sty 132019
 

Jadę 11 lutego do Krakowa, żeby wziąć udział w panelu, który poświęcony jest sytuacji Kościoła w Irlandii. Wznowię na tę okoliczność nawet „Irlandzki majdan” tyle, że w miękkiej oprawie i w ilości 100 egz. jedynie, ale muszę go tam mieć. Żeby się jakoś przygotować obejrzałem wczoraj film z roku 1996 zatytułowany „Michael Collins”. Film ten jest mocno zakłamany i narracja prowadzona jest tak, żeby dorosły człowiek nie mógł jej znieść. To znaczy mamy dwóch zaprzyjaźnionych panów zakochanych w jednej kobiecie i inne takie rzewne historie, ale Michael Collins jest przedstawiony jak trzeba. Ja, jak pamiętacie, po przeczytaniu jednej książki o Powstaniu Wielkanocnym, zorientowałem się od razu, że Michael Collins to prawdziwy i niezależny mąż stanu, a Eamon de Valera to labilna emocjonalnie świnia z poważnymi deficytami intelektualnymi. I tej wersji będę się trzymał do końca. Trochę się tym filmem rozczarowałem, bo nie było w nim ani jednego wątku związanego z Kościołem, poza sceną, kiedy służący do mszy de Valera odciska w wosku świeci klucz do celi, podkradając go wcześniej staremu księdzu. To jest scena całkowicie fikcyjna, bo on potem tę świecę wysyła z więzienia do Collinsa, żeby ten podrobił klucz i uwolnił go z więzienia w Lincoln. Matko jedyna – z brytyjskiego więzienia w Lincoln!? Drzwi od celi wychodzą wprost na ulicę, ale klucz się łamie, bo Collins zrobił go ze zbyt miękkiej stali, całe szczęście, że de Valera ma drugi i sam się uwalnia, od środka. Podobnych rzeczy jest w tym filmie więcej. Nie to jest jednak ważne. To jest pierwszy w całej historii film o wielkim polityku, praktyku działań terrorystycznych, strategu i człowieku – Michaelu Collinsie, na którego pogrzebie zjawiło się pół miliona ludzi. Pierwszy w dziejach. Wyobrażacie sobie? Irlandia, wolny kraj, w którym żyją wolni i przywiązani do tej wolności ludzie, nie pozwala sobie przez ponad 70 lat na wyprodukowanie filmu o takiej postaci?! Dlaczego? Bo to nie jest kraj wolnych ludzi tylko zaślepionych baranów. Tak bym to delikatnie ujął. Kraj wpędzanych w prowokację tłumów, które nie rozumieją niczego z otaczającej ich rzeczywistości. Żeby zaś łatwiej mogli tę rzeczywistość przełknąć wymyśla się im a to św. Patryka bez krzyża, a to koniczynkę, a to muzykę produkowaną w amerykańskich studiach. A w roku 1996 wymyślono im prawie całkowicie fikcyjny film o Collinsie, który mógł powstać dopiero w 30 lat po śmierci Eamona de Valera, który pięć razy był prezydentem Irlandii i cztery razy premierem, albo na odwrót. Historia Eamona de Valera, to jest historia małego Stalina, który nie miał co prawda takich wielkich możliwości, ale miał to samo poparcie. Inaczej ująć tego nie potrafię. Eamon de Valera kazał zamordować Collinsa, wykorzystując przy tym jego naiwność i zaufanie, jakim tamten go darzył. To jest niezwykłe i zaraz spędzę tu cały ranek na opisywaniu tego fenomenu, bo jestem autentycznie wstrząśnięty. Nie mogę jednak opisywać wszystkiego ze szczegółami, skupię się więc na kwestii najważniejszej – o co poszło? Oto Collins, człowiek, który stworzył IRA i likwidował wszystkich po kolei agentów brytyjskich w Dublinie, a także wykosił całą ekipę tajniaków, którą Churchill przysłał do tego miasta, żeby zrobiła porządek, zostaje przed Eamona de Valerę wrobiony w polityczną misję, jaką jest podpisanie rozejmu z tymże Churchillem. Co sobie w ten sposób załatwia de Valera i czego nie rozumie Collins? A właściwie rozumie, bo nie chce jechać do Londynu, ale Eamon tłumaczy mu, że tak będzie najlepiej, a do tego przedstawia tę kwestię w kategoriach politycznych łatwych do zaakceptowania przez zawodowego konspiratora i psychologicznie wiarygodnych. Po wizycie w Londynie Collins jest na przegranej pozycji, albowiem on w ogóle nie był stroną w negocjacjach, czego nie zrozumiał, a co doskonale zrozumiał de Valera, który spędził wiele czasu w USA i porozumiewał się z tamtejszymi finansistami. Negocjacje toczyły się nie pomiędzy Irlandią, a Churchillem, ale pomiędzy amerykańskim przemysłem stalowym, a Koroną Brytyjską. Collins był w tych negocjacjach jedynie listkiem figowym, albo lepiej, trójlistną, zieloną koniczynką, zasłaniającą cały ten srom. Brytyjczycy powiedzieli, że nie zgodzą się na żadną republikę. Może być państwo irlandzkie, ale republika nie. Nie chcieli się też zgodzić na wyjście z Ulsteru. Collins, który miał za sobą dwa lata strzelania i organizowania zamachów zgodził się na te warunki, albowiem jego obecność w Londynie pozbawiała go najważniejszego atutu – anonimowości. Został rozpoznawalnym politykiem, wysokim oficerem, który gadał z samym Churchillem, ale stracił aurę bojownika o wolność. Zyskał ją za to de Valera i to na niezwykle dogodnych warunkach, bo nie musiał wcale się ukrywać, nie musiał konspirować, wystarczyło, że wysłał swoich zwolenników na pewną śmierć w walce z regularną armią irlandzką, którą dowodził Collins. Potem zaś pokazał się na kilku wiecach. Kogo reprezentował de Valera? Ludzi, którzy mieli zamiar przejąć władzę w USA. Tak przypuszczam. A do utrzymania tej władzy potrzebne im były irlandzkie rodziny, które można łatwo przewieźć do Stanów i tam zakwaterować w jakichś familokach, a następnie zapędzić do roboty z najniższe stawki. Tymi zaś, którzy brali udział w organizowaniu zamachów posłużyć się w podobnych akcjach, tyle, że nie mających wymowy politycznej, a gangsterską. I stymulowaniem tego właśnie ruchu, zajmował się przez pół wieku swojego urzędowania Eamon de Valera. Na pytanie – jakie siły i czyją władzę reprezentowały w USA gangi irlandzkie, czyją włoskie, a czyją żydowskie, musicie sobie odpowiedzieć sami. Utrzymanie częściowej przynajmniej, brytyjskiej dominacji nad Irlandią i wydzielenie Ulsteru, gwarantowało, że kraj będzie cały czas wrzał i nigdy się nie uspokoi. To zaś z kolei gwarantowało stały dopływ taniego robotnika mówiącego po angielsku do kluczowych sektorów amerykańskiej gospodarki. Po podpisaniu traktatu konieczne było jeszcze złożenie ofiary na tym pogańskim i heretyckim jednocześnie ołtarzu. I tą ofiarą stał się Collins. W filmie tego nie ma i nikt o tym nie mówi, ale po śmierci Collinsa, de Valera grzecznie podpisał wszystko co było trzeba, Ulster został brytyjski i zapanował pokój. W trzydzieści lat po śmierci Collinsa, de Valera powiedział publicznie, że ludzie docenią dzieło Michaela, ale kosztem jego – Eamona de Valera. To jest doprawdy wzruszająca postawa, nawet w filmie to zacytowali. Normalnie jakbym słyszał Piłsudskiego opowiadającego o tym, że nad Zułowem w dniu jego urodzin przeleciał duch Napoleona i spojrzał mu w oczy. Mu – czyli małemu Ziukowi.

De Valera dokonał najbardziej ewidentnego aktu politycznej zdrady i zdemaskował przy tym siebie oraz cały mechanizm polityki irlandzkiej, który został następnie przykryty muzyką, tańcem, adopcjami biednych, katolickich dzieci do USA i przeniewierstwami księży oraz zakonnic, no i w ogóle Kościoła. I tak to trwa do dziś. Opisałem to wszystko w zapomnianej nieco książeczce „Irlandzki majdan”. Dziś jednak chciałbym napisać o czymś innym – o tradycji politycznej zdrady, która musi być czymś maskowana. Polityczna zdrada jest wpisana w mechanizm działania organizacji konspiracyjnych, bo te są zawsze sterowane z zewnątrz i to nie przez jedną siłę. Ich misja bowiem, tak jak misja Collinsa i de Valery dotyczy zagospodarowania jakiegoś terenu. Zagospodarowania w sensie nie politycznym bynajmniej, ale tym drugim. Chodzi mi o nadanie pędu, mocy, kontekstów oraz celu egzystencji milionów ludzi, którzy będą musieli robić i mówić to, co wyrosła rzekomo z ich własnego łona, organizacja podsunie im do wierzenia i do obróbki. To szalenie ważne, żeby ów mechanizm zrozumieć. I ja to mam wrażenie dość dobrze opisałem w II tomie Baśni socjalistycznej, ale widzę, że mało kto ów fakt zauważył. Rozumiem więc, że trzeba pisać bardziej wprost. No, ale wtedy treść książki staje się agitacją. Spróbujmy więc teraz. Jest w tym drugim tomie cały rozdział poświęcony Jakubowi Natansonowi, wybitnemu chemikowi. Nie jest to właściwie rozdział, ale tekst pośmiertnej laudacji napisany przez dość znaczącego człowieka. Autorem jest bowiem Wincenty Niewiadomski, ojciec Eligiusza. I to niby wszyscy wiedzą, że rodzina Niewiadomskich i rodzina Natansonów to jedno, ci pierwsi byli na utrzymaniu tych drugich, ale potem Eligiusz zobaczył, jak straszne są przeniewierstwa Żydów i masonów no i dokonał tego straszliwego dla jednych, a wielkiego dla innych, czynu. Bardzo proszę bosona, żeby nie podskakiwał teraz z radości i nie udawał, że oto odkrył świetny temat, który będzie eksploatował przez następne trzy miesiące. Nie pisz o tym na razie boson, taka prośba.

No więc nie jest tak, że Eligiusz Niewiadomski cokolwiek zobaczył, bo Eligiusz Niewiadomski, by przez cały czas przyspawany na stałe do solidnego bardzo budżetu niewiadomego pochodzenia, który pozwalał mu na swobodne podróżowanie po Europie i pisanie dysertacji na temat różnych aspektów sztuki, a także na przygotowywanie monumentalnego dzieła o tej sztuce w języku polskim. Ja wiem, że kiedy w Polsce ktoś coś gada na Żydów, a jeszcze jest do tego radykałem, to ma z miejsca całkowite zaufanie ludzi, stojących poniżej pewnego poziomu dochodów i pewnego poziomu percepcji. I nawet jeśli będzie miał na czole napisany wyraz „prowokator” niczego to dla tych ludzi nie zmieni, albowiem kanapowy i kuchenny antysemityzm jest ulubionym sportem Polaków, podobnie jak ulubionym sportem Irlandczyków była wiara w wolność i republikę. W to, że ów antysemityzm można łatwo wykorzystać przeciwko nim, żaden Polak nie uwierzy, albowiem dawno, dawno temu, w czasach pana Eligiusza właśnie ktoś wynalazł taką formułę – tylko przez antysemityzm można uwiarygodnić prawdziwego polskiego patriotę. I teraz popatrzcie. Macie tego Niewiadomskiego, człowieka bezradnego wobec nieswoich pieniędzy i macie Jakuba Natansona, który utrzymywał jego ojca, matkę, siostrę i jego samego. Tenże Jakub Natanson jest wynalazcą czerwonego barwnika – fuksyny – lub, jak chcą niektórzy przygotował tylko grunt pod jej produkcję, nie jest to ważne. Pana Eligiusza zaś opisuje się jako szlachetnego, ale sfiksowanego dziwaka. Wiecie co on robił, tak dla przykładu? Jak został dyrektorem departamentu w Ministerstwie Kultury, które istniało przez dwa bodajże lata niepodległości, kazał wszystkim sekretarkom i biurwom pisać dokumenty czerwonym atramentem. Zamawiał tego atramentu ogromne ilości, a te biedne dziewczyny musiały się potem męczyć z maczkiem zapisanymi dokumentami w kolorze blednącego różu. Taki, prawda, panie dziejku, fiksant, nic dziwnego, że tego Narutowicza zamordował. Napisałem Wam to wprost niemal, ale nikt chyba tego Socjalizmu nie przeczytał tak naprawdę. I jak zwykle wszystko muszę wskazywać palcem. Dlaczego tak łatwo przeskoczyłem z Irlandii do Polski? Albowiem wybory roku 1922 W Polsce są tym, czym negocjacje Collinsa w sprawie Ulsteru i statusu państwa irlandzkiego, a De Valera zachowuje się dokładnie tak samo, jak Piłsudski. Irlandczycy poparli traktat w referendum, a prawica w Polsce wygrała wybory w roku 1922. I to nic, że prawica ta finansowana była przez Kronenberga, ludzie nic o tym nie wiedzieli, głosowali bowiem tak, jak uważali za stosowne. PPS przegrała jedyne wolne wybory w II RP i tu też miała wybuchnąć wojna domowa, o czym świadczą wypadki krakowskie roku 1924, a także wszystko to co działo się po zamachu na Narutowicza. Miała, ale nie wybuchła. Ktoś cofnął decyzję. Kto dokładnie był wyrazicielem tej decyzji, kto pierwszy powiedział – nie zabijajcie Hallera? Powiem Wam – Ignacy Daszyński. O tym dlaczego tak się stało przeczytamy w III tomie Baśni „Socjalizm i śmierć”. Bo jak się domyślacie, towarzysz Ignacy nie poleciał z tym rozkazem do Ziuka wiedziony sympatią dla generała, ale dlatego, że dostał takie polecenie.

Co jest istotne? Mechanizm politycznej zdrady jest wpisany w każdą konspirację, a im więcej osobistych więzi łączy liderów przyszłych stronnictw, tym gorzej, bo łatwiej ich wygrywać przeciwko sobie. Collins łatwo dogadał się z Churchillem, bo obaj rozumieli cel strategiczny, nawet naród poparł Collinsa w referendum, ale dla prawdziwej republiki, naród to mierzwa i breja. De Valera i jego ludzie okrzyknęli Collinsa zdrajcą, albowiem cel strategiczny ludzi, którzy wystawili de Valerę był inny. Pęknięcie pojawiło się tam, gdzie były emocje – długa współpraca, przyjaźń, wspólne doświadczenia. To ważne, wielokrotnie obserwowane i dające do myślenia politykom chcącym przetrwać. I zapewne tym ludziom, którzy moderują za pomocą pieniędzy, mediów i emocji politykę na dużych obszarach globu. To co powiedział Piłsudski – w czasach kryzysu strzeżcie się agentów – nie jest do końca prawdą. Właściwa formuła brzmi – w czasach kryzysu strzeżcie się siebie nawzajem. Ktoś powie, że to unieważnia każdą konspirację. Taką, która nie ma w sobie pierwiastka transcendentnego z całą pewnością, dlatego ani w PPS nie było ani jednego księdza. Kościoła nie ma też w tym filmie o Collinsie, nie było go też z całą pewnością w całej tej konspiracji, bo gdyby był, nie doszłoby do rozłamu w organizacji, a de Valera nie uznałby siebie za demiurga, który wpływa na losy świata, podobnie jak zrobił to Piłsudski.

Na dziś to tyle. Muszę zacząć pisać nową książkę o nowym świętym. Postanowiłem wbudować sobie magazyn.

Zapraszam na stronę www.prawygornyrog.pl

  17 komentarzy do “Tradycja zdrady politycznej i jej usprawiedliwienia”

  1. tak jak mawiają Amerykanie bajdełej wtrącę pewne przemyślenie nieirlandzkie. kończę właśnie II tom socjalistyczny i mam taką refleksję. Zabójca Potockiego pisał swoje pamiętniki językiem literacko wyprzedzającym o eony wypociny Mroza, Bondy, czy innego Twardocha. Czysto, gramatycznie, składnie, logicznie. Nie pisarz. Mam więc pytanie. Kurde co się stało?

  2. ale naprawdę nie można znaleźć utalentowanego i jednocześnie sprzedajnego sukinsyna, tylko same niedouczone półprodukty? To chyba dobrze jednak.

  3. To nie tak. Ich obecność to wyraz pogardy dla nas wszystkich. Nic więcej.

  4. Michał Collins miał przykład od Szalonego Konia, by nie odwiedzać stolicy przeciwników, ponieważ można zwątpić w swoje zwycięstwo. Ale nie uczył się widać historii…

  5. Boze…

    … co za genialny,  swiateczny wpis  !!!   No i jak tu Pana nie chwalic, Panie Gabrielu, kiedy czytam takie wpisy, a szczegolnie takie  TRESCI  jak w ostatnim akapicie – to normalnie bym Pana ozlocila… gdybym tylko mogla  !!!

    Dzisiejszy wpis wyrywa z butow  !!!

    Bog zaplac  za wszystko, Panie Gabrielu,

  6. Pogardy? Ja naiwnie myślałem, że nadmuchać cienkiego lulka jest po prostu łatwiej/ taniej niż takiego, który coś tam potrafi. Podobno pogardą operują ludzie, ktorzy źle myślą o sobie. A ja uważałem ich za ucielesnione samozadowolenie. No tak, zapomniałem, że on niszczy swe narzędzia.

  7. Oni niczym nie operują, to nimi się operuje

  8. Objaśnienia do chronologicznych ilustracji:

    – Program wizyty de Valery w Filadelfii obejmuje przejazd kawalkady samochodów do Independence Hall, przemówienie powitalne burmistrza, przemówienie de Valery, składanie wieńców przy pomnikach Waszyngtona i komandora Barry oraz na grobie Franklina, bankiet w hotelu Bellevue-Stratford. Następnego dnia wieczorem przewidziana jest uliczna parada i masowe zgromadzenie w Metropolitan Opera House.

    – Przedruk z satyrycznego angielskiego Puncha w prasie amerykańskie pokazuje Wilsona jako flirciarza, którego Sinn Fein wzywa w swe ramiona, a on twierdzi, że za dużo nie obiecywał i może być co najwyżej bratem

    – Fotografia matki de Valery, która jako żona Charlesa E. Wheelwrighta mieszka w Rochester, NY.

    – De Valera w stroju kanclerza Narodowego Uniwersytetu w Dublinie

    – Żona de Valery przysporzyła mu kłopotu rodząc bliźniaki. Wg de Valery będą wychowane jako antyugodowcy.

    – Jedno z ostatnich zdjęć Michaela Collinsa. Na pogrzebie Arthura Griffitha idzie obok generała Mulcahy.

  9. Mój kolega spędził trochę czasu w Irlandii, po powrocie do Polski, stwierdził że Islandczyków już nie ma, ponieważ tam mężczyźni czytają gazety w stylu „Pani domu” czy „Życie na gorąco”, czytając wpis pana Gabriela na jego własnym blogu, widzę że mój kolega nie koloryzował.

  10. Trzy razy wpisywalem słowo Irlandczyków, a i tak poprawiło mi na Islandczyków, autokorekta w telefonie potrafi być nieznośna.

  11. Trzy razy wpisywalem słowo Irlandczyków, a i tak poprawiło mi na Islandczyków, autokorekta w telefonie potrafi być nieznośna.

    No przecież pański kolega stwierdził naocznie, że Irlandczyków już nie ma, więc w atokerekta w telefonie wie co robi  🙂

  12. Na historię warto patrzeć rozglądając się wokół. Irlandzki dramaturg St. John Greer Ervine, świadek powstania wielkanocnego, ładnie podsumowuje trzy największe powstania irlandzkie. Pierwsze padło, bo nie miało liderów wartych swych zwolenników; drugie – ponieważ zwolennicy nie byli warci swych liderów. W tym trzecim liderzy i zwolennicy byli siebie warci duchem i poświęceniem, ale nie mieli za sobą ludzi. Może i na polskie powstania warto spojrzeć według tych trzech kategorii.

    Autor pisze o nienawiści ludzi do Sinn Fein i o wściekłości jaką budziła wśród dublińczyków bojowa hrabina Markiewicz/Marckievitz, która wydawałoby się zasłużyła na szacunek za pomoc jakiej udzieliła w czasie wielkiego strajku 1911. Nie wiem na ile opinia tego autora oddaje rzeczywisty nastrój Dublina, ale odnotowałem jego świetne dramaturgiczne wyczucie, gdy wzrusza się losem konia, którego postrzelili powstańcy (a ten wielokrotnie próbuje powstać), natomiast w przypadku postrzelonego człowieka, który wrzeszczał „Nie żyję! Nie żyję!”, uznał, że było to najgorsza imitacja śmierci, jaką kiedykolwiek widział.

    No i super są plotki, które chodziły wówczas po Dublinie: że na wieść o powstaniu papież popełnił samobójstwo, że zabił się katolicki arcybiskup Dublina Walsh, a oranżyści maszerują na Dublin, by wspomóc Sinn Fein. W tym wszystkim najbardziej racjonalna wydawała się hotelowa kelnerka, która gorąco przepraszała, że nie ma mleka, a przecież nie można pić herbaty bez mleka.

  13. „Hrabina” Markiewicz nie była taką znowu pozytywną postacią. Podczas powstania wielkanocnego zastrzeliła z zimną krwią Bogu ducha winnego bezbronnego policjanta, który akurat jej się nawinął. W późniejszych latach była entuzjastką rosyjskich bolszewików. Jej mężem był polski malarz, ziemianin spod Kijowa, Kazimierz Dunin-Markiewicz, który najprawdopodobniej sam sobie przypisał tytuł hrabiego.

    W 1916 roku większość Irlandczyków była lojalna wobec Korony. Dopiero represje naprodukowały całą masę świeżej daty republikanów,

  14. Wygląda na to, że ten Kazimierz nie miał rodziców, ale urodził się w dwóch różnych miejscach, chociaż tego samego dnia, taki był zdolny.

    Z De Valerą, czy jak on się tam nazywał jest podobnie – brak informacji o jego ojcu. Z wyglądu jest podobny do sowieckiego politruka.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.