Muszę dziś, niestety załatwić parę spraw. Zostawiam Wam więc fragment książki o św. Dominiku i jego działalności w Langwedocji na początku XIII wieku
Pewne sfery, którym brak dokładnej znajomości historii zakonów, mówią o św. Dominiku więcej jako o twórcy Inkwizycji, niż o założycielu Kaznodziejów. Jaki był właściwie związek między św. Dominikiem a Inkwizycją? Pytanie to miało różne odpowiedzi w ciągu wieków. Aż do wieku XVIII, większość uczonych starała się udowodnić, szczególnie dominikanie, że Święty był jeżeli nie właściwym twórcą Inkwizycji, to przynajmniej jednym z jej promotorów i krzewicieli. Od wieku XVIII następuje zwrot. Ponieważ filozofowie, encyklopedyści i najbardziej wzięci pisarze rzucali wtedy oszczerstwami i pogardą na Inkwizycję, podjęto odtąd starania, żeby wykazać, że św. Dominik nie brał żadnego udziału w jej założeniu. Na poparcie tego twierdzenia wysuwano dwa dowody:
- św. Dominik nie mógł być twórcą Inkwizycji, bo ta już istniała przed jego działalnością w Langwedocji;
- nie był inkwizytorem, ponieważ Inkwizycja jako taka została stworzona przeszło dziewięć lat po jego śmierci.
Aby to zagadnienie rozwiązać, trzeba rozpatrywać fakty i pamiętać o tym, że mamy tu dwa różne zagadnienia. Czy należy Inkwizycję chwalić albo ganić? I drugie, czy św. Dominik był inkwizytorem. Nas obchodzi to drugie pytanie.
Najbardziej znanym dokumentem w sprawie władzy inkwizycyjnej św. Dominika jest akt spisany przez niego na dowód pojednania się z Kościołem dotychczasowego katara Poncjusza Rogera. Podajemy go w możliwie najdokładniejszym tłumaczeniu:
„Wszystkim wiernym w Chrystusie, którzy słowa te czytać będą, brat Dominik, kanonik z Osmy, najniegodniejszy (minimus) z kaznodziejów, pozdrowienie w Chrystusie. Powagą dostojnego opata z Cîteaux, legata stolicy apostolskiej, który nam to polecił (qui hoc nobis injungit officium), jednamy z Kościołem okaziciela niniejszego listu, Poncjusza Rogera za łaską Bożą nawróconego ze sekty heretyków. Nakazujemy mu mocą przysięgi, którą złożył, aby przez trzy niedziele albo przez trzy dni świąteczne, obnażony do pasa, wiedzion był przez księdza od bram miasta aż do kościoła i smagany rózgami. Polecamy mu także wstrzymywać się od jedzenia mięsa, jaj i sera, to znaczy od wszelkiego pożywienia dostarczanego przez zwierzęta i to w każdym czasie, z wyjątkiem Wielkiej Nocy, Zielonych Świąt i Bożego Narodzenia, podczas których na znak wyrzeczenia się swego dawnego błędu, nakazujemy mu je pożywać. Trzy razy do roku ma pościć przez dni czterdzieści, nie jedząc nawet ryb. Przez trzy dni w tygodniu powstrzyma się od jedzenia ryb, oliwy, wina i będzie pościł o ile choroba ciała lub ciężka praca nie usprawiedliwią dyspensy. Będzie nosił habit zakonny co do kroju i koloru, na którym będzie miał wyszyty na piersiach i pod każdym ramieniem dwa krzyżyki. Codziennie, jeśli będzie mógł ma wysłuchać mszy św., a we dnie świąteczne i nieszporów, ma także odmawiać modlitwy przypisane to znaczy siedem razy dziennie po dziesięć Ojcze nasz a dwadzieścia o północy. Zachowa czystość zupełną i pozostanie na zamku Tréville. Co miesiąc musi pokazywać ten list swemu proboszczowi. Zaś temu ostatniemu nakazujemy czuwać pilnie nad sposobem jego życia tak długo, dopóki legat sam nie zmieni tych przepisów. Gdyby jednak nawrócony nie chciał ich zachowywać, nakazujemy uważać go za krzywoprzysięzcę, heretyka, ekskomunikowanego i należy go wykluczyć ze zgromadzenia wiernych”.
Pierwszym wrażeniem, jakie sprawia przeczytanie tego dokumentu, jest ogromna surowość. Przepisuje i to na całe życie system praktykowany przez mnichów. Nieforemna suknia pokutna, koloru ciemnego, z hańbiącymi krzyżami wyszytymi na piersiach, była uważana przez kobiety – jak to wiemy z zeznań obwinionych – za najbardziej przykrą i dotkliwą pokutę; wypruwały dlatego krzyżyki lub nakrywały je pelerynką.
Nasze czasy nie są zdolne już pojąć aż tak ostrego kodeksu kar pokutnych. Jeśli teraz katolik, który przeszedł na protestantyzm, czy wyrzekł się wiary, wraca do prawdziwej religii, wystarcza mu odprawić spowiedź sakramentalną i wypełnić nadaną pokutę kościelną. Wnosić z tego możemy jak różną jest miara dla różnych czasów. Odległość aż dziesięciu wieków sprawia, że nawet gorszyć nas mogą dawne tak odmienne od dzisiejszych obyczaje.
Przyznać jednak trzeba, że nasze zdziwienie w podobnych warunkach, pochodzi z braku znajomości epoki, a przede wszystkim z braku umiejętnego wczucia się w ówczesne warunki życia.
Wracając do pojednania Poncjusza Rogera przez św. Dominika stawiamy pytanie zasadnicze: Czy było ono wyrokiem sądu, a więc aktem formalnie inkwizytorskim? Zauważyliśmy, że Święty nie otrzymał władzy wprost od stolicy apostolskiej, lecz przez pośrednictwo legata apostolskiego, Arnolda Almaric. Jest to zupełnie pewne i z tego tytułu zasługuje na uwagę. Jasne, że władze kościelne są istotnie te same be względu na to czy się je otrzymuje bezpośrednio od Papieża, czy pośrednio od legata. Nie ten więc szczegół mógł wpłynąć na osłabienie inkwizytorskiej powagi w zarządzeniach odnośnie do nawróconych heretyków. Pewne też jest, że Inkwizycja była ostatecznie zorganizowana dopiero 10 lat po śmierci Świętego. Ale przecież i to znane, że wiele instytucji istniało i pracowało na długo przedtem zanim ułożono ich statuty, a nawet zanim ustalono dla nich właściwą nazwę.
Święty Dominik nie założył Inkwizycji, ponieważ istotne sposoby ich postępowania były w użyciu przed jego pojawieniem się w Langwedocji. W zwalczaniu herezji stosował też proceder sądowy o wiele więcej, niżby się przypuszczało. Wielu zaciętym heretykom, którzy nie zdołali się schronić do twierdz, na początku wyprawy krzyżowej w kraju Carcassonne, groziło niebezpieczeństwo spalenia na stosie bez uprzedniego procesu. Dużo się nawracało, prosząc kaznodziejów o pisemne zaświadczenie swojej prawowierności. Św. Dominik, który jak wiemy uchylał się od głoszenia krucjaty i nie mieszał się do spraw politycznych ani wojskowych, a stale przebywał w Prouille i w Carcassonne, był na pewno między kaznodziejami wysłanymi przeciw heretykom, najgorliwszym w ich nawracaniu poprzez kazania. Miał też prawo wymierzania im pokuty kościelnej. Chociaż prawie wszystkie dokumenty dotyczące Inkwizycji zostały zniszczone w wieku XVI i podczas wielkiej rewolucji, to przecież poszukiwania o. Balme odkryły wiele aktów, opisujących św. Dominika jako sędziego i w tym znaczeniu inkwizytora. Trzy kobiety z Fanjeaux i jakiś Arnold Baudriga de Las Bordes, zostali mocą jego władzy pojednani i z herezji rozgrzeszeni. Pewien kuśnierz w Tuluzie Rajmund Wilhelm zatrudniał u siebie robotnika, pilnego wprawdzie, lecz dawnego heretyka obleczonego. Wiele też kobiet z miejscowości: Mas-Saintes Puelles, Villeneuve, Bram i Saissac, przyjął Dominik do Kościoła z powrotem. Polecił im nosić szaty pokutne z dwoma wyszytymi krzyżykami i wstrzymywać się od mięsa, z wyjątkiem Bożego Narodzenia, Wielkanocy i Zielonych Świąt. Wilhelmina Martin z Fanjeaux zeznawała później przed inkwizytorami, że wypełniła pokutę, ale zgubiła listy, wydane jej przez św. Dominika.
Ile podobnych listów i dokumentów nie zaginęło? Jednak i te, które pozostały, wystarczają zupełnie na dowód, że apostolstwo św. Dominika zaczynało się od głoszenia kazań, prowadzenia dysput z duchownymi katarów i na rozgrzeszaniu nawracających się heretyków, z równoczesnym wyznaczaniem im pokuty kanonicznej. Dlatego i Zakon św. Dominika będzie zarówno Kaznodziejów oraz Inkwizytorów. Piotr Seïla, jeden z pierwszych synów duchownych, będzie według wyrażenia Bernarda Gui, jednym z takich najgorliwszych inkwizytorów w Langwedocji.
W podróże apostolskie wybierał się św. Dominik zwykle z kilku współpracownikami. Czasem umawiał się z jakimś prałatem, aby dać misje po wsiach, jak to było np. z biskupem Tuluzy Fulkonem, z którym od wyjazdu Diega de Azewedo łączyła go serdeczna przyjaźń. Fulkon był w Pamiers przy końcowych dysputach z heretykami, tuż przed rozstaniem się Diega i Dominika, w kraju waldensów. Biskup Osmy gorąco polecał biskupowi Tuluzy swego ucznia Dominika. Zwyczajem swoim Dominik zawsze poddawał się władzy kościelnej. Wypływało to z jego wychowania kościelnego, z jego dawnego stanowiska podprzeora kapituły i zastępcy biskupa z Osmy. Takie poddawanie się władzy kościelnej, było w swej istocie cnotą pokory nadprzyrodzonej, która przyspieszyła założenie Zakonu Kaznodziejów.
Biskup Fulkon, który widział skuteczność pracy św. Dominika, zapraszał go często do Tuluzy. Prouille było niedaleko, zatem brat Dominik przybywał z towarzyszami do pomocy biskupowi w nawracaniu heretyków. Urzędnicy oraz radni miasta Tuluzy byli względni w postępowaniu, lecz surowo karali publicznie znanych i upartych heretyków. „Spaliliśmy ich już sporo – pisali w roku 1211 do Piotra z Aragonii – a jeśli nowych odkryjemy, uczynimy to samo”. Bernard Gui, znający początki Inkwizycji pisze, że w tym właśnie czasie „mąż Boży Dominik, miewał kazania w okolicach Tuluzy i sprawował tam urząd inkwizytora, upoważniony do tego przez legata stolicy apostolskiej”. Wtedy również, tj. około 1215 r. dowiódł w ciekawych okolicznościach przedziwnej znajomości dusz, a raczej swej proroczej intuicji.
O tym fakcie nie piszą ani bł. Jordan, ani legenda Piotra Ferrand. Pierwszy wspomina o tym Konstantyn z Orvieto, kronikarz rzetelny, można więc uznać prawdziwość zdarzenia. Heretyk, bohater tej historii, nazywał się Rajmund Gros, przez 20 lat trwał w błędzie, nawrócił się, przywdział habit dominikański, został kaznodzieją. Rajmund miał charakter zapalczywy i uparty. Przedtem gorliwy katar, czynnie i śmiało propagował herezję, nie cofając się przed niebezpieczeństwem, ani nawet przed karą śmierci, którą uważał zresztą za męczeństwo. Raz w Tuluzie, gdy przemawiał publicznie w szopie stojącej przy rogu ulic, w towarzystwie współwyznawców, zetknął się ze św. Dominikiem. Natychmiast rozpoczęła się dyskusja. Ponieważ heretycy pozostawali zimni i nieprzekonani, św. Dominik ogłosił ich jako niebezpiecznych. Aresztowani, w liczbie czterech czy pięciu, odmawiali zawzięcie wyrzeczenia się swoich błędów. Gdy kaci mieli prowadzić ich na stos, Święty spoglądając ostatni raz na skazanych, polecił oddzielić Rajmunda Gros i powiedział: „Weźcie go, by nie był męczony, ani spalony z tamtymi”. Zwracając się do heretyka z miłością: „Mój synu – rzekł – wiem, że dużo jeszcze czasu upłynie, ale zostaniesz dobrym i świętym”.
Podają Konstantyn z Orvieto, Humbert de Romanis, Teodoryk z Apoldy, Bernard Gui, że św. Dominik sprawował w Tuluzie urząd inkwizytora. Nawracanie heretyków i wydawanie ich, w razie uporczywego trwania w błędach, władzy świeckiej, należało istotnie w początkach do zadań pierwszej misji dominikańskiej w Langwedocji: Praedicante aliquando Dominico in partibus Tolosanis, contingit quosdam hereticos, captos et per eum convictos, cum redire nollent ad fidem catholicam, tradi judicio seculari.
Towarzysze św. Dominika byli także w pewnej mierze inkwizytorami i jednocześnie kaznodziejami. Dominik jako kanonik i kierownik kaznodziejstwa w Prouille, mógł wydawać zawziętych heretyków w ręce władzy świeckiej, albo wystawiać im świadectwa powrotu do wiary prawdziwej. Jego zaś współpracownicy, głoszący kazania w danej okolicy, przedstawiali mu listę katarów nawróconych lub trwających w herezji. Nie inaczej postępowali pierwsi dominikanie. Bracia pracowali nad nawracaniem heretyków a przeor lub inkwizytor przekazywał upartych władzy świeckiej.
Niewiadomo w jakich okolicznościach przyłączyli się księża do św. Dominika. Wszyscy nasi kronikarze powtarzają za bł. Jordanem z Saksonii, że św. Dominik sam głosił kazania blisko 10 lat. Wilhelm Claret, prokurator i kapelan Sióstr w Prouille, lubił kontemplację, dlatego pozostawał w klasztorze. Pierwszymi towarzyszami Świętego byli Bertrand de Garriga, Mateusz z Francji oraz bł. Mannes, rodzony brat św. Dominika. Z Hiszpanii przybył pewien brat Dominik, noszący to samo imię co i bł. Ojciec. Był to zakonnik surowego życia, bo według pierwszych kronikarzy, aby odpędzić raz osobę kuszącą go do złego, położył się aż na żarzące węgle.
W czasie nauczania przeciw herezji w Tuluzie, mieszkał św. Dominik zwykle u osób pobożnych, które wysoko go ceniły. Ale gdy powiększyła się liczba Braci, należało pomyśleć o innym mieszkaniu. Biskup Fulkon, który nie mógł przyjąć wszystkich w gościnę a gorąco pragnął, by się tam osiedlili, pomagał im w wyszukaniu odpowiedniego lokum. Nabyli wkrótce dom i założyli pierwszy klasztor.
W jaki sposób poznał się św. Dominik z rodziną Seïla – nie wiemy, są tylko domniemania. To pewne, że dnia 25 kwietnia 1215 r., jeden z braci, imieniem Piotr, ofiarował Dominikowi całe swoje dziedzictwo. Piotr Seïla podzielił się majątkiem rodzinnym ze swoim bratem Bernardem i zapisał „Jegomości Bratu Dominikowi” trzy domy, z których największy znajdował się obok zamku Narbońskiego. Dominik przyjmuje połowę naczyń, bielizny i urządzenia mieszkania. Treść dokumentu mówi wyraźnie, że Dominik mieszkał w tym domu przedtem z braćmi jako gość. Seïla mawiał dlatego później żartem: „Nie Zakon mnie przyjął, ale ja pierwszy przyjąłem Zakon w moim domu”. W akcie darowizny widać, że Dominik był uważany za przełożonego Zgromadzenia. Tak przedstawia się skromny początek nowej fundacji.
Nie był to wcale, jak twierdzi Jan de Réchac, pierwszy w ścisłym znaczeniu nowicjat Zakonu Braci Kaznodziejów, bo nie mieli jeszcze tej nazwy, habitu, ani reguły, ani ślubów. Wielu kronikarzy i historyków uległo dość naturalnemu pędowi wyprzedzania faktów. Przypuszczali, że już od pierwszej chwili pracy w Langwedocji, od nawrócenia w Tuluzie gospodarza-heretyka w roku 1204, miał Dominik gotowy plan założenia Zakonu, obejmującego wszystko, a więc: zakonników żebrzących, apostołów, uczonych; jednym słowem prawdziwych Braci Kaznodziejów. Było to coś tak nowego i niesłychanego, że dzisiaj po siedmiu wiekach istnienia tego Zakonu trudno zdać sobie sprawę ze wszystkiego. Wczytywanie się w dokumenty prowadzi do przekonania, że powstanie i założenie Zakonu odbyło się bardzo powoli. Święty Dominik, kanonik gruntownie wykształcony, obeznany z kwestiami teologii moralnej i prawa kanonicznego, człowiek 45-letni, zachował w postępowaniu niezrównaną cierpliwość aż do dnia, kiedy uważając, że nadeszła odpowiednia chwila, rzucił gotowe swoje dzieło w świat chrześcijański. O tyle teraz parł naprzód żywo i śmiało, ile wcześniej powoli i ostrożnie budował rzecz całą i w myślach rozważał.
W Tuluzie zamieszkał Dominik z dziesięciu towarzyszami. Z dokumentu biskupa Tuluzy Fulkona, wydanego w trzy miesiące po przejęciu darowizny Piotra Seïla, wiemy co mieli robić i jakie były środki ich dalszego utrzymania. Biskup ustanowił Dominika oraz jego towarzyszy kaznodziejami dla zwalczania herezji w swojej diecezji. Przytaczamy pierwsze zdanie tego pisma:
„W Imię Pana naszego Jezusa Chrystusa: Niechaj będzie wiadome wszystkim teraz i w przyszłości, że my, Fulkon, z łaski Bożej, niegodny sługa na stolicy biskupiej w Tuluzie, dla wytępienia przewrotnej herezji i występku, dla pouczenia ludzi o prawdach wiary i wpajania im dobrych obyczajów, ustanawiamy w naszej diecezji kaznodziejami Brata Dominika i jego towarzyszów, którzy się ofiarowali w ubóstwie ewangelicznym pobożnie iść pieszo i głosić słowo prawdy chrześcijańskiej”.
Rozpatrzmy, co mówi ten dokument o celu i istotnych środkach pierwszych kaznodziejów. Słowa wszystkie dobrane po długich namysłach, współpraca Dominika widoczna, choćby w klauzuli o ubóstwie. Celem nowej fundacji jest przede wszystkim praca nad wytępieniem herezji: ad extirpandam hereticam pravitatem. Wiemy do czego zmierza misja. Wytępić herezję, to znaczy występować w kazaniach przeciw błędom, wyszukiwać szerzycieli herezji, czynnych członków sekty, przekonywać ich, a w razie uporu wskazać i wydawać ich świeckiemu sądowi. Nowi kaznodzieje powinni równocześnie „pouczać ludzi o prawdach wiary i wpajać im dobre obyczaje”. Zdanie to określa wyraźnie kaznodziejstwo w dwóch kierunkach, dogmatycznym i moralnym.
Ogromnie doniosłym środkiem pracy kaznodziejskiej, przyjętym przez Braci jest odbywanie drogi pieszo i w ewangelicznym ubóstwie, tj. bez pieniędzy i bez gościny: In paupertare evangelica, pedites religiose proposuerunt incedere. Do samej śmierci przywiązywał św. Dominik pierwszorzędne znaczenie do tego warunku. W życiorysach reformatorów spotykamy się z pewnymi wypadkami, które silniej podziałały na nich w początkach ich pobożnego życia, stały się wytyczną pracy; promieniem, za którym szło ich życie. Podobnie było i u naszego Świętego. Niepowodzenie opatów cystersów, którzy konno udawali się na misje w Langwedocji, było dla św. Dominika i pierwszego pokolenia Braci Kaznodziejów, przykładem niezapomnianym. „Trzeba iść pieszo i zachować ubóstwo ewangeliczne”. Oto pierwszy warunek postawiony pod wpływem Dominika przez biskupa w pierwszych przepisach dla nowego Zgromadzenia. Święty Dominik zupełnie samodzielnie tę praktykę przyjął, nie ulegał tu wpływom wybitnej osobistości, ani papieża Innocentego III, ani Diega de Azewedo, a najmniej św. Franciszka z Asyżu czy franciszkanów, których nie znał jeszcze wcale. Widać w tym jego myśl i osobiste, oryginalne przekonanie. Rozumiał potrzeby swego wieku. Podróżował przeszło dwa lata, oglądał Hiszpanię, Francję, Niemcy i Włochy. Podczas krucjaty w Langwedocji przypatrywał się przejeżdżającym książętom i prałatom. Wiedział dobrze, że jedną z najgłębszych, zawsze żywych ran Kościoła oraz życia zakonnego było upodobanie do przepychu. Znał sposoby niepowołanych reformatorów: waldensów, katarów, Arnolda z Brescii jak i jego zwolenników, którzy ubóstwem właśnie wpływali na lud. Stąd jego przekonanie, że kaznodzieja występujący przeciw herezji, musi przede wszystkim zaczynać od wyrzeczenia się bogactw.
Roztropność podyktowała mu pewien umiar w praktykowaniu ubóstwa. Nie ma mowy o chodzeniu boso albo w sandałach; Dominik nie znosił ekscentryczności. Zalecał chodzenie w trzewikach. Najlepiej, bo z doświadczenia wiedział, że praca kaznodziejska nuży i wyczerpuje a naraża czasem na choroby. Świadek przy procesie kanonizacyjnym, mówi o tym znamiennym szczególe w swoim zeznaniu, że kiedy Święty mieszkał w jego domu, przechodził czasem tak dotkliwe bóle w rękach i nogach, że go do łóżka przenoszono. Ponieważ sam wiele przecierpiał, myślał o cierpieniach swoich braci, którym trzeba będzie spokoju i wypoczynku w pewnych ciężkich dniach, kiedy ich choroba nawiedzi. Celem zaopatrzenia domu w Tuluzie we wszystko, co w tym względzie potrzebne, zwrócił się do biskupa Fulkona. Wzajemne porozumienie dało jego towarzyszom i „wszystkim dla miłości Bożej i dla zbawienia dusz z nimi w przyszłości pracującym” prawo pobierania z biskupiej kasy szóstej części dochodów tam wpływających od kościołów parafialnych. W stosownym dokumencie czytamy: „Ponieważ ubogim należy się prawnie, jure cautum sit, część z dziesięcin kościelnych w podziale, wynika z tego, że jałmużnę trzeba dać na sam przód takim ubogim, którzy z miłości ku Chrystusowi, dobrowolnie przyjęli ubóstwo ewangeliczne i poświęcili się nauczaniu, budując nas równocześnie swoim przykładem”.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.