sie 062022
 

Wczoraj polska publicystyka i tak zwane życie polityczne niczym ognista kula minęły kolejne granice absurdu i zbliżają się już do granic komunikacyjnej galaktyki, poza którymi nie będzie już żadnego zrozumienia. Będzie tylko głuchota, otępienie i powtarzanie w kółko tych samych fraz. Cóż takiego się stało zapytacie? Oto Jan Hartman nazwał Wildsteina żydowskim renegatem i zdrajcą sprawy polskich Żydów. Dzięki temu dowiedzieliśmy się, gdzie polscy Żydzi lokują swoje sympatie, co w sumie nas nie zdziwiło, ale numer z antysemityzmem Wildsteina to jednak zaskoczenie, albowiem wydawało się, że takie rzeczy nie przejdą. Zwłaszcza, że kiedyś identycznych wyzwisk wobec tej samej osoby używał Kazimierz Kutz i został bardzo szybko sprowadzony do parteru. Tymczasem Hartman nadaje bez przerwy, niczym J-23 w dawnych czasach. Ja zaś, ponieważ wznowiłem swoją wspomnieniową książkę postanowiłem – dla higieny psychicznej – oderwać się od obłąkania, w jakim tkwi opozycja kokietując swoich wyborców i przenieść się w czasy dawne, kiedy wierzyliśmy w fenomeny takie jak postęp techniczny i wyższa kultura. Nie wiem czy wiecie, ale Nienacki w jednym tomie przygód pana Samochodzika, zatytułowanym „Księga strachów” nadał swojej bohaterce – ciotce Zenobii, oficerowi komunistycznego kontrwywiadu, ten sam kryptonim jaki nosił agent, który wystawił ubekom Warszyca? To niesamowite, jak człowiek się przywiązuje do pewnych rzeczy. Mimo takich zagrywek wszyscy są do dziś przekonani, że popularność tej serii wzięła się z dobrego warsztatu autora i ciekawie skonstruowanych postaci. Ludzie naprawdę w to wierzą, albowiem uważają, że podejmują decyzje samodzielnie, a oferta, którą się im przedstawia to jest jakieś wolnościowe spektrum poglądów, przekonań i opinii, z którego można wybrać co się chce. Kiedy próbujemy ich przekonać, że o sukcesie publikacji decyduje dystrybucja przede wszystkim, promocja na drugim miejscu, następnie gotowość autora do spełniania żądań organizacji, która go wynajęła, a na końcu dopiero determinacja tegoż w kontynuowaniu pracy, talent zaś nie ma najmniejszego znaczenia, uśmiechają się głupio i machają rękami. To jest nie do uwierzenia. Gdyby było nikt nie próbowałby niczego pisać. A ludzie – żyjąc złudzeniem – ciągle próbują, bo im się zdaje, że jak będą dobrzy, ale tak naprawdę dobrzy, bez ściemy, to osiągną sukces. Na wielkim rynku, takim jak amerykański, być może. Na naszym, gdzie priorytetem jest utrzymanie popularności dwóch, trzech autorów, przez których przechodzi cała, sformatowana propaganda czynnych tu organizacji politycznych, takie rzeczy zdarzyć się nie mogą.

Zostawmy jednak Nienackiego i zajmijmy się Tytusem, Romkiem i A’tomkiem, a konkretniej przyczyną ich sukcesu najpierw, a potem przyczynami załamania się tej niezwykłej koniunktury. Myślę, że nie charakter naszych bohaterów i nie niezrównana kreska Papcia Chmiela były przyczyną triumfu, jaki seria święciła wśród dorastającej młodzieży, głównie płci męskiej. Władza i jej organy postawiły na ten produkt, albowiem promował on – w sposób naiwny, ale przekonujący – postęp techniczny. Ten zaś był jednym z bożków w latach siermięgi komunistycznej, szczególnie w dekadzie Gierka i tej wcześniejszej, kiedy to powstawały pierwsze księgi przygód Tytusa, Romka  A’tomka. Postęp techniczny i fascynacje z nim związane były przede wszystkim promowane wśród młodzieży, w latach, kiedy większość z nas była dziećmi. Ja nie miałem serca dla postępu i techniki w ogóle, a przez to nie mogłem zasłużyć na uznanie u niektórych nauczycieli i kolegów. Tytus, Romek i A’tomek byli jednak obznajomieni z techniką, a ich przygody, prawie natychmiast zaczęły ją promować. Już w księdze drugiej chłopcy zapisali się na kurs prawa jazdy, a towarzyszyła im przy tym żelazna kobyła Rozalia. W księdze trzeciej podbijali kosmos, co było oczywiste raczej, w związku z sukcesami radzieckich naukowców na tej niwie. Potem zaś latali w różne miejsca coraz bardziej niezwykłymi pojazdami. I nawet jak wkroczyli nieśmiało na obszar, określany często mianem „kultury”, to wyposażeni zostali w specjalny aparacik do przenoszenia się w przeszłość. Dał im go prof. T.Alent, jak można wnosić z nazwiska, również żydowski renegat i pewnie antysemita, zadający się w dodatku z małpami, jak równy z równym.

Promocja postępu technicznego była rzeczywistym napędem dla serii przygód Tytusa, Romka i A’tomka, a teraz trzeba zadać sobie pytanie – czy rozumiał to sam autor Papcio Chmiel? Mam wrażenie, że nie rozumiał, albowiem – mogę się mylić – tworzył te książeczki także z myślą o swoich dzieciach, z których jedno zostało inżynierem w USA, a drugie artystką. Tak więc cała seria rozpada się na dwie wyraźnie się różniące jakością części. Pierwsza – techniczna, która fascynowała wszystkich, nawet takich osłów, jak ja i druga, która była pretensjonalna i słaba. No, ale silnie aspirująca. Do tego dołożyć możemy kilka ksiąg przygód, które były po prostu absurdalne i nie sposób odkryć przyczyny dla jakiej zostały narysowane. Zostawmy je jednak. Początek i serii, jej sukces i popularność są związane z techniką i jej służbą dla ludzkości. Papcio ulegał oczywiście presji i okolicznościom i narysował księgę X, która jest poświęcona temu, jak to przemysł zabija przyrodę. Nikt w tamtych czasach nie wiedział jednak czym jest ruch ekologiczny i do czego zostanie wykorzystany. Podobnie było z zabytkami i ich ratowaniem. Były to jednak idee jednoznaczne i kojarzące się pozytywnie, a połączone z techniką, która zawsze towarzyszyła bohaterom w ich przygodach, silnie inspirowały dzieci. I to z nami zostało do dziś. Ponoć znów planują zrobić jakąś ekranizację Tytusa, Romka i A’tomka, mam nadzieję, że nie będzie to przewał jak poprzednio. Jestem jednak zaniepokojony, bo zamiast techniki widziałem w materiałach promocyjnych kulturę, konkretnie zaś tę dziwną, pokrzywioną dziewczynkę z księgi poświęconej malarstwu. Była to jedna z najbardziej beznadziejnych ksiąg, jakie kiedykolwiek się ukazały. No, ale ja nie dotrwałem nawet do ożenku Tytusa, więc może się okazać, że te malarskie przygody były jeszcze całkiem znośne.

Powyższe rozważania wskazują jednoznacznie na to, jak niewiele ma do przekazania autor, nawet bardzo sprawny warsztatowo, jeśli podporządkuje się systemowi. Jednocześnie wskazują one także, że bez owego podporządkowania się nie ma w zasadzie szans na dystrybucję swoich produktów. Twórcy muszą płynąć z prądem, ten zaś czasami ich porywa i prawie zawsze bywa niełaskawy. Tylko publiczności, jak zwykle wydaje się, że o czymś decyduje.

Całe szczęście, my tutaj nie mamy tych problemów i możemy spokojnie zajmować się swoimi sprawami. Nie zyskamy co prawda wielkiej popularności, ale też nie wpadniemy w pułapkę koniunkturalizmu. Mogę rzec śmiało, że odwróciliśmy trend, jaki dominował w przygodach Tytusa, Romka i A’tomka. Tam bowiem czytelnicy nie mający pojęcia o technice fascynowali się nią i wierzyli w jej sukces, a u nas ludzie, którzy naprawdę się na niej znają odkrywaj dla siebie inne zupełnie obszary fascynacji. I nie jest to – dzięki Bogu – malarstwo współczesne.

Dla przypomnienia – wznowiłem, jak chcą niektórzy – najlepszą swoją książkę

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/i-co-kiedys-bylo-fajniej/

Na koniec jak zwykle kilka słów o naszej akcji pomocowej. Bardzo dziękuję wszystkim, którzy ofiarnie i zdecydowanie odpowiedzieli ma mój apel. Wszystko miało wyglądać inaczej. Mieliśmy tu ściągnąć mamę Władysławy wraz z jej małą siostrą, załatwić jej pracę, a obie miały mieszkać w lokalu, który im udostępniono. Okazało się jednak, że mama jest naprawdę ciężko chora. Nie może się poruszać właściwie, będzie żyła z koncentratorem tlenu do końca swoich dni. Władzia nie wróci na Ukrainę do momentu, aż nie zjawi się tu jej tata. Lokal, który zajmowały do tej pory także jest już nieaktualną przeszłością. Stanęliśmy wobec wyzwań poważnych, jasne jest bowiem, że nie możemy ich zostawić. Mama leży teraz w szpitalu w Siedlcach, ale nie będzie miała gdzie wrócić po wypisaniu. Dziś jedziemy negocjować warunki zamieszkania w nowym lokalu. Musimy mieć pieniądze. Niestety nie możemy wziąć na utrzymanie całej rodziny, albowiem nasze wydatki są naprawdę duże, a utrzymujemy się wyłącznie ze sprzedaży książek. Dlatego właśnie bardzo proszę wszystkich, którzy maja taką możliwość, o pomoc.

Link do zrzutki jest tutaj:

 

https://zrzutka.pl/g6kscy

 

Jeśli ktoś chce pomóc, ale nie podoba mu się zrzutka, niech wpłaci pieniądze na konto Władysławy z dopiskiem, że to na wynajem mieszkania. Proszę nic nie wpłacać na moje konto, na które zbieraliśmy fundusze poprzednio.

 

Władysława Rakowska

98 1020 1055 0000 9902 0529 0566

 

 

Aha, w Grodzisku Mazowieckim, przy deptaku była do niedawna sławna szkoła nauczająca angielskiego – The Tree House – prowadzona przez naszych znajomych – Sarę i Patricka. Właśnie ją zamknęli i wyjeżdżają. Na budynku szkoły widzi taki banner podświetlany. Jest do wzięcia za niewielką sumę, ale trzeba po niego przyjechać i go sobie zdjąć. Jakby ktoś miał ochotę służę namiarami na właścicieli.

  8 komentarzy do “Technologia i kultura czyli fenomen Tytusa, Romka i A’Tomka”

  1. Papcio wkomponował się w nurt, nie robię z tego zarzutu, nie można nurtu zwolnić, jeśli się w niego nie wejdzie, chyba, że posiada się czarodziejską różdżkę lub czynne zastępy aniołów.

    Zarzut Mackiewicza, a może po prostu ocena, że wszystko za żelazną kurtyną było naznaczone komuną, trudny do obalenia, łatwy do udowodnienia, w niczym Papcia nie umniejsza.

    Ja bym element techniki (Młodego Technika? wychodzi to jeszcze?) uzupełnił pierwiastkiem fiction, w zasadzie science-fiction, przecież samą bazą serii jest cudowne, może genetyczne, uczłowieczenie małpy. Loty w kosmos, wannoloty i inne loty to przecież czysta komiksowa fantastyka. Okraszona prawie zawsze bardzo ważnym pierwiastkiem harcerstwa, z góry narzucającego pozytywny program przygód.

    Dawno niczego z Tytusa nie czytałem, do chyba najlepszych ksiąg zaliczają się przygody na Dzikim Zachodzie. Tam techniki jak na lekarstwo, ale w westernowym klimacie dyskretnie przekraczamy Żelazną Kurtynę, by wejść w świat zawodowego boksu  i w aromacie dobrych cygar marzyć o kopalni zegarków …

  2. Tak, IX księga jedna z najlepszych

  3. We wczesnych latach Papcio wyłącznie ulegał presji, sam mówił przecież w jakimś wywiadzie, że tematyka  większości ksiąg była narzucana przez władze : stąd xięga III – podbój kosmosu, xięga IV – promocja LWP, xięga V – podróż dookoła świata, przez zgniły zachód zakończona w marksistowskim raju – Kuba i obóz Artek oraz xięga VII – podróż przez nowoczesny i uprzemysłowiony PRL.  Dopiero w latach 80-tych propaganda trochę maleje – mamy xięgi z muzyką i malarstwem (słynne schody „do nikąd”, które niedawno pewien artysta wykorzystał jako pomysł na oficjalny pomnik).

    Ale sprawny autor, szczególnie jeśli posiada wyobraźnię, nawet podporządkowany systemowi może jednak dużo przekazać. Kiedy byliśmy dziećmi, na szczęście nie zwracaliśmy zbyt dużej uwagę na propagandę, która i tak była wszechobecna wszędzie tylko razem z Tytusem bawiliśmy się jego przygodami.

  4. No, ale w takim razie skoro było tyle wolno, to dlaczego powstała księga o mrówkach? To było kuriozum, jak po grzybach

  5. ” I nie jest to- dzięki Bogu- malarstwo współczesne. ” Ale malarstwo zawsze jest współczesne ! Czyli takie  , na które akurat ostrzymy. Nie był pan nigdy w Galerii del Accademia? Nie ślepił pan się na obrazy Tycjana, Giovaniegy Bellini, Tintoretta?  Nie zna pan geniuszu Jacka Malczewskiego? Znam takich, którzy mają jego obrazy mając na uwadze zysk na rynku międzynarodowym.  To frajerzy, którzy nie znają kolorów. Wie Pan dlaczego Ukraina walczy? Bo oni wiedzą jak smakuje zupa, drugie danie, kolory, cokolwiek, gdziekolwiek skierujemy wzrok. Nie ma malarstwa ? Nie ma życia !

  6. 1. Całkiem przypadkiem dzisiaj na Twitterze wypłynął link do tekstu na forum fanów Nienackiego
    Podobno „Księga Strachów” miała się rozgrywać w Bieszczadach i opowiadać o walce z pogrobowcami UPA, ha!
    https://znienacka.com.pl/index.php/forum/postid/13273/

    2. „Tytus malarzem” był ostatnią chyba księgą TRiA publikowaną przez nieodżałowany „Świat Młodych”. Wszystkie późniejsze księgi uważam za chałtury, sorry.

  7. Nie, no przecież napisałem, że Papcio na początku miał narzucaną tematykę – nie wiem jak to było w Świecie Młodych na samym początku (Chmielewski był tam etatowym pracownikiem), ale wydawnictwo harcerskie Horyzonty to przecież poststalinowska komuna (można wyobrazić sobie jacy ludzie tam pracowali: harcerze?) Ta marksistowska propaganda trochę zelżała właśnie w latach 80-tych : mamy xięgi XIV -edukacja Tytusa, XV Tytus geologiem, XVI Tytus dziennikarzem i XVII z XVIII czyli muzyka i malarstwo. Ale we wszystkich xięgach część pomysłów była brana jeszcze z pierwszych odcinków ze ŚM i rysowana od nowa z niewielkimi zmianami. Można sobie porównać.

    Historia z mrówkami to rzeczywiście trochę kuriozum, tematyką i klimatem nie pasująca do innych przygód Tytusa. Pierwsza wersja w ŚM – jeszcze w okresie „przedksiążeczkowym”. Narysowana od nowa dopiero w latach 90-tych i wydana 1994 roku jako xięga XXI.  Wtedy Tytusy miały już inny klimat i treść…

  8. jak ktoś chciał publikować, to miał narzucane, amen. Papcio Chmiel nauczył mnie myślenia antysystemowego od zobaczonego pierwszego obrazka …  kto pa3y na Tytusa i resztę i widzi tylko ucisk prlu, wadzy i zadaniowanie i tam dalej, to nie widzi.  u Papcia świat był normalny, bo był nienormalny, jak u lema, technologiczny, zaczarowany albo urojony (zależy co kto zażył) …  w każdej książeczce było ze dwa tuziny kopnięć we wadzę, ale to tylko my dzieci chyba potrafiłyśmy odczytać …  biedni dorośli … Papcio był geniuszem, tak jak wszyscy artyści używający ironii jako głównego dialektu mowy polskiej … za Wyspy Nonsensu powinien trafić do kanonu powiastek filozoficznych … ludzie się bili o ŚM, bo to była jedyna gazeta z trzeźwą oceną sytuacji na ostatniej stronie, a ostoją tej 3źwości była niesubordynowana małpa mówiąca po polsku, ostateczna kpina z wadzy ludowej, małpa, która też powinna mieć pomnik, jako najbardziej uczłowieczone stworzenie w państwie …  nigdy nie miałem złudzeń, że dla samej kasy mógłby rysować cokolwiek, gołe baby albo żbika z rysiem czy coś tam w relaksie, ale HJCH rysował mielolot, prasolot, głodnego duszka wcinającego „Kulturę” i mówiącego że „…dobra kultura, ale trochę ciężka..”, jak każda strawa duchowa w prlu, optycolę i pesycolę i milion wynalazków, którymi mógłby spokojnie obdzielać do woli … a profesor talent nie jest żydem tylko skandynawem, co widać po fryzurze, a jego brat jest kucharzem w muppet show …

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.