sie 102019
 

Zanim opowiem o trzecim Rzymie, chcę się podzielić ciekawą refleksją z wczorajszego wieczora. Cały ten wieczór spędziłem na lekturze, potrzebnej mi do napisania III tomu Baśni socjalistycznej. Nie powiem co to za książka, żeby nie spalić kilku tematów. Przywołała ona ciekawe i nostalgiczne bardzo wspomnienia. Oto dziadkowie moi, ludzie wiekowi – roczniki 1903 i 1905 – urodzeni w Karczmiskach nieopodal Kazimierza Dolnego, a potem mieszkający w Nałęczowie przy stacji, opowiadali mi często, że kiedy byli dziećmi, po wsiach nad Wisłą, kręcili słowaccy druciarze. Nawoływali oni gospodynie, żeby wychodziły i oddawały im garnki do drutowania. Ci słowaccy druciarze, trafili też do ludowej poezji, wiem to na pewno, albowiem miałem książkę z ludowymi, a pewnie też i mniej ludowymi piosenkami, bogato ilustrowaną, gdzie była jakaś przyśpiewka o takim druciarzu. Wczoraj dowiedziałem się, że prócz słowackich druciarzy, byli też słowaccy szklarze, którzy wędrowali po Kongresówce i szklili okna w domach. Dowiedziałem się też, że większość z nich to byli oficerowie Evidenzbureau, czyli cesarsko-królewskiego wywiadu. Bardzo mnie ta informacja zainspirowała.

Teraz o trzecim Rzymie. Jak wszyscy już widzą ukazał się 23 numer Szkoły Nawigatorów, którą wydajemy z niejakim trudem, ale jednak wydajemy. Jest on poświęcony Wenecji. Nie będę dziś omawiał szczegółowo zawartych w nich tekstów, nie zrobię też ich przeglądu. Chcę tylko zwrócić uwagę na okładkę, a także na pewną formułę, którą, u samego początku tworzenia tego numeru zaproponował Jacek Drobny. Jak widzimy, na okładce jest postać w weneckiej masce, wyjęta wprost z karnawału, która trzyma w rękach wachlarz, w kształcie róży Tudorów. Nie wiem czy kiedykolwiek powstała lepsza, zawierająca więcej symbolicznych i politycznych treści ilustracja. W dodatku tak syntetyczna i przemawiająca do wyobraźni. Nikt rzecz jasna, z tak zwanego meinstreamu, nie zwróci nigdy uwagi na tę okładkę, bo po pierwsze jej symbolika nie będzie dlań zrozumiała. Nie będzie ona rozumiała nawet dla badaczy ikonografii, zajętych promowaniem politycznej propagandy, nie mówiąc o konsumentach publicystyki przyzwyczajonych do tego, że dyskurs publiczny, to rozmowa między panem, wójtem, a plebanem. Nie powinniśmy się jednak tym martwić. Najważniejsze, że my to rozumiemy i że daje nam to poczucie wyższości. Bo mnie daje. Jak patrzę na mozoły artystki, którą zalinkowałem tu wczoraj i na tę nową okładkę, to mam takie poczucie wyższości, że hej. I oby to z nami pozostało.

Jacek zaś zaproponował taką formułę: Moskwa nie jest trzecim Rzymem, albowiem o tym co nim jest, a co nie jest, nie decydują deklaracje, dobre chęci, symbolika widoczna na sztandarach, korzystne ożenki, ani jakieś polityczne wizje. Decyduje o tym strategia i geopolityka. Konstantynopol, którego mieszkańcy i władcy, nie uważali siebie za jakąś zdegenerowaną rasę, byłych Rzymian, ale po prostu za Rzymian, pełnoprawnych dziedziców imperium założonego przez Romulusa i Remusa, prowadził politykę polegającą na interwencjach floty w odległych od metropolii miejscach. To było charakterystyczne i dziś także jest charakterystyczne dla współczesnych imperiów. Stolica, położona nad morzem i kontrolująca ważny szlak handlowy, a w zasadzie go blokująca, pełniła, prócz innych ważnych funkcji, także funkcję gigantycznej stoczni. Próby likwidacji Bizancjum, podejmowane kilkakrotnie, nie mogły się udać, a to z tego względu, że cały charyzmat, zarówno symboliczny, jak i polityczny skoncentrowany był w stolicy. Turcy seldżuccy mogli już wspinać się na mury Konstantynopola, a imperium wciąż trwało i miało się dobrze. Po morzach pływała flota, Bosfor był pod kontrolą, a ważne porty pozostawały wierne cesarzowi. Poza tym, była doktryna, którą bezskutecznie próbowali zawładnąć uzurpatorzy z zachodu. Dla Bizancjum bowiem wszystkie ruchy polityczne jakie wykonywano w zachodniej Europie, wszystkie proklamacje cesarstwa Karolingów i Ottonów, wysiłki papieży, rezydujących w zrujnowanym Rzymie, były jedynie kultem cargo podejmowanym przez obwieszonych śmieciowymi błyskotkami Papuasów. Tak naprawdę upadek Bizancjum rozpoczął się od wynoszenia i wzmacniania Wenecji. Nic nie mogło zagrozić cesarstwu bardziej niż wyemancypowana, była kolonia. I jeśli nikt nie widzi tu żadnych analogii, to ja już doprawdy nie wiem co powiedzieć. Wenecja nie miała zamiaru udawać Bizancjum, nie miała zamiaru naśladować dworskiego rytuału, ani niczego co stanowiło o widocznej chwale i potędze cesarstwa. Wenecja była całkiem inna. Leżała jednak nad morzem, i była naturalnym, zabezpieczonym od strony Adriatyku portem. Jej istnienie, jej zyski i jej moc przez długi czas zależały od decyzji i dekretów cesarskich. Wenecjanie chcieli zdominować najpierw Adriatyk, a potem Morze Śródziemne, co im się, nie bez trudności udało. Próbowali osadzić swojego człowieka na tronie Węgier i to także im się przez pewien czas udawało. Polityka wenecka była polityką prowadzoną w stałym, bezpośrednim zagrożeniu życia. Wenecjanie, kiedy tylko zorientowali się, że to papież, a nie cesarz z Konstantynopola, porządkuje hierarchię obowiązujących i działających narracji, bo przyszedł w końcu taki moment, poparli papieża przeciwko Niemcom i przeciwko swojemu niedawnemu jeszcze protektorowi, czyli basileusowi. Wenecjanie nigdy nie zwalczali Bizancjum otwarcie, zawsze czynili to podstępem. Wenecjanie zawsze koncentrowali się tylko na sprawach istotnych, najistotniejsza zaś była zawsze flota. I to jest szalenie ważne, albowiem mam wrażenie, że nikt tego nie rozumie. Moskwa nie mogła być nigdy żadnym Rzymem, ani drugim, ani trzecim, albowiem nie miała floty. A nawet jeśli ją miała to nigdy nie potrafiła jej użyć w taki sposób, w jaki należało to robić. Flota jest gwarancją stałości polityki imperialnej i gwarancją trwałości imperium. Bez floty nie ma polityki imperialnej, a to oznacza, że nie ma mowy o dziedziczeniu tradycji rzymskiej. Można się oczywiście owinąć w jakąś szmatę z orłem, a na głowę włożyć przypominający laurowy wieniec, koszyczek, czy coś, ale nie oznacza to, że jest się Rzymianinem. I to jest też ważna wskazówka dla naszych rodzimych piewców wielkości politycznej Rzeczpospolitej. Powtórzę to nie wiem, który już raz – droga podboju imperialnego i imperialnej polityki była dla Polski zamknięta, przynajmniej do momentu, w którym nie uzyskała by ona dostępu do Morza Czarnego i nie zbudowała tam floty. Tak więc całe to – pardon – pieprzenie o unii z Moskwą i innych uniach, montowanych w celu budowy rzekomego imperium, czy też demokracji, mającej cechy imperium, nadaje się do śmieci.

Wenecjanie szybko zrozumieli, że prócz floty, potrzebne jest im jeszcze coś. Instytucja, która posiada papież, a której oni, teoretycznie przynajmniej mieć nie mogą. Okazało się jednak, że dla chcącego nic trudnego i Wenecjanie założyli, dla siebie, uniwersytet w Padwie. Na tym uniwersytecie kształcili prawników, którzy – w opozycji do dekretów cesarskich – stworzyli system prawa handlowego dający bezwzględną przewagę Wenecji. Kształcili tam także agentów, których potem wysyłali na dwory obce i do obcych portów. Sława uniwersytetu rozniosła się szybko i kandydaci na agentów sami tłumnie przybywali do Padwy, żeby ścigać się i współzawodniczyć o subwencje jakie na działalność agenturalną, przeznaczała republika. Kolejna bowiem kwestia, chyba najważniejsza, jaka decydowała o tym, że po Konstantynopolu, to Wenecja będzie kolejnym Rzymem, dotyczyła koncentracji kapitału. Wenecjanie, którzy nie mieli ani pól uprawnych, ani lasu, a jedynie wybrzeże i miasta, potrafili – za pieniądze – wstawić w dowolnym miejscu, dowolnej wielkości armię, wspartą flotą i realizować cele polityczne. Podobnej sztuki próbowali dokonywać w X i XI wieku Normanowie, ale zostali oni przez Wenecjan wyrzuceni z Adriatyku. Doktryna Normanów, była bowiem płytka i polegała, jak większość doktryn barbarzyńskich, na osobistym poświęceniu króla i wojowników, wspartym jakimś technologicznym wynalazkiem. W ich przypadku, były to okręty. Doktryna wenecka, była głęboka, miała kilka rozwarstwionych poziomów, a doża, choć czasem narażał życie w walce, nie decydował o istnieniu bądź nieistnieniu republiki. Nawet jeśli zginął nie miało to wpływu na politykę państwa.

Na uniwersytecie padewskim zaznaczyła się w pewnym momencie przewaga studentów z Anglii. Utrzymywała się ona bardzo długo i dla każdego, kto śledzi historię imperium brytyjskiego jasne jest, że to Londyn stał się dziedzicem Wenecji – kolejnym Rzymem. Potem zaś, jak Konstantynopol, zaczął mieć kłopoty ze swoją byłą już, a budującą w szybkim tempie flotę, kolonią.

Na tym zakończę na razie. Zapraszam do księgarni www.basnjakniedzwiedz.pl, do księgarni Przy Agorze, do sklepu FOTO MAG, który będzie na razie zamknięty, bo Michał jest na urlopie i na portal www.prawygornyrog.pl

Sam zaś wracam do książki o słowackich druciarzach, którzy wędrowali po wioskach wokół twierdzy Iwangorod i miasta Nowa Aleksandria.

  18 komentarzy do “Trzeci Rzym”

  1. No świetna agentura:  takie „trzy w jednym”  i kraj zwiedzi i garnki zlutuje i informacje zbierze.

    W „Mikołajku…” to uczniowie od szklarza jeszcze piłkę w prezencie otrzymali, taka dbałość rzemieślnika  o dochody in spe. Coś jak w „Brzdącu” z Chaplinem.

    W peerelu to na pierwszej linii obserwacyjnej byli dozorcy tzw budynków mieszkalnych.  Czyż nie?

  2. Oj ten numer Szkoły Nawigatorów z Wenecją już jedzie  do mnie  ,aż nie  mogę się doczekać . A po tym holenderskim pozostał niedosyt .  niepokoi mnie, jak ta Padwa  przegrała z Wenecją walkę o dominację . Trzeba będzie chyba  tego Nikołaja Sokołowa przeczytać ,jego Narodziny weneckiego imperium kolonialnego . Mało znane dynamiczne epizody w historii z których my znamy jedynie echa . Ważne dla nas pozostają dni wielkości Rzeczpospolitej ale czy nie dzięki tamtym rozgrywkom wokół Bizancjum ,w północnej Italii i na Adriatyku ?

  3. Ten Sokołow to flaki z olejem. Zero banków, getta, ogólnie ekonomii. Tyko fakty, polityka i walka klas. O Bizancjum też niewiele.

  4. Czyli co ? Jałowy pieniądz Jonesa i ten ostatni numer wenecki Szkoły Nawigatorów? A może coś nie coś u Braudela o sprawach dziś opisanych?

    Na pocieszenie jednak może dałoby się własnym sumptem z tego Sokołowa coś połączyć z faktami z innych pozycji .

    Na koniec dodam , że walka klas nie brzmi zbyt smakowicie ale co można było za sowieta dodać do smaku ? Kto by wtedy pozwolił wydać coś takiego .

  5. Ja od pewnego czasu skłaniam się ku koncepcji że w zglobalizowanym i zinformatyzowanym świecie, gdzie geograficzna odległość jest bez znaczenia że stolica nowego wspaniałego świata będzie jedna w trzech miejscach. Na Stolicę ową, Trzeci Rzym, Babilon złożą się trzy równoczesne centra globalnej władzy. Waszyngton DC jako centrum władzy politycznej zdolnej stosować przymus w majestacie prawa w dowolnym zakątku, City od London jako bank i giełda, centrum władzy gospodarczej oraz, na nowo, Rzym  (Watykan ) jako centrum syntetycznego ekochrześcijaństwa bez Chrystusa, nowej i jedynej globalnej religii. Tak wizja jednej stolicy w trzech.

  6. Proszę popatrzeć tak od pierwszego spojrzenia druciarze wzbudzają litość gospodyni i oprócz roboty (zarobku) jeszcze pewnie często dostali talerz ciepłego krupniku. A tymczasem, była to pierwsza linia informująca władze o nastrojach społecznych. Te Austro -Węgry to była istna wieża Babel, a  administracja cesarstwa potrafiła tym różnorodnym żywiołem narodowościowym zawiadywać.

  7. stolica ale trzy adresy  – no może ?

  8. Ja_druciarz – prawie pancerznik

    Zdjęcie łańcucha z metalowych spinaczy, który zrobiłem przy użyciu cążek kilkadziesiąt lat temu w domu rodzinnym. Sądzę, że wprawa, jaką nabyłem, pozwoliłaby mi wytwarzać druciane misiury, takie jak w Kańczugach, ale niestety musiałem kończyć szkoły.

  9. łańcuch ze spinaczy nie utrzymałby ampli, ampla jest ciężka, nie możliwe to co piszesz

    a w kwestii Coryllusowego tekstu to ten 3-ci Rzym i wczorajszy tekst ZW ze strony SN – to jest to chichot z historyków, dla których Tuwim napisał wiersz źle tytułując bo powinien tytuł brzmieć straszni historycy co to widzą wszystko osobno że Jasiek że krowa że dom że drzewo

  10. Łańcuch ze spinaczy w ich oryginalnym kształcie nie wytrzymałby ciężaru, bo spinacze ulegałyby rozprostowaniu. Dlatego ogniwa zrobiłem w kształcie cyfry 8, gdzie na każde oczko wchodziło tyle nawinięć drutu, na ile pozwalała długość spinacza. Zdjęcie zrobiłem w ubiegłym roku, po ponad pół wieku od wdrożenia tego wynalazku.

  11. Wenecja, jakkolwiek mocno już wyemancypowana spod bizantyńskich wpływów, zaczęła wzrastać pod okiem i patronatem Ottona III. Dosłownym patronatem, ponieważ został on ojcem chrzestnym syna doży Piotra II Orseolo.

    Gdyby Otton III pożył dłużej wiele rzeczy wyglądałoby inaczej. Od północy Bolesław, ów „amicus et socius populi Romani” jako władca Sclavinii niewątpliwie otrzymał placet na przejęcie władzy nad Rusią Kijowską, Kijów-Dniepr-Morze Czarne-Konstantynopol to aquostrada znana co najmniej od gockich czasów.

    Od południa zaś Wenecja, projekt, której ambicje rozwinęły się szeroko i pomyślnie nawet pomimo śmierci cesarza. Bizancjum w tej walce, rywalizacji niekoniecznie zbrojnej, musiałoby Ludolfingom ustąpić pola. A przed Ottonem, choćby dzięki pochodzeniu jego matki stały naprawdę szerokie możliwości.

    Co ciekawe tak Gniezno jak i Wenecję cesarz odwiedził osobiście, co wykraczało poza przyjęte wówczas obyczaje i relacje.

  12. Napisałem to w książce o św. Stanisławie

  13. no tak jako surowiec czy półprodukt to spinacze są ok. co udowodniła zamieszczona powyżej fotka

  14. No to nie mam wyboru, muszę po nią sięgnąć 😉

  15. Piotr i Coryllus

    jako nie historyk, to niczego z tamtych zdarzeń nie zreasumuję, ale dla mnie laika, to śmieszna jest na tle tej wojny o dominację,  napinka Moskwicinów na bycie Trzecim Rzymem, tylko dlatego że żona z Bizancjum.

    Sytuacja wydaje się warta spuentowania żabą która przy podkuwaniu konia łapę podstawia.

  16. Wyglądają jak podkładki sprężynowe, szóstki.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.