Zacznę od zmian, bo te, które zauważyłem dziś z rana są nawet zabawne. I nie chodzi mi wcale o to, że się goliłem i stwierdziłem nagle, że mam więcej zmarszczek i kurzych łapek. Wcale nie…Rano zabrałem się za przeglądanie oferty Wydawnictwa Uniwersytetu Wrocławskiego. Pomyślałem od razu, że grafików projektujących okładki należałoby rozstrzelać. To taki żart – zaznaczę od razu – bo to co ujrzałem chwilę później, przekonało mnie że nikt tam na żartach się nie zna. Oto kiedy klikniemy w ikonę jakiejś książki, której autorką jest kobieta, oczom naszym ukaże się okno, a tam zdjęcie owej pani i określenie jej funkcji na uczelni w przedziwnej formie gramatycznej – doktora lub profesora. Sami sprawdźcie https://wuwr.eu/produkt/mykwa-rytual-i-historia/
To jest zmiana, jak sądzę trwała, a dokonuje się ona nie byle jak, ale poprzez publikacje akademickie. Mnie się ona oczywiście nie podoba i uważam, że jest kretyńska. Kaleczy język i wywołuje komunikacyjny dyskomfort. Bo jak do takiej osoby wołać? Hej, hej, szanowna profesoro, czy możesz poinformować doktorę Kowalską, że zmienił się termin przyjmowania podań o granty? I jak przy tym zachować powagę? Jak każda zmiana ta również wymaga zaś zachowania powagi, bo inaczej się nie przyjmie. Zostanie wyszydzona i odrzucona. Formy tu zaprezentowane są jednak silnie forsowane, a wszystko, jak zgaduję, po to, by pracownice naukowe – to dopiero jest forma! – cieszyły się większym szacunkiem męskiej części grona dydaktycznego na uczelni. Jakie bowiem jeszcze inne powody tego obłędu można wymyślić. Ponieważ myśląc tak, nie mogę jednocześnie w ten szacunek uwierzyć, sądzę, że jest tam drugie dno. Chodzi zapewne o znalezienie jakiejś grupy obdarzonej deficytami, które są nie do wyrównania, albowiem źródłem ich są emocje nie intelekt oraz o zdegradowanie – poprzez te grupy – całej struktury uczelni, a także uczynienie z niej pośmiewiska. Myślę, że działa tu jakiś zbiorowy „oszust matrymonialny”, który rozbudzając ambicje pań i podgrzewając ich deficyty, zamierza im odebrać to co im jeszcze zostało – przekonanie, że mogą odnieść sukces. Przebudzenie będzie bolesne. Nie można jednak wykluczyć, że pragnienie, by zmiana form gramatycznych była trwała jest szczere. Ile czasu na to potrzeba? Zapewne kilkunastu roczników studentów, nie wierzę bowiem, że dzieci przychodzące na uczelnię zaczną nagle mówić do obcych kobiet – doktoro, profesoro. Trzeba będzie zastosować jakiś przymus, a ten, jak każdy przymus, wywoła szyderczą reakcję. Koło się zamknie. Idąc dalej tym tropem dojdziemy do miejsca, w którym okaże się co jest stawką w tym diabelskim mariaszu. I to jest łatwe do wskazania – albo doktora i profesora, albo niezależność bądź samo istnienie uczelni. Dziś może nie wygląda to groźnie, ale poczekajcie jeszcze dekadę.
Poprzez ten przykład chciałem wskazać jak wiele potrzeba zabiegów, by wywołać trwałe zmiany w komunikacji i jakie niebezpieczeństwa czyhają na tych, co chcą zmiany wprowadzać. Nie ważne – w złej czy dobrej wierze. A mi się zdawało, że jak napiszę jedną, krótką książeczkę o św. Stanisławie, to odwrócę cały, trwający dwieście lat z okładem trend polegający na odrywaniu historii królestwa od jego patrona. Trend, który zainicjowali masoni uosobieni przez Tadeusza Czackiego, podtrzymali zaborcy na kontrolowanych przez siebie uniwersytetach, a udoskonalili i wprowadzili do obiegu popularnego komuniści. Narracja czyniąca ze św. Stanisława zdrajcę jest trwalsza niż kamień. Nie da się ludziom wyjaśnić, że powtarzanie wyprodukowany w PRL narracji, opartych na spreparowanych źródłach pochodzących lub rzekomo pochodzących z czasów znacznie późniejszych niż XI wiek, ma jedynie wymiar maniakalny. No i należałoby się, przede wszystkim, rozejrzeć za jakimiś innymi źródłami niż Gall, albo na podstawie dostępnych informacji i zrobionych z nich preparatów komunikacyjnych zweryfikować całą negatywną legendę św. Stanisława. To jest niemożliwe, bo komuniści i czynni za komuny autorzy ustawili wszystko w takich rejestrach, że w zasadzie pasuje do nich hasło – kto nie skacze ten za PiS-em. I wszyscy skaczą. Po co czerwonym potrzebna była ta narracja? Po pierwsze po to, by uderzyć w Kościół, po drugie po to, by wskazać, że księża, a szczególnie biskupi, są powodem niszczenia państwa. Każdy więc, kto się z nimi zadaje czyli po prostu każdy kto chodzi do kościoła, jest potencjalnym zdrajcą. Bo w komunistycznej narracji chodziło właśnie o to, by jak najczęściej powtarzać słowo – zdrajca. Tej prostej prawdy nie da się wyjaśnić nikomu, bo każdy kto nazywa św. Stanisława zdrajcą, już w głębi duszy czuje, że jest jednym z budowniczych silnego i rządnego państwa, któremu warto służyć po grób. I zobaczcie jak prostymi środkami ten efekt osiągnięto. Wystarczyło kilka popularnych tekstów w popularnych książkach, a w czasach nam bliższych wystarczyło, że Karolak napisał pracę magisterską o św. Stanisławie. Wiara zaś w różne gawędy bierze się w z wiary w ich autora, a raczej w jego popularność, całkowicie przecież sfingowaną. Stąd właśnie taka ilość posłusznych władzy pisarzy, czynnych w PRL. Bez nich nie dałoby się utrzymać narodu we względnym posłuszeństwie. Pisarze stwarzali złudzenie, że wszystko jest takie jak ma być, a to co widzimy za oknem to przejściowe trudności. I ludzie w tym oczekiwaniu trwali i umierali. Dziś mamy trend odwrotny – to krótka dygresja – kraj kwitnie, choć zaczęła się jego dewastacja, ale Polacy są niezadowoleni z Polski, bo uważają, że należy im się coś znacznie lepszego. Jeśli dalej będą tak uważać, okaże się, że należy im się po kilkanaście plag na goły tyłek i paczka robaków do zjedzenia. Frajdy z życia w dobrze urządzonym i bezpiecznym kraju nie będzie. Za to pojawią się znów autorzy przekonujący wszystkich, że sprawy idą w dobrym kierunku.
Ludzie, a mam teraz ma myśli mężczyzn, myślą emocjami. Nie zawsze, ale w takich przypadkach jak ten i podobne, czyli gdy chodzi o jakieś wybory polityczno-narracyjne, w grę wchodzą wyłącznie emocje. Dobrym przykładem są tu ludzie wierzący w Bartosiaka. Oni niewiele rozumieją z tego, o czym on gada, ale uważają, że dzięki powtarzaniu tych zaklęć staną się kimś znacznie atrakcyjniejszym niż są. Chodzi o atrakcyjność intelektualną. Pomijam już cały absurd tej formuły – atrakcyjność intelektualna - z braku lepszych konstrukcji musimy się nią jednak posłużyć. Nie inaczej jest z gawędą o zdrajcy biskupie, która oparta jest wyłącznie na dwóch linijkach tekstu Galla. Ponieważ jednak cała nasza historia zrobiona jest przez okupanta niemieckiego i poprawiona przez komunistów, którzy działali na niwie informacji dokładnie tak, jak to opisałem – podnosząc „atrakcyjność intelektualną” różnych chłopków roztropków, którzy staną za nią murem – zmienić jej nie sposób. Ja zaś się łudziłem. No, ale książeczka jest i każdy może do niej zajrzeć.
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/sw-stanislaw-biskup-i-meczennik-historia-prawdopodobna/
Teraz tylko musimy czekać, aż Tomasz Piątek napisze coś o św. Stanisławie.
Dlaczego ja dołączyłem do tej opowieści Juliana Ursyna Niemcewicza? Ponieważ jedna z czytelniczek napisała na fejsie, że był on wolnomularzem, co – w jej opinii, jak mogłem się domyślić – dyskwalifikuje cały tom jego wspomnień. Wolnomularze bowiem są wspólnikami szatana, tak mówią biskupi. W czasach św. Stanisława nie było wolnomularzy, były inne zagrożenia, znacznie bardziej realne, niż współudział w szatańskim dziele jakichś pogubionych ludzi, którzy weszli w kolizję z wielką polityką i już się po tej kraksie nie podnieśli. Niestety, poza wspomnieniami Niemcewicza, nie dysponujemy równie barwnym i pełnym szczegółów źródłem dotyczącym epoki schyłkowej I Rzeczpospolitej. A szkoda. Musimy więc pozostać przy tym co mamy i dodać do tego konkluzję niewesołą. Wiele jest sposobów na deprecjonowanie dobrych tekstów. Jeden nazwie biskupa zdrajcą, a inny Niemcewicza masonem. Wszystko po to, by uwaga obydwu skierowana została na kolportowane tu i teraz rewelacje mające wywołać efekt wybraństwa. Z czym on się wiąże? Z izolacją „wybranego” osobnika i jego „niezrozumieniem” przez otoczenie. To jest mechanizm dobrze przez wielu rozpoznany. Jeśli ktoś głosząc poglądy, w które wrobił go Bartosiak dostrzega, że przynudza, zamienia to wrażenie na przekonanie o swojej wyjątkowości. Reakcja jest natychmiastowa i niedostrzegalna. To samo jest z głosicielami tez o zdradzie św. Stanisława, a także z ludźmi wskazującymi, że ten i ów jest masonem. Po takim zabiegu dostęp do serca i umysłu takiej istoty będzie mieć już tylko ten, kto jego niepokoje wywołał. Tylko on bowiem może je wszystkie potwierdzić. I w ten sposób pogłębić jego izolację czy tam wybraństwo. Słowem – jeśli czujesz, że nikt cię nie rozumie idź na milicję i zacznij współpracować. Tam zrozumieją wszystko.
My tutaj jednak, czego dowodem był tekst sprzed dwóch dni, nie zajmujemy się pogłębianiem izolacji poszczególnych osób, ale budowaniem wspólnoty. I używać do tego celu będziemy wszystkich dostępnych tekstów, także tych napisanych przez masonów lub rzekomych masonów. O czym zawczasu uprzedzam.
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/pamietniki-czasow-moich-julian-ursyn-niemcewicz/
Dla równowagi, żeby uspokoić tych najbardziej przejętych mamy także książki o osobistych doświadczeniach obecności świętych, także św. Stanisława
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/niewidzialni-osobiste-swiadectwo-1938-1956-fulla-horak/
Zostało ich już jednak niewiele.
Przypominam, że 28 czerwca odbędzie się kolejny wieczorek katakumbowy, tym razem w Kielcach, w willi Hueta. Początek o godzinie 18.00. Zapisywać można się pod adresem coryllusavellana@wp.pl
Impreza jest zamknięta, wchodzą na nią tylko ludzie z listy. Będziemy tam we dwóch z Piotrem Grudzieckim, a rozmawiać będziemy między innymi o narracjach obecnych w publicznym dyskursie w Polsce współczesnej.
Bartosiak właśnie został pozbawiony przez PAN doktoratu, znaczy pawiego pióra.
Będzie musiał obniżyć loty plagiator jeden 😉
co tam wygląd , humoru tkwiącego w tych dwuczłonowych nazwiskach kobiet , to nic nie przebije, dla mojego pokolenia była najlepsza pani
profesor Kocur – Mosiądz, ale patrzę i widzę że są lepsze …
zmiana – wg nauki organizacji i zarządzania musi mieć lidera zmiany, zdaje się że mają tym liderem być naukowczynie z przekręconym/dostosowanym do -zmiany- tytułem naukowym, oraz ministerki z nazwiskami … także dwuczłonowymi
tak, że tego no … ministerki i docentki czyli elita naukowo-ministerialna rozpoczyna … zmianę
Takie „profesory” i „doktory” im starsze , tym szpetniejsze i coraz podobniejsze do czarownic.
studenci dość cenili prof Mońkę – Stanikową, no ale ona na pewno była wiodącą w kadrach, w pedagogice UW i PRL, była jedną z pierwszych zatrudnionych
Kiedyś wdałem się w dyskusję/prowokację ideologiczną z aktorką, prowadziła fajny sklepik z rzeczami vintage, bardzo ładnie zebranymi i wyeksponowanymi, jak w teatrze 🙂 Niestety wśród różnych pięknych rzeczy były grafiki antyreligijne i proaborcyjne, całkiem zręczne i sprytne. Wdałem się w dyskusję, na ogół w takich momentach wiodącą donikąd, albo wprost na betonową ścianę :). W końcu użyłem działa czołgowego 120 mm, że pani aktorka jest wiedźmą z czerwonymi piorunami 🙂 Na co ona aż podskoczyła radośnie i to potwierdziła 🙂
One żyją 🙂
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.