Po wczorajszym dniu byłem trochę załamany. W recenzji naszego komiksu napisanej przez Przemysława Mazura znalazło się zdanie sugerujące, że Tomek Bereźnicki korzystał w swojej pracy z osiągnięć i dokonań niejakiego Zygmunta Similaka. Zajrzałem na strony prezentujące prace owego pana i zamarłem. Nie wiem skąd go wyciągnięto, ale podejrzewam, że jego obecność to wynik siłowego wzbogacania rynku komiksowego w Polsce, rynku na którym z trudem zauważa się postaci takie jak Bereźnicki, a lansuje się tego Similaka. Zupełnie bez wstydu. Jak już to kiedyś ustaliliśmy o wiele łatwiej jest zafałszować ocenę tekstu i z grafomana zrobić geniusza, szczególnie kiedy się ma do dyspozycji wysokonakładowy periodyk. W przypadku rysowników to jest niemożliwe, bo każdy od razu widzi co jest grane. Mimo to jednak próby są podejmowane i o Bereźnickim się milczy, a Similaka promuje. Ci co to robią będą się smażyć w piekle, nie może być inaczej.
Popatrzmy jednak na mechanizm lansu tego faceta. Ja go powinienem zapamiętać z czasów dawniejszych, ale mi jego nazwisko umknęło, bo sądziłem, że to co widzę jest jedynie wprawką młodzieńca pozbawionego talentu, a nie opus magnum emeryta pamiętającego Janusza Christę w krótkich majtkach. Otóż dawno temu reklamę jego komiksu robił w salonie24 Janek Bodakowski. Był to komiks o Zawiszy Czarnym. Praca tak nędzna i słaba, że właściwie nie warta tego, by o niej wspominać. No ale Bodakowski ją reklamował, bo temat był patriotyczny. I to jest właśnie clou. Jak ktoś niczego nie potrafi, nie umie narysować proporcjonalnej postaci i za pomocą kilku kresek opowiedzieć śmiesznej historii to bierze się za tematy patriotyczne, bo wtedy otwierają się przed nim ramiona prawicowych myślicieli, którzy mówią: mistrzu rysuj nam Zawiszę i Piłsudskiego jak bije Moskala i Jagiełłę pod Grunwaldem. Rysuj, a wtedy może ci frajerzy, te ciemne masy zrozumieją co to jest prawdziwi patriotyzm. I Similak rysuje. Ponieważ rynkiem recenzji komiksowych w Polsce rządzi fałszywa i przestarzała wiedza o formatach frankofońskich, wszyscy klaszczą, bo wiedzą, że choć Similak to nędza, ma jeden walor. Nigdy nie zagrozi młodszym od siebie i zawsze będzie można powiedzieć, że proszę, może nie jestem tak dobry jak Rosiński, ale na pewno jestem lepszy od Similaka. I tu pojawia się jeszcze jedno zagadnienie, które porządkuje rynek komiksu w Polsce. Otóż obecność Similaka gwarantuje istnienie sztywnej hierarchii i istnienie ciągle tych samych kryteriów oceny prac. Nuty wolą tańczyć solo – jak mówią słowa piosenki – ale wiedzą do re mi fa sol la si, że to pachnie samowolą i że chór najlepiej brzmi. Mamy więc ten chór wujów polskiego komiksu, który karmi nas kaszą manną z przemielonymi wołkami zbożowymi gotowaną w wielkim garze przez Simikala i jego kolegów. Nic z tym nie da się zrobić, bo nie ma gdzie uciec. Tomek Bereźnicki rysował kiedyś dla gazowni, ale nie spodobał się Orlińskiemu, a wiadomo, że to Orliński wyznacza standardy rynkowe i jak coś powie to już powie. Wystarczy zajrzeć na jedną z ostatnich stron gazowni, gdzie publikują te rzekomo śmieszne komiksy i wszystko jasne. Gdyby Similak nie poszedł w prawicowy patriotyzm z pewnością znalazłby robotę u Orlińskiego.
No i mamy to nasze „Święte królestwo”, które nie koresponduje ze sferą wyobraźni żadnego ze znanych na rynku komiksowym geniuszy. Bo to i temat nienośny wcale i żadnych żartów o Jezusie i Sienkiewiczu nie ma. Zamiast dwudziestu kadrów na stronie całe płachty pokryte złotem. Mało tekstu, a jeśli już to nie w dymkach tylko w opisach. Kto to w ogóle słyszał? Trzeba być niespełna rozumu, żeby się odważyć wydać coś takiego i to jeszcze w dwóch językach. Kto to kupi? Nie to co Similak i koledzy Orlińskiego. Oni robią prawdziwą sztukę zrozumiałą przez masy i przez to mają dobrą sprzedaż i zyskują sławę.
Pozwolicie jednak, że my nadal będziemy podążać tą nieuczęszczaną drogą i nadal będziemy realizować takie właśnie skazane na klęskę projekty. Uważam, że to jedynie ma sens. Kiedy stoimy na targach ludzie domagają się czasem, bym opowiadał dokładnie co jest umieszczone na planszach „Świętego królestwa”. Ja się przed tym bronię, bo nie chcę ludziom odbierać frajdy odkrywania zagadek i rebusów umieszczonych tam przez Tomka. No ale wielu z naszych czytelników twierdzi, ze przesadzam, że ludzie, nawet tacy, którzy czytają większość kontekstów chcieliby mieć jakiś dodatkowy przewodnik po albumie. No więc spróbujmy. Może nie zdradzę wszystkiego, bo sam przecież wszystkiego nie potrafię zinterpretować, Tomek się naprawdę napracował, ale coś tam powiem.
Ręka na pierwszej stronie, ręka przesypująca złote floreny należy oczywiście do Jakuba Fuggera, dalej mamy jedną z trzech edukacyjnych plansz, przedstawiającą przekrój kopalni złota według Georga Agricoli. Na następnej stronie przedstawiamy główne osoby dramatu, które są – mam nadzieję od razu rozpoznawane – w roli papieża Klemensa Gregory Peck. Nie chcę zdradzać kto zagrał króla Ludwika II, to trudna zagadka, sami próbujcie ją rozwiązać. Potem mamy planszę z wrotami do kantoru bankowego Fuggerów w Augsburgu tak jak one wyglądały na początku XVI wieku. Dalej plansza z wnętrzem tego kantoru i dyskusją pomiędzy Jakubem a cesarzem Karolem. Ten ostatni był oczywiście w tym czasie dużo młodszy, ale Tomek narysował go w taki sam sposób w jaki sportretował Karola Tycjan. Po to właśnie, by łatwiej było go rozpoznać.
Plansza, która mogłaby być zatytułowana „Chłopaki z księgowości” rozpoczyna cykl aluzji współczesnych. Jakub ujmuje papierosa dłonią w skórzanej, gestapowskiej rękawiczce. Dalej mamy Georga Hohenzollerna, który stoi na tle obrazu „Luter w Wormacji”, poza jaką przybrał jest doskonale znana miłośnikom filmu „Ojciec chrzestny”. Georg przybrał tę samą pozę co Michael Corleone kiedy odbiera hołdy od podległych sobie bandziorów. Wyrastający wprost z nadmorskich lasów, niczym Godzilla Albrecht Hohenzollern upomina się głośno o zamek w Malborku. Rozmowa braci w zimowy poranek, w sypialni Albrechta, na zamku w Królewcu jest chyba zrozumiała. Podobnie jak posłuchanie posła węgierskiego u papieża. Dialog pomiędzy Jakubem Fuggerem, jego bratankiem, a braćmi uważam, za najlepszą planszę w całym albumie. To jest majstersztyk po prostu.
Plansza kolejna, nadzwyczaj oczywista, nie zwróciła uwagi recenzenta, który pominął ją ogólnikowym stwierdzeniem na temat aluzji współczesnych. Prywatyzacja kopalń węgierskich w końcu XV wieku przedstawiona została jako obrady okrągłego stołu. Można nawet rozpoznawać poszczególnych ich uczestników poprzebieranych w stroje z epoki. Nie będę Wam jednak odbierał tej frajdy. Na następnej stronie, śmierć we własnej osobie zarządza prawdziwą gutenbergowską drukarnią i tłoczy tam statuty spółki Ungarischer handel. Kolejna plansza to bicie złotych monet, które po sprywatyzowaniu gospodarki zamieniają się w papierowe dwustuzłotówki z wizerunkiem króla Zygmunta Starego. Przygląda się temu ciekawie jelonek rogacz wzięty wprost z ryciny Durera.
Kolejna plansza wzbudziła trochę kontrowersji, jest to plansza imaginacyjna, której patronuje ujarany całkiem Staś Witkiewicz. Widzimy tam kanclerza Szydłowieckiego jak relacjonuje królowi Zygmuntowi, kłamliwie rzecz jasna, wypadki mające co dzień miejsce na dworze węgierskim. Chodzi o to, że król Ludwik miał się rzekomo oddawać rozpuście i korzystać przywiezionych niedawno zza morza substancji odurzających.
Następnie widzimy wojewodę Siedmiogrodu Jana Zapolyę, w tej roli Nicolas Sarkozy, który opowiada swoim ludziom jakąż to karierę zrobi kiedy już Węgry upadną. W kieszeni ma smartfon, na który dzwoni do niego z rozkazami Georg Hohenzollern. Potem mamy planszę, która mogłaby wywołać zamieszki religijne, gdyby luteranie traktowali się choć troszkę poważnie. Georg tłumaczy swojemu zapalczywemu i stroniącemu od głębszej refleksji bratu po co mu jest potrzebny ten dziwny, gruby augustianin.
O rozkładówce przedstawiającej hołd pruski mówiłem już tyle razy, że więcej mnie nie namówicie. Spróbujcie tam jednak odnaleźć Tadeusza Kantora i Jacksona Pollocka, oraz kilka innych postaci….
Przejdźmy od razu do planszy przedstawiającej audiencję u sułtana, jestem z niej szczególnie dumny, bo jest to jednak z kilku plansz, które ja sam osobiście wymyśliłem. Ekspansja Turków przedstawiona jest w sposób następujący: sułtan każe sobie przygotować olbrzymi tort w kształcie bazyliki św. Piotra. Tej przebudowanej z kolumnadą Berniniego, której w tamtym czasie przecież nie było. No ale sułtan zatrudnia samych wizjonerów, także wizjonerów cukierników, oni potrafią zrobić coś takiego. Kiedy tort wjeżdża na salę Sulejman odrywa z kopuły mały, lukrowany krzyż i pożera go na oczach wszystkich. Na kolejnej stronie Tomek narysował doradców finansowych sułtana. Są to Soros, Straus-Kahn i Grunspan. Potem słynna już plansza z dzwonem Zygmunta, w którym ukrywa się piekło. Następnie wkroczenie Turków na Węgry i narada w komnacie króla Ludwika. W roli biskupa Tomori kardynał Sapiecha, w roli „doświadczonych doradców” Nałęcz z Kuźniarem. Plansze okołobitewne są czytelne. Podobnie jak ostatnie, szczególnie ta, gdzie w rolę czeskich i morawskich najemników wcielili się aktorzy z seriali „Szpital na peryferiach” i 'Księżniczka Arabela”. To oczywiście nie wszystko, ale piszę o tym, bo nie mogę ścierpieć kiedy się porównuje naszą pracę do jakiegoś Similaka, do jakichś formatów frankofońskich czy innych dupereli.
Na koniec powtórzę jeszcze raz to co tyle razy już pisałem. Naszym celem jest jakość i sukces, a nie szukanie porozumienia ze środowiskiem, które może nam coś tam załatwić. Na przykład spotkanie w domu kultury na Bielanach. Rezygnujemy z tego dobrowolnie, niech sobie Similak jedzie na to spotkanie. Niech środowisko porozumiewa się między sobą z nadzieją, że ktoś ich kiedyś odkryje i pogłaszcze po głowach mówiąc: maładcy, maładcy…charoszyj frankofońskij format…albo coś podobnego.
Zapraszam na stronę www.coryllus.pl
Prawdziwa sztuka krytyk(ów) się nie boi 😉
Nuty wolą tańczyć solo – jak mówią słowa piosenki – ale wiedzą do re mi fa sol la si…
Był kiedyś trójkąt istotny: Łubianka – Rakowiecka – Szucha (APN).
Boria Aleksiejew, Lonia Czernoryż no i Sasza Ejdinow, dyrektor wydawnictwa Novosti już dawno tam nie urzędują, ale przecież nie poszli na bezrobocie.
maładcy, maładcy…charoszyj frankofońskij format.
Proszę się nie załamywać. Komiks jest gęsty od znaczeń. Odbiorca wymaga kuracji. Przywrócenia podstawowych znaczeń. Odcięcia od wywołującej goraczkę i niestrawność paszy. Abstynencji od telewizji. Nie trzeba wszystkiego tłumaczyć. Jak z dawną powieścią, kazdy czyta na swoim poziomie. Absorbuje ile moze. Podstawowy przekaz jest jasno opisany w ramkach. Dla mniej dociekliwych wystarczy. W końcu nie chodzi o dokładne poznanie historii Węgier. Bardziej o rozpoznanie powtarzalnych mechanizmów.
A gdzie w tej układance jest Coryllus? Szukałem sporo i kilku mi już do tej roli pasuje 🙂
Mnie się bardzo podoba akapit recenzji o sukcesach dyplomatycznych domu Jagiellońskiego, podpartych naukowo profesorem Henrykiem Samsonowiczem. I ciekawi mnie czy już za panowania Zygmunta Starego było ministerstwo kultury i dziedzictwa narodowego. Na pewno minister miałby twarz pana profesora Samsonowicza. Twarzą dyplomacji tego Jagiellońskiego sukcesu nie byłby nikt inny tylko pan Sikorski, takie jakoś mam wyobrażenie.
Widać Go nawet w reklamie na YT.
Nie rozumiem dlaczego z naszego Gospodarza aż taki wątrobiarz. Przecież wiadomo, że kiedy możni zamawiali u artysty obraz to prosili o umieszczenie na nim symboli o znaczeniach czytelnych dla nich, a czasem dla rodziny lub przyjaciół, wzglednie znajomych i stąd wychodząc możemy powiedzieć, że ci recenzujący żadną miara nie należa ani do rodziny, ani do znajomych i niech tak zostanie.
Z wyraźnym przerażeniem w oczach, bo zobaczył i zrozumiał.
„w roli „doświadczonych doradców” Nałęcz z Kuźniarem „-
I Komorowski w roli Zygmunta I Starego.
Kilka tygodni temu chwailił się p. Gabriel chwalił się półrocznym rozpoznaniem komiksowego rynku w Polsce. tego co teraz wypisuje widać, że to stanowczo za mało. Cały ten tekst to przejaw braku elementranej wiedzy na temat oferty naszego rynku. W innym przypadku ominęłyby nas brednie na temat Zygmunta Similaka, który wbrew temu co pisze Maciejewski nie jest ani szczególnie znany ani też promowany. A na pewno nie w różnych „Gazetach Wybiórczych” czy w „W Sieciach”. Pewnie dlatego, że jest on karykaturzystą, który dowala zarówno postkomunie jak i klerowi (tym drugim nawet bardziej). Już tylko okoliczność, że autor bloga nie kojarzy Similaka, współautora wydanego w tym roku komiksu o rzezi wołyńskiej („Smert Lachom”) pokazuje, że ma on ogromne braki w znajomości tego co jest dostępne obecnie na polskim rynku i wypadałoby je w miarę szybko nadrobić. W innym wypadku nadal będzie plótł farmazony jak to wynalazł środki komiksowego wyrazu od dawien dawna w komiksach stosowane (np. muzyka ilustrująca komiks co Amerykanie przećwiczyli już w latach sześśćdziesiątych). Zapał neofity owładniętego syndromem skrzywdzonego zbawiciela to niestety nie wszystko jeśli ktoś na poważnie chce uprawiać dziedzinę sztuki jaką jest komiks. Rzetelna znajomość tematu jest niezbędna. Chociażby z tego względu by nie ośmieszać się przed osobami, które komiksem interesują się dłużej niż pół roku czy nawet rok cały.
Pisanie recenzji… wiadomo z grubsza jak sie to odbywa w bolszewii – towarzystwo wzajemnego lizania sie po fiutach zleca lub zamawia sobie teksty i sie pisze.Nie trzeba nawet zaglebiac sie w tekst. Pisze sie, zeby „wypromowac”. Wiec takie slowa jak „glebia”, „nowatorskie ujecie”, niebanalny styl”, no i tradycyjne „pisanie ze swada” tu maja miejsce. Slowem – rzygowiny ladnie opakowane z zapachowa choinka w promocji.
Z tego co widze, to sprawa miala sie tak – przyszedl jakis becwal, wyzebral album, napisal cos nie zaglebiajac sie w tresc i konteksty i wyszlo, to co wyszlo – totalna „zalamka” autora. Mysle sobie, ze po tych wszystkich latach dokarmiania publiki roznymi Kapuscinskimi, Lemami, Gombrowiczami, Szczypiorskimi, Lysiakami, Miloszami, Kolakowskimi itd – slowem, pisarstwem, ktore bezposrednio nie bylo powiazane z komuna i w jakiejs mierze odnioslo miedzynarodowy rozglos i sukces, a mimo to dalej bylo tylko wyrafinowana propaganda i programowym zaklamaniem, ktore przeniknelo do glow i dalej mocno tam siedzi – szanse na to, zeby absorbowac od razu, to co pisze Coryllus, sa male. Trzeba nie lada charakteru, zeby sie przed soba samym przyznac, ze lektury z mlodosci, ze studiow, z drugiego obiegu – rozne Hlaski i Giedroycie – to w duzym stopniu makulatura. Ja taki reset zrobilem jakas dekade temu, wtedy kiedy wyjezdzalem z Polski i nie bylo mnie stac ani materialnie, a przede wszystkim mentalnie na zabieranie ze soba makulatury, za przewoz ktorej trzeba zaplacic i na dodatek na emigracji ta pisanina do niczego sie juz nie przyda i moze tylko skutecznie przeszkadzac. Jak sie idzie na wojne to sie bierze tylko niezbedne do przezycia rzeczy. Kazdy kliogram zbednego bagazu moze zabic.
JUż w latach sześćdziesiątych, co pan powie….a tą rzetelną znajomością to mnie pan po prostu zastrzelił….
Przedstawiona przez Pana negatywna lista nazwisk z grubsza OK, oszczędziłbym tymczasem Hłaskę, gdyż zasługuje przynajmniej na poddanie próbie czasu.
Jakas lista pozytywna?
Przedstawienie Rzezi Wołyńskiej w formie komiksu jest dowodem obłędu i zbydlęcenia jego autorów. Jakby nie wiedzieli o czym piszą.Ja to znam z opowiadań ludzi którzy przez to przeszli.TAK NIE WOLNO!
Jak nie wolno…przecież to budzenie ducha patriotycznego w formacie frankofońskim.
Duch patriotyczny ,przynajmniej tych ludzi z Wołynia których znałem,i bez budzenia wytrzaskałby po ryjach zarówno tych autorów jak i rzetelnych znawców że wyglądaliby jak karykatury,którymi duchowo i tak są.Pokazaliby ten komiks sąsiadowi memu,który przeżył jako jedyny z całej rodziny,z przestrzelonym płucem i łopatką strzaskaną przez kulę…w głowie się nie mieści.
W latach 60-ych na płytach CD ? Może na winylach ? U nas nikt tego nie zrobił. Ta cytowana recenzja to porażka. Chłopak zrobił sztancową recenzję zupełnie nieszanownego projektu i wyszły mu trele morele. Myślę że Autor powinien unikać recenzji bo osoby które się nimi parają są jeszcze bardziej uwiązane mentalnie niż twórcy. Myśle też że każdą taką głupią recenzję warto rozjechać i ośmieszyć żeby ci „recenzenci” się pilnowali i nie czuli bezkarni. Głupotę trzeba chłostać bezlitośnie.
Hlasko to rozbitek, pijak i degenerat. Zaden egzemlarz do nasladowania. To, ze nie byl w komune umoczony, to nie znaczy, ze to jest jakies wyzszych lotow pisarstwo. Zaznaczam, ze czytalem tylko „Pieknych dwudziestoletnich” i na inne rzeczy przeszla mi ochota. Trafia pan w punkt z „pozytywna lista”. Zaczalem robic przymiarki do programu „Kosciol-Szkola-Strzelnica”. Kosciol – jest, ze strzelnica szybko pojdzie, ale szkola to jest powazne zadanie. Rzucam temat w eter – lista przedmiotow w klasach od 1 do 8, lista lektur obowiazkowych. To wymaga powaznego namyslu i starannego wyboru.
Na pozytywnej liscie na pewno znajdzie sie anonimowe dzielo „O nasladowaniu Chrystusa”.
przecież już w latach sześćdziesiątych było wiadomo, że recenzja to narzędzie deprawacji bądź nobilitacji treści pierwotnej – od początku lotnictwa tak było…
No właśnie. i Nie tylko Wołyń pobudzają, ale i resztę, których mordowali. Nikt nie odniósł się do wpisu wyżej, szkoda, bo trzeba wiedzieć, czym teraz zajmuje się taki funkcjonariusz GRU, jak Lonia Czernoryż z warszawskiej placówki APN przy Szucha. Otóż Lonia czci teraz gen. Okulickiego i innych pomordowanych na Butyrkach:
http://bezwodkinierazbieriosz.mobile.salon24.pl/505846,rosyjscy-studenci-czcza-gen-okulickiego
A jak Lonia czci, to „nasi” też czczą. Nawet tzw. niezłomnych. Bo taka jest teraz mądrość etapu.
Skądinąd interesujące, że zajmowany po wojnie przez APN pałacyk Milcera, przed wojną był miejscem spotkań warszawskiej masonerii. W ogóle, to cała ulica J. Ch. Szucha jest diabelska pod każdym względem: poczynając od nazwiska patrona-masona, po stojące wzdłuż niej budynki i historie, jakie w sobie kryją, ale też funkcje, jakie pełnią dziś. Bezspornie, jest to ulica, nad którą unosi się duch samego Lucyfera.
Szkoda, że nie zna Pan późniejszych utworów Hłaski, które moim zdaniem są literacko bez zastrzeżeń (opowiadania izraelskie i ostatnia powieść „Palcie ryż każdego dnia”). Pił i żył – wiemy jak, ale nie brał z niczym kompromisów. A to się nawet w życiu mało komu zdarza, a co dopiero w pisaniu.
Co do programu K-S-S, to pierwszy jego składnik nie nadaje się, bo to nie jest już ten Kościół. Z Kościołem papieża Franciszka, kard. Dziwisza czy Nycza, ale też z kościołem o. Rydzyka – nic z tego programu nie wyjdzie.
Lista lektur obowiązkowych jak najbardziej. „O naśladowaniu Chrystusa” tak, ale najpierw trzeba znać prawdziwy katechizm katolicki (trydencki) i należycie formujące wiarę pisma Ojców Kościoła, przede wszystkim ujmujące kardynalne prawdy wiary, bo tych nikt tu nie rozumie (kto potrafi objaśnić wers po wersie credo odmawiane na każdej mszy?), formujące duszę – od „Żywota św. Antoniego” Atanazego po „Trzy okresy życia wewnętrznego” Lagrange’a, uczące obrony wiary – apologie starożytne i kanony soborów powszechnych do I Watykańskiego włącznie. Długa ta lista i tymczasem nie widzę na niej zbyt wiele miejsca na tzw. literaturę piękną oprócz sprawdzonych przez wieki dzieł starożytnych autorów, czytanych najlepiej w oryginale.
Kompromis to Hlasko mial z gorzala, przez ktora tez przyszedl o zycie Komeda. Hlasko to dekadent, ktrory robil rzeczy obrocony plecami do Kosciola. Chocby nie wiem jak pieknie pisal, to niczego to nie zmieni. Dla mnie to jest makulatura. Z Dziwiszem albo Nyczem nic robic nie bede. Wspolnota to parafia, a nie jakies palace biskupie.
Trochę z innej beczki, ale musiałem tym się podzielić;
W Wigilię w Danii muzułmanie brutalnie pobili łańcuchami i butelkami Dunkę tylko za to, że jest Chrześcijanką.
Pisząc o Hłasce miałem na myśli warsztat literacki.
A co wychodzi na parafiach podległych pałacom biskupim takim, jak Dziwisza czy Nycza, to widać gołym okiem. Jak w pod władzą biskupów takich, jak np. wyżej wymienieni przynajmniej w ćwierci parafii będą odprawiane regularnie w każda niedziele i święto msze trydenckie, to ja chętnie porozmawiam o programie K-S-S. Tymczasem bowiem wyjdzie Panu tylko Strzelnica, bo przecież ze szkołą jest jeszcze gorzej niż z Kościołem.
A odnośnie zaproponowanych przeze mnie tytułów do listy pozytywnej, to spodziewałem się reakcji adekwatnej do stanu rzeczy; żaden A Kempis, ani tym bardziej Ojcowie czy Lagrange nie przejdą. To tylko pięknie wygląda ale jest nierealne. Trzeba brać pod uwagę mizerię intelektualną, niechęć do jakiegokolwiek większego wysiłku i skrajne zmaterializowanie, interesowność ludzi. Oni teraz jeszcze przychodzą do kościoła, bo to taki religijny przerywnik, ale proszę ich zapytać o podstawowe prawdy wiary katolickiej. Niczego pan nie usłyszy, a próba nakłonienia ich do życia zgodnego z ortodoksyjną nauką Kościoła skończy się w albo trwałą absencją, albo wykpieniem.
Bo oni są konsekwentnymi wyznawcami zabobonu Mahometa.
A który sobór powszechny uczy, że nie godzi się, by na ziemi zamieszkanej przez wiernych chrześcijan brzmiał głos muezzina?
Zgadzacie się na islam, to macie za swoje. A będzie jeszcze gorzej.
Hlasko to taki Pilch lat piecdziesiatych. „Piekni dwudziestoletni” bez wulgarymow, pozy na twardziela i dandysa sa cieniutkie jak wiezienna zupa i nic juz tego nie uratuje. Ja nie wierze w produkcje goscia, ktory ma ewidentne problemy z samym soba, na poziomie bazowej egzystencji i edukacji. Szkola to jest powazne i ambitne zadanie. Wyzwanie. Mam to na uwadze i bede w tym kierunku dzialal. Inaczej mlode mozgi ydane sa na pastwe publicystyki Szechtera, albo innego Terlikowskiego.
Romanie Dantyszku .Kto się ośmiesza to się ośmiesza .Może i Similak dowala klerowi (bardziej).To nie czyni go w naszych oczach kimś kto dobrze rysuje.Jest cała zgraja nadwornych klakierów komuny jak Similak i inni .Similak to akurat facet który rysunki mógłby robić w kiblach na dworcu .Pan panie Romanie Dantyszku i pana koledzy interesujący się i jak myślę ,,robiący w komiksie,,nie wyszliście nigdy z tego kibla .To co polski komiks robi od czasu śmierci Christy i wyjazdu Rosińskiego to bełkot masturbujących się młodzieńców którzy z braku talentu i pomysłów rysują albo gołe baby albo flaki wylewające się z rozprutych brzuchów .Uważacie to za tzw,,fajny temat,,.A jak już wam się chce od tego rzygać to idziecie na kolanach do Urbana albo Michnika i ,,dowalacie ,,klerowi.Odważni jesteście jak jasna cholera i takie też macie horyzonty .Może to i dobrze .Ta wasza gildia komiksu zdechnie razem z waszymi Palikotami i Urbanami .
Ambasada USA w W-wie wydawała miesięcznik pt. „Ameryka”. Do niektórych wydań w latach 60. dołączano cienkie, miękkie jak kartka, płyty winylowe koloru wiśniowego, głównie z jazzem.
Ameryka była luksusowym, jak na owe czasy, niedościgłym pod względem edytorskim dla czasopism komunistycznych, kolorowym magazynem o charakterze kryptopropagandowym, wydawanym na papierze o gramaturze zbliżonej do „Świętego Królestwa”, ze znakomitymi reprodukcjami barwnymi i cz.-b., ale znacznie większym od „królestwa” formacie.
Czy takie płyty dodawano do komiksów?
Dla jednych Lucyfer, a dla innych Niosący Światło – w zależności od potrzeby 🙂 / 🙁
A może:
„Mohort” i Pieśń o ziemi naszej” Wincentego Pola,
„Polska – jego miłość” Gabrieli Pauszer-Klonowskiej,
„Lato leśnych ludzi” Marii Rodziewiczówny,
„Polska. Moja miłość” Jana Polkowskiego,
……………..
http://www.forum.gildia.pl/index.php/topic,37204.0.html
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.