gru 142022
 

Profesor Zygmunt Kubiak, w książce Literatura Greków i Rzymian cytuje taki oto fragment Plutarcha:

Ojcem retora Emiliana, znanego także niektórym z was, był Epiterses, obywatel mojego miasta, nauczyciel gramatyki. Opowiadał on, że kiedyś chcąc popłynąć do Italii, wsiadł na okręt wiozący mnóstwo towarów, jak też wielu pasażerów. Pod wieczór gdy mijali Echinady, wiatr zamarł, woda zniosła nawę w pobliże wysepek Paksoj. Pasażerowie po większej części nie spali, a niektórzy nawet pili jeszcze po posiłku. Nagle z jednej z wysepek, ku zdumieniu ludzi, głos dobiegł, wołający jakiegoś Tamusa. Tak się zwał Egipcjanin, sternik okrętu, niewielu z płynących znany z imienia. Dwakroć przyzywany milczał. Za trzecim razem powiedział, że słucha, a wtedy głos donośny rzekł: Gdy będziesz przy Palodes, oznajmij iż Pan wielki umarł. Przerazili się, wspominał Epiterses, wszyscy którzy to usłyszeli, i naradzali się, czy lepiej byłoby wykonać polecenie, czy raczej nie wtrącać się do tego i rzecz całą pominąć.

Tamus postanowił: jeśli powieje wiatr, on będzie żeglował w milczeniu; jeśli zaś w pobliżu owego miejsca rozpostrze się na morzu nieruchomy spokój, powie co usłyszał. Przybyli tedy pod Palodes, a nigdzie dookoła ani tchnienia, ani wzniesionej fali. Tamus więc z rufy zwrócił się ku ziemi i powiedział co usłyszał: iż wielki Pan umarł. Ledwie to wyrzekł, ogromny rozległ się jęk razem z głosami zdziwienia, i to nie z jednych, lecz z wielu ust.

Opowieść ta, niezwykle uwodzicielska, nabrała w czasach nam bliższych znaczenia metaforycznego, Anglicy, ci oczywiście, którzy interesowali się sztuką i starożytnością, mówiąc – Pan wielki umarł, nie mieli na myśli arkadyjskiego Pana, ale sztukę właśnie.

Kiedy zacząłem składać ostatni numer Szkoły nawigatorów, umieściłem tam spory tekst o fałszerzach dzieł sztuki. Opisywani są oni zwykle przez różnych autorów ze swadą i entuzjazmem, choć oczywiście piszący potępiają fałszowanie obrazów, podkreślając jednak zawsze, że byle kto by przecież takiego obrazu nie skopiował. Trzeba mieć talent. Jeśli ktoś sądzi, że będziemy się tu teraz zajmować dylematami pensjonarek i zastanawiać się czy człowiek kopiujący, w sposób nie dający szans ekspertom, jakiegoś holenderskiego mistrza jest prawdziwym artystą czy nie, ten się srodze zawiedzie. Takie kwestie bowiem może roztrząsać ktoś, komu zdaje się, że ocena dzieł zależy od widza, a także, że to widz jest w relacji artysta-dzieło-odbiorca najważniejszy. To jest oczywista nieprawda, gdyby tak było nikt by nie zarobił grosza na tym rynku. Widz ma jedynie potwierdzać swoim entuzjazmem wybory jakich dokonują pośrednicy i grzecznie, niczym baran do rzeźni, podążać w kierunku wskazanym przez ludzi, którzy dokonują na rynku sztuki różnych figli, powodujących, że ich majątek rośnie, a majątek innych maleje.

Nikt świadomy, wykształcony i pewny siebie oraz trzeźwości swoich ocen nie będzie przecież opowiadał o tym, że obraz jakiegoś fałszerza, który namalował to samo co Rembrandt, jest lepszy niż wiszące w Tate Gallery mazidła, nie przypominające niczego co występuje w przyrodzie. Oczywiście, że to co wisi w Tate jest lepsze niż wszystkie najwspanialsze fałszerstwa. Pytanie tylko dlaczego jest lepsze? Pokazuję i objaśniam – jest lepsze, albowiem artysta zamazujący ołówkiem, kredką czy wręcz długopisem kawał kartonu o wymiarach „Bitwy pod Grunwaldem” bierze na cel widza i jego umysł oraz emocje dewastuje, jego prowokuje i zmusza do emitowania komunikatów jednoznacznie entuzjastycznych, albo przekleństw i złorzeczeń. To jak reaguje widz, nie ma znaczenia, a kwestia ta została dobitnie obnażona w momencie, gdy Internet stał się naszą codziennością. Choć i wcześniej była znana, ale nie każdy mógł takich emocji doświadczyć osobiście. Internet zmusza wielu z nas do poszukiwania popularności wyrażonej w lajkach, polubieniach i czym tam jeszcze. Dla algorytmów obojętne jest czy nas chwalą czy na nas wyklinają. I to jest dla człowieka, który do czasu wynalezienia Internetu był jedynie widzem, doświadczenie nowe. W świecie artystów było ono codziennością już dawniej, a w świecie artystów awangardowych jest to zasada najważniejsza, jej przyjęcie oznacza jednocześnie odrzucenie wszelkich hamulców.

Kogo usiłuje zrobić w konia fałszerz, który z wielkim talentem, pracowicie i przy zaangażowaniu sporych środków kopiuje wielkich mistrzów? On chce oszukać ekspertów. Widz go nie interesuje, bo jego obrazy i tak nie będą wisiały w żadnym muzeum, nawet bogaci kolekcjonerzy, którym proponuje swoje obrazy obchodzą go mało, są jedynie pośrednikami pomiędzy dziełem, a opinią, która gwarantuje mu autentyczność. No i mają potwierdzić jakość opinii wręczając mu gotówkę. Można powiedzieć, że przy takiej technologii, jaką mamy dzisiaj prawdziwe fałszerstwa nie są możliwe, bo zawsze zostaną wykryte. No chyba, że eksperci nie chcą, by je wykryto. Wtedy będzie inaczej, albowiem to czynnik ludzki, a nie technologia decydują o tym, jak wygląda rynek i co się na nim sprzedaje.

Czy można więc w takich okolicznościach mówić o upadku sztuki? Dla widza bowiem, nie dysponującego gotówką, a chadzającego do muzeów i posiadającego jakieś resztki szacunku dla siebie, sztuka już dawno umarła i szans na jej wskrzeszenie nie ma.

Dla ludzi jednak, którzy pieniądze mają, żyje ona w najlepsze, a nie dość, że żyje to jeszcze można ją pobudzać do żwawszych bardziej ruchów, za pomocą różnych impulsów. Niczym doktor Frankenstein podpinający elektrody do ciała nieboszczyka. Tak naprawdę jest jeszcze lepiej, bo można wmówić osobom posiadającym gotówkę, że poskładany z kawałków trupów stwór, to tak naprawdę żywa i wcale ciekawie przemawiająca istota.

Nie wiem czy intuicyjnie czy świadomie, macherzy od rynku, będący przecież ludźmi wykształconymi i świadomymi tego, co działo się w ich środowisku w przeszłości, także odległej za nic na świecie nie dopuszczą do żadnego upadku sztuki. Wiąże się to bowiem z unieważnieniem kreacji pieniądza i koniunktur.

Mamy za mało danych, by analizować rzeczywiste przyczyny dewastacji rynków sztuki w czasach dawnych. Nie wiemy czym dokładnie był ikonoklazm, bo temat ten omawiany jest wyłącznie w aspektach doktrynalnych. Nie wiemy dlaczego wraz z postępującym upadkiem Rzymu upadała klasyczna sztuka, która potem stawiana była wszystkim twórcom za wzór. Ponoć dlatego, że tradycje warsztatów zanikały, wojny dewastowały ośrodki, gdzie znajdowały się te warsztaty, i potem nikt już nie umiał tego odtworzyć. To jest wielce prawdopodobna i ciekawa wizja, ale pomyślałem wczoraj – a co, jeśli było inaczej? Wszystko zostało jak do tej pory, ale przetasowania na szczytach władzy, w wyniku tych wojen i ogólnego zamieszania, wyniosły na trony jakichś troglodytów, którzy nie rozumieli wyrazu odpowiedzialność? Co jeśli ukryte przed naszym wzrokiem elity, pragnące zachować pozory odchodzącego w przeszłość świata, z obawy przed ową odpowiedzialnością, przekazały władzę tymże troglodytom, a oni – składając zamówienia, tak jak ich poprzednicy – zażądali po prostu czegoś innego? Co im się lepiej kojarzyło? I okazji tej skorzystali zaś natychmiast ci, którzy do tej pory zajmowali się robieniem podróbek i dłubali gdzieś na boku jakieś swoje warianty powszechnie uznawanych i kupowanych wzorów?

Profesor Zygmunt Kubiak tak kończy swoją gawędę o śmierci arkadyjskiego Pana:

Dziś uczeni przeważnie wierzą w prawdziwość zdarzenia podanego przez Plutarcha z ust Filipposa, Emiliana, Epitersesa. Mniemam, że są w tym rozsądni. Któż bowiem tak osobliwą historię mógłby zmyślić? Ale od Salomona Reinacha (Bulletin de Correspondance hellenique, 1907) tłumaczą rzecz najczęściej tak, że na którejś z wysepek Paksoj odprawiał się doroczny obrzęd ku czci Tamuza, orientalnego bóstwa zamierającej i na wiosnę zmartwychwstającej przyrody, i że z lasu na wysepce dobiegło do okrętu wołanie: Thamus, Thamus ho pammegas tethneke – Tamuz, Tamuz, Tamuz wszechwielki umarł. Żeglarze pommegas, „wszechwielki”, mieliby mylnie zrozumieć jako: Pan megas – „Pan wielki”. Imię egipskiego sternika i wszystko o Palodes byłoby później dodane.

Kiedyś podbiła mnie ta interpretacja i długo przy niej trwałem. Ale nagle przebudziłem się, żeby powtórzyć za Montaigne’em: Que sais-je? – „a bo ja wiem?”. Może tamten głos wołał o arkadyjskim Panie właśnie? – „Więcej jest dziwów na niebie i ziemi – stwierdził książę Hamlet – niż się ich śni waszej filozofii”.

To prawda. Jest ich znacznie więcej.

  6 komentarzy do “Upadek sztuki – co to takiego?”

  1. Dzień dobry. Ano jest. Tych dziwów znaczy, ale o tym później. Same złote myśli w dzisiejszym tekście Panie Gabrielu, a nawet zaczątki na teksty kolejne. Na przykład „Jak pogodzić chadzanie do muzeów z resztkami szacunku dla siebie” – tytuł proszę wykorzystać śmiało. Ale też inne cenne spostrzeżenia; niejedną sztukę można pobudzić do żwawszych ruchów mając pieniądze. Znaczy – podobno… W ogóle to jakoś nolens wolens takie mi wyłącznie przychodzą skojarzenia, że tak sparafrazuję; mówimy – sztuka, myślimy – obscena. Jak z tym Leninem i partią. I tu odkrycie z dziedziny systematyki, również GPL – to nie pornografia jest podgatunkiem sztuki, ale odwrotnie. I na zakończenie, skoro już tak to poszło, a obraz jest wart tysiąca słów – odpowiedź wyczerpująca na tytułowe pytanie;

    https://www.youtube.com/watch?v=J_13wFWA-RE

  2. – link się nie załączył, jeśli był jakiś.

    No ale fakt – czuje się w tej całe sztuce lekutki zapaszek siarki i to nie z barwników bynajmniej…

  3. Tytuł genialny !Kupuję na moje dyskusje !Genialny !

  4. Z tą pornografią i sztuką to super pomysł

  5. Ładna strona. Sztuka inspirowana Ewangelią z dnia. https://christian.art/daily-gospel-reading/luke-1-5-25-2022/

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.