Jechałem wczoraj na krótki urlop i zastanawiałem się nad umieszczonym tu tekstem. Oraz nad kwestią jeszcze istotniejszą, a dotyczącą porządkowania. Dotarła do mnie wreszcie książka Tomasza Mroza o polskich tłumaczach Platona i z niej dowiedziałem się, że od roku 1800 do 1950 przekłady dzieł tego filozofa w języku polskim, czyniły z niego po kolei: scholastyka, antydemokratę, demokratę-rewolucjonistę oraz lek na całe zło po II wojnie światowej. Jednym słowem wszystko, tylko nie Platona Ateńczyka, który powołany został do różnych zadań przez własne miasto. I nie człowieka, który wzmacniał swój autorytet poprzez umieszczenie w swoich pismach, w centralnym puncie rozważań, swojego nauczyciela Sokratesa. Może kiedy przeczytam tę książkę dowiem się czegoś o krytycznej analizie Platona, ale na razie nic o niej nie wiem. Mam za to przemożne wrażenie, że Platon jest traktowany przez wszystkich tłumaczy, jako trampolina do kariery. Czyli dokładnie w taki sposób, w jaki on sam próbował potraktować Sokratesa. A skoro tak, wypada się zastanowić czy wielkość Platona, którego najstarsze zachowane fragmenty pochodzą z IX wieku po Chrystusie, nie polega czasem na tej łatwości w wyczuwaniu jego intencji i powielaniu jej przez kolejnych interpretatorów? W końcu kiedy mowa o Platonie, milczeć musi wszelka krytyka. Sam zaś Platon, może być tym, za co uznają go jego tłumacze i nie ma w tym, ani błędu, ani aberracji, albowiem chodzi o Platona. W zasadzie wszyscy, którzy próbują ze mną polemizować na podejmowane tu ostatnio tematy, chcą ocalić właśnie pewną wizję, która daje im – nie wiadomo dlaczego – swobodę interpretacyjną. Tak, jakby ocena pism filozofów nie podlegała założeniom samej filozofii. Czyli metodzie badawczej. Ja jestem słabym badaczem, ale posłużę się narzędziem najprostszym, czyli stosunkami liczbowymi. Jeśli porównamy ile raz w napisanym przez Diogenesa Laertiosa życiorysie Talesa powtarza się słowo „woda”, a ile razy powtarza się tam słowo „Krezus”, możemy się trochę zdziwić. Krezus – jeśli ująć rzecz w kategoriach ilościowych – jest ważniejszy od wody. No, ale nie można wszystkiego tak ujmować, zawoła ktoś. No to co zrobić, skoro o tej wodzie jest tylko raz, a o Krezusie kilka razy? Dlaczego uznać, że woda jest ważniejsza od Krezusa? I dlaczego się tym nie zajmować, a zastanawiać się nad idiotycznym rebusem Zenona o Achillesie i żółwiu? Bo Zenon postawił problem filozoficzny, a to co ja proponuję jest problemem historycznym. Stawiam pytanie – jakie związki łączyły Talesa z Krezusem? Potem jeszcze jedno – w żywotach tak zwanych siedmiu mędrców imię Krezus występuje nader często, a woda jest tylko u Talesa. Cała reszta mędrców podstawia w to miejsce coś innego. Tymczasem Krezus pozostaje tam gdzie był. I nie mówcie mi, że teraz to nie jest problem filozoficzny. Mamy prawidłowość, wykrytą i wskazaną. No, ale myśliciele jej nie zauważają, a doszukują się innej prawidłowości w hipotezach dotyczących arche. Bo filozofia zajmuje się bytem. To prawda, ale od sofistów i Sokratesa zajmuje się także człowiekiem. Być może więc początkiem bytu była woda, ogień, bezkres czy coś tam. Początkiem siedmiu mędrców był jednakowoż Krezus. Tak by to ujął – sądzę – rzeczywisty Sokrates, a nie ten opisany przez Platona.
Teraz ważne pytanie – co to jest historia filozofii? To jest próba uporządkowania myśli na temat bytu, wyrażanych przez ludzi, których życiorysy i poglądy odnajdujemy w pismach autorów najstarszych. Mówię o historii filozofii starożytnej. Kryterium tego porządku jest zadziwiające, albowiem nie obejmuje ono Krezusa, ale szereg złudzeń, którym spisani w tej dziwnej książce ludzie oddawali się z zapałem. W imię czego? Tego wyjaśnić nie sposób. A na pewno nie na gruncie filozofii, bo ona zakłada, że nic wyjaśnić się nie da, można tylko wyjaśniać – dlatego jest filosophia a nie sophia. No, ale po przeniesieniu takiego wniosku na grunt moralny, pojawiają się różne konteksty dalekie od szlachetnych i wzniosłych pragnień poznania praprzyczyny wszystkiego. I tych nie możemy lekceważyć, albowiem są stałe. Z niejakim zdziwieniem przeczytałem, że Platona tłumaczył nawet Bolesław Limanowski, który uznał go za rewolucjonistę. Widzimy więc dość dokładnie jakie to są konteksty. Widzimy też – chyba – że kryteria, w jakich uporządkowano filozofów, tworząc tak zwaną historię filozofii są absurdalne, albowiem podnoszą one wyłącznie znaczenie samego tego porządku i czynią zeń bóstwo. Tak dokładnie – bóstwo, któremu należy oddawać cześć. Pierwsza historia filozofii powstała w XIX wieku czyli w tym momencie, kiedy ludzie i organizacje szukali jakiegoś ideologicznego zaplecza, mogącego posłużyć za parawan dla ich niepięknych czynów i myśli. Poszukiwali też jakiegoś uzasadnienia dla swoich własnych produkcji literackich. Nie mogły one bowiem wisieć w próżni i mieć za jedyny pretekst do istnienia pieczątki państwowego cenzora. Historię filozofii, podobnie jak historię sztuki, można rozwijać w nieskończoność, sztukując kolejnych myślicieli i mędrców załatwiających jakieś trywialne sprawy ze współczesnymi Krezusami, a uzasadniających je Platonem, albo kimś jeszcze – albowiem istnieje historia filozofii. Otóż niczego takiego nie ma. Jest historia filozofów, a ta nie jest zbadana w ogóle. Ponieważ pierwsze, co czynią badacze, to kwestionują najważniejsze źródła. One są tendencyjne lub kokieteryjne, należy więc traktować je ostrożnie i poświęcić całą uwagę logicznym konsekwencjom pozostawionych przez myślicieli założeń. No, ale pisma niektórych zachowały się jedynie we fragmentach! To nic, od czego mamy umysł, ostry jak brzytwa, poradzimy sobie. No i sobie radzimy. Wszak filozofia to czysta spekulacja, a jakież inne narzędzia prócz niej mogą zostać zastosowane do badań nad historią filozofii?
Czy prócz historii filozofii i historii sztuki, która powstała w tym samym czasie, mamy jeszcze jakieś inne, porządkujące naszą wiedzę narzędzia? Oczywiście – mamy historię naturalną i encyklopedię. Obydwie powstały w XVIII wieku. Ich wpływ na powstanie historii filozofii i historii sztuki jest nieznany, być może nie ma go w ogóle, ale możemy chyba założyć, że jeśli komuś udało się usystematyzować gatunki, ktoś inny zapragnął innych systematyk, a także gwarancji dla nich. Oczywiście ten sposób porządkowania rzeczywistości nie jest nowy, mamy przecież Księgę Suda, z X wieku, która gromadzi informacje znane ówczesnemu światu. Opiera się – w zakresie filozofii – na tym nieszczęsnym Diogenesie Laertiosie, powtarzając jego opisy. To zaś oznacza, że historia filozofów nie jest historią filozofii, próba jednak wykonania podmiany została przeprowadzona, a jej gwarantem było państwo. Co do tego nie ma chyba wątpliwości – leksykony, encyklopedie i systematyki, służą do porządkowania myśli w głowach poddanych. Do tego służyła także encyklopedia z XVIII wieku. Do tego służą historie filozofii i sztuki. Obydwie wymyślone przez Niemców, co zapewne nie jest bez znaczenia.
Za ewentualne błędy w rozumowaniu przepraszam, ale jestem na urlopie, ten zaś ma swoje prawa.
Pozwolę sobie na kilka osobistych, subiektywnych spostrzeżeń.
Trojanowski pisze, że w Niemczech od połowy XIX wieku każde kolejne pokolenie filozofów toczyło bezwzględną walkę ze swoimi nauczycielami (profesorami) prowadzącą do unieważnienia poprzedników w celu zajęcia ich miejsca, tzn. objęcia katedr uniwersyteckich. Przykładem jednym z wielu jest Nietzsche. Co 25 lat mieliśmy całkowicie nową interpretację i recepcję antyku w Niemczech. Do tego dochodziły wielkie odkrycia archeologiczne.
Doktor Przybył mówi, że w Polsce w XIX wieku nie było filozofii jako nauki w ogóle. Filozofia akademicka to był w 100% import z Niemiec i tak jest do dzisiaj.
W 1995 roku Uniwersytet Wrocławski uhonorował Gadamera, który zaczynał karierę jako narodowy socjalista dlatego, że był on kontynuatorem klasycznej niemieckiej filozofii opartej na fundamencie Platona i innych filozofów po prostu nie ma.
Historia myśli filozoficznej zajmuje się wyłącznie historią interpretacji i odczytywania antyku na nowo, natomiast nie zajmuje się faktami z życia Greków.
W ogóle nie ma czegoś takiego jak historia jako dziedzina nauki, jeżeli zauważymy, że istnieje tylko teraźniejszość jako rezultat działań z przeszłości. Historia to jest publicystyka, a nie nauka.
Nauką jest na przykład archeologia, prawo i dochodzenia prokuratorskie (przykład Jedwabne, działania prokuratury, Tomasza Sommera i innych badaczy – oni nie są historykami ani pisarzami, Jan Gross tak). Tukidydes nie był naukowcem, a w Anglii nie ma filozofów. Hume był ekonomem podobnie jak Locke, każdy z nich miał jakiś porządny zawód.
Filozofem jest każdy, kto posiada grono słuchaczy.
Twierdzeń filozoficznych nie da się dowieść a więc to nie jest nauka.
Teologia jest nauką.
Filozofia do teologii ma się tak, jak alchemia do chemii.
https://books.google.pl/books/about/Platon_jako_F%C3%BChrer.html?id=-vd-AAAACAAJ&hl=en&output=html_text&redir_esc=y
https://youtu.be/i21OJ8SkBMQ
Historia może i nie jest nauką, ale co zrobić z dokumentami z procesów sądowych, po upływie stu lat? I po co w takim razie historię filozofii umieszcza się na wszystkich kierunkach studiów?
Wydaje się, że nasz system społeczno – ekonomiczny opiera się na alchemii i filozofii, więc ten zawód jest potrzebny.
A może Pan prowadzi proces sądowy albo postępowanie prokuratorskie po upływie 2500 lat? Jest motyw – są sprawcy.
Ja twierdzę, że całe nasze życie jest postępowaniem przedsądowym w kontekście Sądu Ostatecznego, a Ewangelia mówi o tym wprost i zaleca zawarcie ugody ze wszystkimi za życia
Mateusz 5, 17-37
https://wbiblii.pl/szukaj/Mt+5%2C17-37
https://bozeobietnice.blog.deon.pl/2017/02/11/najpierw-idz-i-pojednaj-sie-z-bratem-swoim/
Dzień dobry. Pamiętam z dzieciństwa, że kiedy w różnych domowych czy szkolnych sytuacjach usiłowałem upominać się o swoje – dzieci często muszą to robić – słyszałem; „nie filozofuj!” Niezależnie od wykształcenia i poziomu umysłowego wypowiadających tą kwestię, zawsze brzmiała ona jednoznacznie pejoratywnie. I w tym jest klucz do rozumienia filozofii i jej różnych ról. Otóż normalny zdrowy człowiek postrzega filozofię jednoznacznie źle. Skąd to się wzięło, to temat na osobną dyskusję, ale chyba głównie stąd, że od powstania tego terminu (jest termin – jest byt, Sokrates chyba) była on i jest wykorzystywana na szkodę ludzi. Podobno to nie narzędzie jest winne krzywdy, tylko ten, który go do tego użył, ale też uczciwy człowiek za niektóre narzędzia się nie chwyci. Uczciwi dorośli ludzie nie zajmują się przeto filozofią, a gówniarzom trzeba wygarbować skórę zawczasu.
Ciekawe co na to prof. Legutko
Profesor Legutko napisał bardzo dobrą książkę o tolerancji. Wyjaśnił w niej między innymi dlaczego tej tolerancji nie lubi.
Filozofia niemiecka to oksymoron. Do filozofi niezbędne jest logos, słowo. Jak Niemiec może filozofować??? Retorycznie zapytuję jako Słowianin? Może najwyżej Greka udawać.
Ks. Prof. Tadeusz Guz będąc na studiach we Freiburgu zauważył, że współcześni filozofowie, głównie z tzw. szkoły frankfurckiej, zajmują się ontologią niebytu, co świadczy o tym, że zbliżamy się do końca dziejów. Od siebie dodam, że sztuka jest wizualizacją obowiązujących prądów filozoficznych.
Nie błądzi pan. Przeżywamy koniec tzw nowoczesności, przesądy oświecenia i XIX w. przedłużone o zwątpienie i katharsis XX w. skończyły się wraz z modą na powieść,film psychologiczny. Wchodzą posthumanizmy kognitywistyczne i renesans kultury megalitów i noża do otwierania serc zamiast listów. Widać szwy tego i poprzednich manipulacji. Po pana brawurowej szarży także klasyki starożytnej. Sądzimy że coś jednak zdążyło się naprawdę. Że kultura jest dobra, bo uczy, np Polaka po szkodzie, encyklopedia bizantyjska, francuska, nie są z pewnością sumą łgarstw. Włączamy algorytm aby nam to ułatwił porządkować. No, bez rekolekcji nie znajdziemy klucza.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.