Są pewne stałe znamiona upadku, one są czasami opisywane jako znamiona triumfu, albo jaskółki jakiejś nowej wolności, ale to złudzenie. Uniwersytet w Polsce należy do rzędu świeckich świętości i mało kto zdaje sobie sprawę z tego do jakich patologii tam dochodzi. Jeden z komentatorów wrzucił tu wczoraj link do listu, opisującego działalność gangów w PAN i jej najbliższym otoczeniu, gangów które drenują budżety dokładnie tak, jak wszystkie mafie świata. Nie będę opisywał szczegółów sami możecie przeczytać co się odbywa w Polskiej Akademii Nauk i w instytucjach pokrewnych. Ponieważ ludzie związani z nauką notorycznie grzeszą pychą, a do tego mają dużą autonomię, nie ma właściwie siły, by ich jakoś powściągnąć. Właściwie trzeba by było prowadzać tych schwytanych na złodziejstwie ulicami miast w żółtych czapkach hańby na głowie. Innego wyjścia nie widzę. Instytucje naukowe, w tym uczelnie stały się maszynką do przepuszczania unijnych pieniędzy na projekty coraz bardziej idiotyczne i coraz bardziej fikcyjne. I od rozpoznania różnych uczelnianych fikcji powinniśmy zacząć naszą opowieść. Jasne jest, że uniwersytet i instytucje, którymi obrósł, nie mają żadnej rzeczywistej niezależności. Ona jest pewną figurą i potrzebna jest właściwie w jednym tylko momencie – kiedy wkracza prokurator. Uczelnie służą właściwie do dwóch rzeczy, sprawują kontrolę nad ludźmi utalentowanymi, którym nie dają żadnej szansy na rozwój, bo nikomu ten rozwój nie jest potrzebny i są zapleczem werbunkowym dla służb. Innych funkcji współczesny uniwersytet nie posiada. Można się oczywiście łudzić, ale po co. Oszustwo to zostało zdemaskowane w zacytowanym tu wczoraj liście dotyczącym co prawda PAN, ale myślę, że podobna sytuacja ma miejsce we wszystkich placówkach naukowych. Jeśli ktoś się łudzi, że patologia ta zostanie zwalczona ten myli się niestety, albowiem taka sytuacja to syndrom upadku kraju. Być może ostateczny, a być może jeszcze nie. Szacownym profesorom złodziejom nie da się wyjaśnić, że źle czynią, bo oni mają już takie ego, że gdyby na nie wleźli i spadli nie została by z nich mokra plama. Utwierdzają ich w tym poczuciu wyższości zagraniczni koledzy oraz instytucje dzielące pieniądze. Patologii uczelnianej i naukowej zwalczyć nie można bo ona jest wpisana w politykę Unii, która w dawnych czasach nazywana była po prostu polityką mocarstw. Polska, mogę się oczywiście mylić, nie ma żadnej oferty dla poważnych naukowców, nie ma jej chyba nawet dla historyków sztuki i archeologów pradziejowych. No więc po jaką cholerę utrzymuje się te wszystkie placówki? Czyim zapleczem one są?
Młodzi pracownicy naukowi mogą się jeszcze łudzić, że ich misja polega na kształceniu dzieci i młodzieży. No, ale te stare pryki, co stoją przy największym korycie już chyba nie mają takich projekcji? Prawda mili państwo w czarnych beretach na bakier? Nikt już się nie łudzi, że ma jakąś oświeceniową misję, że musi kształcić adeptów i dzieciom w główkach rozjaśniać, bo niby po co? Przy tym wszystkim zaskakujące jest to, jak bogata jest oferta różnych paranaukowych rozrywek w szkołach. A to robotyka, a to jakieś pokazy chemiczne, a to prezentacja kości dinozaurów i innych ciekawostek. To nie jest bynajmniej część procesu uaktywniania dzieci, które potem zaciekawione tymi pokazami rozpoczną studia i zrobią kariery naukowe. Nie ma czegoś takiego jak kariera naukowa w Polsce, to co bierzemy za ową karierę jest wynikiem jakichś zakulisowych kompromisów związanych z jumą publicznych pieniędzy. Pokazy w szkołach zaś to ostatnia deska ratunku. Dzieciom one nie są wcale potrzebne, one mają przekonać tych młodych ludzi, którzy wpakowali się w pułapkę o nazwie „studia doktoranckie”, że są jeszcze do czegoś potrzebni. A przecież wcale nie są. Dawniej, kiedy „państwo ludowe” rzeczywiście potrzebowało specjalistów z różnych dziedzin nikt nie popularyzował wiedzy w szkołach, bo szkoła z istoty do tego służyła. Wypełniała swoje zadania gorzej lub lepiej, ale wypełniała. Młodzi pracownicy naukowi nie mieli zaś czasu jeździć po festynach szkolnych, by prezentować różne sztuki. Zamiast nich do szkół zaglądali często muzycy i iluzjoniści.
Nie wiem czy wszyscy zdają sobie z tego sprawę, ale w dawnych, dawnych czasach, ludzie nauki, potrzebni byli także Kościołowi. Dziś to już przeszłość. I nie ma się co łudzić, że jest inaczej, bo mnóstwo księży robi doktoraty. Niech robią. Nie ma to znaczenia. Piszę teraz pierwszą część cyklu „Kredyt i wojna”, która układa się zupełnie inaczej niż to myślałem na początku. Nie sądziłem na przykład, że przyjdzie mi wspomnieć o Piotrze Abelardzie. A przyszło. I to w kontekście dość ciekawym. Oto Piotr Abelard, kiedy mieszkał sobie w St. Denis, pogodzony (prawie) ze światem, ni z tego ni z owego zaczął majdrować przy postaci patrona opactwa, który był jednocześnie patronem Francji. Troszkę szydził ponoć, że ojcowie i bracia nie rozumieją iż postać, którą biorą za patrona królestwa była w rzeczywistości kimś innym i żyła dużo, dużo później. W książkach piszą o tym z intencją całkiem fałszywej, że niby Abelard chciał dociec prawdy, ale źli mnisi oskarżyli go o zdradę stanu, król zaś wtrącił do więzienia. No, ale mafie, którym służył, w końcu jakoś go z tego więzienia wyciągnęły. To jest kolejna informacja potwierdzająca ulubioną naszą hipotezę, że świat nowoczesny istniał zawsze. I zawsze wszyscy wszystko rozumieli. Jak ktoś zaczyna podważać autentyczność patrona Francji to znaczy, że szykuje grunt pod wysuwanie roszczeń terytorialnych przez obcych. Szlus, koniec, innego sensu to nie ma, a najbardziej nie ma to sensu naukowego. No, ale Piotr Abelard jest ulubionym patronem wszystkich egzaltowanych doktorantów nauk humanistycznych, którzy mają jakieś hormonalne kłopoty i tego także zmienić się nie da.
Po latach powróciłem do prozy Waltera Scotta i znalazłem w jego powieści „Ivanhoe” ciekawą informację. Oto jeden z bohaterów Izaak z Yorku, przymuszony przez złych normańskich baronów do finansowania rebelii króla Jana, miast pozostać na wyspie, kiedy przybywa na nią król Ryszard, dobry i szlachetny, decyduje się wraz z córką opuścić Anglię. Gdzie się udaje? Do Grenady rzecz jasna. A co tam się dzieje w tej Grenadzie w roku pańskim 1194? Właściwie nic, rozkwitają nauki i sztuka. Co z polityką spytacie. Leży, cały prawie półwysep na nowo zajęty przez chrześcijan. Arabskie królestwa podzielone na kawałki i zadłużone po uszy, ale nauka i sztuki rozkwitają. Nie wiemy co to znaczy, pewnie doktoranci w szkołach jakieś pogadanki organizowali. A co ze starymi naukowcami, z wypróbowaną kadrą? Część przeniosła się do nowo otwartej placówki w Oksfordzie, jeszcze za czasów króla Henryka II, a reszta czeka na rozwój wypadków i pewnie też wyjedzie. Po co w takim razie wybiera się tam bankier Izaak z Yorku? Jak to po co? Robić inwentaryzację masy upadłościowej. To oczywiste przecież. No i nie może do końca porozumieć się z królem Ryszardem. Nie jest on już tak dobry dla Żydów, jak jego ojciec Henryk. Wkrótce jednak i to się zmieni.
Kiedy inwentaryzacja masy upadłościowej doszła do szczęśliwego końca, kiedy większość poważnych naukowców opuściła półwysep Iberyjski i przeniosła się do starej wesołej Anglii, w Grenadzie zostali już tylko ci, którzy mieli jakieś interesy w Afryce. No, potem oni też wyjechali i można było zlikwidować projekt nazywany czasem „Mauretańską Hiszpanią”. Oczywiście, że upraszczam, oczywiście, że szydzę, ale kiedy myślę o tym Oksfordzie, o tych dawnych królach, co to ich już tylko w filmach akcji pokazują, zawsze przypomina mi się profesor Kołakowski i pani Wolińska oraz jej mąż Brus. Ludzie, którzy przybyli tu, żeby zinwentaryzować masę upadłościową, a następnie wyjechali do Oksfordu. Uważacie, że to porównanie nie jest dość dokładne? A które jest?
Zapraszam na stronę www.coryllus.pl oraz do sklepu Foto Mag przy stacji metra Stokłosy w Warszawie. Przypominam też, że 9 kwietnia w Gdańsku odbędzie się mój wieczór autorski, początek o 18.00, miejsce – biblioteka w budynku Manhattan. 23 maja planowane jest spotkanie w Częstochowie, wystąpimy ja i Tomek i będziemy gadać o komiksach, ale także trochę o polityce, bo organizatorzy obawiają się, że jak będzie o samych komiksach to ludzie nie przyjdą. No, nie wiem. Mnie się wydaje, że może by przyszli. A wy? Jak myślicie? Na 6 i 7 czerwca zaplanowaliśmy spotkania w Szwajcarii, w zamku w Rapperswilu i w Genewie. Okropnie się boję tej podróży, bo ja wiecie nie podróżuję, a muszę tam jechać samochodem, żeby zawieźć książki.
Na koniec jeszcze raz dołączam nagranie z wieczoru autorskiego w Dęblinie
No i nasze trailery.
Zapraszam na stronę www.coryllus.pl i do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy
A ponieważ masa upadłościowa się trochę zregenerowała, to przysyłają tu Andrew Michtę.
Otóż i to….
Szambo w PANie jak na Czerskiej 😉
Jest sposób na zrobienie porządku. Odciąć od dotacji z budżetu 😉
A ja niestety muszę się z Panem nie zgodzić. Tak jak Pan mówił że studenci nie są starym profesorom potrzebni a ja się upieram że są, tak samo teraz upieram się że młodzi doktoranci są potrzebni do tego samego.
Otóż bez studentów i doktorantów nie ma zajęć, bez zajęć nie ma etatów, a etaty są potrzebne bo gdzieś muszą ci starzy profesorowie zasiadać żeby móc te fundusze drenażować.
I dlatego właśnie się „obniża poziom nauczania” drastycznie teraz, dlatego się robi różne dni otwarte i inne pokazy, żeby jak najwięcej młodzieży przyciągnąć na uniwersytety, żeby etaty utrzymać.
A doktoranci jeszcze mają drugą rolę, przecież najstarsi z profesorów w końcu umierają, a interes musi się kręcić, a żeby się kręcił potrzeba ludzi na stanowiskach. Więc spośród tych mas doktorantów się wybiera tych których można zamienić w trybiki w tym systemie. A całą resztę, czy to nienadających się czy przejawiających zbytnią chęć do samodzielnego myślenia się zostawia z niczym i kończą w jakichś magazynach nosząc pudła i palety.
A jak już piszę to dodam jeszcze, że niektóre te instytuty na niektórych uniwersytetach są już całkowicie albo prawie całkowicie przejęte przez masonerie, jest to uważam ciekawe zagadnienie, dlaczego akurat te a nie inne instytuty i co ci „starsi sympatyczni panowie w fartuszkach zajmujący się filantropią, w sumie niegroźni” chcą osiągnąć poprzez kontrole tych szczególnych kierunków w nauce
Specjalnie dla Coryllusa pomierzyłem polskich naukowców!
Oto najciekawsze; wyniki gdzie: miara naukowca = ilość cytowań/ilości publikacji
Nasz „boson” – 14,91
Stary szef PANu, Michał Kleiber – 9,66
Nowy szef PANu, Jerzy Duszyński – 4,62
Autor petycji, Cezary Wójcik – 2,75
Ministra Nauki – Lena Kolarska-Bobińska – 1
Dane z programu http://academic.research.microsoft.com/
© miara naukowca – Henry 😉
To sprawdź jeszcze takich: Jacek Dobaczewski, Leszek Dobaczewski (już nie żyje), Witold Nazarewicz
Doktoranci są oczywiście potrzebni w określonym przypadku. Jeśli pani/pan dr hab. potrzebuje do tytułu profesorskiego doktoranta, to rozgląda się za takim bardziej przydatnym. I pilnuje aby doktorat powstał o niczym. Np. o popularyzacji nauki poprzez czasopisma popularno-naukowe ( sic!). Natomiast doktorant musi mieć inne zalety, typu dyspozycyjność i usłużność. Ale i to nie wystarcza. Proszono paru naukowców o przyjęcie na studia doktoranckie kogoś bardzo zdolnego. Niestety to, że proszący byli dyspozycyjni i usłużni nie wystarczyło. Kandydat na doktoranta był podszyty duchem buntu i poczucia własnej wartości. Co zaraz zostało wyczute i na nic prośby. Inny człowiek może być kompletnie tępy, przynajmniej naukowo, ale tak przydatny w wyręczaniu otoczenia, ze profesor napisze za niego doktorat i załatwi z komisją aby nie gnębić biedaka pytaniami.;)
spójrzcie na tytuły doktoratów ludzi z PSL – u to dopiero jest kabaret.
Po to podałem link aby nie robić za pośrednika 😉
Niedawno tu wspomniałem o odwracaniu znaczeń na przykładzie słowa IKONA. Autorka jakiejś ksiażki i rozmawiajaca z nią redaktorka na wyścigi tłumaczyły, że IKONA to symbol zmiany, nowości itp. Teraz na salon24 widzę, że bestseller też ma nowe znaczenie. Nie to co się best sprzedaje, ale to co koniecznie trzeba kupującemu wcisnąć.
Sama prawda. W Polsce jest 40 tys. doktorantów. Doktorant jest potrzebny bo: potrzebne są godziny dydaktyczne, bo do awansu zawodowego potrzebni są wypromowani doktorzy. Nikt się nikim nie przejmuje. Doktoranci na wyższych latach są tego świadomi a „młodzi” myślą, że będą „robić naukę”. Na studenta natomiast jest łapanka. Jak nie ma studentów to nie ma Uniwersytetów. Stąd pokazywanie kości dinozaurów i inne pierdoły. JUMA
Nazarewicz – 1-1,5 (nie chce mi się dokładnie dzielić)
J.Dobaczewski <1,
L.Dobaczewski – 0,5
Jeśli dobrze wybrałem – bo czasem jest po kilka nazwisk . Wybierałem maksy.
Młody, niezorientowany ma pomysł i pisze o krajowego granta na badania naukowe.
Dostaje ocenę, że jako kierownik projektu nie ma wystarczająego dorobku naukowego (publikacje), ma małe doświadczenie i tu – uwaga – nie rokuje nadziei na poprawne zrealizowanie założeń.
Stara się, więc publikuje tu i tam, bierze do granta bardziej doświadczonego kolegę na konsultanta i ocena granta trochę lepsza, ale wytykają mu, że z kolei zespól nie ma doświadczenia.
Wtedy ktoś dobrotliwie tłumaczy mu, ze musi mieć jednego, a lepiej dwóch pancerników, czyli profesorów, którzy będą konsultantami lub realizatorami części projektu i ocena kolejnej wersji granta idzie wyraźnie w górę.
Jeśli w tym momencie nie dostanie sie ze swoim grantem w strefę finansowania to po ptokach, bo zapewne atut nowości projektu w międzyczasie diabli wzięli i ktoś zrobił coś podobnego w Indiach, Chinach, czy Iranie.
Naukowcy to mają wbrew powszechnej opini niskie IQ, jeżeli najlepsze pomysły publikują, by w USA mogli je wdrożyć do sprzedaży 😉
Kiedy pieniądze są do zajumania to wszystkie sposobyi są dozwolone. Po śmierci KBN (Komitet Badań Naukowych) przez dłuzszą chwilę trwało bezkrólewie, aż powołono nowe ciała do wspierania projektów badawczych. Pierwszy konkurs cieszył się dużym wzięciem, bo wiadomo, że bez pieniądza nie będzie nowych badań i publikacji. Kiedy ogłoszono wyniki to nastąpiła mała konsternacja, a mianowicie pieniądze dostały uczelnie i PAN, a żaden z instytutów badawczych (dawnie resortowe).
Czy całe naczalstwo tych instytutów nie miało pojęcia o tym, że nie bedzie ani gronia na ich projekty i dlatego pchało swoich pracowników do składania wniosków na granty?
http://mieszczanintorunski.blog.onet.pl/2011/09/03/banialuki-by-andrew-michta/
Nie ma się czym podniecać, bo źródło jest wyjątkowo marne – mało co wie.
Z drugiej strony, publikacje obecnie służą do tego, by się z nich rozliczać przed urzędnikami – jest to normą w prawie całym świecie. W szczególności 99% publikacji jest praktycznie bez wartości. Dotyczy to również tych, które są cytowane przez 40 kolegów z całego świata (oczywiście, z wzajemnością). Są to raczej bublikacje.
Naprawdę ważne osiągnięcia nie są publikowane, bo jest z nich jakaś korzyść (por. Ulam).
gdzies w polsce, pewna bardzo zdolna i ambitna pani z doktoratem powolana / zatrudniona zostala do prowadzenia zajec z 'wydawania’ (czy jakos tak) ksiazek…
polecilem jej texty coryllusa…
zwiewala jak diabel od swieconej wody…
wiecej piany panowie!
Licea tak uczą (a właściwie tak nie uczą), że asystenci na wyższych uczelniach nie wiedzą, co robić ze studentami I roku, którzy nie mają podstawowej wiedzy umożliwiającej realizację programu I roku studiów.
Wymyślono więc programy dostosowawcze realizowane przez „zasłużonych” pracowników uczelni dotowane przez UE. Ponieważ „zasłużonym” nie chce się wysilać, bo mają bardziej intratne „pola wysiłku”, narybek zaś (z 30% maturą i adekwatnym IQ) wychodzi z założenia, że jakoś to be więc wszystko byłoby git, gdyby nie konieczność wykazania UE odpowiedniej efektywności przeznaczonych pieniędzy na tenże proceder. I tu klops, bo wiadomo, co obiektywny sprawdzian pokaże. Trzeba więc coś wymyślić i wymyślono…….wcześniejsze dostarczenie sprawdzanym tematów pytań i odpowiedzi. Jedyne, co w tym może być niepewne, to dostarczenie tematów pytań, bo mogłoby być to zbyt męczące.
A jakie IQ mają mieć, jeśli ministrami mogli zostać od szkolnictwa wyższego Barbara Kudrycka a od kultury i dziedzictwa narodowego Bogdan Zdrojewski – spawacz po technikum kolejowym !!!!!!!!!!!!!
Poza tematem, ale warto wiedzieć. Od 20 marca zostały zmienione zasady fixingu złota. Shanghaj będzie brał udział i ogólnie 20 banków zamiast 4. Czyli yuan na serio whodzi do gry jako alternatywa dla dolara.
Jak w dużej części przeżarta i zdegenerowana jest tzw. ,,polska nauka” zasygnalizował już Pan artykułem ,,Uniwersytet dla idiotów” 3 lutego br. w nawiązaniu do reportażu śledczego pani Magdy Wadowskiej z Radia Kraków, pt. Pożarte czy skradzione: co się stało z dokumentami fundacyjnymi UJ?; http://www.radiokrakow.pl/audycje/reportaz-w-radiu-krakow/pozarte-czy-skradzone-tajemnica-krakowskiego-skarbu/
Układ zamknięty i dowód, że nie tytuł zdobi człowieka i nie człowiek zdobi tytuł.
W Polsce jest za dużo Szkół Wyższych. Dlatego jest marny poziom tak profesorów jak i studentów.
następny ,,rodzynek” to minister Sławomir Nowak, z zawodu.. piekarz.
Do powstającego z inicjatywy Chin Azjatyckiego Banku Inwestycji Infrastrukturalnych (AIIB) dołączy 28 marca, jeśli wyrażą na to zgodę pozostali członkowie,Szwajcara.
Dołączyć do banku chcą również Wielka Brytania, Francja, Niemcy oraz Włochy. Decyzje te krytykowały Stany Zjednoczone Ameryki. W przyszłym tygodniu decyzję ma podjąć Australia.
O !
To złożona gra. Ciekawe.
Ktoś tam mówił że idealizujemy czasy II RP, no jednak piekarz nie zostałby posłem, czy spawacz kolejowy, czy któryś tam z nich co z wykształcenia jest tapicerem. No dziś wystarczy przed wyborami bieganie z plakatami i wiadrem kleju. No tak to wygląda że obecnie rządzi ten co pierwszy chwycił kufajkę.
tymczasem w internecie
http://niebezpiecznik.pl/post/scenariusz-filmu-slugi-boze-wykradziony-i-ujawniony-a-wraz-z-nim-stawki-i-numery-telefonow-polskich-aktorow/
Jest to najlepsze dostępne niezależne źródło!
Ale prawda w oczy kłuje 😉
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.