Jak wiecie dobry autor zrobi kawałek solidnej prozy ze wszystkiego, a jak ma słabszy dzień, to chociaż da dobrą relację. Ja tę sztukę wykonywałem już kilka razy, ale postanowiłem ją powtórzyć raz jeszcze, żeby uczcić czymś wczorajszy, całkiem zmarnowany dzień.
Jak pamiętacie wylądowałem niedawno w szpitalu z powodu dziwnych bardzo objawów, które nie zostały wyjaśnione. Trzeba jednak przyznać, że przyjęty zostałem wręcz nadzwyczajnie, choć na drzwiach szpitala naklejona była kartka, że nagłe przypadki, zgłaszać należy do punktu nocnej pomocy przy ul. Bankowej. Rzecz miała miejsce nie w Grodzisku Mazowieckim, ale w Dęblinie i ja, choć i tak mam wielki sentyment do tego miasta, czuję, że przez ową wizytę, zwiększył się on znacznie. Suchy, niewysoki pan doktor z wąsami a la młody Wałęsa (choć młody wcale nie był), bez jednego słowa zrobił mi EKG, kazał zbadać krew, wlać coś do żyły, a potem podłączyć mnie pod dwie kroplówki. Spędziłem na tym dęblińskim SOR-ze trzy godziny, obserwując faceta co mu się drabina zwaliła na łeb i jakieś trzy, ciężko oddychające, tłuste panie. W sumie sielanka. Lekarze, jak to lekarze, mało kontaktowi, ale podejmujący decyzje, co było widać. Wczoraj trafiłem na SOR w Grodzisku Mazowieckim, do najnowocześniejszego szpitala w województwie, w którym kręcą seriale, który odwiedzany jest od czasu do czasu przez jakichś funków partyjnych i który ma opinię tak dobrą, że lepszą miał chyba tylko szpital na peryferiach, w którym przyjmował doktor Sztrosmajer. A propos nie wiem czy wiecie, ale Milosz Kopecky, który tego Sztrosmajera grał w sposób budzący entuzjazm żeńskiej części widowni, taki był empatyczny, ciepły serdeczny, a jednocześnie zabawny, był partyjną i ubecką gnidą. Tłumaczył się sam przed sobą iż to przez ciężkie dzieciństwo oraz brak miłości rodzicielskiej. Świnia zawsze, prawda, znajdzie jakieś usprawiedliwienie dla siebie. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby nie znalazła. No, ale wracajmy do tego SOR-u. Wczoraj z rana babcia, jak to się eufemistycznie czasem wyraża, się rozsypała. Miałem tu niezłą jazdę, bo Lucyna pojechała do pracy i zostałem sam. No, ale wróciła i zaczęliśmy działać. Do wyboru były dwie opcje: zawieźć babcię do przychodni, albo czekać do wieczora aż przyjedzie nasz nowy, ukraiński lekarz pan Antoniuk. Ponieważ zawsze wybiorę czyn a nie refleksję postanowiłem działań, nie czekać. Czekanie jest dla słabych przecież. Pojechaliśmy, a pani doktor Karolina przyjęła nas poza kolejnością i zrobiła różne wstępne badania. Okazało się, że babcia ma ciśnienie 90 na 40 i musi iść do szpitala. Dostaliśmy skierowanie i jazda – Na SOR. Najpierw rejestracja. Jakoś poszło. Opaska na rękę, numerek i czekanie. Trzy podejścia do sali A1 przed którą na tablicy wyświetlał się nasz numer – 611. Dwa razy trzeba było babcię prowadzić z powrotem do krzesła co nie jest ani łatwe, ani przyjemne, bo normalnie chodzi ona o balkoniku, ale go nie zabraliśmy. Babcia prowadzona pod rękę też jakoś idzie, ale słabiej. Nie wiedziałem, dlaczego nie można wejść, choć numerek się wyświetla. Okazało się, że musi być jeszcze zapowiedź audio, dopiero po takim anonsie można wejść do gabinetu. Nie zauważyłem też, że na dole telebimu wyświetla się napis – „kolejność numerków nie decyduje o kolejności przyjmowania pacjentów”.
Po wejściu do gabinetu pan doktor Kuba – tak na niego mówili sanitariusze – przywitał babcię słowami – co ta Karolina sobie myśli, pracowała tu przecież i wie co się tu dzieje! Powinna zrobić pacjentce diagnostykę na miejscu, a nie ją przysyłać na SOR.
Ponieważ nieznane nam były jeszcze okoliczności pobytu na SOR-ze w najnowocześniejszym szpitalu w województwie, puściliśmy to mimo uszu. Po wstępnych badaniach, poszliśmy znów na korytarz, żeby czekać na przyjęcie do szpitala. Babcia była odwodniona i już w przychodni usłyszeliśmy, że musi być podłączona pod kroplówkę. W szpitalu nie było nawet takiej sugestii. Ciśnienie babci wzrosło, więc nikt się już nie przejmował jej odwodnieniem. Była godzina 10.30 a może 11.00. Ja pojechałem do domu robić swoje, a Lucyna z babcią zostały. Zdążyłem jednak poczynić kilka ciekawych obserwacji, którymi się teraz podzielę. Ludźmi okazującymi jakieś ludzkie odruchy, są tam sanitariusze powyżej pięćdziesiątki, albo nawet starsi. Wożą tych półnieboszczyków, tych pijaków, dziadków bez zmysłów i połamańców bełkocących coś do siebie, a wchodząc na SOR mówią zawsze – dzień dobry państwu. Kiedy zaś wychodzą z pustymi noszami i łóżkami na kółkach mówią – do widzenia państwu i się przy tym uśmiechają. Młodsi sanitariusze zachowują się jak pigmeje przewodnicy w rezerwacie goryli Wirunga. Poruszają się po SOR-ze z minami istot wyższej rasy i trudno doprawdy usłyszeć z ich ust jakieś wyraźne słowo. Ja wczoraj słyszałem same pomruki.
Na SOR-ze w Grodzisku dominował wczoraj język i akcent ukraiński. Było tak, ponieważ nasi bracia ze wschodu są nacją dynamiczną i zwracają na siebie uwagę. Pewnie nawet wtedy kiedy nie chcą. Jakaś pani, ze śniadym chłopcem o azjatyckim typie urody mówiła po ukraińsku do Polki oczekującej na badanie z małym dzieckiem. Było jeszcze wcześnie i ja byłem dość pozytywnie nastawiony do świata. – No proszę – pomyślałem – dwie kobiety mające dzieci, co z tego, że w różnym wieku, mówiące różnymi językami, dogadają się zawsze. W drugim końcu sali siedział śniady mężczyzna z ponurą miną rozwiązujący sudoku. Nie skojarzyłem go jeszcze z parą -matka Ukrainka i nastoletni syn wyglądający jak Tumay druh słoni, z zapomnianego już całkiem serialu emitowanego w programach dla dzieci, w latach osiemdziesiątych. Człowiek ten co jakiś czas zaczynał kaszleć tak strasznie, w tak dziwnych rejestrach i długich czasowych interwałach, że było to wprost nie do wytrzymania. Nie mogłem się nadziwić. Ja, gdybym był lekarzem i usłyszał tego faceta, z czystej ciekawości bym go zbadał. Tak było to niezwykłe. No, ale byliśmy na SOR-ze w Grodzisku, gdzie wizyta zaczyna się od litanii pretensji do lekarza prowadzącego, że śmie przysyłać pacjentów do szpitala, zamiast ich diagnozować w przychodni.
Kiedy wróciłem po południu, żeby wyjść z babcią na papierosa – ktoś musiał cały czas siedzieć i pilnować miejsca w razie gdyby się okazało, że przyjmują babcię na oddział – Azjata, który był może mieszkańcem Sri Lanki, a może Pakistańczykiem, siedział już ze swoją rodziną – z tym chłopcem, który miał wenflon w dłoni i z tą Ukrainką. Teraz nie tylko kaszlał, ale co jakiś czas wybuchał niesamowitym śmiechem. Echo niosło się chyba po wszystkich oddziałach. Tak jak wcześniej, nie wypuszczał z ręki tego zeszytu z sudoku. Jeśli się odzywał, mówił wyłącznie po ukraińsku. – Szo, szo – wołał do tego syna i żony. A ja przypomniałem sobie, że mój kolega z Przemyśla, który bardzo nie lubił Ukraińców, mówił o nich – Szoszoni. Właśnie ze względu na owo – szo, szo…..Siedziałem z babcią i próbowałem coś czytać, ale szło mi marnie. Z drugiej strony – Grodzisk to miasto biznesu – jakiś facet, co przywiózł starego ojca na wózku inwalidzkim – załatwiał interesy przez telefon. Naszej babci to zwisało, bo i tak jest głucha, a do tego zapomniała aparatu słuchowego, ale ja słyszałem wszystko dobrze. Czekanie przedłużało się – była godzina 15.00. Kaszlący Azjata ze swoją ukraińską rodziną opuścił już SOR, a ja – ponieważ jestem bardzo cierpliwy i zawsze daję ludziom szansę – czekałem co lekarze zrobią z naszą babcią. Oni tam są jednak jeszcze gorsi niż ci pigmejscy przewodnicy z Wirungi. Są jak koczownicy na stepie, omiatają wzrokiem szerokie przestrzenie, w poszukiwaniu jakichś zagrożeń, prawdziwych, bądź wydumanych, a to co rozgrywa się blisko, pod kopytami ich koni, nie ciekawi tych ludzi wcale.
Nie było mnie już tam, kiedy Lucyna zadzwoniła i powiedziała, że postanowiła wyjść z SOR-u, albowiem nie widzi szansy na to, by uzyskać cokolwiek. Nikt jej nawet nie powiedział na co tak naprawdę czeka. Jeden sanitariusz, jakiś wyjątkowo empatyczny Pigmej, powiedział, że on może pobrać babci krew, ale jeśli nie ma zlecenia lekarza, to i sensu żadnego w tym nie będzie. W czasie oczekiwania, gdzieś przed 18.00 okazało się, że na SOR wtargnęli po kolei jacyś dwaj faceci, którzy rykiem, niczym wściekłe goryle z Wirungi, domagali się przyjęcia ich starych matek na oddział. I rzeczywiście, po takim wejściu, te kobiety, choć czekały krócej niż nasza babcia, zostały bez jednego słowa przyjęte. Bardzo żałowałem, że mnie tam nie było, a także, że nie wpadłem wcześniej na pomysł, by pieprznąć koszem na śmieci w recepcjonistkę, albo w jakiegoś sanitariusza. Mogłem też powywracać szafy z napojami. Babcia byłaby zaopiekowana, a ja miałbym darmową promocję we wszystkich mediach, bo co do tego, że Szpital Zachodni zawiadomiłby w takim przypadku policję, Gazet Wyborczą i media elektroniczne, można mieć absolutną pewność. Wychodzenie z SOR w najnowocześniejszym szpitalu na Mazowszu nie jest łatwe. Najpierw trzeba porozmawiać z lekarzem. Tym okazała się absolwentka uniwersytetu medycznego w Kijowie pani Natalia Rejnin. Na sugestię, że czekamy już osiem godzin, a babcia, która jest po dwóch operacjach kręgosłupa, siedzi na małym, niewygodnym krzesełku, pani Rejnin odpowiedziała szczerym, komsomolskim śmiechem. – Dwie operacje – zapytała – a ja miałam jedną i co z tego?! Dalsze próby wyjaśnienia naszej niełatwej sytuacji zakończyły się fiaskiem, albowiem pani Rejnin w ogóle przestała słuchać i zaczęła mówić do siebie. Nie wiem o czym rozmawiała ze sobą, albowiem nie rozumiem po ukraińsku. Stojący obok Pigmeje z Wirungi zaczęli zdradzać objawy zakłopotania, co samo w sobie było dość niezwykłe. Żeby stamtąd w ogóle wyjść, trzeba podpisać oświadczenie, że czyni się to na własne ryzyko, to znaczy, że rezygnuje się z opieki szpitala. Lucyna podpisała to oświadczenie wykreślając wcześniej punkty dotyczące opieki szpitala, albowiem żadnej opieki nie było. Nie mogliśmy więc z niczego zrezygnować. W końcu udało się babcię wydobyć z tego piekła, po całych 9 godzinach. Uważam, że to duży sukces, bo gdyby tam została mogłaby przecież normalnie umrzeć.
Zajrzałem sobie, już wieczorem, na profil pani Natalii Rejnin i okazało się, że ona popierała strajk lekarzy rezydentów. – A może lepiej, żeby oni wszyscy zdechli? – pomyślałem brzydko o rezydentach. I myśl ta, choć przespałem się już przecież i odpocząłem, nie wyparowała całkiem z mej głowy. Pani Rejnin skończyła także, co nikogo nie powinno pozostawić obojętnym, studia MBA, a to znaczy, że przygotowuje się do zarządzania polskimi szpitalami. Nie powiem, jestem zdumiony. Przedstawicielka cywilizacji wielkiego stepu, która pozytywnie reaguje tylko na siłę i chamstwo, będzie zarządzać placówkami służby zdrowia w Polsce. Może to taki plan? Trudno mi dociec. Wpadła mi wczoraj do głowy myśl, że może warto by było sprawą SOR w Grodzisku Mazowieckim zainteresować program „Alarm” gdzie pokazywane są różne patologie, ale przypomniałem sobie, że znany z empatii redaktor Łęski, który ten program prowadzi, ma żonę z Ukrainy i dałem spokój.
Uprzedzam jednak i lepiej mi uwierzcie, że kiedy trafię tam następnym razem z babcią czy z kimkolwiek, po godzinie oczekiwania włożę na łeb kubeł ze śmieciami pierwszemu przechodzącemu korytarzem lekarzowi. Potem rozwalę automaty z coca-colą, a na koniec zdejmę babci ten pampers, w którym ona już chodzi od wczoraj i przejadę nim po blacie w recepcji. Po czymś takim, jeśli zdarzy mi się zachorować, koczownicy i Pigmeje będą po mnie przysyłać lektykę niesioną przez Murzynów z Wirungi gadających wyłącznie po ukraińsku.
Na dziś to tyle. Zapraszam na portal www.prawygornyrog.pl
A może lepiej, żeby oni wszyscy zdechli!
Niestety żyją uporczywie i wysyłają na śmierć niewinnych ludzi
Budżetówka to jeden wielki burdel . Nic nie działa jak powinno wszyscy bronią się przed pracą rękami i nogami i nikt niczemu nie jest winny . Karierę robią cwaniacy i gangsterzy , ferajna się trzyma razem no może czasami na pokaz się poprztykają o wymyślone pretensje i jakoś to się kręci za dodrukowane pieniądze i inne papiery .
Moja kuzynka zmarła właśnie w takim łęczyckim szpitalu rok temu i to w wyniku poważnych zaniedbań . Ale szpital mimo wymiany ordynatora i jakichś tam bonzów miejscowych nie przyznaje się do błędów . Pies ogryz to państwo i tych budżetowców . Mafia organizuje sobie państwo w państwie .
Niestety czlowiek wychowany i kulturalny nie ma czego szukac na korytarzach SOR w wielu miastach, tam zwyczajnie nie slyszeli o przykazaniach dot milosco blizniego. Mialem podobne doswiadczenia w innym szpitalu powiatowym, gdzie dziala tylko sila. Najgorsi sa ci mlodzi wyksztalcyni, z aspiracjami, dla ktorych procedury stoja przed Bogiem. Wszystkich tych rezydentow, korpoludzi, a takze kelnerow ze zblazowanymi minami i setka tatuazy, nauczycieli przezywajacych katuszse w swojej pracy i innych roszczeniowych rowiesnikow wyslalbym najpierw na jakas wies do pracy fizycznej, moga byc zniwa albo wykopki. Najlepiej na pare miesiecy. Oczywiscie zapewnilbym im modna dzis plaska strukture korporacyjna, na rowni z lokalsami, by zaden pomysl w zespole nie zostal zmarnowany. Poza tym spanie na sianie, toaleta z wody ze studni, maslanka z pyrami na obiad. Koniecznie tez dalbym do noszenia baldachim na ktorejs z procesji, zeby ich bylo widac wsrod “ciemnego ludu”. Po paru miesiacach najzdolniejsi mogliby awansowac – oboz u Valsera albo rozladunek ksiazek u Pana.
A te zarty jak ten o operacjach to jakas plaga, az mnie ciarki przeszly jak to przeczytalem u Pana. Prawdopodobnie nalezaloby lac od razu takiego klauna, zanim jeszcze skonczy swoj dowcip.
na Powiślu w podstawówce, Ukrainka ze swoim ukraińskim akcentem, uczyła języka angielskiego. Krewni zabrali dziecko do prywatnej szkoły, no ale ci uczniowie co pozostali, to jak ten angielski przyswoją ? … A w kuratorium nie wiedzą kogo zatrudniają?
No ale to trzeba mieć zacięcie, żeby chorą starszą osobę, przez tyle godzin skazywać na cierpienie, mieć to zaewidencjonowane, wiedzieć o tym i nic, i reagować na hałas.
Natomiast co do tej świeżo wyedukowanej, ukraińskiej dochtórki, no to przecież nie będzie obsługiwać Polaków, wobec Polaków będą tylko wymagania aby dali stypendium, podwyżkę i etat, to jej umożliwi leczenie swoich stepowych pobratymców, bo przecież nie Polaków, nie po to się ich z Ukrainy już kilkadziesiąt lat temu usuwało.
Po obejrzeniu filmu Krzesimira Dębskiego o Kisielinie, można sobie wyobrazić poziom fałszu jaki tkwi w mózgach stepowych ludzi.
brutalna siła, chamstwo i fałsz – elementy kultury stepowej
O, koincydencja historii „szpitalnych”.
Moja Babcia odeszła dziś rano, na Wołoskiej, po dwóch dniach w szpitalu.
102 lata. Choć nie ja ją wiozłem, ale jej najmłodszy syn, więc nie wiem, co przeżył przy przyjęciu. Na sali było już porządku, choć kontaktu z nami już nie nawiązała. Starsze panie pielęgniarki były empatyczne, ale tam były tylko te po 40.
Świeć Panie nad Jej duszą.
1917 rok urodzenia ? Pan Bóg pobłogosławił długim życiem.
Mam wrażenie, że to zmierza do tego, żeby ludzie mieli wyrzuty sumienia, że ośmielili się zachorować, a nie od razu umrzeć. Najlepiej niech siedzą sobie w gabinetach i piją kawę. I tak przy kolejnym porodzie w szpitalu wojewódzkim wynajmiemy prywatną położną. zdrowia życzę.
Tak, 17 rocznik.
dr. Rejnin przestała zwracać uwagę na chorych i zaczęła mówić do siebie – czyżby klęła w swoim narzeczu, okazując w ten sposób niezadowolenie z sytuacji, wychodziła ze stresu?
Dobrze że SOR na tym się skończył, że starsza Pani o własnych siłach wsiadła do samochodu, teraz to tylko siedzieć pod gruszą.
Konsylium czyli Pieniądz podąża za pacjentem
Georgius – zaszła pomyłka z załączonych ogłoszeń i załączonego komiksu wynika, że pieniądz idzie za lekarzem a nie za pacjentem,
Sekielscy na SORy
Skoro nie puszczasz/puszczacie moich komentarzy jestes/jestescie agentura który/a filtruje i odstrzela – marnosc. Poki zyje obserwoje i po chrzescijansku pozdrawiam ciebie/was Gabrielu.
Dokladnie !!!
Wpis absolutnie SZOKUJACY !!!
Jak ktoś pamięta swojego ojca upierdoloneg.. w gównie od rana do wieczora, dzień w dzień to jakich by szkół nie ukończył, niestety estety się z niego nie zrobi, wrodzonego chamstwa nie wyzbędzie, więc gdzie tu miejsce na empatie. Mam przykre spostrzeżenie, że niestety mamy w naszym kraju właśnie takich lekarzy, prawników,sędziów, etc. co to takich ojców mieli…
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.