gru 022019
 

To co się działo na zakończonych wczoraj targach książki historycznej zasługuje na kilka przynajmniej omówień. Ja poświęcę tej tematyce jeden tekst, bo są inne sprawy, bieżące, ciekawsze, bardziej dynamiczne, nad którymi musimy się pochylić. No, ale….

Odniosłem wrażenie, że większość obecnych tam wystawców za wszelką cenę chciała ukryć najważniejszy sens swojej na nich obecności – chęć zarobienia pieniędzy na książkach. Niektórzy przysypiali na stoiskach, albowiem sprzedaż ich nie interesuje z istoty, są bowiem dotowani. Inni uważali, że sprzedaż książek znacznie się zwiększy, jeśli czytelnikowi wmawiać się będzie, że tak naprawdę to nie jest sprzedaż ale polityka globalna, którą prowadzą wydawcy i autorzy zatroskani o los Polski, Europy i świata. Kolejni wreszcie usiłowali zrobić jakiś skandal, albo zwrócić na siebie uwagę poprzez epatowanie makabrą lub jakąś sensacją, względnie tajemnicą. Tych tajemnic było najwięcej. To jest, z mojego punktu widzenia, niepojęte. Tajemnice piwnic, tajemnice strychów, tajemnice studni, tajemnice sławojek na Kresach, czego tam nie było….Do tego jeszcze opisy makabry – tu kamienne serca ubeków topiących dzieci w kloakach, a tam upowcy obcinający nosy i uszy kobietom i dzieciom. Pomiędzy tymi dwoma segmentami, coś dla osób nastawionych romantycznie – najpiękniejsze kobiety międzywojnia, najpiękniejsze kobiety PRL, itp., itd…czekam na serię „Najbardziej zidiociali generałowie II RP”. Obiecuję, że kupię każdy tom. To jest bowiem moim zdaniem właściwy kierunek w jakim będzie rozwijał się ten trend. Serii – „Największe biusty dwudziestolecia” nikt nie kupi, ze względu na brak materiału ikonograficznego, a sam opis, nawet najbardziej ekspresyjny nie podniesie wskaźników, nie ma mowy. Konkurencja jest za duża.

W kuluarach, w tej, jakże nędznej w tym roku, kantynie, dało się dostrzec jeszcze jeden trend. Oto starsi panowie, wtajemniczali młodych pracowników naukowych w sekrety życia i działania funkcjonariuszy tajnych służb, mówiąc im o wyjątkowym wprost poziomie moralnym tychże funkcjonariuszy. W ogóle stojąc na stoisku, czy też chodząc wśród książek, człowiek miał wrażenie, że połowa przynajmniej odwiedzających ma zamiar zostać takimi właśnie funkcjonariuszami i przez ten fakt wzbić się na niedostępne zwykłym śmiertelnikom poziomy moralne. No, ale niech tam…każdy ma jakieś tam marzenia.

Do tego wszystkiego trzeba jeszcze dołożyć Hitlera, wciąż obecnego w przestrzeni publicystycznej.

Wśród wielu zdumień, jakie przeżyłem na tych targach było również jedno szczególne. Oto ludziom popularnym, utytułowanym i obecnym w mediach wydaje się, że mają realny wpływ na kształt rynku. To jest moim zdaniem niepojęte. Jak można – a jestem przekonany, że na przykład Sławomir Cenckiewicz uważa, że ma wpływ na różne segmenty rynkowe – w takie rzeczy wierzyć? Powoli, obserwując różne zjawiska, skłaniam się ku myśli takiej – talent, jeśli nawet istnieje, to nie ma żadnego znaczenia. Również dla mnie. Powód jest prosty – wszystko dzieje się poza nami, a my, biedne ludziki, mamy za mało siły, danych, chęci i wytrwałości, żeby wpływać na cokolwiek. Talent, jeśli istnieje, musi zostać zarżnięty w imię racji wyższych, to znaczy, zawalenia całego rynku, rzekomo potrzebnymi państwu i zarządzającym nim ludziom, treściami. I to dokładnie widać było na tych targach. Zamiast utalentowanych autorów, których należałoby prezentować, bo tak, mieliśmy tam aspirujących badaczy, zajmujących się historią poszczególnych warszawskich ulic. Trochę żartuję, a trochę nie – niebawem dojdziemy do tych sławojek – nie tylko na Kresach, ale też w Polsce centralnej. Prócz tego byli jeszcze ci odkrywcy różnych tajemnic i politykierzy. Targi miały tę zaletę, że nie było na nich Terlikowskiego, a Semka pojawił się tylko przez moment. Najbardziej żałosna była próba zainteresowania czytelników osobami, które mają tytuł profesora. W pewnym momencie konferansjer zawołał, że na takim to, a takim stoisku siedzi dwóch aż profesorów.

Rozdźwięk między ofertą, a oczekiwaniami czytelników był bardzo widoczny. Targi książki historycznej zaczynają przypominać Targi Wydawców Katolickich, gdzie sprzedaje się nieciekawe, napisane z fałszywym entuzjazmem książki religijne. Trend ten powoli opanowuje także imprezę jesienną. Obawiam się, że nic z tym nie da się zrobić, albowiem wydawcy i autorzy stymulowani przez media, są niewolnikami wypracowanych przez siebie i całkiem już nieważnych dla nowych czytelników formatów. Przekonanie zaś kogokolwiek do zmiany na pewno się nie uda, albowiem nikt tam nie wierzy w siłę talentu i w zapał do pracy.

Na targach odwiedził mnie pan Michał, który na stałe mieszka w Japonii. Jest autorem pięciu książek o cesarskiej flocie Japonii, choć nie ma jeszcze nawet trzydziestu lat. Robi doktorat na wydziale prawa. Pogadaliśmy chwilę, bardzo interesująco, i umówiliśmy się, że za którymś kolejnym pobytem pan Michał wygłosi wykład na naszej konferencji. Z rozmowy jednak naszej, co było dla mnie trochę dziwne, ze względu na dzielące nas lata, wypłynął wniosek jeden – dla ludzi takich jak on w Polsce nie ma miejsca. Facet jest pasjonatem, zna się na czymś i gotów jest o tym pisać i dyskutować. Nie ma mowy. Nie można, albowiem przestrzeń publiczna musi być zagospodarowana tematami i ludźmi, którzy aspirując do kontrolowania rzesz czytelników. Nawet jeśli naocznie przekonać się można, że z tej kontroli nic nie wyjdzie. Dwóch świrów bowiem, w tym jeden przebrany za żyda, paru gości z giełkotem i jeden sepleniący, a do tego sześciu wzmożonych emocjonalnie „prawdziwych katolików” może co najwyżej zorganizować jakieś zoo dla dziwadeł. No i żyć przekonaniem, że jak zostaną funkcjonariuszami to będą na wyższym poziomie moralnym. To ludzi nie interesuje. Widać było ten trend wyraźnie. Widać też było całą słabość tych biedaków aspirujących do dzielenia rynku między siebie.

Jeśli wziąć pod uwagę obecność na targach wydawców rosyjskich i białoruskich, na razie dość wątłą, domniemywać należy, że przy tej beznadziei, oni któregoś roku przyjadą z ofertą, od której ludziom wyjdą oczy na wierzch. Wszystko będzie po polsku, w dodatku napisane z sensem, ładnie wydane, a do tego tanie. Prócz tego będzie poczęstunek i śpiewy. I co wtedy zrobią nasi aspirujący wydawcy? Przyłączą się czy zaczną krzyczeć – zdrada!?

Proszę Państwa, dziś po południu umieszczę w sklepie komiks Sacco di Roma. Nie mam jeszcze całego nakładu, więc będzie tego tylko trochę. Tak jak zapowiedziałem, wszyscy, który wspomogli to przedsięwzięcie kwotą wyższą niż cena okładkowa – 60 zł, dostaną egzemplarz w prezencie, ale dopiero jak zjedzie tu cały nakład.

W czwartek z rana jadę na targi do Wrocławia, będę przez halą przed dwunastą, gdyby koledzy byli tak łaskawi i pomogli mi w rozładunku, będę wdzięczny.

  6 komentarzy do “Tajemnice sławojek na Kresach czyli jak zrobić sukces na rynku książki”

  1. Nikt nie jest prorokiem we własnym kraju; nie tylko pisarz ☺

  2. OTAKE Polskie…
    Przypomnialo mi sie, ze straznicy miejscy w epoce samurajow uzywali tradycyjnie piki najezonej kolcami do bezpiecznego obezwladniania niesfornych obywateli przez mozliwosc skrepowania odziezy i przygwozdzenie do ziemi – tak samo, jak halabardnicy w Europie, z tym, ze w Japonii piki i kolce byly drewniane, a u nas ostrza wykonywano z metalu. Doswiadczony straznik miejski prawdopodobnie potrafilby przy pomocy halabardy rozebrac gejsze z kimona i rozplesc jej wlosy. Narzedzie to stanowilo pierwowzor pilota do telewizora.
    Nie trzeba jechac do kraju kwitnacej wisni, zeby sie dowiedziec ciekawych rzeczy o Japonii. Wystarczy wybrac sie w jakis ladny dzien do Jeleniej Gory do ogrodu japonskiego. 

  3. Należałoby przypuszczać ,że  książki Radosława Sikory nie  powinny się sprzedawać bo nie  bredzą jak to szaleni husarze szarżowali na Szweda . Zamiast tego rozbierają sprawy na czynniki pierwsze i wyjaśniają wiele rzeczy krok po kroku . Tak naprawdę nie wiem jaka jest  sprzedaż książek Sikory ale  mniemam w momencie promocji jest  niezła ale potem ,no nie wiem . Jest jeszcze  gość opowiadający na you tube  historyjki związane z szermierką . Na jednym z filmików  przyznał jak jego żona  mu powiedziała ,że skoro on tak opowiada o tych szablach a nikogo to nie  interesuje to może  mógłby się podzielić wiedzą na  you tube  . Być może to rzeczywiście coś da . Zanim jednak zobaczyłem ten film to jednak oglądałem gościa z zaciekawieniem .Zresztą na pewno wielu z nas go widziało . Oto ten odcinek ;
    https://www.youtube.com/watch?v=qgIi1kaNIzU
    Tym bardziej go przytaczam ,że jest właśnie o książkach . Jak się ma popularność takich pozycji do rzeczywistości rynkowej ? Myślę ,że względnie  i to delikatnie  powiedziawszy . Sporo pozycji z wydawnictwa Bellona  jakoś nie  przypadło mi do gustu . Z jednego prostego powodu . Kiedy czytałem Radosława Sikorę ,to cokolwiek by to było ,miałem odczucie ,że  czytam fachowe opracowanie  a nie  jakieś potoczne  sądy o ważnych szczegółach . Całe szczęście  ,że  autor jest  inżynierem ,co daje nadzieję na  logicznie  i profesjonalnie  przebadanie  spraw . A mimo wszystko kształtowanie się sprzedaży i sytuacja  na rynku pozostają zagadkowe .
     

  4. >talent, jeśli nawet istnieje, to nie ma żadnego znaczenia…
    „Można bezkarnie posiadać spryt, talent, cnotę, mądrość, ale nigdy sławę, powodzenie, szczęście i przychylność.” to za Katarzyną II wg Kazimierza Waliszewskiego.
    Zręczność i talent to za mało, nieco szczęścia by się zdało
    Pokłon uspiechu czyli Cześć powodzeniu!
     

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.