mar 052023
 

Wróciłem właśnie z kościoła, gdzie wysłuchałem czytania o tym, jak Bóg przemówił do trzech uczniów z obłoku, który skrył Jezusa, Mojżesza i Eliasza – oto jest syn mój umiłowany, jego słuchajcie. Ksiądz wikariusz, który wygłaszał homilię, bardzo pięknie potem wszystko tłumaczył, w sam raz tak, żeby nawet tak pokrętnie myśląca istota jak ja dokładnie zrozumiała o co chodzi. Pod koniec kazania jednak i tak wszystko mi się odwróciło – jak zwykle – i sprowadziłem całą egzegezę na ziemię. Wiem, że to okropne, ale inaczej nie potrafię. Przypomniałem sobie bowiem aż trzy przypadki – i to z tego roku – umiłowanych dzieci, które nie zostały wysłuchane. A przez to, że nie zostały wysłuchane targnęły się na własne życie i już ich nie ma między nami. A wszystko wyglądało naprawdę świetnie, a na pewno nie wyglądało tragicznie. Umiłowani synowie jednak i córki także, w których pokładano nadzieję i które miałby być podporą rodziców na starość, postanowiły, że wolą raczej odejść niż pozostać na ziemi w tych okolicznościach, jakie zostały im dane. I nie trzeba się naprawdę wiele zastanawiać, żeby zrozumieć co jest kluczem wyjaśniającym takie dramaty. Zawarty jest ów klucz w zdaniu – jego słuchajcie. Teraz niech każdy, kto ma dzieci uczciwie sam przed są przyzna ile razy słuchał uważnie co jego syn lub córka ma do powiedzenia. Ja, muszę przyznać, miałem o wiele łatwiejszą sytuację nie większość ludzi posiadających potomstwo. Zawsze byłem na miejscu. W zasadzie nie mogę sobie przypomnieć momentu, kiedy byłbym przez dłuższy czas oddalony od swojej rodziny. Stwarza mi to oczywiście pewien rodzaj złudzenia, że miałem lepszy kontakt z dziećmi. Jak było naprawdę, okaże się za parę lat, kiedy dzieci będą już naprawdę samodzielne. Nie wcześniej. Swojego syna słucham jednak coraz rzadziej, ale przynajmniej jestem cały czas na miejscu. Na razie opisane wyżej złudzenia dają mi pewien komfort. Nie wszyscy mają taki komfort i to jest naprawdę poważna przeszkoda na drodze do wysłuchania i zrozumienia własnego dziecka. Pół biedy jeśli rodzice są zajęci pracą zawodową, mają więcej dzieci i mało czasu na refleksję. We wspomnianych przypadkach jednak, które mi zrelacjonowano, zakończonych tragicznie, czasu na refleksję było sporo. Rodzice bowiem zajmowali się głównie refleksjami, na bardzo poważne i społecznie istotne tematy. Niestety one akurat nie dotyczyły tego, z czym mierzyć się musiały ich dzieci. Nawet nie próbuję sobie wyobrazić, co czuje człowiek postawiony w takiej sytuacji. Myślę jednak, że problem najważniejszy polega na tym, że żadna rodzina nie jest wolna od wpływów zewnętrznych. Kłopot polega na tym ile tych wpływów i jakiego rodzaju zostanie dopuszczonych do relacji między bliskimi. To jedna kwestia. Druga to nierozpoznanie we własnym dziecku bliźniego. Nie umiem tego inaczej nazwać, ale chyba większość rozumie o co chodzi. Nie o żadne partnerskie traktowanie i temu podobne bzdety, ale o nie rozpoznanie bliźniego w osobie najbliższej. Zwykle połączone jest to z traktowaniem jej według zasad rządzących światem, który znajduje się poza rodziną – czyli po partnersku. Kolejny problem to zwalanie odpowiedzialności na dzieci. Na ten temat mógłbym napisać epopeję. Zwalanie odpowiedzialności na dzieci połączone jest zwykle z terroryzowaniem ich emocjami – tak czynią matki. Ojcowie zaś  terroryzują dzieci tak zwyczajnie, bez emocji. Dzieciak, który ma jakieś wewnętrzne problemy, szkołę gdzie rządzą podwójne, albo potrójne lojalności, grupę rówieśniczą, gdzie jawna struktura bez przerwy jest kwestionowana przez inną także wykorzystującą emocje, dostaje jeszcze w łeb emocjami i problemami rodziców, którzy ładują mu się w życie ze swoją miłością, ujawnianą w momentach, kiedy naprawdę powinni iść na terapię. I nie słyszą wcale co mówi do nich Pan Bóg – to jest syn mój umiłowany, jego słuchajcie. Oni w ogóle nie widzą w dziecku Syna Bożego. Widzą w nim istotę, od której domagają się samodzielności i decyzji w chwili kiedy ona nie jest do tego absolutnie zdolna, albo uważają, że będzie ona uczestniczyć w ich życiu na zasadach przez nich wskazanych.

Czasem ludzie pytają mnie czy moje dzieci czytają to co piszę. Niby dlaczego mają to robić? Mają swoje życie, masę własnych problemów, których ja nie pomagam im rozwiązać. Przeciwnie, czasem wkopuję ich w jeszcze większe problemy. Ciężar rozmowy z nimi i całej emocjonalnej opieki spoczywa na mojej żonie. To ona ma lepszy kontakt z dziećmi, to ona siedzi z nimi długie godziny i słucha co one tam gadają i jakie mają przygody. Dlaczego ja miałbym im jeszcze zawracać głowę tym co robię? Nie wtrącam się nawet w to, co mój syn mówi i myśli o polityce. Raz czy drugi coś tam skomentowałem półgębkiem. Nie wiem czy to jest dobry czy zły sposób, to się dopiero okaże. Jedno jest pewne, sposób ten nie wywołuje u nich paniki. Nie wywołuje odruchu ucieczki z domu i nie powoduje potrzeby gwałtownych zmian, czy w ogóle jakichkolwiek zmian. To jedno jestem w stanie stwierdzić na pewno.

I teraz dochodzimy do rzeczy najważniejszej, czyli do kwestii wolności lub może nawet wolności dzieci bożych, którymi staliśmy się poprzez chrzest. Dziecko ochrzczone słyszy od swojego dojrzałego i zapracowanego rodzica – twoje problemy są dziecinne, zobaczysz co będzie jak dorośniesz. Nie wiem jak Wy, ale ja codziennie dziękuję Bogu, że zawsze utwierdzał mnie w dokonywanych wyborach, które doprowadziły mnie do tego miejsca, w którym jestem. Choć przecież wielu ludzi, także mi bliskich uważało, moje decyzje za katastrofalne i idiotyczne. Jestem jednak tu gdzie jestem, nic nie znaczę, ale jestem wolny. I nie muszę mówić swojemu synowi – zobaczysz, co będzie jak dorośniesz. Sam dorosłem i poprzez jasno wytyczony cel nie musiałem chodzić na kompromisy, które odbijałby mi się potem jak woda brzozowa wypita pod śmierdzącą kaszankę. Dorosłem i mogę powiedzieć swoim dzieciom, że dorosłość nie jest niczym strasznym. O ile jest się wolnym. Nie wiem, jakich wyborów one dokonają i co będą mówić swoim dzieciom. Ja nie muszę ich straszyć dorosłością i nie muszę zwalać na nich odpowiedzialności za swoje wybory. I tego wszystkim życzę. Bo powołani zostaliśmy do życia w wolności. Alternatywą dla niej jest pokusa, za którą zawsze kryje się moloch. Ten zaś domaga się ofiar. W dodatku nie byle jakich. Takich, które są dla nas najcenniejsze. Nie mówi tego jednak wprost. Swoje życzenia formułuje w całkiem niewinny sposób. Mówi – musisz być poważny. Nie masz czasu na głupstwa. I ludzie mu wierzą. Bycie poważnym jest bowiem największym marzeniem wszystkich, którzy uznali, że będąc dzieckiem cały czas coś tracili i niczego ważnego nie potrafili zyskać.

Na dziś to tyle, lepszej pointy nie będzie.

  11 komentarzy do “Syn umiłowany i ofiary Molocha”

  1. Piękne, niestety łatwość z jaką przychodzi nam oddać dzieci Molochowi jest zastraszająca, wystarczy posłać je do szkoły czy puścić im telewizję nie mówiąc już o posłaniu na uniwersytet

  2. Jak się samemu nie odejdzie to można wszystko uratować

  3. „Nic nie znaczę” – może to prawda z punktu widzenia Molocha, ale czyż nie jest znaczeniem to, że nawet jedna osoba z uwagą przeczyta i uzna to za szalenie ważne we własnym życiu. Ile jest takich relacji opartych na prawdzie?

  4. Dla mnie jest, ale nie wiem czy dla tej osoby. Nie zastanawiam się nad tym albowiem to co robię, czynię przede wszystkim z myślą o sobie. Uważam, że takie działanie jest słuszne i nie wymaga ode mnie dodatkowych wyjaśnień i gloss

  5. Robi Pan ważne i wartościowe rzeczy. Z czasem widoczne jest to coraz wyraźniej.

  6. Mam dwóch synów już dorosłych i też miałem to szczęście, że byłem stale obecny przy ich dorastaniu. Chłopak z chwilą przejścia w dorosłość ma ten moment, w którym musi „zakwestionować ojca” czyli zbudować sobie swoją niezależność emocjonalną i odbywa się to przeważnie poprzez ową „kontrę”. U moich synów polegało to głównie na tym, że od pewnego momentu trudno się z nimi było porozumieć gdyż wszystko wiedzieli lepiej. Z czasem w miarę powiększania się puli doświadczeń życiowych ta ich nadmierna pewność siebie łagodniała i stawali się dla ojca „bardziej wyrozumiali” 🙂 Nie ma co ich na siłę prostować w czasie tego procesu, trzeba cierpliwie przejść razem z nimi ten trudny czas męskiego dojrzewania. Na końcu mamy mężczyznę, który jest dojrzały i niezależny. Wszelkie niedoskonałości w komunikacji z synami są sprawą marginalną w wychowaniu albowiem zasadnicze treści dzieci odbierają poprzez obcowanie z ojcem na co dzień i dzieje się to całkiem nieświadomie.

  7. Do mnie mój prawie już 20 letni syn ostatnio sam z siebie podszedł i powiedział że zwraca mi chonor i że miałem jednak radje że powinien się nauczyc sam majsterkować ( kiedyś rozmawialiśmy o renowacji ławki ogrodowej i on odrzucał to jako przekraczające nasze możliwości) bo musi odrestaurować.jakows dwa krzesła i widzi że to może mi się przydać. Jednak cierpliwość, brak nacisku i danie swobody do podjemowania decyzji się potwierdza jako najskuteczniejszy sposób w uwalnia ku ptaszka z rodzicielskiej uwięzi.

  8. Cierpliwość, brak nacisku i danie swobody w dokonywaniu wyboru się jednak potwierdza, jako najlepsza metoda w uwalnianiu młodego ptaszka z rodzicielskiej uwięzi. Mi , mój prawie już 20 letni syn , powiedział ostatnio że zwraca mi honor i zgadza się że musi się nauczyć sam coś majsterkować żeby odnowić dwa drewniane krzesła. Sam go kiedyś do tego namawiałem i przekonywałem przy okazji próby wytłumaczenia mu że naprawa.lawminogeodowej i jej renowacja jest w zasięgu masUch możliwości, co on jednak kwestionował.

  9. Często się zdarza Panie Gabrielu, że tak prosty przekaz naszego Pana i tak obfity w treść jest dla nas niezauważalny.  Na szczęście jest Pan i kto by oprócz Pana zwrócił uwagę na to co my pomijamy w gonitwie życia codziennego. Dziękuję za zwrócenie uwagi na tak istotna kwestię : ”

    „oto jest syn mój umiłowany, jego słuchajcie”

    Całe życie byłem na nią ślepy i jej nie rozumiałem , ale jak się okazuje intuicyjnie wobec swojego Syna ją realizowałem i jak tu nie wierzyć że kierowałana Ręka Boża?

  10. Piękna ewangelizacja

  11. Dziś uniwersytety, z Uniwersytetem Warszawskim na czele, są siedliskiem diabelskiej sfory, która z młodych ludzi czyni sobie janczarów neokomunizmu, wyznajacych religię klimatyczną z „matką Ziemią” jako ich bożkiem.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.