lip 152021
 

Na czym polega dramat tak zwanych polskich elit? Na tym, że siły znacznie od nich potężniejsze, tworzą rynek wymiany informacji, a ich upychają w jakichś nieważnych strukturach i hierarchiach. Była tu mowa wczoraj o konferencji otwockiej i podziale kanałów dystrybucji treści pomiędzy najbardziej zasłużonych towarzyszy. To miało sens z punktu widzenia władzy i jak dowiedliśmy wczoraj było częścią planu globalnego. To znaczy nie było szczególnie istotne po której stronie żelaznej kurtyny mieszka producent komunikatów kształtujących wyobraźnię i światopogląd studentów. Istotne, żeby robił swoje według wytycznych. Jeśli ktoś się nie podporządkowywał, tracił głos na wiele lat i nie było doprawdy ważne czy pracował w Krakowie czy Ostendzie. Cenzura bowiem istniała i tu i tam, ale była stosowana ze zróżnicowaną bardzo finezją. Tak właśnie – finezją, albowiem kontrola publikacji to narzędzie bardzo finezyjne.

Po odzyskaniu tak zwanej wolności wszystko się zmieniło, ale jednocześnie nie zmieniło się nic. Zasłużeni towarzysze, którzy podlegali finezyjnej cenzurze stali się nagle bohaterami wolności, a książki ich nadal były nośnikami treści obowiązujących. Tymczasem na zachodzie, jak nie wydawano Verlindena wcześniej, tak nie wydawano go też po upadku żelaznej kurtyny. I stan ten trwałby do dzisiaj, ale wszyscy funkcjonujemy w ramach jednego systemu- świata. Gdyby było inaczej nie wybuchałyby wojny, ani religijne, ani żadne inne. Niepostrzeżenie dla nikogo, poza wąską grupą osób, nieruchomości stały się zasobem, którym zaczęły spekulować banki i fundusze inwestycyjne. I nie może być mowy, żeby ktoś sobie założył jakąś tak księgarenkę, gdzieś w pasażu niewielkiego nawet miasta. Tam ma być siedziba banku, albo apartamentowiec, albo sklep sieciowy. Cały zaś handel treścią został przeniesiony do Internetu, który w międzyczasie wynaleźli uczeni radzieccy (nie poprawiać). Jakie efekty to wywołało? Otworzyła się przepaść. Oto zasłużeni towarzysze, ich dzieci i wnuki, pozostali z otrzymanymi jeszcze w czasach przedinternetowych przywilejami i budżetami, przeznaczonymi na kolportaż treści. Niestety nie mają publiczności. Pogłębienie i rozszerzenie rynku treści spowodowało, że publiczność odpłynęła jak powierzchniowe pokłady wody, kiedy pod ziemią, w pokładzie węgla, powstanie jakaś szczelina. No i oni stoją z tymi swoimi przywilejami i budżetami, wydają te książki, ale nikt tego nie chce. Jest jeszcze gorzej. W międzyczasie powstała cała, duża grupa naganiaczy, zwanych autorytetami publicystycznymi. Ludzie ci, próbują, w mojej ocenie, całkiem bezskutecznie wskazywać palcem kto jest emitentem treści istotnych, a kto plecie bzdury. Publiczność ma to w nosie. Ilość treści, na których, jak fundusze inwestycyjne na nieruchomościach, spekulują wielcy kolporterzy, jest przygniatająca, niesamowicie różnorodna i w zasadzie nie ma możliwości, by ktoś z pełną odpowiedzialnością i przekonaniem, wskazał tylko te właściwe. Z perspektywy tak zwanych polskich elit, to jest zmącenie wody, w celu wyłowienia całej populacji ryb ze stawu. W ocenie mojej jest to coś znacznie ciekawszego i bynajmniej nie groźnego. Giganci kolportujący swoją propagandę przez internet, muszą, bez tego kolportaż nie będzie skuteczny, stwarzać złudzenie powszechnego dostępu do kanałów dystrybucji. Oczywiście oni mają wszystkie możliwe fory, a cała sieciowa drobnica stwarza dla nich tło. No, ale ilu tam jest klientów. Nawet jeśli ktoś zagarnie pół promila i tak jest wygrany. Dlaczego więc nasza, krajowa czeredka nie pływa po tym akwenie? Nie może, albowiem przywileje i budżety są jak kamień u szyi, jeśli tylko wejdą do tej wody, zostaną pociągnięci na dno. Próbują się więc ratować w sposób, który tylko pogarsza ich sytuację, a kiedyś być może, będzie przyczyną jakichś większych tragedii, a na pewno powodem do szyderstw. Oto jadąc wczoraj samochodem, słuchałem radia. Akurat trafiłem na audycję, której gościem był były już rzecznik prasowy Bodnar. Ów Bodnar opowiadał o tym, jak wspaniałą inicjatywę wymyślił. Nosi ona nazwę Tour de Konstytucja. Nie zrozumiałem wszystkiego do końca, ale zdaje się chodzi o to, że Bodnar umawia się z kimś w jakimś mieście, jedzie tam – chyba rowerem – a potem na rynku rozdaje egzemplarze Konstytucji z podpisami sędziego Tulei, albo sędziego Żurka. Nie wiem co powiedzieć doprawdy. To tak, jakby ja, na przykład, w związku z promocją nowej książki – Kredyt i wojna tom II – przebrał się za templariusza, przykleił sobie brodę i chodził tak po mieście próbując sprzedawać egzemplarze z ręki. Ja wiem, że wielu ludzi uznałoby ten sposób za skuteczny, ale wierzcie mi, że nie o to chodzi w doskonaleniu metod sprzedaży. Rzecznik Bodnar twierdził, że ludzie całymi rodzinami przychodzą po te egzemplarze konstytucji i dziękują mu jeszcze wylewnie za to, że ich odwiedził. To jest właśnie próba nadążenia za rynkiem, przedsięwzięta bez zrozumienia czym ten rynek jest w rzeczywistości.

Żeby nie było, że czepiam się tylko tamtych, dostałem taki oto link wczoraj

https://twitter.com/RychoM/status/1414655744775888907?s=20

Pochodzi on z twittera Ryszarda Markowskiego, a dotyczy promocji książki niejakiego Wikło, noszącej tytuł Operacja Duda 2020. Sekrety kampanii. No cóż…To jest ta sama klasa zjawiska i nie można jej określić inaczej jak tylko słowem bezradność. Oczywiście, nikt tam tego nie postrzega w taki sposób – w końcu są budżety i przywileje, dla dzieci i wnuków zasłużonych towarzyszy. No, ale nie będzie publiczności, to jasne. Zamiast niej będzie Ryszard Markowski, któremu nie pozostało już nic poza promowaniem takich produkcji. I nie ma znaczenia, że cały wielki rynek pełen rekinów i dynamicznej sprzedaży kipi tuż obok. Władza ma swoje bajorko, swój brodzik, gdzie czuje się bezpieczna. Jak myślicie, czy ludzie gwarantujący im to bezpieczeństwo przeznaczą ich do jakichś poważnych zadań czy raczej nie niedzielny obiad, jak indyka z wiersza Jana Brzechwy? Trudno orzekać w tej chwili, kiedy w mediach pojawiła się informacja, że Bogna Janke została sekretarzem stanu w kancelarii prezydenta Dudy. Powinniśmy się właściwie cieszyć, na na pewno ja powinienem, w końcu pracowałem na ten sukces wiele lat, publikując codziennie teksty w salonie24. Oczywiście Bognie i jej zapleczu może się wydawać, że to dzięki ich zasługom i przymiotom przyrodzonym, nadszedł wreszcie ten awans. Otóż nie, bo ci, którzy zmącili wodę w stawie, zrobili to także po to, żeby nasze, tak zwane elity, odsunąć od kwestii istotnych. Niech się zajmą sekretami kampanii, tour de Konstytucją i sekretarzowaniem stanu pani Bogny. To jest właściwy obszar aktywności dla opisanej grupy. Poważni ludzie zajmą się zmianą paradygmatów moralnych i wszelkich innych poprzez kolportaż treści na otwartym, bardzo demokratycznym rynku, do którego każdy ma dostęp. Jak już te zmiany nastąpią, przedstawi się plik dokumentów do podpisu Bognie i prezydentowi, a oni wszystko zatwierdzą. Do tego bowiem służą.

Ja zaś, jadąc wczoraj tym samochodem przypomniałem sobie valsera, który puścił kiedyś taki film na swoim profilu, gdzie widać, jak ku uciesze grupy dzieciaków ze szwajcarskiego przedszkola, łamie ręką kamienie.

Myślę, że gdyby sprawy postawione były na nogach, a nie na głowie, to valser zostałby sekretarzem stanu w randze ministra, a Bogna Janke opowiadałaby dzieciom w przedszkolu o tym, jak ważne jest poprawne wysławianie się w języku polskim. No, ale jest jak jest. I jedyne co możemy zrobić to spróbować zapolować na jakieś niewielkie rekiny w tym olbrzymim, zmąconym oceanie, jakim jest internet.

  8 komentarzy do “Tour de Konstytucja vs Sekrety kampanii”

  1. Dzień dobry. No, ależ odkrycie zrobiłem czytając dzisiejszy Pański tekst! Panie Gabrielu – wszystkie treści są właściwe. Tylko funkcje mają inne. Jako dowód wystarczający przywołamy program telewizyjny naszej ulubionej epoki gierkowskiej. Otóż towarzysze z Moskwy nie po to robili te swoje mosfilmy, żeby je ktoś oglądał, ale po to, żeby się, jak szczerbaty na orzechy napalał na te nieliczne francuskie, włoskie czy amerykańskie, co latały późnymi wieczorami. Co one były warte – wiemy. To one miały zmieniać paradygmaty i te inne. I częściowo się udało, bo zabieg socjotechniczny był wystarczająco skuteczny na nieodpornego widza późnego PRL. A świadomość wykonawców ma doprawdy drugorzędne znaczenie. Ważne, ze dostaną honoraria za swoje fuszki i to im obetrze różne łzy. Nawet Pan jest w tym systemie potrzebny, jako dowód rzeczowy na to że jest wolność i każdy może, nawet jeśli błądzi. I tak mało kto go przeczyta, niech więc sobie żyje. Co innego, gdyby tak liczba czytelników nagle wzrosła. Ja bym, wzorem Rycerzy Zakonnych jakiś tajny podkop już kopał…

  2. Nie czuję się mistrzem w kopaniu podkopów

  3. Swoją drogą, pewność siebie emitentów istotnych komunikatów znacznie wzrosła w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Jeszcze w latach 60-70-tych ubiegłego wieku bardzo starali się uzyskać akceptację społeczną dla finansowania rozwoju technik jądrowych i kosmicznych, robotyki czy biomedycyny obiecując wszystkim obywatelom tanią/bezpłatną energię (fuzja jądrowa), uwolnienie od pracy fizycznej (roboty), masową turystykę kosmiczną i długie, zdrowe życie (… być może nawet nieśmiertelność). Teraz dowiadujemy się, że energia będzie coraz więcej kosztować, robotyka zmusi wielkie rzesze ludzi do życia z zasiłków (dochodu gwarantowanego), turystyka kosmiczna będzie dostępna tylko dla bogaczy, podobnie zresztą jak długie zdrowe życie (załamanie powszechnych systemów ochrony zdrowia). No i że jest nas stanowczo za dużo i koniecznie trzeba coś z tym zrobić. No i co? No i nic. Wszyscy to przyjmują do wiadomości ze spokojem. W końcu ratowanie Ziemi przed zagładą wymaga poświęceń.

  4. Drogi Coryllusie, nawet najdłuższa kadencja się kiedyś kończy i, mając czterdzieści kilka lat, trzeba pomyśleć: „co dalej?”. Dla mnie jasno widać, że swoje po prezydenckie losy PPD wiąże z jakąś znaczącą funkcją w ONZ. Szczerski już tam jedzie. Jeszce kilka udziałów w różnych sesjach, kilka przemówień, trochę zakulisowych negocjacji, kilka tajemniczych shake hand ów, dziwnych przyjaciół i się spełni. A pani Bogna, jej mąż (oboje) złożyli publiczne deklaracje o odejściu z PR w związku czekającymi ich obowiązkami w służbie publicznej. Widać najęli się na wioślarzy do tonącej łodzi. W końcu 5 lat niezłych zarobków i strzępów „wadzy” to bonusy nie do pogardzenia. Trudno zgadnąć.

  5. Trzyletnie przywództwo (rotacyjne) Prezydentem Zarządu Wspólnoty Rzeczypospolitej, Białorusi, Ukrainy, Łotwy, Estonii – powinno być o wiele bardziej atrakcyjne.

    Myślę, że może PAD być premierem a może też być Prezydentem RP w systemie prezydenckim.

  6. W przeciwieństwie do Pana/Pani propozycji ONZ istnieje.

  7. I co z tego, że istnieje.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.