lis 272022
 

Jeśli  ktoś uważa, że kwestia obecności na targach lub ich organizacji jest nie istotna, ten myli się niestety.  To jest sprawa najważniejsza, a ja od dekady starałem się wystawiać swoje książki na wszystkich imprezach targowych w kraju. Choć wierzcie mi, że nie opłacało się to w większości przypadków. Najlepsze były oczywiście Targi Książki Historycznej pod Zamkiem Królewskim, te, które jeszcze trwają. Drugie w kolejności były targi we Wrocławiu, a potem w zasadzie nic. Imprezy w Poznaniu, Gdyni, Katowicach Łodzi i Białymstoku dawały zysk symboliczny, w zasadzie ledwie zwracały się koszty. Podobnie było z imprezą na Stadionie Narodowym. Obiekcie całkowicie nie przystosowanym do organizacji takich targów. Byli tacy, którzy jeździli na targi do Gdańska, ale tam była już całkowita pustynia. Od dłuższego czasu organizowane są imprezy targowe, takie jak ta w Sopocie, gdzie dopuszcza się tylko określoną ilość wystawców, samych wtajemniczonych. Są to oczywiście wydawnictwa takie jak Czarne czy Znak oraz inne z tego kręgu. Nie można się tam tak po prostu zapisać. Myślę, że cała organizacja targów książki w Polsce zmierza w tym właśnie kierunku, a przekonał mnie o tym wczorajszy wpis Marii Ciszewskiej, która zdała krótką relację z tego, co dzieje się na targach po Zamkiem Królewskim. Każdy może sobie zajrzeć na jej blog i poczytać.

Kto jest organizatorem targów książki w Polsce? Napiszę o tym z grubsza, bo nie interesowało mnie to nigdy szczególnie, albowiem niczego od organizatorów nie oczekiwałem. Płaciłem za stoisko, przyjeżdżałem, sprzedawałem i wyjeżdżałem. Poznańskie targi organizuje Polskie Towarzystwo Wydawców Książek. Kiedy byłem tam ostatni raz wręczali nagrody sobie nawzajem. I to był mój ostatni raz na tych targach. Imprezę w Warszawie – tę, która trwa i imprezę w Katowicach organizuje Fundacja Historia i Kultura. Poza panem, który reprezentuje tę organizację na targach pod Zamkiem, nie udało mi się zauważyć nikogo, kto by występował w jej imieniu. Targi w Białymstoku organizuje Andrzej Kalinowski i nie wiem, jak one teraz funkcjonują po od czasów przed pandemią tam nie byłem. Fundacja Historia i Kultura organizuje także targi, które odbywały dawniej na stadionie, a także imprezę w Gdyni.

Jak wszyscy wiedzą, impreza pod zamkiem, w ciągu dekady zamieniła się w imprezę wydawnictw prawicowych. I była to jedyna taka impreza w kraju. Wszyscy tam dobrze prosperowaliśmy. Karmiliśmy się jednak przy tym pewnym złudzeniem, że jest to impreza otwarta. Otóż ona była otwarta trochę. Wydawcy prawicowi zaś byli – jak wszelkie prawicowe siły w Polsce – całkowicie zależni od woli organizatorów. Część z nich jednak była przy tym całkowicie pewna, że jest na odwrót. W tym roku okazało się, jak sprawy mają się naprawdę. I nie mam tu zamiaru współczuć tym wydawcom, którzy zostali z targów wyproszeni, albowiem nie zrozumieli oni jaka jest funkcja tej imprezy, a jakby tego było mało, uznali, że ich prosprity na tej imprezie zależy od deklaracji i demonstracji politycznych. Ja zaś, jako słabo zorientowany obserwator postronny, podejrzewam niektórych, że swoje demonstracje wpisali oni w politykę organizatorów, którym dzięki nim właśnie łatwiej było się pozbyć pewnych wystawców i pewnych treści.

Szczerze rozbawiło mnie rozdanie nagród Clio w tym roku. I wcale nie chodzi mi o nagrodę główną dla Konstantego Geberta. Najbardziej ucieszyła nie nagroda dla wydawnictwa Czarne, za książkę Był dwór. Nie ma dworu. Dziesiątki oficyn obecnych przez ostatnią dekadę na tych targach wystawiało tam książki o ziemiaństwie, reformie rolnej i temu podobnych sprawach, ale nie przypominam sobie, by któraś dostała nagrodę. Dziś otrzymuje ją Stasiuk, osobnik uprawiający jakieś dziwaczne histerie i mitomanie. Sprawa Konstantego Geberta zaś jest omawiana na twitterze pod hasłem – nie możemy obarczać dzieci za winy rodziców. Nie wiem czy ludzie, którzy tak piszą rozumieją jakiego rodzaju publicystyką parał się Konstanty Gebert. Mam wrażenie, że nie, a jeśli jednak rozumieją, to znaczy tyle, że wykonują w przestrzeni publicznej jakieś roboty zlecone. Ja zaś uważam, że w sferze komunikacji publicznej przede wszystkim powinniśmy obarczać dzieci winą rodziców. Im bardziej ci rodzice kształtowali publiczny dyskurs tym oskarżenia wobec dzieci powinny być cięższe. Do zamilczania włącznie. Jeśli tego nie będzie, to oni nas zamilczą.

Wróćmy do wydawnictw prawicowych. Ich właściciele i przedstawiciele dotknięci pewnym niezrozumiałym obłędem. Nazwałbym to brakiem zrozumienia dla organizacji. Tym ludziom się zdaje, że mogą sterować wiatrem, który zawsze będzie dął im w żagle. I z tego będą się brały zarobki. Tak nie będzie, czego dowodem jest obecnie trwający targ pod zamkiem. Nie ma też mowy, w przypadku wydawnictw prawicowych, o tym, żeby zorganizowały one jakieś swoje targi. Nawet jeśli do tego dojdzie natychmiast pojawią się tam ludzie zajmujący się demonstracjami politycznymi i kabaretowymi, którzy zdewastują sprzedaż. A będą przy tym święcie przekonani, że działają dla dobra sprzedaży, bo publicznie zdejmują gacie. To jest nie do zatrzymania i nie nadaje się do reformy. Pomijam już spory o to, kto zalicza się, a kto nie do uczciwych, prawicowych wydawców. Te bowiem pojawią się natychmiast. Drobiazg taki, jak publiczność z pieniędzmi, skłonna do ich wydawania, nie spędza snu z powiek prawicowych wydawców, albowiem wierzą oni, że sprzedaż i rozgłos mogą im zapewnić występy posła Brauna. Tymczasem należałoby zacząć od odizolowania tego pana od całego rynku książki. Wtedy jest szansa na jakąś poprawę, nie wcześniej.

Dla ludzi znających Warszawę, bardziej jasne niż dla mnie jest, że podziały demonstrowane publicznie, mam na myśli podziały polityczne i ideologiczne, są podziałami środowiskowymi. To znaczy ludzie, którzy dokonują tych demonstracji, zarówno z lewa, jak i prawa, w rzeczywistości wywodzą się z jednego środowiska. Tak się składa, że ja nie mam z nim nic wspólnego. I do tej pory – powtórzę – uczestniczyłem w targach na zasadzie czysto komercyjnej. Płaciłem za stoisko i wystawiałem książki. I nawet mi nie przeszkadzała obecność – bardzo nachalna – wszystkich patriotycznych telewizji, które się tam udzielały usiłując zarobić swoje pięć złotych na ruchu wokół książek. Zeszły rok pokazał jak fatalna jest ta droga. Wszyscy ci ludzie muszą zniknąć, albowiem obsiadają oni gałąź, która żywi wydawców, jak małpy bananowiec i oczekują, że to rachityczne drzewko, jakim jest rynek treści prawicowych, wyżywi przede wszystkim ich. Osobną sprawą jest obecność na tych imprezach formacji agenturalnych, które – o czym jestem przekonany – nie zostaną w targów usunięte. Będą tam prosperować w najlepsze, w imię porozumień środowiskowych. Tak więc pozostaje nam tylko jedno – iść własną drogą i nie oglądać się na nic. I nie można przy tym uczestniczyć w żadnych imprezach, które firmowane są jako festiwale prawicowe, katolickie czy podobne. To jest próba zebrania w jednym miejscu ludzi wzmożonych, zarobienia na nich, a następnie, po wykorzystaniu, kopnięcia w zadek. Widzimy to i nie będziemy w tym brać udziału. Na dziś to tyle. O wszystkich swoich planach będę informował czytelników na bieżąco.

  3 komentarze do “Targi pod zamkiem, albo – czy mam nosa”

  1. W skrajnym przypadku impreza i uczestnictwo służy inwentaryzacji.

    Dalem się tak kiedyś nabrać internetowemu wydawnictwu, kupując gadżet patriotyczny. Teraz jest głośno o moskiewskich powiązaniach tegoż.

  2. Byłam, sobie kupiłam Czarnyszewicza  '”Losy pasierbów”, i Łozińskiego o zwyczajach szlacheckich a osoba towarzysząca kupiła dwa komiksy w stoisku IPN. Ładnie wydane.

    Piękne kalendarze były z malarstwem Łempickiej, Wyspiańskiego … ale po 49 zł. Drogo .

    Nie było tłoku, dużo łudzi ale bez tłoku, po południu w niedzielę podpisywał książki autor książki pt 'Obłęd 44″

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.