Jak wszyscy już wiedzą wydaliśmy „Pamiętniki czasów moich” Juliana Ursyna Niemcewicza, a ja postanowiłem w związku z pewnym ich fragmentem przypomnieć swoje stare opowiadanie, które napisałem w roku 2011 i które weszło do pierwszego tomu Baśni i zostało nawet opatrzone ilustracją. Wielokrotnie miałem ochotę powrócić do postaci tu występujących, ale nigdy się to nie udało w należyty sposób, to znaczy nigdy nie dowiedziałem się jakiego rodzaju destylaty przesyłał Żydom do Amsterdamu książę Marcin Radziwiłł z Czarnawczyc. W pamiętnikach Niemcewicza jest on i cała związana z nim afera upamiętniony fragmentem dość istotnym. Oto matka Niemcewicza, kiedy był on jeszcze dzieckiem zobaczyła z okien rodzinnego dworu, jak wszyscy Żydzi z okolicy pędzą swoimi dwukółkami i konno wprost do Czarnawczyc, albowiem jeden z największych magnatów w kraju postanowił przejść na judaizm.
Tak się ponadto złożyło, że wziąłem do sklepu książkę o innym bohaterze tego opowiadania – księciu Hieronimie Florianie Radziwille. O tę właśnie
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/hieronim-florian-radziwill-ofiara-czarnej-legendy/
Przypomniałem sobie też, że był on autorem jednego z najbardziej wdzięcznych, trafnych i pełnych znaczeń opisów swoich współbraci w szlachectwie, którzy jednakowoż nie dorównywali mu majątkiem. Nazwał ich mianowicie tymi oto słowy – gnojstwy pachnące kolegstwo. Nie wiem jak Was, ale mnie to urzekło i sparaliżowało jednocześnie. Postanowiłem więc, że dobiorę jeszcze kilka egzemplarzy dzieła, które skreślone zostało jego ręką i stanowi cenny dokument epoki
Jaki by bowiem nie był ów książę – dobry czy zły, musimy przyznać, że rozmachu człowiekowi nie brakowało.
No, a teraz już obiecane opowiadanie
Obłąkany książę
Zajazd przygotowano bardzo starannie wiedząc, że książę krajczy został o nim uprzedzony i pół dnia już pakuje dobro wszelkie na wozy, by umknąć gdzie oczy poniosą unikając sprawiedliwości. Wpierw więc otoczono park dworski i zablokowano wszelkie drogi wyjazdowe. Książę chorąży polecił, by stanęli tam najlepsi z jego dworskich kozaków. Kiedy wykonano rozkaz i już wiadomo było, że żywa noga się z Czarnawczyc nie wydostanie książę chorąży rozkazał by czeladź i strzelcy ruszyli wprost na dwór i wywlekli stamtąd jego brata żywego i w miarę możności bez uszczerbku na zdrowiu. Takie bowiem było familijne postanowienie i taka ugoda z królem. Księciu krajczemu włos z głowy spaść nie może. Trzeba go pochwycić, zamknąć w odosobnieniu, a jeśliby przy tym opór stawiał „zasznurować”. W tym odosobnieniu miał książę przebywać do czasu całkowitego oprzytomnienia lub do śmierci, to zależy co najpierw ześle na niego dobry Pan Bóg.
Kiedy służba księcia Hieronima zbliżała się do dworskich wrót, pan i główny mieszkaniec Czaranwczyc nie czekał, aż po niego przyjdą, wypadł przed drzwi samotny, w koszuli rozchełstanej na piersi, ze zmierzwionym czubem i w poplamionych hajdawerach, w ręku miał krócicę i już od progu zaczął odgrażać się, że pierwszego który się zbliży na miejscu trupem położy. Nie po to jednak jego brat Hieronim Florian utrzymywał w tym czasie sześć tysięcy najlepiej ćwiczonego wojska w całym kraju, żeby mógł tych żołnierzy straszyć pistoletem jeden starzejący się pijaczyna, któremu zdarzyło się zwariować, a niechby się i nazywał Radziwiłł. Strzelcy nic sobie nie robiąc z gróźb księcia Marcina, krajczego litewskiego, pochwycili go i ryczącego straszliwie ponieśli tuż przed siedzący na koniu majestat jego brata księcia chorążego Hieronima Floriana Radziwiłła.
Książę Hieronim, który był uosobieniem statyki i rzymskiego piękna, a przynajmniej za takiego się uważał siedział na swojej kobyle spokojnie i patrzył, jak ta chora latorośl radziwiłłowska wije się i krzyczy ściśnięta mocarnymi dłońmi jego ludzi. Nie było w nim jednak litości, miał wyegzekwować postanowienie, które ich najstarszy brat, senior rodu, a prawdę po dzisiejszemu rzekłszy – cappo di tutti cappi – na całą Litwę i obrzeża hetman Michał Kazimierz „Rybeńku” Radziwiłł wynegocjował z królem. Postanowienia te dotyczyły księcia krajczego właśnie, który rzucony teraz przed konia na trawę całkowicie zmienił taktykę i miast grozić, straszyć krócicą i pluć, począł błagać, prosić i modlić się do Najświętszej Panienki, co było tym dziwniejsze, że od jakiegoś już czasu przebywał w towarzystwie samych tylko Żydów i uważał judaizm za jedyną prawdziwą religię.
Książę Hieronim skinął dłonią i kozak usiadł księciu Marcinowi na piersi, a inny przytrzymał mu nogi, by jaśnie oświecony nie wierzgał w czasie odczytywania postanowień. Te zaś były już w ręku Hieronima Floriana, który z wielką uwagą zabrał się do czytania dokumentu. Trwało to długo, albowiem wyszczególnione tam były wszelkie przewiny i horrenda, których dopuszczał się ostatnimi czasy książę krajczy, a było tego naprawdę sporo. Czas mitrężono także z tego powodu, że książę Hieronim jąkał się okropnie, czego nikt nigdy nie śmiał mu wytknąć z obawy o życie. Tak więc pojękujący z upokorzenia krajczy litewski leżał na ziemi przyduszony przez kozaków chorążego litewskiego i słuchał wraz z nimi i nie rozumiejącymi ni w ząb po polsku strzelcami, których rekrutował książę wśród kurlandzkich Niemców, co też familia dla niego przygotowała i dlaczego musi on opuścić swój dwór w Czarnawczycach.
Wymienionymi w liście horrendami można było obdzielić pewnie kilkunastu ludzi, których następnie dałoby się z całym spokojem skazać na śmierć przez ścięcie lub powieszenie. Książę krajczy jednak miał żyć, ale miał żyć w odosobnieniu, by nie czynić już szkód i nie przynosić wstydu dobremu imieniu rodziny. Po odczytaniu postanowień księcia Marcina zasznurowano, po czym książę Hieronim rozkazał, by otwarto dwór i dokładnie przeszukano wszystkie pomieszczenia. Przede wszystkim zaś uwolnić kazał jaśnie oświecony żonę księcia krajczego Martę z domu Trembicką, która wraz z trzema małoletnimi synami zamknięta była w osobnym pokoju. Pomieszczenia tego nie opuszczała już od lat albowiem książę Marcin uważał, że ma ona wrodzone predyspozycje do zdrady małżeńskiej. Była więc wraz z dziećmi pilnowana przez cały czas. Pod oknami jej pokoju ustawiano warty, które nigdy nie opuszczały swoich posterunków. Warunki w jakich żyła księżna Marta było wprost upiorne, w pokojach nikt nigdy nie sprzątał, nie było tam żadnych urządzeń do podstawowej higieny, panował straszny smród, a młodzi Radziwiłłowie, dzieci na granicy obłędu, byli wiecznie głodni i gryzieni przez wszy. Widok był straszliwy i wstrząsnął nawet księciem Hieronimem, który prowadząc życie żołnierskie przywykł do widoku okropności. Kiedy księżna wyprowadzona została na powietrze jej małżonek, do tej pory straszący ją śmiercią i wygadujący na jej temat rozmaite głupstwa, rzucił się do poszarpanej i nędznej sukni swej połowicy i jął błagać o litość, przysięgał, że się poprawi i o zamykaniu w osobnych pokojach nie będzie już mowy. Prosił, by księżna wstawiła się za nim u brata, by ubłagała go o wstrzymanie realizacji tych okropnych rodzinnych postanowień. Na szczęście księżna Marta nie dała się uprosić, kozacy bez ceregieli oderwali łkającego księcia od jej nóg i wrzucili go jak worek do powozu. Hajduk na koźle zaciął konie i pojazd ruszył w kierunku zamku w Białej, stałej rezydencji księcia Hieronima Radziwiłła, który stać się miał doczesnym więzieniem dla jego oszalałego brata.
W tym czasie trwało dalsze przeszukiwanie dworu. Książę Hieronim zaczął je od drugiej w hierarchii ważności rzeczy – od uwolnienia dziewcząt z haremu. Był bowiem w Czarnawczycach harem prawdziwy, złożony z kupionych i porwanych dziewcząt, które służyły księciu krajczemu do rozrywek i życie ich upływało w dostatku i spokoju. Jeśli oczywiście krajczy litewski zadowolony był z usług. Kiedy było inaczej rzecz mogła skończyć się w przerębli lub na gałęzi jednego z licznych w okolicy drzew. Marcin Radziwiłł krajczy litewski był bowiem człowiekiem bezkompromisowym i władczym, lubił poza tym, by to czego żądał było zawsze najwyższej jakości.
Dziewczęta, które dobrze się spisywały nagradzał książę prezentami i pieniędzmi. I od tego właśnie, od odebrania tym znudzonym lafiryndom złota i biżuterii rozpoczął dalszą część swojej misji Hieronim Florian. Było trochę krzyku, ale kozacy szybko uciszyli co głośniej wrzeszczące odaliski i pozdzierali z nich wszystko co miało jakąkolwiek wartość. Przystąpiono potem do spisywanie zeznań każdej z nich i wtedy na jaw wyszły rzeczy prawdziwie dziwne i zaskakujące. Otóż większość z obecnych w Czarnawczycach dziewcząt, które służyły do uciech księciu krajczemu nie została porwana, choć były i takie, ale legalnie kupiona za pieniądze od ich własnych rodziców. W dodatku nie były to żadne chłopki czy mieszczanki lub wręcz Żydówki, tylko panny z dobrych szlacheckich domów, za które książę Marcin płacił do 200 tysięcy złotych polskich od łba – że użyjemy tu takiego niewinnego eufemizmu – co wcale nie było sumą małą.
W transakcjach tych pośredniczył nie byle kto, bo sam ksiądz pleban z Dawidgródka. Panny owe w dodatku wcale nie żałowały, że przyszło im opuścić dom rodzinny w tak niecodziennych okolicznościach, może z wyjątkiem tych, które zostały porwane, w Czarnawczycach miały bowiem rajskie życie, było może trochę dziwnie i trochę niesamowicie, ale do roboty nie było prawie nic, a książę Marcin oddawał się różnym fascynującym eksperymentom, jak to na przykład destylacja ciał zmarłych przy porodzie niemowląt, które to destylaty wysyłał on potem do Amsterdamu, do tamtejszych żydowskich mędrców. Tak przynajmniej twierdzili donosiciele, którzy opowiedzieli o tym pozostałym Radziwiłłom. Niechętnie opuszczały panny z haremu dwór w Czarnawczycach, ale książę Hieronim był nieubłagany, a do tego skrupulat, tak więc wszystkie podsyłał do domów rodzinnych, przykazując ludziom z eskorty by powtórzyli rodzicom sprzedanych ostrzeżenie od niego. On bowiem, chorąży litewski, nie życzył sobie, aby dobre radziwiłłowskie imię plamione było przez jakichś hetków takim niegodnym handlem. Posłuchano go, rzecz jasna, był bowiem książę Hieronim człowiekiem znanym w kraju ze stanowczości.
Najgorsze jednak odkrycie ujrzało światło dzienne na końcu. Oto w najciemniejszych zakamarkach czarnawczyckiego dworu, gdzie nie było już ani krzty światła, gdzie podłogi były gliniane, a w okna nie zaglądał nawet miesiąc siedziały pozamykane małe dziewczynki w nędznych koszulinach lub wprost nagie. Dzieci te przebywały tam wiele dni bez jedzenia, bez wygód, śpiąc na gołej podłodze i gapiąc się bezmyślnie w ściany. Były to tak zwane „kadetki” czyli ładne dziewczynki, które książę Marcin zauważył gdzieś w czasie licznych swoich wojaży i kazał porywać lub kupować, a potem trzymać w zamknięciu póki nie dojrzeją i nie będą się nadawały do tego co dziś zwiemy eufemistycznie „czynami lubieżnymi”. Widok ten zasmucił księcia Hieronima, ale niestety nie wiemy, co jaśnie oświecony uczynił z owymi nieszczęśliwymi dziećmi.
Wszystkie te okropności wzburzają nas dziś i trudno nam w nie uwierzyć, ale nie one były główną przyczyną familijnej decyzji o zamknięciu księcia Marcina w odosobnieniu. Książę nadszarpnął cierpliwość swojego brata hetmana nie rozwiązłością wcale, ani brakiem szacunku dla poślubionej sobie kobiety, nie okrucieństwem wobec dzieci, chodziło o coś zgoła innego. Otóż książę Marcin dowiedział się, że ksiądz Suzin, pleban klecki i czarnawczycki chce nań donieść do konsystorza. Przeraziło to księcia krajczego, a że jego obłęd był prawdziwy, nie symulowany, na nic zdały się tłumaczenia, że Suzin ma na plebanii własne kochanki i nigdzie przez to żadnych donosów pisać nie będzie. Książe Marcin się uparł i postanowił Suzina porwać, a następnie wywieźć go do Wilna i tam przekazać w ręce biskupa Zienkiewicza. Było to typowe dla wariata, bezcelowe posunięcie, bo biskup księdza uwolnił od razu, a przeciwko księciu wniósł sprawę do trybunały królewskiego. I to by jeszcze nie było najgorsze, ale o wszystkim dowiedziała się królowa Maria Józefa osoba znana z ostentacyjnej pobożności i nienawiści do grzechu oraz występku. Tego było już za wiele. Książę hetman – Michał Kazimierz „Rybeńku” Radziwiłł spostrzegł, że to już nie przelewki. Wobec sądu królewskiego i wpływów monarchini ucierpieć mogło dobre imię rodziny, trzeba było więc dogadać się z królem, z biskupem i zwariowanego brata oddać pod kuratelę swoich ludzi. Tak właśnie uczyniono. Zrobiono to tym prędzej, że ujawnieniem groziła także sprawa niejakiego Grabowskiego, który – jakby to napisała Helena Mniszek z Tchórznickich Rawicz Radomyska – był jedynie ślepym a bezwolnym narzędziem w książęcych rękach.
Tak po prawdzie to ów Grabowski był ślepym a bezwolnym narzędziem w rękach książęcego zausznika Szymona, sam książę miał zdaje się mgliste wyobrażenie o jego wyczynach. Szymon zaś był najważniejszym z Żydów jacy pojawili się w Czarnawczycach po książęcej konwersji. Mówiąc wprost był on realizatorem najczarniejszych obsesji księcia Marcina i nie wahał się przed niczym, nie mógł mu dorównać nawet sam ksiądz pleban z Dawidgródka . Ów Szymon właśnie wynalazł gdzieś tego całego Grabowskiego. Ten zaś nie licząc się zupełnie z prawem, pomny na książęcą opiekę zaczął realizować polecane mu zadania. Jeśli książę szepnął Szymonowi coś o Zborowskim, podsędku brzeskim wtedy zdarzyło się szybko tak, że ów Zborowski wdawszy się w głupią awanturę w karczmie z Grabowskim został przezeń zabity. Metresa Grabowskiego, na którą książę miał wielką ochotę uciekła już w tym czasie z kapitanem Szaterlofem Kurlandczykiem, w służbie radziwiłłowskiej, o czym ani Szymon, ani książę nie wiedzieli. Grabowski zaś chcąc spełnić jak najlepiej książęce polecenia ruszył za nimi w pościg. Kapitan uniknął co prawda śmierci, ale kochanka, opierając się żądaniom Grabowskiego została przezeń uduszona, o czym skwapliwie doniósł on Szymonowi, a ten przemilczał to przed księciem by nie wywoływać niepotrzebnie furii jaśnie oświeconego przez którą ucierpieć mogliby niewinni.
Spodobała się kiedyś także księciu żona niejakiego Kukawskiego, ten jednak chciał bronić czci połowicy i swego własnego życia, musiał więc ich Grabowski usiec oboje. Księciu także nic o tym nie powiedziano z obawy, by nie dostał ataku wściekłości.
Grabowski przeholował dopiero wtedy, gdy publicznie ogłosił iż zamierza zabić horodniczego z Brześcia, tego samego co on nazwiska. Pan horodniczy nie czekał, aż go zabiją, a fakt ów przemilczą przez księciem, tylko zebrawszy „strzelce” ruszył przeciwko imć panu Grabowskiemu, pochwycił go i na sąd do Piotrkowa odwiózł. Tam szybko się z nim rozprawiono kładąc szyję na dębowy pieniek.
Ujawnienie tych spraw i pośredniego w niej udziału księcia Marcina Radziwiłła byłoby dla całej rodziny litewskich magnatów wielkim ambarasem. Nie wahał się więc książę Michał Kazimierz przed nałożeniem aresztu na zwariowanego brata. Egzekucję zaś, jak napisaliśmy powierzył księciu chorążemu Hieronimowi Florianowi, rezydującemu stale na zamku w Białej. Przyjrzyjmy się teraz bliżej tej niezwykłej postaci.
Książę Hieronim Florian był najpotężniejszym i najbogatszym wówczas magnatem w całej Rzeczpospolitej. Wystarczy spojrzeć na portret księcia namalowany przez Jakuba Wessela, by zrozumieć że był to człowiek dumny i bardzo wpływowy. Hieronim Florian utrzymywał własnym sumptem armię złożoną z sześciu tysięcy żołnierzy, czyli prawie tak liczną jak armia podupadłej już wówczas Rzeczpospolitej. Żołnierze ci rekrutowani byli przeważnie spośród kurlandzkich Niemców i całe wojsko zorganizowane było na wzór i moderunek niemiecki. Niemiecka była w nim także komenda, a niemiecka czystość i dbałość o szczegóły umundurowania i broni, którą książę widział w Prusach stała się dlań wzorem i wzór ten starał się książę wpoić w swoich żołnierzy. Z różnym skutkiem.
W wojsku książęcym zdarzało się bowiem sporo dezercji, które spowodowane były głównie nieokiełznanym temperamentem Hieronima Floriana. Za najmniejsze przewinienie karał on bowiem oficerów chłostą, a jeśli który z nich uciekł w swoje rodzinne strony, książę kazał go chwytać lub wykupywał go od księcia kurlandzkiego swego przyjaciela i wieszał na jednym z drzew w pobliżu zamku w Białej. Miał także książę Hieronim własny korpus kadetów, w którym kształcił i przygotowywał do wojskowego rzemiosła miejscowych chłopów. Ci mu przynajmniej nie uciekali, bo po pierwsze nie mieli gdzie, a po drugie mieli od urodzenia wpojony strach przed księciem, który zmuszał ich do posłuszeństwa i wprost paraliżował.
Książe wymagał, bowiem, przede wszystkim posłuszeństwa, ale nie lubił jeśli ktoś był nadgorliwy. Kiedyś pewien oficer wciąż kręcił się przy książęcych komnatach, spytał go więc Hieronim Florian – a cze-cze-cze-czemu to wasze tak tu łazisz. – Chciałbym być zawsze na widoku jaśnie panie i zawsze do usług – odrzekł tamten. Książe słysząc to kazał oficera powiesić w świetle bramy zamkowej, a do zgromadzonych przy kaźni rzekł – te-te-te-teraz będę go miał zawsze na widoku.
Był książę wielkim miłośnikiem wiedzy tajemnej i miał całe grube księgi zapisane rozmaitymi „arcanami” czyli receptami na różne schorzenia i dolegliwości. Znany był z tego, że ból głowy uśmierzał pocierając czoło kawałkiem szaty świętego Andrzeja Boboli, który kupił kiedyś za wielkie pieniądze gdzieś u Żydów.
Miał również w swym zamku całe panoptikum gdzie zgromadzono wszelkie osobliwości tego świata. Sam książę opisuje, że były tam „… Bazyliszek prawdziwy, w spiritus vini tak cały, że i po śmierci prawie wzrokiem by zabijał, gdyby oczy onego wypadłe przez moc spiritusa nie były.” oraz „…Górna kalwaria (szczęka) smoka wielkości wzdłuż z górą łokcia wiedeńskiego, w poprzek zaś dobra ćwierć tegoż. Jest prawie rzecz w najdystingwowańszych monarchów skarbcach nie widziana.”
Książę posiadał także w Białej swój własny harem i więził małżonkę tak samo jak jego brat wariat, jemu jednak nikt wstrętów z tego powodu nie czynił, a to przez stałą obecność sześciu tysięcy ćwiczonego żołnierza, którzy gotowi byli mordować na rozkaz swojego pana każdego, kto zbliżyłby się do bramy zamku w Białej z jakimkolwiek dokumentem sądowym w dłoni.
Niezwykły ten człowiek został właśnie głównym kuratorem i wykonawcą rodzinnej woli nad biednym, chorym księciem Marcinem. Nie mógł jej jednak sprawować do końca dni tego ostatniego zmarł bowiem dwanaście lat później w 1760 roku. Podczas mszy w kościele w Białej książę Hieronim padł rażony apopleksją. Być może choroba zwaliła go z nóg wskutek niedobrych przeżyć jakie były jego udziałem w ostatnich czasach. Uciekła odeń wtedy trzecia już żona, którą trzymał w zamknięciu, obawiając się o jej cnotę i powątpiewając w chęć dochowania małżeńskich przysiąg.
Książę Marcin po śmierci swojego kuratora i opiekuna został przewieziony do Słucka i tam dożył w dobrym zdrowiu i kondycji roku 1782.
Na koniec zaś, jak to się ostatnio utarło, kilka tytułów ściągniętych z rynku
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/sledztwo-w-sprawie-sledztwa-fatimskiego/
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/historia-paragwaju/
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/historia-patagonii/
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/historia-wysp-bezuzytecznych/
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/wyspy-hispanoamerykanskiego-pacyfiku/
https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/historia-araukanii/
Ostatni Radziwiłł który się wyrodził to był Krzysztof Mikołaj Radziwiłł (ur. 29 lipca 1898 w Zegrzu, zm. 24 marca 1986 w Warszawie) – polski arystokrata, działacz społeczny i polityczny, senator, poseł, dyplomata, oficer rezerwy Wojska Polskiego, tłumacz i autor publikacji: Od feudalizmu do socjalizmu – zwany Czerwonym Księciem 😉
Czytałem te jego wspomnienia, chyba obóz koncentracyjny tak na niego wpłynął
jeszcze jeden pan z tej rodziny był w czasach współczesnych szwagrem jednej amerykańskiej prezydentowej
Bardzo, bardzo ponury obraz człowieczeństwa magnaterii wyłania się z tego fragmentu. Widać władza (i pieniądze) wszystkim uderza na mózg, tylko ludzie potrafią się przed tym uchronić , a istoty człowiekopodobne – nie.
Dzisiaj jest nie inaczej – może przestępstwa są bardziej zakamuflowane, ale i metody wykrywania ich – lepsze.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.