wrz 272022
 

Pojawiła się tu ostatnio kwestia nader ciekawa. Chodzi o denar Bolesława Szczodrego, gdzie na awersie wyobrażona jest budowla z trzema kopułami. Na analogicznej monecie, pochodzącej z czasów jego brata Władysława Hermana widzimy podobną budowlę, ale bez kopuł, z kanciastymi daszkami na wieżach, która w dodatku, jak twierdzi prof. Kałkowski, w książce „Tysiąc lat monety polskiej” podpisana jest – Cracov. Oczywiście była jakaś dyskusja dotycząca tego, czy pojawienie się tych budowli na monetach – królewskiej i książęcej jest intencjonalne czy nie. W czasach kiedy Kałkowski pisał swoją, całkiem już przestarzałą książkę, dominował pogląd, że nie było w tym żadnej intencji. Nie wiem, jak jest dziś, ale myślę, że podobnie, albowiem to zdejmuje z badaczy obowiązek zastanawiania się nad ewentualną intencją. Koncepcja ta została wymyślona przez prof. Kiersnowskiego, którego prace określane są czasem wyrazem „fundamentalne”, ale ja sądzę, że one są po prostu głupkowate i pisane bez zrozumienia czym jest pieniądz. Pomijam już takie drobiazgi jak umiejętność konstruowania spójnych narracji, które dałby ludziom cień wyobrażenia o tym, jak wyglądała przeszłość, a także połączyły z numizmatyką, tworem przecież całkiem sztucznym i nie mającym sensu istotnego, inne bliskie obrotowi pieniądzem dziedziny życia. No, ale to są wymagania nie do spełnienia przez jakiegokolwiek badacza historii w Polsce. Weźmy więc coś innego. Kiersnowski twierdził, że obydwie budowle na monetach Szczodrego i Hermana są po prostu zwyczajnym, mechanicznym odwzorowaniem stempli menniczych saskich. Nie wskazał jednak – mogę się mylić – dobry profesor Kiersnowski na jakiej saskiej monecie widać budowę z trzeba kopułami. Ot tak rzucił sobie koncepcję i ona zaczęła obowiązywać w świecie numizmatycznym, a przy okazji zdjęła z innych badaczy wspomnianą wyżej odpowiedzialność. Wiadomo bowiem, że z tym biciem monety bywało różnie, śpieszyli się może i chcieli coś tam mieć na awersie, więc pożyczyli stempel od Sasów i sobie wystukali ile im tam trzeba było tych pieniążków.

Ten wstęp posłuży nam dziś do rozważań całkiem współczesnych, a mianowicie do zastanowienia się jak długo mogą upadać imperia. Wszyscy mędrcy z Instytutu Sobiesiaka, pardon, Instytutu Sobieskiego i pokrewnych instytucji, zgadzają się, że Moskwa to trzeci Rzym i dziedzictwo Bizancjum. Takie kwestie są oczywiste dla polskich politologów i należy je co jakiś czas przypomnieć z odpowiednią emfazą. Konsekwencji tego – w naszej tutaj ocenie – fałszywego konceptu nikt jednak nie omawia, bo za dużo by trzeba było czytać i na zbyt grząski grunt wchodzić. My tutaj ciągle błąkamy się po jakichś bagnach, niczym kolorowi uciekinierzy z Białorusi nie umiejący znaleźć drogi do Hajnówki, nam więc jest trochę łatwiej. Zastanówmy się jak długo upadało Bizancjum i czy schemat tego upadku ma coś wspólnego ze współczesną Rosją?. Realnie rzecz oceniając Bizancjum powinno zniknąć już po krucjacie roku 1204, powinno stać się częścią Zachodu, ale nic takiego nie nastąpiło. Dlaczego? Albowiem Zachód stanął wobec nowych wyzwań – pojawili się Mongołowie, których ściągnęła do Europy Wenecja, a ich imperium podzieliło się na dwie części – Złotą Ordę i Iran Hulagidów. Proszę mi wybaczyć stosowanie skrótów. Podział imperium był tożsamy z podziałem wpływów, jakie mieli w nim Wenecjanie i Genueńczycy. Ci drudzy wybrali lepiej, postawili na lepsze konie i twardszych zawodników, to znaczy na Złotą Ordę i współpracujący z nią Egipt, efektem tego była reaktywacja Bizancjum, a następnie atrofia imperium mongolskiego.  Na pewno, prócz Genueńczyków komuś jeszcze zależało na odbudowie Bizancjum. Ciekawe komu? Jeśli ktoś pamięta serię książek, napisaną przez Moryca Kessela, znanego jako Maurice Druon, ten z pewnością skojarzy, że protoplasta dynastii de Valois, brat Filipa IV, Karol, był tytularnym cesarzem Bizancjum i miał szczere plany wybrać się do Konstantynopola, by zasiąść na tamtejszym tronie. To zapewne nie wszystko, jeszcze kilka organizacji chciało, żeby cesarstwo trwało. Przyczyna tego jest oczywista i ma naturę doktrynalną, czyli prawną, o czym się w ogóle nie mówi. Władcy Bizancjum, dziedzice tradycji rzymskiej, mogli – na mocy prawa – uzurpować sobie władzę nad światem. W XIII i XIV wieku osiągnięcie takiej władzy, przy połączeniu doktryny, pieniądza, armii i intrygi politycznej, wydawało się jeszcze całkiem realne. Epoka nowożytna pokazała, że można ukraść doktrynę imperialną, przerobić ją na swój użytek, można także zmienić zasady prawa rządzącego życiem narodów, a o wszystkim i tak zdecyduje flota. Te sprawy w omawianym okresie nie były jeszcze brane pod uwagę, istotne było kto odziedziczy doktrynę cesarską i wejdzie z nią do globalnej polityki. Na straży tego, by nic takiego nie nastąpiło stali – na zmianę – Wenecjanie i Genueńczycy, którym najbardziej zależało na tym, by Bizancjum istniało, ale jako byt całkowicie słaby i od nich uzależniony. Czy dziś jest podobnie – czy są organizacje, którym zależy, żeby Rosja istniała jako byt słaby, ale całkowicie od nich uzależniony? Oczywiście, że są i zaraz tu ktoś wskaże na Niemcy. Tyle, że ta odpowiedź jest w mojej ocenie zbyt oczywista i trochę już nieaktualna. Na pewno są jeszcze inni, którzy pragnęliby, żeby Rosja trwała, ale by była słaba. Czym się kończy wzmocnienie Bizancjum dzisiaj wszyscy wiemy. Czym ono się kończyło w średniowieczu, wiemy tylko trochę, albowiem w publicystyce historycznej polityka cesarstwa wobec jego sojuszników, podobnie jak polityka Wenecji i usadowionej na północnym wybrzeżu Morza Czarnego Genui, nie istnieje. Jest jakimś marginesem błędu statystycznego, jakąś aberracją dla amatorów. To jest wprost dziedzictwo komuny, która przecież nie mogła dopuścić do tego, by ktoś skojarzył średniowieczne Bizancjum i jego wpływy w środkowej Europie z polityką ZSRR. No więc nikt niczego nie kojarzył, albowiem kopulasta budowla na awersie monety Bolesława Szczodrego była tylko odwzorowaniem monet saskich. Niemożliwe jest też zasugerowanie, że jakikolwiek władca piastowski miał bezpośrednie kontakty z cesarstwem i opierał na nim swoją politykę.

Jak tu wspomniano ostatnio, monety srebrne Szczodrego były w rzeczywistości monetami miedzianymi, albowiem zawartość srebra w nich ocenia się najpierw na 26 a potem na 11 procent. Historycy tacy jak Kiersnowski zapewne jakoś to wytłumaczyli, żeby im wszystko pasowało, ale my nie możemy podążać ich tropem. Jeśli Bizancjum w omawiamy okresie prowadziło jakąś wojnę, to potrzebowało na nią pieniędzy, jeśli elity Konstantynopola chciały uniezależnić się od wpływów Wenecji i Genui, to nie mogły liczyć na kredyt w tamtejszych bankach. Trzeba było szukać innych sposobów, a najlepszym z nich wydawało się okradanie elit zamieszkujących kraj, który oparł swoją politykę o dwór cesarski w Konstantynopolu, czyli na procederze znanym jako renovatio monetae. Nie wiem, co tam piszą historycy, którzy uśmiechają się zawsze wymawiając te słowa. Zdaje się sugerują, że zmniejszanie ilości srebra w pieniądzu, potrzebne było księciu, w celu zgromadzenia funduszy na dziwki i hamburgery, ale ja sądzę, że było znacznie gorzej. Książę albo król wykonywał zlecenia swojego patrona, w którego siłę uwierzył, a być może dostał jeszcze jakieś gwarancje. Czy to znaczy, że wyłączył się wtedy ze wspólnoty podległej papieżowi i współpracy z cesarzem z zachodu? Być może tak, a być może nie. Czy Węgry współpracując dziś jawnie z Bizancjum opuściły struktury Unii? Nie, albowiem jest to stara węgierska tradycja, z której nie zdajemy sobie sprawy – współpraca z Konstantynopolem i wysuwanie roszczeń wobec Zachodu. Węgrzy uważają do dziś, że mogą sami prowadzić politykę i ona będzie jeszcze w dodatku ich kreacją. To było niemożliwe już w XII wieku, kiedy państwo było potężne, ale pozbawione doktryny, a dziś to jest po prostu komedia.  Trzeba by zbadać dokładniej relacje węgiersko-niemieckie w średniowieczu, pełne gwałtownych wstrząsów, by należycie ocenić jak ważna dla jednego i drugiego kraju była współpraca z Bizancjum. Z Polski, która w opisie historycznym i politycznym zatrzymała się w czasach Kiersnowskiego, w ogóle tego nie widać. Więcej – sprawy te traktowane są jako całkiem nieistotne dla naszej historii.

Jak wiemy Bizancjum upadało niemal trzysta lat, a jego byt był podtrzymywany przez organizacje zainteresowane trwaniem doktryny cesarskiego uniwersalizmu. Kres temu położyli dopiero Turcy, którzy nie oglądając się na dylematy Europy, ogłosili się spadkobiercami Imperium Romanum. Na to w Europie zgody być nie mogło i stąd początek nowoczesnych, zachodnich doktryn politycznych. Jak długo będzie upadać Rosja, której doktryny nikt poważnie nie traktuje, nawet ci z Instytutu Sobiesiaka, pardon, Sobieskiego, bo ona służy im jedynie do zadawania szyku przed kamerą? Czy surowce mogą zastąpić uzasadnienie dla władzy uniwersalnej i jak zmieni się polityka Zachodu po upadku Moskwy? Bo po upadku Bizancjum zmieniła się poważnie. A najważniejszym skutkiem tej zmiany był sojusz turecko-francuski. Nie wiem czy dane nam będzie poznać odpowiedź na to pytanie i czy dane to będzie naszym dzieciom. No, ale uważam, że wyłożone tu kwestie są dla dalszego istnienia naszego państwa najważniejsze.

  5 komentarzy do “Wiecznie upadające Bizancjum”

  1. Dzień dobry. Oczywiście, że te kwestie są najważniejsze i dlatego warto poświęcać czas na ich rozważanie, budowanie hipotez i nawet ryzykowanie błędu. „No risk, …” mówi przysłowie łaciny współczesnej. „Wszytko jest w sferze pop” – jak Pan kiedyś jakże słusznie zauważył, a wtedy w sferze pop był bizantyjski cesarz, a bizanty to w ogóle były sferą pop per se – gdyż nic nie ma za darmo… Zanim więc nasz stary znajomy Dee wysmażył doktrynę hand made – może się nie dopchał w kolejce do prawdziwej, uznawano, że ta z Konstantynopola byłaby wielce użyteczna. Warto to pamiętać, jak też i to, że doktrynę można albo przejąć albo zniszczyć, jeśli to niemożliwe. No to spójrzmy w naszą sferę pop, popatrzmy co też tam siedzi głębiej i komu to tak nie na rękę, że gotów był ją eksterminować wraz z nosicielami. Ale doktryny to taki rodzaj zombie, który trudno zabić, żyje bowiem choćby w „pieśni gminnej” (omg…), mniejsza z tym. Kolumna Zygmunta jeszcze stoi, a to znaczy, że niszczyciele doktryn nie są tak mocni jak im się wydaje.

  2. – no tak, ale dla mnie to taki rodzaj desperackiego zapełniania pustki, jaka ogarnia człowieka, który stracił wiarę prawdziwą. „Szkiełko i oko” i inne wymysły przykrywające nędzę człowieka, który sam siebie postawił na miejscu Boga.

  3. zapominamy, że podstawowa doktryna w monarchii to „władza” pochodzi nadana jest z Woli Bożej …

  4. – zasadniczo – tak, ale tyle było – i jest przecież monarchii, które z Wolą Bożą nic nie mają wspólnego…

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.