Wśród popularyzatorów historii panuje taki zwyczaj, że nie wspominają oni ani jednym słowem o postaciach świętych. Popularyzacja polega bowiem na tym, żeby przypominać tylko tych, co oddawali usługi państwu, a w żadnym wypadku nie Kościołowi. To jest swoisty rodzaj obłąkania, zważywszy na to, że w Polsce państwo i Kościół przez z górą trzysta lat były jednością.
Ja dziś dokonam tu kilku zestawień, które mogą wydawać się groteskowe i takie są w istocie, ale nie czynię tego, byśmy mieli z czegoś lub kogoś szydzić, a dlatego, byśmy się zastanowili nad kwestią dość istotną, czyli nad tym, jak powinniśmy pisać o własnej historii. Jak to już kiedyś napisałem, państwo polskie, Rzeczpospolita Obojga Narodów istniało do momentu, do kiedy istnieli i działali jezuici. Czyli tak zwany pierwszy zakon, skasowany w roku 1773. „Drugi” zakon, powołany do życia na nowo, na początku XIX wieku nie miał już z istnieniem bądź nieistnieniem Polski jako niepodległego bytu politycznego, nic wspólnego. Wiele za to z tym bytem mieli wspólnego masoni i różni agenci, powołujący się na nieistniejące w istocie „państwowe” tradycje. Skąd ja wiem, że nieistniejące? Z tej książki https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/my-z-niego-wszyscy-historyczne-i-religijne-dziedzictwo-sw-stanislawa-kostki/
Znajdują się tu listy polskich monarchów, od Jana Kazimierza począwszy, na Janie Sobieskim kończąc, w których to listach królowie i królowe błagają papieży, by ci jak najszybciej wynieśli na ołtarze Stanisława Kostkę, wychowanka jezuitów. Listy takie napisali: Jan Kazimierz Waza, Maria Ludwika Gonzaga, Michał Korybut Wiśniowiecki i Jan III Sobieski. Jak widzimy pragnienie, by Stanisław Kostka został świętym było niezależne od tego, jaką opcję – francuską czy austriacką – reprezentował władca wysyłający suplikę do Rzymu. To zaś, moim zdaniem, jasno wskazuje, co w istocie było spoiwem państwa. Były nim zgromadzenia zakonne, z jezuitami na czele, które porządkowały i cywilizowały, nie tylko w sensie religijnym i moralnym, ale także ekonomicznym i politycznym, obszar, na którym przyszło im działać. Większość z wymienionych władców, z wyjątkiem Ludwiki Marii, była w jakiś sposób związana z jezuitami, a Jan Kazimierz i Michał Korybut byli ich wychowankami. Święty Stanisław Kostka zaś miał być, jak mniemam, nowym generałem zakonu, który – czyniąc z Polski i Litwy zaplecze dla nowych misji – skierować miał cały ewangelizacyjny impet na wschód, ku Moskwie, Ukrainie i Azji Środkowej. Tak się jednak nie stało, bo zmarł bardzo młodo. Jego kanonizacja zaś stała się – w zmienionych okolicznościach – kwestią istnienia, bądź nieistnienia państwa polsko-litewskiego. Po takim stwierdzeniu, trudno będzie nam już przyjąć, to o czym pisał Patrick Gordon w swoich pamiętnikach – że wojna roku 1655 wybuchła tylko dlatego iż Karol Gustaw miał zbyt wiele wojska, z którym nie wiedział co zrobić. To było powód powierzchowny, przy którym mogli się zatrzymać różni „dociekliwi inaczej” badacze i popularyzatorzy. Ona wybuchła z innego nieco powodu, który „jeszcze bardziej dociekliwi inaczej” badacze przedstawiają jako protomasoński spisek przeciwko Kościołowi. Żeby wyjaśnić rzecz dokładniej można w tym miejscu przypomnieć, że Patrick Gordon napisał iż po zakończeniu wojny szwedzkiej, żeby ratować skarb, król Jan Kazimierz polecił wybić 4 miliony miedzianych szelągów opartych o parytet funta brytyjskiego. Operację tę, jak pamiętamy nadzorował pan Boratinii rodem z Wenecji, który potem przedziwnym sposobem zamienił się, w masowej wyobraźni, w rosyjskiego pajacyka imieniem Buratino. Cała zaś operacja polegająca na ratowaniu skarbu za pomocą miedzianej monety zakończyła się fiaskiem, albowiem wybito niemal równolegle z emisją państwową, taką samą gigantyczną ilość fałszywek. Co rozłożyło państwo na łopatki. Istniało ono jednak nadal, albowiem istniały zakony, z jezuitami na czele. I nie sposób w tym miejscu pomyśleć o projekcie rekatolizacji Wielkiej Brytanii, co miało dokonać się poprzez rodzinę Stuartów. I nie sposób w tym miejscu, nie przypomnieć sobie Jakuba Sobieskiego. Mamy więc z jednej strony wyznaczenie kierunku misji katolickich, co następuje w końcu wieku XVI, następnie zaś zablokowanie tego kierunku poprzez szereg działań wojennych, zakończonych patem w wojnie polsko-moskiewskiej w II połowie stulecia XVII, i klęską tak zwanej wyprawy zadnieprzańskiej. Odpowiedzią Kościoła na te działania jest próba, nieudana, ale bardzo dramatyczna, odbicia Wyspy z rąk protestantów. Polska i jej władcy, a także jej święci oraz jej pieniądze, są kluczowymi elementami tej rozgrywki. Dlaczego nikt nie pisze o tym książek? Bo ludzie zajmujący się pisaniem o historii nie mają żadnych celów poza osobistymi. I dotyczy to nie tylko sieciowych popularyzatorów, którzy chcą się zaprezentować jako osobistości dociekliwe i niebanalne. Dotyczy to także profesorów. Problem taki, jak brak budżetu na tego rodzaju projekty wydaje się być kwestią wtórną. Choć jasne jest dla wszystkich, że Kościół nie jest dziś zainteresowany takimi sprawami, mogłoby to bowiem niepotrzebnie zwrócić uwagę jakichś organizacji nieprzychylnych papieżowi i hierarchii. Jeśli więc chcemy stawiać kwestie w taki sposób musimy to czynić sami, na własną odpowiedzialność, bez żadnych widoków na nagrody. Tego zaś nikt z „pasjonatów historii” nigdy nie zaryzykuje. Dla porządku przypomnę jeszcze może, że Jan Kazimierz król Polski i Wielki Książę Litewski, tuż przed abdykacją ufundował klasztor kamedułów w Wigrach. Następnie zaś wyjechał do Francji.
Wczoraj, od jednego z popularyzatorów historii, dowiedziałem się o istnieniu człowieka nazwiskiem Augustyn Necel. Pan ten był rybakiem z zawodu, a jednocześnie najbardziej popularnym pisarzem na Kaszubach. Miał samorodny talent, który wykorzystywał zgodnie z własną fantazją. Notka w wiki na jego temat pełna jest różnych oskarżeń pod adresem autora i ja go tu bronił nie będę. Jedna informacja jest w tej notce uderzająca. Oto ona:
W roku 1971 papież Paweł VI przyznał pisarzowi komandorię I klasy Orderu Świętego Grzegorza Wielkiego za podjęcie tematyki wiary i męczeństwa w książce „Nie rzucim ziemi” czyli zbiorze sylwetek historycznych bohaterów Ziemi Gdańskiej, w okresie od rządów Bismarcka do okupacji hitlerowskiej. Głównymi bohaterami powieści są kapłani katoliccy.
To jest, powiem Wam, duża rzecz. Uznawany za grafomana i popierany przez PZPR autor-samouk dostaje medal od papieża za popularyzację męczenników Kościoła. Ciekawe kogo by dziś nagrodził takim medalem papież Franciszek? No i jaki plan stał za tą nominacją, bo że jakiś stał to pewne. Nikt nie wręcza ot tak sobie papieskich medali jakimś pisarzom regionalistom. Nie czytałem książek Augustyna Necla, ale chyba po nie sięgnę. Można z góry założyć, że w planie tym nie było aż tak wielkiego rozmachu, jak w planie kanonizacji Stanisława Kostki, ale być może chodziło o to, by znów zgromadzić lud wokół symboli wiary i świętych męczenników, szczególnie tych zaś, którzy byli ofiarami Niemców. To z kolei świadczy o tym, że Kościół ciągle ma jakiś plan wobec Polski, nawet jeśli tego za bardzo nie widać. Jak ten plan wygląda dziś? Nie mam pojęcia i nie chcę zgadywać. I nie sądzę, by ktokolwiek z nas mógł taki plan przewidzieć i go rozrysować. O wiele łatwiej jest zaprzeczać jego istnieniu. Przypomnę jednak tylko, że w sprawę zamieszany jest Pan Bóg, który za nic ma człowiecze porządki i wróżbiarstwo uprawiane przez niektórych.
Opowiem Wam żart, z gatunku żartów koincydencyjnych, a właściwie nie żart, ale sytuację. Oto w ostatni dzień pobytu nad jeziorami pojechaliśmy na małą plażę we wsi Mrozy Wielkie. Żeby posiedzieć nad wodą i pogapić się w przestrzeń. Było trochę ludzi i psów. W pewnym momencie zjawił się starszy pan w towarzystwie dwójki wnucząt – chyba, bo mogły to też być późne dzieci – chłopca i dziewczynki, dość wyrośniętych nastolatków. Dzieciaki miały ze sobą psa. Bardziej miała tego psa dziewczynka niż ten chłopak, a wspominam o tym, bo to dość istotne. Mam zwyczaj gapienia się na ludzi i obserwowania co czynią. Pan zaś, którzy przyszedł z dziećmi i psem, rzucał spinningiem i usiłował złowić okonia. Wyglądał na znawcę tematu. Gapiłem się więc na niego, oczekując, że coś z tej wody wyciągnie. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Ujawniła się jednak rzecz inna, całkiem zabawna. Pies jego wnuczki miał na imię Lucjan, zupełnie jak mój ojciec, a sama wnuczka miała na imię Gabriela. Bawią mnie takie rzeczy i podobieństwa, bo świadczą one o tym, że człowiek nie jest w stanie wymyślić i przewidzieć wszystkiego, nawet jeśli ma wielki łeb i dużo precyzyjnych narzędzi. Rzeczy dzieją się niezależnie od nas i czuwają nad nimi siły wyższe. My zaś powinniśmy jedynie dbać o to, by nasze intencje były czyste i niepodejrzane. Intencje królów piszących do papieży w sprawie kanonizacji Stanisława Kostki były czyste, a do tego stał za nimi wielki plan.
Każdy z nas ma jakiejś plany. Ja na przykład postanowiłem pomóc Saszy i Ani, którzy muszą gdzieś mieszkać przez następny rok. No, ale zjawiła się na mojej zrzutce jakaś taka menda, która wpłaciła złotówkę, przez co może wypisywać tam komentarze. Nie będzie tych komentarzy wpisywać tutaj, bo wie, że wyleci. Na zrzutce jednak może i pisze, że ja zbieram te pieniądze po to, żeby jeździć za nie na wakacje. Te wystąpienia są oczywiście podlane sosem fałszywej troski o biednych, którzy nie mogą otrzymać żadnej pomocy, bo ja zbieram pieniądze na Saszę, a potem wykorzystuję je w niecny sposób. Ta interpretacja moich działań jest prostym przełożeniem na skalę mikro, interpretacji intencji Kościoła przez różnych bezbożników, masonów i protestantów. A także przez zwykłych durniów, którzy zabierają się za różne prace natury publicystycznej tylko po to, by sobie wyrównać jakieś deficyty. Proszę Was więc, byście nie zwracali uwagi na aktywność tego bałwana. Na wakacje jeżdżę za własne pieniądze. Sprawy zaś najmu i rozliczeń pomiędzy Saszą, a właścicielem lokalu regulują umowy.
https://zrzutka.pl/fymhrt?utm_medium=mail&utm_source=postmark&utm_campaign=comment_notification
Ale trzeba mieć wielki „łeb” aby to wszystko znosić 😉
Ćwiczę się w pokorze, ale jak widać nie idzie mi za dobrze, bo tracę czasami cierpliwość
Państwo w niektórych konstelacjach staje się bogiem, a Kościół co najwyżej „organizacją pozarządową”. Ile mądrości musi mieć władca, by nie grzeszyć przecie pierwszemu przykazaniu, matce całej reszty dekalogu.
Niewielu jest takich
rodzina Ulmów , beatyfikacją Ojciec święty wyciągnał rękę do Polski, dał nam możliwość progagandowego wywinięcia się , ale jak widać obecna władza od razu zadbała o wycofanie rodziny Ulmów. Pilecki też by się do tego nadawał, tylko jego trudniej beatyfikować bo nie ma heroiczności , a badanie pism i życia , nota bene wg ewangeli i z książką o naśladowaniu Pana Jezusa , będzie długie i potrzebny jeszcze cud za jego wstawiennictwem
Marcel na pewno nie był grafomanem. Czytałam jego wersje legend kaszubskich i były to ciekawe opowieści. On nie był z Warszawy ani Krakowa i nie miał urzędowego potwierdzenia talentu ze strony jakiegoś salonu. Ale Lech Bądkowski, który go odkrył, to bardzo zacna postać.
Necel!!
… ja codziennie klękam ( rano i wieczorem ) , i sam z siebie szepczę : ” Ojcze nasz , który jesteś w niebie … „
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.