lis 162022
 

W grudniu, mam nadzieję, że jeszcze przed świętami ukaże się kolejny numer kwartalnika Szkoła Nawigatorów poświęcony artystom. W trakcie jego przygotowywania dotarło do mnie, jak straszliwie spreparowanym językiem porozumiewamy się, żeby omawiać kwestie w sumie proste. Cała dyskusja o tak zwanej sztuce koncentruje się nie na niej w istocie, ale na środowiskach strzegących hermetycznej komunikacji i posiadających odpowiednie zaklęcia, które podnoszą lub obniżają znaczenie przedmiotów i osób. Nic więcej się nie liczy. I oto mamy wreszcie moment, kiedy system ten został zweryfikowany. Czy widzieliście może, albo słyszeliście, żeby jakiś klimatyczny aktywista przykleił się do ściany obok obrazu abstrakcyjnego? Ja nie. Były już dzieła dawniejsze, był Monet, a teraz Klimt, ale jakoś żaden jeszcze nie wtargnął do Tate Gallery, ani nie rozgląda się po muzeach za obrazem Kandinsky’ego. Nawet im to w głowach nie postanie. Dlaczego? Bo publiczność wzruszy ramionami, a to o nią chodzi. Nie o tak zwanych specjalistów, którzy śpią spokojnie, albowiem ostatnią rzeczą jaka ich na tym świecie obchodzi są te wszystkie obrazy, muzea i cała reszta. To są rzeczy nieistotne wobec faktu najważniejszego – to oni sami są skarbem bezcennym, albowiem to oni utrzymują we właściwych rejestrach całą komunikację dotyczącą sztuki. Na obrazach są szyby, więc farba im nie zaszkodzi. Nie ma się czym przejmować poza tym domyślać się można, że zarówno aktywiści klimatyczni, jak i kuratorzy wystaw są płaceni z jednej kieszeni. Biedni ludzie zaś, którzy zbierają pół roku pieniądze, żeby pojechać do jednego czy drugiego muzeum i postać pół godziny przed jakimś bohomazem, patrzą na te wszystkie horrenda ze zgrozą. Tak zostali wychowani przez szkołę i media, ta cała kultura i sztuka stała się dla nich religią i wierzą, że wszystko to jest puszczane serio i bez tak zwanej ściemy. Tak się może wydawać, albowiem obrazy są oddzielone do publiczności szybą. No, ale ta szyba tam jest ponieważ są one ubezpieczone, stanowią jakąś tam część globalnej komunikacji, która wyznacza priorytety i każe się ludziom wobec nich określać. To co widzimy w muzeach tylko z pozoru wygląda na atak na obrazy, naprawdę jest atakiem na ludzi, którzy próbują doszukać się w tym sensu. I albo ze zgrozą wpatrują się w twarze bohaterów tych zajść, którzy walczą o lepszy klimat, bo wierzą, że oni chcą dobrze, ale nie umieją tego inaczej zamanifestować, albo martwią się czy kiedyś czasem jakiś obraz nie zostanie naprawdę zniszczony. Nikt nie myśli o skutecznym zapobieżeniu takim występom, albowiem one są kolejnym elementem opisywanej tu komunikacji. Kolejna granica została przekroczona, a obrazy, które przestały mieć znaczenie jako dzieła sztuki już dawno, przestają mieć teraz znaczenie jako przedmioty spekulacji. Stają się pretekstem do manipulacji politycznych i społecznych. Oczywiście asekurowanych, tak jak wcześniejsze spekulacje finansowe. Stąd brak reakcji środowisk, które powinny być, w teorii, zainteresowane atakami na te przedmioty. Obrazom nic się nie stanie. Przechodzą po prostu w kolejną fazę znaczeniową. Czy wobec tego one są coś warte dla tej gromady biedaków wierzących w to, że Manet był geniuszem? Nic. Tylko, że prawda ta przebija się do ich mózgów opornie i z największym trudem. Istnienie bowiem tych artefaktów, umiejętność skojarzenia ich z nazwiskiem, rozpoznania, podnosi wielu osobom samoocenę. Z oceną środowiska, w którym żyją jest już różnie i raczej skłaniałbym się do tego, że umiejętności te alienują „znawców” niż powodują akceptację ich przez grupę. Każda bowiem grupa organizuje się według własnych dogmatów, które mogą być oceniane przez inne grupy, jako bezwartościowe badziewie. Istnieje jednak hierarchia grup, a w niej ci, co się znają na sztuce znajdują się bardzo wysoko. Teraz jednak dostali propozycję nie do odrzucenia. Trwa walka o klimat, a obraz mają w tej walce pewną rolę do odegrania. Na razie mają milczeć. Co będzie potem zobaczymy, bo walka o klimat, jak każda walka, zaostrza się w miarę jej prowadzenia. Sądzę jednak, że jeszcze sporo czasu minie, zanim znawcy sztuki, pośrednicy w handlu, dyrektorzy wielkich muzeów, zostaną zdegradowani, albowiem zmieni się całkiem funkcja tych przedmiotów, które zostały powierzone ich pieczy. Na razie mamy pierwsze oznaki tych zmian i nikt z wymienionych nie widzi podstaw do niepokoju. Przeciwnie, wszyscy są zadowoleni, że sprawy rozwijają się w taki właśnie sposób. Tylko nie są jeszcze pewni czy to dobrze, czy źle, że uwaga mediów i publiczności znów została skierowana ku wiszącym w muzeach obrazom.

Wróćmy nowego numeru Szkoły Nawigatorów . To już 34 z kolei i chyba mamy trochę powodów do zadowolenia. Ten będzie odmienny nieco w wymowie od poprzednich. Zasygnalizuję tylko może jaki klimat udało się uzyskać tymi tekstami. Oto będzie tam materiał o Xawerym Dunikowskim, sławnym na całą Polskę przyjacielu fryzjera Cierplikowskiego, tego wiecie, co pochodził z Sieradza. Na jego grobie umieszczono sławną rzeźbę Dunikowskiego – Dusza oddzielająca się od ciała. Zdawało mi się, że największą sensacją w życiu tego całego Dunikowskiego było zastrzelenie Pawliszaka. Okazuje się, że nie Dunikowski spędził pięć lat w Oświęcimiu, miał bardzo niski numer, dwa razy skazywano go na śmierć, ale wyszedł z tego cało. A przecież kiedy go aresztowano miał już 65 lat. Jak sam opowiadał kazali mu w tym Auschwitzu rzeźbić makietę obozu. On to robił przez cały dzień, a pod wieczór psuł. No i na drugi dzień kazali mu robić to samo. I tak w kółko, aż w końcu przesunęli go do obierania kartofli. Piękna historia i prawie tak samo ujmująca, jak wyczyny tych walczącch o klimat dzieci, co oblewają zupą van Gogha. O tym van Goghu też będzie sporo, mam nadzieję, że Was to ucieszy. No, ale…książki o Dunikowskim pisał, na przykład, Włodzimierz Sokorski. I on się tam rozpływa nad genialnością rzeźbiarza, który w roku 1917, wyrzeźbił, w Paryżu, dzieło pod tytułem Nagrobek Bolesława Śmiałego. Symbolizowało ono – tak z kolei pisał Wyka – świt nowej Polski, którą uosabia wstający z grobu „mściwy król”. Mamy rok 1917, jeszcze mowy nie ma o niepodległości, a Dunikowski już rzeźbi mściwego króla Bolesława. To jest moim zdaniem najlepsze w jego karierze. Oto to fantastyczne dzieło https://pl.pinterest.com/pin/770608186242142281/

Dunikowski jest do dziś uważany za geniusza i mistrza niedościgłego w swojej sztuce. W przeciwieństwie do takiego Szukalskiego, który został skazany na zapomnienie, albowiem rzeźbił postaci nie kojarzące się nikomu z niczym, bez wyrazu, polotu, za to z wielkim zadęciem. Oto przykład, akurat także Bolesław Śmiały, ale nie wiadomo dokładnie z jaką intencją robiony https://www.historiaposzukaj.pl/wiedza,obiekty,990,obiekt_szukalski_boleslaw_smialy.html

Na koniec jeszcze pokażę jedno dzieło Xawerego Dunikowskiego. Nosi ono tytuł Franciszek Ksawery i jest ponoć autoportretem artysty http://www.tradycjaezoteryczna.ug.edu.pl/node/1003

W mojej ocenie dzieło to mówi wszystko o sztuce, rzeźbiarzach i krytykach. Jego rzeczywisty tytuł bowiem, który odgadujemy od razu, brzmi Wypłata.

  8 komentarzy do “Weryfikacja kryteriów oceny sztuki”

  1. Dzień dobry. Uff – muszę powiedzieć – już myślałem, że nic nie będzie o sprawach o których mam jakie takie pojęcie, ale ostatnie słowo tekstu mnie uratowało. Dalej więc idąc tą drogą rzec muszę, że – także dzięki Pańskim tekstom – widzę tą całą sztukę jako materialny wyraz tęsknoty z pieniążkami, które tak bardzo chciałoby się mieć, no ale krążek złota z odpowiednim stemplem może spoczywać tylko w jednej dłoni w danej chwili. Wymyślamy więc pieniądz fiducjarny i przekonujemy publiczność, że kawałek papieru z twarzą jakiegoś masona jest tak samo dobry jak podobna treść wybita w kruszcu. Tych nowych precjozów też nie można mnożyć bez końca, nawet jak się kontroluje drukarnię, to strzał w stopę. Kolej więc na kreację „skarbów” – czyli po raz kolejny sztuka przekonywania, że jakieś bohomazy są tyle samo warte co na przykład złoty scytyjski naszyjnik. Publika jest nieodporna, ma różne deficyty i jakoś daje się przekonać i biznes się kręci. Jak ceny spadają, to się najmuje tych od farby i pomaga. Dlatego też nie chodzę po galeriach, za bilety nie płacę i statystyk nie podwyższam. To nie moje małpy…

  2. ja już rozumiem dlaczego żywi artyści muszą umrzeć , zostać zapomniani a potem odkryci żeby ich sztuki stały się bezcenne, nie trzeba sie z takim delikwentem po śmierci dzielić kasą. W książce Wojna o pieniądz pan Chińczyk opisuje mechanizm skąd w USA tyle dzieł sztuki nieodkrytej. Niemcy  i ich żołnierze rabowali na wschodzie , przywieźli to do domu ale po wojnie bieda i trza było to sprzedać amerykańskim żołnierzom za konserwę , paczkę papierosów itp.

  3. podobno postępowcy we wszystkim kierują się numerologią, to ciekawa jestem jak dobrano smak zupy którą oblano obraz czy obrazy, no bo jeśli posłużono się pomidorówką domowej roboty to szkoda  jej na takie bahanalia

    no ale im tj klimatologom przyświeca inny priorytet

  4. Okazuje się, że nie Dunikowski spędził pięć lat w Oświęcimiu, miał bardzo niski numer, dwa razy skazywano go na śmierć, ale wyszedł z tego cało. A przecież kiedy go aresztowano miał już 65 lat.

    Może to jest odpowiedź dla wątpiących w talenta Dunikowskiego:

    Przed wojną była wielka wystawa polskiej sztuki w Berlinie. Ja tam wystawiałem swoje rzeźby. Hitler się fotografował z tymi dziełami, tak mu się podobały. I mnie mój kolega przysłał tę fotografię do obozu w Oświęcimiu – wspominał Dunikowski po wojnie.

    Zaczynał za Cara, a przeżył drugą RP, Hitlera i Stalina.

  5. Nie chciałem tego ujawniać, żeby nie palić pointy teksty, ale okay…:-)

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.