cze 082021
 

Dowiedziałem się wczoraj, co to znaczy ruch body positive. Oto jedna pani z serialu wypowiedziała się publicznie na temat lansowania brzydoty. To znaczy wyjaśniła takim ciemniakom jak ja, że istnieje moda na tak zwane naturalne ciało. To znaczy, że ludzie pokazują się bez upiększeń i to jest właśnie piękne. Pani ta, która gra kogoś w jakimś serialu, uznała to za trend fatalny. Od razu obskoczyły ją jakieś wariatki wołając, że usiłuje odebrać sens wieloletniej pracy jakichś edukatorów, czy kogoś podobnego. Ja oczywiście wiem, że to jest element lansu jednych i drugich, a poznaję to po tym, że w sprawę zaangażowała się Karolina Korwin Piotrowska, która straciła w życiu wszystkie możliwe okazje, żeby siedzieć cicho.

Po co ja w ogóle o tym piszę? Po to, żeby pokazać, jak się wykorzystuje zadufanie wariatek. Jasne jest dla każdego, że żaden trend body positive nie istnieje, bo kończy się on tam, gdzie zaczyna się utożsamianie z płcią. Jeśli dziewczyna czuje się dziewczyną i chce być kobieca, to musi być body positive, czyli ma chodzić w worku i pokazywać się z tłustymi włosami. Nikt wytatuowanej lesbijce nie powie, żeby usunęła tatuaże, bo to nie jest body positive i kłóci się z naturą. Dostałby ktoś taki od niej w ryja i dopiero by się przekonał co to znaczy body i positive w jednym. Korwin Piotrowska nie powie transwestytom i pederastom, żeby przestali nosić obcisłe, czerwone portki na swoich chudych dupach i żeby się nie malowali i nie przyklejali sztucznych rzęs. Nie powie, bo ją wyśmieją i wyślą do diabła. No, ale robienie wody z mózgu nastolatkom jest jak najbardziej body positive. To jest jeden poziom zjawiska. Ma ono jednak sensy głębsze i poważniejsze. Dewastowanie kobiecości, nie żadnego upiększania się czy temu podobnych bredni, ale kobiecości po prostu ma sens polityczny i rytualny. Piotrowska tego nie rozumie, bo ona rozumie tylko jeden komunikat – jest kasa, nie ma kasy. I to wszystko. Wykolejenie kobiecości jest projektem służącym do tego, by nie było rodziny, to po pierwsze, a po drugie chodzi o odebranie naturalnego charyzmatu i zrobienie z niego protezy, którą wzmacniać będą swoją pozycję, bynajmniej nie towarzyską, ludzie nie uznający tradycyjnego podziału na płcie. To się dziś wydaje śmieszne, ale śmieszne nie jest. Ów trend ma stać się obyczajową normą i o to toczy się gra. Jakie będą tego konsekwencje obejrzymy niedługo. Mam nadzieję, że nie zza krat.

Podobny mechanizm działa nie tylko w segmencie atrakcji wizualnych, ale także w segmencie atrakcji intelektualnych. Oto pisarka i scenarzystka, całkowicie body positive, czyli Ilona Łepkowska, wypowiadała się niedawno na temat opłaty reprograficznej, czy mechanizmu, który zmusi nas wszystkich do płacenia haraczu dla tak zwanych artystów. Kim będą ci artyści? Będą nimi te wszystkie wariatki, które dziś udzielają wywiadu na ściankach celebryckich, a po wprowadzeniu tej opłaty zapragną zostać pisarkami, piosenkarkami, artystkami estradowymi, to znaczy kimś, komu trzeba będzie płacić za powielanie jego, dawno temu wyprodukowanych i po części już nieważnych, komunikatów. O tym ci wszyscy ludzie marzą, bo taka jest dziś definicja artysty, którą lansuje Łepkowska.

Dla człowieka, który postrzega sprawy trochę głębiej i widzi także te, które rozgrywają się za celebryckimi ściankami, Łepkowska niczym się nie różni od tych, co lansują body positive i chcą wyglądać ładniej niż nastolatki, które skłoniły wcześniej do nie mycia się i chodzenia w workach po superfosfacie pylistym. Tyle, że jej nie chodzi o urodę, a o informację.

Rozmawiałem wczoraj z kolegą, który pracuje w pewnym bardzo poważnym wydawnictwie. Uświadomił mnie na okoliczność nowego prawa autorskiego, które obowiązuje chyba od trzech lat. Obawiam się, że owe napisy, jakie umieszczane są na początku publikacji naukowych, to jednak groźba prawdziwa, a nie udawana. Próbował ten mój kolega pozyskać zdjęcia do publikacji z różnych państwowych instytucji. Normalnie, tak jak się zawsze pozyskiwało zdjęcia do książek. Trzeba było zapłacić i przychodził plik. Wszyscy pracownicy placówek naukowych, do których on się zwracał z taką prośbą, natychmiast usztywniali swoje stanowisko. To prawda, że chodziło o fotki, które nie były podpisane, albowiem autor był fotografem UB, robiącym zdjęcia strajkującym robotnikom. No, ale należały one do placówki muzealnej, a nie do tego ubeka, który wykonywał je w ramach obowiązków służbowych i wziął za to pieniądze. Niestety, jeśli nie ma nazwiska autora pod zdjęciem, nie można go publikować. Myślę wobec tego, że zakaz korzystania z publikacji naukowych w swobodnej dyskusji zostanie utrzymany. Zamiast tego, czyli możliwości cytowania fragmentów bez zgody wydawcy, będziemy mieli możliwość wysłuchiwania opinii i wnurzeń Łepkowskiej oraz Korwin Piotrowskiej. To będzie ten zakres fal, który zostanie nam udostępniony. Reszta będzie utajniona i przeznaczona dla wybranych. Zwróćcie uwagę, że autora nikt już nawet nie bierze pod uwagę. Kto obchodzi autor? O zgodę na wykorzystanie fragmentu tekstu, zdjęcia czy nawet zgodę na przechowywanie pliku we własnych zasobach wyraża wydawca. No to jak wobec tego będzie wyglądał nabór kolejnych roczników pracowników naukowych, którzy pogłębiać będą wiedzę na temat historii? Będzie to nabór według klucza. Ktoś powie, że tak jest i dzisiaj, ale niestety myli się ten ktoś. Dziś mamy jeszcze swobodę dyskusji i ja mogę zaprosić na konferencję kogo chcę, wolnych ludzi, decydujących o sobie. Nawet jeśli nie zgadzam się z wymową ich tekstów. To się zmieni, albowiem gremia, które decydują o kontroli informacji istotnych zechcą mieć także wpływ na to, co autorzy opowiadają innym ludziom w czasie wolnym. Sprawę zaś pustki po treściach interesujących wypełnią artyści tacy jak Łepkowska, Staszewski, który ponoć na szczęście głuchnie, Staszczyk i cała reszta. Powtórzę – jeśli wydaje Wam się, że teraz jest dramat, bo nie można włączyć radia, żeby się to szambo nie wylało wprost do samochodu, to poczekajcie jeszcze lat parę, jak koncepcje Łepkowskiej zwyciężą. Czy ta osoba body positive w ogóle cokolwiek rozumie i czy dociera do niej, że jest tylko narzędziem w bardzo poważnej rozgrywce, której stawką jest wolność jednostki i jej – podkreślam – rytualne uzależnienie od organizacji niejawnych? Oczywiście, że nie, tak jak Korwin Piotrowska nie rozumie, że dziewczyny jak chcą się malować i ładnie ubierać to mogą to czynić ze spokojem. Ich naturalny charyzmat zaś nie jest do tego, by go przerabiali na swoje kopyto zarośnięci transwestyci i geje udający licealistki. To są sprawy poza horyzontem wymienionych osób body positive. I one nie zrozumieją tego nigdy. To wynika z fizjologii po prostu. Nie zrozumieją też, że przemożne pragnienie wydawania dźwięków, pozornie tylko sensownych, może prowadzić do tragedii także w ich osobistym życiu.

Na jeszcze jedno chciałbym zwrócić uwagę, na opis hederu pozostawiony przez Salomona Majmona, ten wiecie, z nauczycielem w brudnej koszuli – body positive – ucierającym w moździerzu tabakę i okradającym uczniów z jedzenia. Tak będzie wkrótce wyglądał uniwersytet. Niektóre z uczelni już tak wyglądają. Poznajemy ten trend po tym, w jaki sposób opisano autobiografie Majmona w książce poświęconej polskiej Haskali. Ktoś ją tu linkował. Oto autor jest może nie oburzony, ale szczerze zawiedziony tym, że Salomon Majmon, człowiek, który wyrwał się z piekła i obłędu, tak krytycznie opisuje życie w sztetlu, a szczególnie ten heder. Przecież należałoby to zrobić trochę bardziej obiektywnie, nie wszystko tam było złe, doprawdy…Jasne, a czy coś jest złego w tym, że gość bez cycków przykleja sobie sztuczne? I do tego jeszcze rzęsy wielkości chrabąszczy majowych w kolorze spleśniałego sera? Nic. Nie ma w tym nic złego. Bo najważniejszej jest to, by myśleć i czuć pozytywnie, jak Karolina Korwin Piotrowska.

  8 komentarzy do “Uniwersytet czy heder? Swobodna dyskusja vs kontrola informacji”

  1. Dzień dobry. Ano tak to jest. Oni mają ewidentnie złe zamiary i wkrótce przekonamy się o tym dobitniej. Ja jednak nie załamuję się, gdyż w sukurs przychodzi mi tak zwana mądrość ludowa, której personifikacją był świętej (powiedzmy…) już pamięci sąsiad mój, Pan Józef, trudniący się zawodowo transportem sprzężajnym. Strudzony po pracy, szczególnie latem, choć nie wyłącznie, lubił ochłodzić się Królewskim wprost z butelki, przysiadając na schodach swej rezydencji i snując refleksje filozoficzne, jak ta; „bo widzisz – Hitler – był, Stalin – był. Tacy byli (k-wa) mocni i co? i nic. Bo tu się (k-wa) nic nie udaje. Przeklęstwo takie”. Tak wyposażony patrzę w przyszłość nieco spokojniej.

  2. Termodynamika statystyczna i zasada nieoznaczoności potrafią uniemożliwić realizację rozmaitych pomysłów. Np. nanotechnologia cokolwiek stanęła w redukcji rozmiarów nanoautomatów… Ale żeby to wiedzieć, trzeba się (samemu) uczyć, a nie tylko słuchać prelekcji.

  3. Ale do kogo jest kierowany ten komentarz, ja nie wiem co to jest zasada nieoznaczoności proszę pana

  4. To coś takiego, że jak ktoś wie to nie może używać, a jak używa to nie wie.

  5. czy to coś takiego że mówi się prozą i nie wie się o tym ?

  6. Wybitny włoski mediewista i jednocześnie najbardziej popularny upowszechniacz (divulgatore) historii, który marzy o tym, by trochę pomieszkać, ale każde miasto włoskie chce mieć swój festiwal, a na nim profesora, który prostuje historię. Ostatnio w Piacenzy wyjaśnił bardzo prosto, że po sześciu miesiącach w archiwach i bibliotekach miasteczka Piacenza pisze artykuł dla swoich kolegów historyków, na ogół zbyt głęboki i skomplikowany językowo dla czytelników spoza środowiska. Po wielu takich artykułach pisze książkę – też dla swoich kolegów historyków. Ale nie zaniedbuje tego, co lubi. Dzieli się swoimi „odkryciami” w książkach popularnych i na wykładach publicznych. Załączam zdjęcia z jego wykładu w Piacenzy. Na pierwszym planie jest łysa pała, która odwracała moją uwagę od profesora. Ale mogło być gorzej (tak się zdarzyło na innym wykładzie), gdy obok profesora siedziała nieruchomo jak sfinks piękna dziewczyna. I takie są właśnie kobiety. Mają być ZAUWAŻANE.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.