sty 282023
 

Dziś robimy sobie przerwę od filozofów. Sam muszę odsapnąć krzynkę. Proponuję więc teks napisany ręką prof. Piotra Tyryjanowskiego, który właśnie wrócił z Sudanu.

Pomysł na naukową przygodę czasami zaczyna się zupełnie przypadkowo, a bywa, że nawet trywialnie. Jesienią ubiegłego roku otrzymaliśmy zapytanie pytanie o to, czy nie mamy sposobów na to jak rozpoznać ptaki i nietoperze w zabytkowych budynkach, a być może nawet pomysł na to jak je stamtąd, skutecznie i bezpiecznie oraz zgodnie z regułami sztuki przyrodniczej, wyprowadzić. W zasadzie moglibyśmy wzruszyć ramionami, bo praktycznie nie ma tygodnia, by ktoś z kolegów w pracy nie był pytany o ptaki czy nietoperze w miastach i problemy naszej z nimi koegzystencji. Czasami, zwłaszcza w okresie remontów budynków i zmiany elewacji, telefony wręcz się urywają. Tym razem sprawa nie była aż tak trywialna, bo zabytkowe budynki znajdowały się w pustynnych warunkach dalekiego Sudanu, a same badania to część wieloletniego projektu prowadzonego przez Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej Uniwersytetu Warszawskiego, obecnie zarządzanego przez prof. Artura Obłuskiego. W głowie przewijały mi się sceny ze starożytnej Nubii, coś tam pamiętałem z dawnych lektur, gdzieś przeczytałem tekst o Matce Boskiej Pustynnej, a ponadto w Sudanie nigdy nie byłem. Brzmiało jak plan. Pomyślałem, że sam nie dam rady i zadzwoniłem do kolegi prof. Andrzeja Węgla, co to na nietoperzach zna się wyśmienicie, a i po świecie lubi się powłóczyć. Przedyskutowaliśmy zarys problemu i zaczęliśmy dopytywać o szczegóły. Te spływały powolutku, po paru miesiącach mieliśmy sami z detalami dowiedzieć się, dlaczego. Po prostu w Sudanie jest tak słaby Internet, że wysyłanie zdjęć, mapek, schematów, to droga przez mękę. W zasadzie lepiej poczekać na powrót do Polski i wtedy uzupełniać dokumentację.

Wreszcie otrzymujemy co trzeba, przynajmniej tak to wygląda w teorii, bo w praktyce jest to kilka niewyraźnych zdjęć i dość powierzchowne opisy. Widać, że stworzenia na obrazkach to nietoperze, tajemnicze, kolory dalekie od znanej czerni, raczej szarość z brązowymi dodatkami, jakieś dziwne krabowe kształty. To przedstawiciele rodzaju Taphozous, o wdzięcznej polskiej nazwie grobownik. Z historii badań w Sudanie też wynikało, że mogą tam być całkiem ciekawe ptaki (to dla mnie szalenie istotne!), więc do ekspedycji nas nie trzeba było długo namawiać, a jak się w pamięci miało W pustyni i w puszczy Sienkiewicza, to cały problem polegał na znalezieniu środków i zgraniu terminów. W pewnym wieku człowiek sobie uświadamia, że w całej ekologii, ba w życiu, to czas jest jedynym zasobem nieodnawialnym. I nawet z dużą dawką determinacji, znajomości, chęci i kasy, czasami trudno zgrać terminy.

Z niemałymi przygodami, związanymi z oczekiwaniem na wizy, pozwolenia na prowadzenie badań, jak i problemy komunikacyjne, wreszcie dotarliśmy na miejsce. Nie po raz pierwszy okazało się, że najdroższe do podróżowania są najbiedniejsze kraje. Korupcja, brak infrastruktury, problemy logistyczne i administracyjne. W przypadku Sudanu dodatkowo tlący się konflikt religijny, ubiegłoroczny zamach stanu i wciągnięcie na amerykańską listę krajów terrorystycznych. Trochę za dużo jak na jeden pakiet przygód. Ale powiedziało się A, to trzeba działać dalej. Nawet syf ma swój urok, zwłaszcza jeśli droga prowadzi przez pustynię. Nie wiem, może to jakiś mój atawizm, ale lubię te pofałdowane, otwarte krajobrazy. O tym zresztą jeszcze napiszę dalej, bo pustynia wciąga, bardziej niż bagna. I nie straszne nawet mijane, bardzo rzadko, na odcinku 300 km, może było ich pięć, wioski. Wioski to zbyt duże słowo, to po prostu dziwne budy z dykty, papieru i folii, obok stacji benzynowej, pojawiającej się nagle gdzieś w środku niczego. Przy tutejszym kunszcie architektoniczno-budowlanym, południowoafrykańskie getto w Johanesburgu, czy favele w brazylijskim Rio, to serio dobrze zorganizowane struktury architektoniczne. I wszędzie śmieci, dużo śmieci, cholernie dużo śmieci. I tylko budynki meczetów są nowoczesne i stosunkowo schludne. Wiadomo, Arabia Saudyjska pompuje do Sudanu sporo kasy. W bazę i nadbudowę, albo może odwrotnie. Nie narzekam, obserwuję, odnotowuje w głowie, zapisuję.

Można napisać, że jechaliśmy, w sumie, z prostym zadaniem – wsparciem przyrodniczym okiem międzynarodowej ekspedycji, złożonej głownie z archeologów, ale także konserwatorów zabytków, architektów i konstruktorów budynków. Prawdziwie interdyscyplinarna ekipa, gdzie każdy pomimo bycia specjalistą, jest częścią większego zespołu, gdzie przeplatają się i uzupełniają się różne wizje. Na dodatek bardzo zróżnicowanej płciowo, wiekowo, kulturowo, narodowo. Całkiem, całkiem odlotowo.

Na miejscu zaskoczyło nas kilka rzeczy: bieda (Sudan to jedno z najbiedniejszych państw świata), inflacja wynosząca ponad 300% w skali roku, co oznacza, że po zakup obiadu dla trzech osób w podrzędnym barze idzie się z grubą na 7 cm zbitką banknotów, a np. po betoniarkę – serio koledzy jechali – z całym plecakiem kasy, plastik na pustyni, stosunkowo wąski Nil – bo jednak po lekcjach geografii spodziewaliśmy się olbrzymiej rzeki, oraz … ciekawa, acz nie bajecznie kolorowa przyroda, którą znaliśmy dobrze z wcześniejszych wypraw w tropiki. Jednak, to od razu sobie ustaliliśmy, nie przyjechaliśmy powiększać liczby obserwowanych w życiu gatunków, ale po to by rozwiązać konkretny problem. Oczywiście, jesteśmy realistami i dobrze wiemy, że nawarstwionych przyrodniczo problemów nie rozwiązuje się w dwa tygodnie, tym niemniej obejrzenie spraw na miejscu nie tylko rozświetliło nam parę zagadnień, ale skłoniło do dalszych poszukiwań. Polscy archeolodzy kopią tam 60 lat z górą, więc trzeba sobie założyć spokojną perspektywę czasową, może nie na dekady, ale powiedzmy na miesiące. Tak na marginesie, to co tam wykopano i opisano jest doprawdy fascynujące. Obiekt to dawna stolica, Stara Dongola, kiedyś siedziba arcybiskupa (po katedrze został jeno kamień na kamieniu, nawet malowidła wyblakły, a czego nie zniszczyła przyroda, głownie piasek pustyni, to zniszczył islam, czy może szerzej przemiany religijne), zarządzającego wielką metropolią 1000 km wzdłuż Nilu. I tak od V do XIV wieku, a później zaczęło się sypać.

Chociaż nawet ruiny, i to całkiem niedawno ponownie wystawione na widok ludzkich oczu, odsłonięte z warstw piasku dają sporo do myślenia. O tym jak działa przyroda, jak wygląda przemijanie i co zostanie kiedyś po nas wykopane. Tego ostatniego bardzo się boje, bo w Sudanie po raz kolejny przekonuje się, że pewnie nie będą to zabytki, kości, szkielety, ale po prostu tony plastiku, znaku rozpoznawczego naszych czasów. Z drugiej strony, są miejsca, gdzie plastiku mniej, bo nie ma gdzie się zatrzymać, a wiatr stare worki, siatki czy kawałki sznurków, po prostu przesuwa dalej. Na takich czystych, wysmaganych i wysprzątanych przestrzeniach jest pięknie. Barwy niepowtarzalne, ciepłe, choć stwarzające wrażenie jednolitości. Widać niska, ba praktycznie zerową produktywność ekosystemu pustyni. Może kiedy pada deszcz jest lepiej, ale nawet tam pojawiają się drobne ślady życia. Chyba, jednak nie po to wpatrujemy się w piach i słońce. Kiedyś znalazłem ciekawy cytat, autorem jest Julius Angerhausen, bardzo mnie przekonał: Kto idzie na pustynię, ten nie szuka tam chleba, lecz niesie w sobie głód za czymś większym. Ojcowie pustyni wiedzieli co robili, ślady ich podejścia do życia eremickiego odnaleziono zresztą także w Nubii. Lubię takie mieszanie idei, rozumiem i dostrzegam, że pustynia to mieszanka skrajnych emocji. Słońca, radości, syntezy witaminy D i dobrze działających stawów, z pustkowiem – zostajesz sam na sam pośrodku niczego.

Koniec tej taniej filozofii, czas na przyrodę. Najbardziej spektakularne okazały się nietoperze. Przy pomocy nagrań ultrasonograficznych, specjalnych odłowów, identyfikacji martwych osobników oraz wykonanych fotografii zidentyfikowaliśmy przynajmniej pięć gatunków. Jak na warunki pustynne to całkiem sporo. Zidentyfikowaliśmy grobownika gołobrzuchego i grobownika sawannowego (jak nazwa wskazuje często spotykanych w grobowcach), typowe gatunki obszarów pustynnych brodawkonosa małego i grzebieńca palmowego oraz jeszcze nieoznaczonego przedstawiciela rodziny molosowanych. Naprawdę robią wrażenie, zwłaszcza ich liczące nawet kilkaset osobników kolonie grobowników założone, nomen omen, w grobowcach. Dla archeologów to utrapienie i problem utrudniający oddanie obiektów dla zwiedzania. Ich guano naprawdę strasznie śmierdzi i odstrasza wielu miłośników zwiedzania starych budowli. Co więcej zanieczyszczają malowidła, a jeszcze…. wplątują się we włosy. I słyszeliśmy te stwierdzenia nie tylko od miejscowych, ale wykształconej inteligencji krajów wszelakich. Tak, ten mit trzyma się naprawdę dzielnie, pomimo dekad porządnej (no właśnie czy rzeczywiście porządnej, skoro az dak dramatycznie nieskutecznej?) chiropterologicznej edukacji.

Fascynujące są także interakcje nietoperzy z budynkami, gdzie pozostawiają ślady moczu i kału, niestety niebezpieczne dla zachowania naściennych staronubijskich malowideł, ale i z innymi organizmami. Tych jest całkiem sporo, oto przykłady: z owadami, przykrymi, powiedzmy wprost upierdliwymi, meszkami, które nietoperze zjadają, z ptakami, głównie wróblami, z którymi albo konkurują, albo przynajmniej często się spotykają, jak i drapieżnikami wyspecjalizowanymi w polowaniu na nietoperze. Szybko wykonane badania diety (na podstawie analizy odchodów; bardzo ciężka i mało przyjemna praca, w pełnym słońcu i masce na twarzy, a zapaszek kału i tak był przenikliwy), lokalnego ssaka drapieżnego – zorilli, wskazuje, że nietoperze i ptaki stanowiły całkiem pokaźną część pokarmu.

To co mnie jeszcze zaskoczyło to dość mało ptaków. Nad samym Nilem, było ich owszem nieco. Na pustyni mniej – za to ciekawe skowronki i lelki, kania egipska, i polująca z kolczastego krzewu dzierzba czarnoczelna, to był najwspanialszy widok. Na liniach energetycznych przesiadywały żołny, a na wiejskich drogach gołębie, z dużym dystansem ucieczki. Oj, ktoś je chyba tutaj ciągle zjada. Spodziewałem się jednak więcej naszych krajowych gatunków, z bocianem białym na czele. No niestety, nie odnotowaliśmy.

Wracamy do domu, czas szybko przeleciał. Wszędzie piasek, w plecaku, walizce, ciuchach, pozostający nawet po drugim praniu, taki rudopomarańczowy, drobniutki. Ponadto spalony nos, bo trudno nazwać to opalenizną, a wszystko przez chwilkę nieuwagi i wydanie kapelusza lokalnemu pomocnikowi. Przygarnął zresztą koszulkę i spodnie, ale mam wrażenie, graniczące z pewnością, że się u niego, rodziny czy znajomych, nie zmarnują. Ekonomika wartości marginalnych. Kapelusz w Sudanie znaczy naprawdę więcej niż w Polsce. W głowie zaś pozostały dwa wyryte obrazy. Zachodu słońca nad Nilem, który biegnie idealnie z południa na północ, więc i zachód się ładnie układa, oraz kamienista pustynia, z ogrzanym powietrzem unoszącym się nad kamieniami. Ten drugi obraz nawet mocniejszy. Bowiem jak mawia arabskie przysłowie w życiu jest jak na pustyni – oazy i miraże. Coś w tym jest. Szkoda, że takich odkryć duchowych nie da się w Sudanie celebrować kieliszkiem wina, czy kufelkiem piwa, wiadomo islam to jogurt i trochę soków, oraz amerykańska globalizacja – pepsi i coca-cola. Pięknie im się imperialistyczni wrogowie (aby na pewno?) władowują w system. Wielkie koncerny to dzisiaj prawdziwe imperia. Staram się unikać tych brązowych cieczy, ale jak zobaczyłem w samolocie butelkę z czerwoną naklejką to uległem. No bo co robić, trzeba jakoś żyć, a cukier i bąbelki pozwalają na chwilkę radości.

Aha, przyznam szczerze, zapytali mnie w domu, jak oceniam wyjazd – powiedziałem, jak jest 6/10, ale chciałbym tam wrócić. Bardzo, pełne 10/10. Kolejne pustynny paradoks.

 

  3 komentarze do “W królestwie starożytnej Nubii czyli odpoczynek od filozofii”

  1. A co się stało z nubujskim złotem? Jest tam jeszcze?

  2. Sudan – 80 ton złota /rok ( Piotr Witt w radio Wnet)

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.