kw. 122023
 

Przywykliśmy już do tego w Polszcze naszej, że twórcy wszelkie maści czynią tę swoja twórczość po to jedynie, by zwrócić na siebie uwagę i podkreślić swoje znaczenie. Potrafią, a takich jest większość, wskazywać palcem, za których bohaterów swoich własnych książek powinniśmy ich uważać. Co najgorsze podobnie czynią wydawcy i filmowcy. To już jest jawny skandal i żenada tak wielka, że nie wiadomo gdzie podziać oczy. Szczególnie jak jakiś dobrze rozpoznany oszust, kanciarz, gracz w trzy karty wiesza sobie na szyi krzyż wycięty z resora od lokomotywy elektrycznej i mimiką sugeruje, że jest krzyżowym rycerzem. Jeśli ma odpowiednie koneksje dostaje gwarancje na to przedstawienie i żadne szyderstwo się go nie ima. Bo w pakiecie otrzymuje także wianuszek wielbicieli i wielbicielek, którzy żyją spreparowanymi przezeń emocjami. Ja tu nie będę wskazywał osób i wymieniał nazwisk, ale każdy się domyśli o kogo chodzi.

Jesteśmy jedną z  nielicznych, o ile nie jedyną, firmą wydawniczą, która traktuje swoje produkty także jako narzędzia badawcze. Konsekwencją tego jest fakt, że są one raczej hermetyczne, albowiem nie ogrywają emocji, uważanych za przepustkę do serc czytelników. Przeważnie zanurzamy się dość głęboko i wyciągamy, gdzieś ze stref bliskich zatopionym szelfom, jakieś kawałki pozostałe po czasach bardzo zamierzchłych, czasem wyciągniemy stamtąd jakiegoś egzotycznego autora, o którym nikt wcześniej nie słyszał. I tak było z Leonem Cahun, piszącym w dobrze znanym wszystkim czytelnikom powieści młodzieżowych, awanturniczym stylu. On się dziś nieco zarchaizował, ale nie wydajemy Leona dlatego, by ekscytować się przygodami jego bohaterów, ale po to, zobaczyć z jakiej perspektywy oceniał interesujące nas fragmenty historii francuski Żyd, porządnie skoligacony i wykonujący misje szpiegowskie na Bliskim Wschodzie. Interesuje nas także co Leon wiedział i skąd czerpał informacje. On o tym sam chętnie opowiada, więc nie ma nawet co udawać, że to jest jakaś tajemna wiedza. O wiele trudniej dowiedzieć się czegoś o samym Leonie niż o źródłach, z których czerpał. Przy bliższym zapoznaniu się z jego prozą, z pewnym zaskoczeniem konstatujemy, że to co prezentował jest tożsame momentami z naszymi dzisiejszymi rozważaniami i zaproponowaną metodą.

Za jakiś miesiąc, z dużym bardzo opóźnieniem, wynikłym nie z mojej winy, ukaże się książka, której treść opowiada o czasach bardzo nam tutaj, przez ostatnie teksty moje i Piotera, bliskich. A jakby tego było mało, sposób prowadzenia narracji w tej książce jest w zasadzie tożsamy z tym, co ostatnio na swoim blogu proponuje Pioter. Rzecz nazywa się „Przygody kapitana Magona” i opowiada o tym, jak Fenicjanie kolonizowali wybrzeża Europy i Afryki. Leon, dla którego opowiedzenie się po stronie Mongołów w historiach opowiadający o najeździe Batu Chana na Węgry, to jest przysłowiowa betka i pryszcz, ani myśli ukrywać przed nami swojej wiedzy i przypuszczeń. Nie zdradzę fabuły, bo wielu czytelników fabuła ciągle bawi, ale powiem w czym jest rzecz. Nasi bohaterowie oddają cześć bogini Asztrate, ale to jest jeszcze nic. Czczą bowiem także Molocha i Baal-za-Buba. No i ogólnie wesołe z nich chłopaki. Służą w zasadzie organizacji kupców fenickich, ale ich rzeczywista misja, która wyłania się powoli przed naszymi oczami, wśród szalonych i zupełnie nieprawdopodobnych przygód, polega na wyswataniu królowej Saby królowi Salomonowi. To jest już pod sam koniec, ale wcześniej poznajemy wszystkie chyba ludy żyjące w basenie Morza Śródziemnego w opisywanych czasach, a także kilka plemion, których tam być nie powinno, ale Leon je umieścił przez wzgląd na współczesnego mu czytelnika. Tłumaczy się z tego na końcu książki. Powieść zaczyna się od wyprawy do Tarszisz, krainy utożsamianej ze współczesną Hiszpanią, wśród załogantów jest osobnik imieniem Jonasz, a także inni, których imiona odnajdujemy w Biblii i mitologii greckiej. Jeśli chodzi o podział na przyjaciół i wrogów, to jest on dość klarowny – wszyscy są przyjaciółmi z wyjątkiem azjatyckich imperiów i ich agentów, którzy ukryci są w Tyrze i Sydonie. Żydzi, Grecy Fenicjanie, stanowią zgraną paczkę przyjaciół, którzy – w całkowitym posłuszeństwie fenickiemu kapitanowi – usiłują wzbogacić siebie i miasto, z którego pochodzą. W większości portów, do których zawijają odnajdują te same urządzenia, które są w ich metropolii, podobnych ludzi i ten sam język, który obowiązuje wszystkich. Można więc chyba powiedzieć, że w czasach króla Dawida i jego następcy – Salomona – Izrael był lądową ekspozyturą miast fenickich, a jego zadaniem było przeciwstawianie się aspiracjom Asyryjczyków i Egipcjan. Ci drudzy dają się jeszcze jakoś znieść, ale ci pierwsi to bezmyślne i okrutne zwierzęta, nie na tyle jednak przebiegłe, żeby mogły oszukać doświadczonego fenickiego kapitana. Leon rozpisuje się szeroko o handlu, towarach, budowie okrętów, o ludach zamieszkujących wyspy i stały ląd, a także o sposobach walki. Jak się domyślacie zapewne, w załodze Magona są przedstawiciele różnych ludów, a każdy z nich posługuje się mistrzowsko innym rodzajem broni. Żydzi jednak potrafią się sprawnie posługiwać w zasadzie każdym narzędziem służącym do zabijania. Są największymi zuchami i żaden dzikus nie może im stawić czoła. Wśród dzikusów, których odwiedzają nasi bohaterowie najsympatyczniejsi są oczywiście Celtowie, co zgadza się zarówno w sympatiami Leona, jak i ze strategicznymi sojuszami, jakie zawierały miasta fenickie z ludami wędrującymi wokół wielkiego morza. Mają oni dla każdego stosowną ofertę i tylko ktoś wyjątkowo głupi i nierozgarnięty, albo złośliwy i pyszny – jak Asyryjczycy – mógłby zechcieć ją odrzucić. Oczywiście na kartach książki pojawiają się takie osoby, ale są one bezwzględnie zwalczane albo nakłaniane do posłuszeństwa.

Podsumowując – świat na tysiąc lat przed Chrystusem jest światem fenickim. Oni zaś – Fenicjanie – dobrocią albo mieczem nakłaniają różne ludy do posłuszeństwa. Jeśli ktoś – jak Grecy – upiera się przy swojej niezależności i pielęgnuje marzenia o osobistej swobodzie wolnych ludzi, Fenicjanie mu to załatwiają. Potem zaś zatrudniają Greków w swoich przedsiębiorstwach lub opłacanych przez siebie armiach, żeby tam mogli wykazać się swoim skrajnym indywidualizmem i odwagą. Fenicjan to nawet bawi, przyglądają się im jak dzieci kotu i pozwalają na różne brewerie. Niestety Leon nie napisał dalszego ciągu przygód dzielnego fenickiego kapitana, a szkoda. Interesujące bowiem byłoby zbadanie co takiego się stało, że drogi królów Izraela i miast na fenickim wybrzeżu rozeszły się definitywnie, a kapłani Izraela zaczęli bezwzględnie zwalczać tych oddających cześć Molochowi, Asztrate i Baal-za- Bubowi.

Tak, jak napisałem, wydanie tej książki trochę się przeciągnie, tak jak przeciąga się wydanie „Zaginionego króla Anglii” i kolejnego numeru „Szkoły nawigatorów”. No, ale wszystko w końcu będzie. Póki co zajrzyjcie do książek Leona o najazdach Mongołów.

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/leon-cahun-niebieski-sztandar-powiesc-o-przygodach-chrzescijanina-muzulmanina-i-poganina-w-czasach-wypraw-krzyzowych/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/zabojczyni-leon-cahun/

  7 komentarzy do “Wesołe przygody czcicieli Molocha”

  1. Dzień dobry. „Sam chciałbym to wiedzieć…” jak mówi klasyk i chyba do końca się nie dowiem. ale frajda jest także w poszukiwaniach. Ostrożnie postawiłbym na ekspansję perską i propozycję nie do odrzucenia, jaką dostali Izraelici od nich właśnie. Może nie byli tak okrutni jak Asyryjczycy, ale jednak pokonali Babilończyków, a to nie byle co. Wtedy jeszcze byli prawdziwymi Persami, bliskowschodnią zgnilizną nasiąknęli później i – jestem pewien – że nie jedna Esterka maczała w tym palce (żeby tylko… ;] Ja nie lubię porządkowania na siłę, ale Izraelici znali ludy morza – Fenicjan i Greków, znali też ludy lądowe – Asyryjczyków i Persów. Sami byli raczej pasterzami niż piratami, ale myślę, że położenie na styku tych dwóch światów dało im dystans niezbędny do wyciągania poprawnych wniosków. I – jako jedyni – przetrwali do dziś. Chapeau bas – jakby powiedział p.Leon.

  2. „co takiego się stało, że (…) kapłani Izraela zaczęli bezwzględnie zwalczać tych oddających cześć Molochowi, Asztrate i Baal-za- Bubowi.” – kiedyś w otchłaniach internetu (źródła nie pomnę) spotkałem się z opinią, że Izraelczycy początkowo wyznawali politeizm. Jahwe był tylko jednym z ich bogów, bodajże specjalistą od wojny. Autor chyba też twierdził, że izraelskie wielobóstwo funkcjonowało jeszcze ok. VIII czy IX w. p.n.e.

    Jeśli to prawda, monoteistyczna rewolucja religijna mogła być tym czynnikiem, który spowodował, że „drogi królów Izraela i miast na fenickim wybrzeżu rozeszły się definitywnie”. Możliwe też, że monoteizm był tylko (lecąc Marxem) ideologiczną nadbudową, a jej bazą – przejęcie władzy przez stronnictwo wojskowe dogadane z kapłanami boga wojny, Jahwe. I zapewne współpracujące z wrogami Fenicjan.

  3. W literackim opracowaniu wyglądałoby to ciekawie

  4. Jak to jest mozliwe, ze w demokracji spoleczenstwo wybiera ludzi, ktorzy oslabiaja armie wlasnego kraju, wzmacniajac armie oscienne, oslabiaja swoj przemysl i rolnictwo, zas propaganda i kultura jest nastawiona wrogo do tego spoleczenstwa? Wydawcy i filmowcy jedynie dostosowuja sie do polityki. Czy to jest wylacznie rezultat nadreprezentacji roznych mniejszosci w polityce tenkraju (bo nie jest to „nasza” ani polska polityka)?

  5. Moze odpowiedz jest w ksiazce, ktora mozna kupic w katolickiej ksiegarni:

    https://sanctus.com.pl/67-douglas-reed-strategia-syjonu-i.html

  6. Fenicjanie wymyslili pieniadze, ale wymyslili ich stanowczo za malo.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.