie starzeja się, Maja walor nieprzemijajacej aktualności. Stąd w dwa lata po Pańskim felietonie, który to felieton jest przeze mnie pamiętany (pozostałe tez pamiętam) – uprzejmie dodaję aktualną wiadomość. Jest nia informacja która dziś przeczytałam podczas zakupów w sklepie. Dziś tj 7 grudnia 2013 r na okładce gazety FAKT umieszczono informację zatytułowaną „Turowski miał zawał”.
    Jeden ze współczesnych „oźralców i opilców” – jest chory.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.