lip 182021
 

Taki oto naiwny tytuł sobie wymyśliłem, ale chciałbym pod nim ukryć dwie, a może nawet trzy szalenie ważne sprawy. Zacznę od tak zwanych narracji idiotycznych. Skąd one się biorą, bo mają przecież długą tradycję? Najłatwiej to wytłumaczyć na podstawie prozy Łysiaka, która w zasadzie cała składa się z takich narracji. Ja jednak najbardziej lubię powieść, która ukazała się w formie książki pod tytułem Szachista. Była też jednak drukowana w odcinkach, w tygodniku Panorama Śląska, jako Operacja Szachista. Wszyscy mniej więcej wiedzą o co chodzi, oto grupa angielskich komandosów, wyrusza do Polski, zajętej przez armię Napoleona z zadaniem porwania tegoż Napoleona. Ma się to dokonać, poprzez automat służący do gry w szachy, tak zwanego Turka. Oto Napoleon skuszony możliwością rozegrania partii szachów z automatem, a także zaciekawiony jego konstrukcją, ma wejść do środka, a tam już będzie nań czekał sobowtór, a także ludzie, którzy go zwiążą, i wywiozą w nieznane. To znaczy do Anglii. Tym sobowtórem miał być mnich z klasztoru w Szamotułach. Okazało się jednak, że mnich ten, wielki patriota, był na usługach wywiadu francuskiego i z premedytacją podmiany nie dokonał. To znaczy wlazł do maszyny, ale także z niej wyszedł, pozostawiając w środku prawdziwego Napoleona. Główny więc bohater książki, młody, angielski arystokrata, Benjamin Bathurst, nie wykonał swojej misji. No, ale i tak był sympatyczny i wszyscy go lubili. Misji nie wykonał przez idiotyczny patriotyzm jakiegoś księdza. Tak nam to tłumaczył Łysiak i mruga okiem znacząco, abyśmy mu wierzyli, albowiem jego proza miała charakter mitomańsko-wychowawczy. Podobnie jak książki innych autorów drukowanych w PRL.

Nie wiadomo, jak było w rzeczywistości, ale wersja oficjalna głosi, że Benjamin Bathurst był łącznikiem pomiędzy Londynem a Wiedniem. Nie wiadomo dlaczego akurat on, bo był to mężczyzna młody i mało doświadczony. Jego ojciec piastował stanowisko biskupa Norwich, a stryj był chyba premierem, albo jakimś ministrem. W każdym razie kimś ważnym. To on ponoć spowodował zerwanie rozejmu między Francją a Austrią, co doprowadziło do błyskawicznej ofensywy Francuzów, zakończonej bitwą pod Wagram i zdobyciem Wiednia. Potem zaś, pan Bathurst w towarzystwie jeszcze jednego agenta, pana Krause, wyruszył ku północy, by przez port w Hamburgu dotrzeć do Londynu. Po drodze, w ogarniętych chaosem Prusach, ślad po nim zaginął. Początkowo wysuwano teorie o napadzie bandyckim, ale w końcu Francuzi i Anglicy zaczęli się nawzajem oskarżać o zamordowanie Bathursta. Nikt bowiem nie wierzył, że zdołał on przeżyć. Rynek księgarski Europy zaś został zalany różnymi powieściami na temat misji i tajemniczego zaginięcia Benjamina Bathursta. Nie wiem, jak Łysiak połączył to z mechanicznym Turkiem, grającym w szachy i porwaniem Napoleona, ale jakoś to zrobił. Przypuszczam, że stworzył to dzieło na podstawie jakiejś innej XIX wiecznej ramoty. Być może wypuszczonej na rynek przez służby brytyjskie, by nieco zatrzeć wrażenie klęski, jakim niewątpliwie było to zaginięcie. Dlaczego ja opisuję tę historię pod takim, całkiem do niej nie pasującym, tytułem? Albowiem tradycja kolportowania treści w Polsce polega na tym, by fałszom, tekstom życzeniowym, albo mającym inne – bynajmniej nie dydaktyczne – zadania, nadawać charakter wychowawczy. To jest katastrofa, ale nikt tego nie przyzna, albowiem prawie każdy autor uważa, że oszukiwanie młodzieży, dewastowanie jej emocji i zwalanie na nią odpowiedzialności politycznej to jest właśnie nauka patriotyzmu. To jeden z powodów, ale ja zostawię go dziś na boku, a zajmę się inną jeszcze postacią, którą Łysiak opisał z podobnym wdziękiem, w swojej książce pod tytułem, chyba, Wyspy bezludne. Chodzi o hrabiego Saint-Germain, który znany był w Europie XVIII wieku, jako osoba nieśmiertelna. No i tak też traktowali go wszyscy późniejsi poławiacze sensacji, zarzucający sieć w mętne wody publicystycznych oceanów. Ja się od długiego już czasu trzymam z daleka od takich treści i nie szukałem w nich inspiracji. Źle robiłem, przyznaję to dzisiaj. Choć może nic by to nie dało, bo jak napisałem wcześniej, szmergla na punkcie barwników mam dopiero od niedawna. Wszyscy autorzy piszą o hrabim Saint-Germain w takich kontekstach, jak to zostało zaplanowane przez ludzi, którzy tego człowieka stworzyli i wystawili na widok publiczny. To znaczy pieprzą, pardon, o tej nieśmiertelności, kolacjach z Poncjuszem Piłatem i innych duperelach. To samo czyni Łysiak, który uważa, że takie rzeczy właśnie mają wdzięk i powinny się podobać. Mam inne zdanie na ten temat, a wczoraj, zupełnym przypadkiem, trafiłem na informację, że Saint-Germain, był pośrednikiem w handlu barwnikami i proponował władcom, miastom i różnym organizacjom, nowe chemiczne formuły barwników syntetycznych. Jak wiemy z książki Alchemicy, transmutacja metali służyła zasłonięciu różnych ważnych eksperymentów i produkcji. W tym eksperymentów z barwieniem tkanin i produkcji barwników do tychże tkanin. No i mamy faceta, który umiera rzekomo w przeddzień rewolucji antyfrancuskiej, a wcześniej zjeździł Europę jako przedstawiciel handlowy nieznanego nam konsorcjum eksperymentującego z syntetycznymi barwnikami. Żeby się uwiarygodnić na dworach, które już wkrótce miały zostać albo całkowicie usunięte z przestrzeni historycznej, albo gruntownie zreformowane, opowiada historie, które cieszą się w otoczeniu władców największym wzięciem – o swojej nieśmiertelności i transmutacji metali. To rozgrzewa wszystkich do białości i powoduje, że promocja tego pana sama się nakręca. Kolportowanie zaś informacji o jego zniknięciach, rzekomych śmierciach, pustych trumnach idzie samo i nie kosztuje absolutnie nic. Jeśli porównanym Saint-Germain’a i Bathursta mamy taką oto układankę. Ten pierwszy umarł, ale jego nieśmiertelność została komisyjnie potwierdzona poprzez otwarcie trumny, która okazała się pusta. Ten drugi także umarł, ale chodziło o zwalenie winy na pruskich bandytów, tak więc w wiele lat po śmierci, odnaleziono w położonym nieopodal miejsca zaginięcia domu, szkielet mężczyzny z pękniętą czaszką. To miał być właśnie Bathurst. Trzeba było uwiarygodnić jego śmierć, tak jak wcześniej trzeba było uwiarygodnić nieśmiertelność Saint-Germaina.

Śledzenie tych historii w oderwaniu od rzeczywistej działalności bohaterów jest albo absurdalne, albo wykonywane na zlecenie, celem podtrzymania „niezwykłych” narracji i przekonania czytelnika, że cuda się zdarzają, a opisywanie ich jest piękne i inspirujące. Ja nie będę nikomu tego zabraniał, chcę tylko wskazać, że w Polsce akurat tego rodzaju narracje mają zastosowanie w deprawowaniu młodzieży. Rzutują także na charakter całej polskiej publicystyki historyczno-rozrywkowej. To znaczy w mojej ocenie rzutują, bo przez powielanie tych bredni, traci ona charakter rozrywkowy i robi się pretensjonalna, a także nudna. No, ale jeśli kogoś to bawi….

Umberto Eco, w powieści Wahadło Foucault zbiera do kupy wszystkie te gawędy i próbuje przekonać czytelnika, że są one samonakręcającą się machiną, przynoszącą wyłącznie kłopoty ludziom, którym się zdaje, że nad nią panują. Tak więc – mówi Eco – nie żartujcie sobie, montując spiskowe teorie, bo nigdy nie wiadomo, kto w nie uwierzy i jakie będą tego konsekwencje. W skrócie, misją Eco i samej powieści, było przekonanie czytelnika, że nie warto się zbyt głęboko interesować takimi sprawami. Piszę o tym, albowiem w tej książce także występuje Saint-Germain i jego naśladowcy.

Ja się przychylam do opinii Umberto Eco, uważam, że wymyślanie takich historii nie ma sensu. Dlatego też sądzę, że najważniejszą kwestią w całym życiu Saint-Germain’a był handel barwnikami. Kim był ten człowiek? Nie wiadomo. Ponoć pojawił się, jako dojrzały już mężczyzna, w roku 1710 w Wenecji. Jeśli jednak, w samym środku wojny o sukcesję hiszpańską, pojawia się gdzieś cudowny człowiek, posiadający tajemnicze receptury na produkcję barwników, to może oznaczać, że reprezentuje on lobby, które chce pokazać, pardon, tak zwanego wała, wielkim, europejskim plantatorom roślin przemysłowych, z których produkuje się barwniki. Barwniki te bowiem na masową skalę zamawiają wszystkie walczące na kontynencie armie, a zyski z tego są po prostu gigantyczne.

Nasz bohater pojawia się w miejscach szczególnych, to znaczy tam gdzie są pieniądze i stare tradycje handlowe – w Wenecji i w Londynie. Potem zjawia się we Francji i zostaje doradcą króla Ludwika XV. Ponoć rozumie po polsku, a przynajmniej tak piszą. We Francji dokonuje wielu eksperymentów z barwieniem tkanin, ale nie są one opisane, albowiem transmutacja metali i nieśmiertelność są według publicystów ważniejsze. Zupełnie jak dzisiaj.

Z pewnością ma też misje polityczne, albowiem minister Etienne-Francois Choiseul, który sponsorował konfederację barską, chce go aresztować. W tym czasie trwa światowy konflikt znany jako wojna siedmioletnia. Prusy walczą z Austrią, a Francja z Anglikami. Śląsk został właśnie zajęty przez Prusaków, a tamtejsze warsztaty tkackie i barwierskie zaczęły pracować na potrzeby armii Fryderyka II.

Sugestia, że było kilku hrabiów Saint-Germain, których łączyła misja ważna na tyle, by publicystyka dworska i handlowa podtrzymywała mit o nieśmiertelności i transmutacji, nasuwa się sama. Oczywiście, najłatwiej wskazać, że hrabia był agentem Londynu, bo w Anglii przemysł był najsilniej rozwinięty i potrzebował nowych rynków zbytu. W przypadku branży bawierskiej, nowe rynki zbytu to nowe wojny. Była bowiem branża ta, przez całe stulecia ściśle związana z wojną i to z wojną najezdniczą. Tak, jak przemysł hutniczy, związany był do czasów nowoczesnych z wojną obronną. Chciałbym jednak zwrócić uwagę, że Anglicy jako jedyni barwią swoje mundury na czerwono, a ich armia jest w sumie nieliczna. Potęgę kraju zaś gwarantuje flota. W polu, szczególnie w Ameryce, Anglicy wystawiają do walki różne formacje nie potrzebujące jednolitego umundurowania. To oczywiście nie wyklucza, że hrabia był angielskim agentem. Mógł być jednak równie dobrze agentem konsorcjów międzynarodowych, albo po prostu szpiegiem króla Prus. Nie o to chodzi. Istotne jest, byśmy wprowadzili na rynek inne niż idiotyczne narracje. Bez transmutacji, Świętego Graala, bez tajemniczych gentlemanów odwiedzających Piłata w jego daczy pod Jerozolimą. Czy to się uda? Zobaczymy.

Udało się wysłać do drukarni obydwa tomy Kredytu i wojny. Ukażą się w nowych zupełnie okładkach. Będą też miały wyższą cenę, o czym już dziś informuję. Niestety wszystko drożeje. Kulka lodów na prowincji kosztuje już 4,50, więc trudno, by nie drożały książki, których napisanie angażuje taką ilość ludzi i kosztuje tyle czasu. Jak wszyscy pamiętają zacząłem pisać tom II Kredytu i wojny jakoś w marcu. Mamy połowę lipca i rzecz poszła do druku. Uważam, że za późno o miesiąc. No, ale po drodze mieliśmy różne przygody, zaczęły się wakacje i wielu współpracowników gdzieś wyjechało. Wakacje trwają i trudno mi ocenić kiedy przyjedzie tu nakład, bo zapewne w drukarni także są urlopy. Obiecano mi dołożyć wszelkich starań, by stało się to jak najszybciej.

Niestety tak się składa, że sprzedaż nie jest zbyt rewelacyjna, a pośrednicy, który oddaję swoje książki, ociągają się z zapłatą. Nie pozostaje mi nic innego jak rozpoczęcie nowej dwutygodniowej promocji. Bardzo mi przykro, że tak czynię, ale trudno mi prowadzić bloga, angażować się w książki, a leżą jeszcze dwie rozgrzebane i prowadzić promocję tytułów starszych. Jestem po prostu już trochę znużony. O wiele łatwiej jest ogłosić promocję. Nie lubię tego, albowiem można to nazwać psuciem cen. No, ale muszę mieć jakieś zyski, nie mogę, w oczekiwaniu na realizację faktur, żyć powietrzem, ani powiedzieć dzieciom, że nigdzie w tym roku nie wyjadą. Za chwilę będzie półmetek wakacji. Trzeba coś wymyślić, zaplanować, ale pewnie jakoś na krótko, bo jest mnóstwo roboty.

Tak więc od dziś do 31 lipca obniżam ceny na następujące tytuły:

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/pieniadz-i-przewrot-cen-w-xvi-i-xvii-wieku-w-polsce/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/czy-krolobojstwo-krytyczne-studium-o-smierci-krola-stefana-wielkiego-batorego/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/zydowscy-fechmistrze/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/feliks-mlynarski-biografia/

 

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/gimnazjum-i-liceum-wolynskie-w-krzemiencu-w-systemie-oswiaty-wilenskiego-okregu-naukowego-w-latach-1805-1833/

  10 komentarzy do “Wszystko, co dotyczy barwników jest bardzo ważne”

  1. Czapki frygijskie podobnie jak mundury brytyjskie też były czerwone. Czyżby był jakiś związek z barwnikami od Saint-Germain?

  2. Barwniki to skomplikowana sprawa. Teraz sobie pomyślałem, że pan ten mógł pochodzić z północnej Afryki

  3. Anglicy są mało rozgarnięci. Mogli aresztować Napoleona pod byle pretekstem np. dzisiaj byłby to brak maseczki.

    Jadę przez całe Niemcy pociągami regionalnymi i wymyśliłem sposób na tyłach Prusaków. W boksach czteroosobowych są stoliki, więc wywalam cały prowiant z Polski na stolik, że niby konsumujemy i jak dotąd żaden konduktor się nie czepiał, że nie mamy masek.

    Wywiad angielski był albo za mało inteligentny, albo zbyt wyrafinowany, a historia z maszyną szachową jest oczywiście wymyślona.

  4. ( na tych złych Prusaków)

  5. Czym barwiono safian?

  6. a niby dlaczego czapki czerwone o kształcie worka nie mogły być jakąś resztką krawiecką pozostałą  po wykrojeniu jakiegoś fragmentu czerwonego brytyjskiego munduru

    dziś taka czapka nazywa się smerfetka jeśli  to nie ten sam fason /woreczka/ co frygijska,  to i tak są to bardzo podobne nakrycia głowy

  7. Ciekawie się zaczyna wszystko składać!

  8. Chyba to ten sam fason, ciekawe jakie tajemnice skrywają Smerfy i Gargamel?

  9. 😀

    Gospodarz omija jeszcze jedną możliwość: hrabia S-G rzeczywiście bawił się dobrze siejąc zamieszanie i wojnę i deprawację wszędzie gdzie trafił. W końcu założenie wolnomularstwa to Londyn 1717. Hrabia Sodoma-Gomora może być autentykiem, taką wersją Szefa-z-Dołu na wakacjach.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.