lis 042019
 

Ludzie chcą czytać o autentycznych przeżyciach i chcą je oglądać. Co z tego rozumieją ludzie zajmujący się produkcją literacką i filmową? Mniej więcej tyle, że autentyczność to egzaltacja. Jeśli zaś nie egzaltacja to pomnożone przez jakiś tam współczynnik, dziwactwo. Cóż to bowiem jest ta autentyczność przeżyć? To są emocje, z którymi człowiek sobie nie radzi. Mechanizm ten jest wykorzystywany przez producentów filmowych, przez pisarzy i przez ludzi zajmujących się produkcją telewizyjną. Wiedzą oni bowiem, że ludzie najbardziej na świecie chcą oglądać bliźnich, którzy nie radzą sobie z emocjami. Pokazywanie takich stanów wchodzi w zakres literatury i kina ambitnego. To zaś, o czym wiadomo od dawna, przeznaczone jest dla popaprańców, wariatów i osób emocjonalnie rozedrganych, które mają wobec siebie złe zamiary.

Ktoś szybko zorientował się, że prócz twórczości „ambitnej” potrzebna jest także inna, „mniej ambitna” i tak powstały formaty, w których widzimy co prawda jakąś dramaturgię, niespełnienia, upadki, śmierć i sytuacje pozornie bez wyjścia, ale zawsze okazuje się, że główny bohater sobie z nimi poradził. Jeśli nie samodzielnie, to przy pomocy wypróbowanych przyjaciół. To jest segment twórczości przeznaczony dla ludzi mniej wyrobionych i dla mniej dojrzałych. Tak się to określają ludzie zwani krytykami, którzy w istocie są sprzedawcami. Kim są w takim razie konsumenci tych mniej ambitnych treści? To są ludzie, którzy nie potrafią porzucić otwarcie konwenansów życia zbiorowego i chcą, by zostały one ocalone tak w świecie rzeczywistym, jak i w fikcji, którą konsumują. Jeśli do tego nie dojdzie, oni się po prostu od produkcji rozrywkowych odwrócą i pójdą na ryby albo zaczną chlać. No, a do tego dopuścić nie można, bo szkoda pieniędzy, które ma zarobić producent i reklamodawcy. Jeśli przyjmiemy takie założenie, okaże się, szybko, że nie ma ucieczki od proponowanych formatów, bo one – realizując nasz podświadome pragnienia – nie mogą zostać przez nas odrzucone. Jeśli zaś zostaną, to czeka nas marny los. Możemy zostać albo konsumentami treści ambitnych, a rynek pod nie przygotowywany jest poprzez politykę całkowitej i realnej dewastacji norm, które przyjęliśmy za własne, albo wędkarzami, ewentualnie alkoholikami. To jest wybór mniej niż ubogi i my się na to zgodzić nie możemy. Ktoś powie, że możemy wybrać treści, które są blisko Kościoła i są przez ludzi Kościoła nadzorowane i strzeżone. Aha, akurat. To właśnie na tym obszarze dzieją się rzeczy najgorsze, bo właśnie w środowiskach bliskich Kościołowi twórców i publicystów, panuje powszechne przekonanie, że autentyczność to egzaltacja. Jeśli nie wierzycie, popatrzcie jak się zachowuje Janek Pospieszalski i zastanówcie się co musiałoby się stać, żebyście mogli uwierzyć w ten jego przekaz. O Terlikowskim szkoda nawet wspominać.

Możemy przyjąć takie założenie, że istnieje wyraźna granica pomiędzy tym co producenci treści aspirujących do autentyczności proponują protestantom lub zwyczajnym bezbożnikom i katolikom. Protestanci, albo ludzie z kultury protestanckiej się wywodzący, ale nie podejmujący żadnych praktyk religijnych, oczekują serii zdziwień. To co się im pokazuje musi być maksymalnie dziwaczne, ale w sposób taki, by na koniec dało się sprowadzić do formuły znanej ze wszystkich filmów i seriali, także tych ambitnych – do jakiegoś tam triumfu emocji nad wyrachowaniem. To może być triumf miłości, ale niekoniecznie. Jeśli trzeba i tego wymaga fabuła, można głównego bohatera zabić w określony konwencją sposób. Jeśli zaś idzie o przekaz formatowany dla katolików, to jest jeszcze gorzej, albowiem widownia katolicka traktowana jest jak stado baranów. O tym, by ktoś przejął się autentycznością jej przeżyć nie może być nawet mowy i to widać w zachowaniu wszystkich katolickich i prawicowych publicystów w Polsce. Szczególnie zaś w zachowaniu historyków, którzy chcą koniecznie podkreślić autentyczność przeżyć związanych a patriotyzmem i religią. Dlaczego tak jest? Otóż dlatego, że treści antykatolickiej, antyludzkie, rzekomo ambitne, w ciągu ostatnich stu lat, produkowane były i są nadal z maksymalnym wykorzystaniem wszystkich możliwych umiejętności warsztatowych. To jest przemysł. Treści katolickie zaś, lub jak kto woli pobożnie-patriotyczne, są przeznaczone do tego, by utrzymać stan posiadania. To znaczy, by stado baranów dające utrzymanie moderatorom tych treści się nie rozlazło. One nie są produkowane przeciw, ale dla….dla coraz mniej przekonanego do nich odbiorcy. Co czasem nazywane bywa kryzysem w Kościele. Jeśli zaś tak jest, to w mojej ocenie, producenci treści antykatolickich i ci, którzy produkują je dla publiczności pobożnej, są po prostu w zmowie. Nie może być inaczej. Ich coś łączy. Co to może być? Przekonanie o wybraństwie. Dodać przy tym należy, że ono jest zawsze fałszywie rozumiane. Poznajemy to w prosty sposób – autentyczność to nie jest egzaltacja. Z grubsza rzecz ujmując autentyczność przeżyć to próba utrzymania norm zbiorowych za wszelką cenę, kiedy okoliczności, wrogowie i w ogóle wszystko łącznie z pogodą, sprzysięgło się, by te normy rozwalić. Można to nazwać próbą ocalenia konwenansu, albo bezpieczeństwa jakie on daje ludziom wrażliwym, nie lubiącym, kiedy na ekranie ktoś odcina bliźniemu swemu głowę piłą typu lisi ogon. To nie jest proste do zilustrowania, ale jestem przekonany, że jest możliwe. Co z tego rozumieją twórcy treści określanych w Polsce jako patriotyczne albo prawicowe? Nie będę mówił, żeby nie używać brzydkich wyrazów. To są ludzie, których coś łączy z tamtymi oszustami, jakaś wspólna hierarchia. Oni jednak w tej hierarchii stoją znacznie niżej od tamtych i jedyne co im pozostało, to odreagowywanie wynikającej stąd frustracji. W jaki sposób? Poprzez poniżanie czytelnika. I tu już nie chodzi doprawdy o jakieś produkcje, budżety czy coś podobnego, choć o zawracanie głowy w najprostszym sensie – poprzez pokazywanie się i wygłaszanie komunikatów rzekomo autentycznych, rzekomo przekonujących, rzekomo integrujących środowiska. Nie można z tym żyć i nie można na to patrzeć. I albo to zatrzymamy, albo będzie po nas i będziemy się musieli rozejrzeć za jakimś przyzwoitym sprzętem wędkarskim albo flaszką. Dziękuję za uwagę.

  19 komentarzy do “W poszukiwaniu autentyczności przeżyć”

  1. Gdyby nie to, że jest szlaban na egzaltację to bym napisał: ” Rewelacyjny tekst!!!”

  2. A poważnie to jest to sensoweny program walki z alkoholizmem.

  3. Właśnie przedwczoraj rozmawialiśmy z kolegami o filmie „Joker”. I doszliśmy do przekonania, że lepiej tego filmu nie oglądać dla zdrowia psychicznego. Choćby nawet było to wielkie kino. To jest typowy przykład jak bohater nie radzi sobie emocjami i bez happy endu.

  4. I super Pan to ujął, że bohater nie radzi sobie z emocjami, a nie z sytuacjami (to już ostatni komentarz, obiecuję).

  5. To nie jest wielkie kino, to jest kolejna odsłona socjalizmu ukrytego pod rzekomą wrażliwością, chorobą i emocjami

  6. „treści antykatolickie, antyludzkie, rzekomo ambitne, w ciągu ostatnich stu lat, produkowane były i są nadal z maksymalnym wykorzystaniem wszystkich możliwych umiejętności warsztatowych. To jest przemysł.”  Czy zauważył Pan, że im ciekawsze ma Pan obserwacje, tym bardziej wieje od nich grozą..? I pytanie drugie, już poważne: skąd tu się wziął przemysł? Nie jestem w stanie wyobrazić sobie takiej ogromnej wspólnoty woli, która postawiła sobie za cel zniszczenie katolicyzmu… Choć z drugiej strony, efekty jej działania obserwuje codziennie nie tylko na filmach czy pokazach mody.

  7. A co z filmem „Nieplanowane”?

  8. Nie musi być pełna wspólnota – KK ma wrogów w różnych miejscach a w przypadku ataku z kilku stron, 100pct koordynacji nie jest konieczne.

  9. ” Treści katolickie zaś, lub jak kto woli pobożnie-patriotyczne, są przeznaczone do tego, by utrzymać stan posiadania. To znaczy by stado baranów dające utrzymanie moderatorom tych treści się nie rozlazło. One nie są produkowane przeciw, ale…dla coraz mniej przekonanego do nich odbiorcy. Co czasem nazywane bywa kryzysem w Kościele. Jeżeli zaś tak jest, to w mojej ocenie producenci treści antykatolickich i ci, którzy produkują je dla publiczności pobożnej, są po prostu w zmowie. Nie może być inaczej. Ich coś łączy. Co to może być?” To jest niesamowite co Pan dziś napisał. Wszystkie moce są uruchomione.

  10. „Moja egzaltacya, głupia, czy nie głupia, również nie upoważnia nikogo do znęcania się nade mną. Dobrze, że się już ten nasz dzisiejszy świat, tak wielka, bezduszna budowa, złożona z głupoty, kłamstwa i hypokryzyi, rysuje i rozpada, bo niepodobna na nim żyć. Ja teraz mam sobie oto czas; zostałem psu na uciechę doktorem filozofii, więc, jako filozof, zastanawiam się nad rozmaitymi ludzkimi stosunkami, które się świeżo tak gruntownie na mnie odbiły. Wam, ludziom, tak zwanym rozsądnym, dość na tem, gdy wynajdziecie puste słowo, czczą nazwę na rzecz, a że tam ktoś kark skręci przez rzecz samą — mniejsza o to. Egzaltacya! Co mi za pociecha z nazwy, kiedy mi to skręca wnętrzności? Co mi pomożecie waszym słownikiem? Wy przytem odmawiacie prawa istnienia wszystkiemu, czego nie odczuwają wasze stępione nerwy. Gdy wam zęby wypadną ze starych szczęk, przestajecie wierzyć w ból zębów. Według was, reumatyzmy to istotnie coś poważnego; reumatyzmy naprawdę bolą, ale miłość to tylko egzaltacya. Ilekroć o tem myślę, jest we nie dwóch ludzi: jeden — ten wczorajszy student, który w imię nowych czasów chce bić obuchem w głupotę ludzką, drugi, człowiek głęboko pokrzywdzony, któremu się chce kląć i łkać. Tak nie można żyć.” Henryk Sienkiewicz, U Źródła (tekst wzgardzonego kandydata na męża).

    „Smutna, okropna doba — ile razy mi się z pod pióra dobywa, tyle razy radbym natomiast „Klęska” postawić. Cóż kiedy nie da się ona tym sposobem z serca i pamięci wymazać. Nadszedł więc ów rok, bolesnej pamięci 1863 i z nim ta cala katastrofa, która znowu raz jeszcze tragiczną klęską zakończyć się miała. Od dawna już wprawdzie dawała się przeczuwać ta wisząca burza w powietrzu i po gorączkowym nastroju całego społeczeństwa z pod zaboru rosyjskiego. Egzaltacja patrjotyczna zapalała serca, ogarniając coraz to większe koła, młodzież szalała, starcy tracili głowę, namiętni pchali do czynu, umiarkowani nie śmieli iść naprzód, ani też cofnąć się, wsteczni kryli się i walczyli podstępem. Postawiono ideał wielki, święty i wierzono w jego urzeczywistnienie; kto nie wierzył, ten udawał, że wierzy i milczał. Patrjotyzm stał się modą, popisem, koniecznością towarzyską. Nawet salony zaczęły się naginać pod Jarzmo tej egzaltacji d’une haute nouveauté. Wszechwładny duch czasu pędził w płomienie i krew upojoną bohaterskiemi marzeniami rzeszę, porywając zarazem za sobą bezwiedną masę panurgowych owiec”. Adam Asnyk

    „Moja matka natomiast, odznaczała się niezwykle żywym usposobieniem i bujną wyobraźnią. Nerwowa. Egzaltowana. Niekonsekwentna. Nie umiejąca się kontrolować. Naiwna i, co gorzej, mająca o sobie jak najbardziej pomylone wyobrażenie. Ojciec nieraz ulegał jej bystrości i inteligencji, ale częściej znosił w milczeniu jej egzaltacje, z którymi rzeczywiście trudno było dać sobie rady.[…] Jestem  Polakiem,  doprowadzonym  do  ostateczności  przez Historię”.  Witold Gombrowicz

    Egzaltacja romantyczna i patriotyczna

  11. A po co wspólnota woli? Wystarczy budżet i jeden człowiek, albo sześciu. Reszta jest do wynajęcia

  12. Myślę, że nie ma w tym tekście nic niesamowitego, on jest wręcz standardowy

  13. Wtedy jeszcze nie odróżniano egzaltacji od socjotechniki

  14. chyba tak, a silna damska egzaltacja wywołana np. treścią francuskiego romansu, objawiała się napięciem zwanym „globusem”.

  15. „Joker” to banalny film. I nudny.

  16. A ja niestety zgadzam się z panem B. Ten tekst i parę innych, pisanych niedawno – każdy z nich zawiera po jednym akapicie, który wali „z liścia” biednego czytelnika. Gospodarz po prostu jeszcze nie dostał, więc nie zauważa tego.

  17. Obejrzałem kilka filmów Grzegorza Grasują Brauna i muszę powiedzieć, że jest to promyk nadziei. Ale nie ma tych filmów w przestrzeni publicznej, nie są emitowane.

    I jeszcze jedna myśl – jak to dobrze że nie powstało 100 filmów na 100-lecie odzyskania niepodległości

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.