wrz 132018
 

Kolega mój, dużo starszy, wychowywał się z matką i bratem, trochę odeń młodszym. Przez ten niekompletny układ rodzinny jego życie nabierało momentami niespodziewanej dynamiki. Tak dużej, że nawet mi było trudno uwierzyć w historie, które opowiadał. Był chłopcem z wielkiego miasta, a ja ze wsi, a przez to jego gawędy miały dla mnie zawsze nieodparty urok. Wyznał mi kiedyś na przykład, że już w podstawówce narkotyzował się bielinką do prania. Dla mnie, człowieka, którego wiedza o środkach odurzających, kończyła się na butaprenie było to sporym zaskoczeniem. Najciekawsze jednak były zawsze jego opowieści o relacjach z innymi kolegami i z dziewczętami. Te ostatnie pominę, przez wrodzoną skromność, ale chciałem rzec słowo o tych kolegach. Oni go odwiedzali zwykle pod nieobecność matki, w czasie kiedy w domu był tylko młodszy brat. Zgaduję, że imponowało tym brudnym szczylom duże mieszkanie w centrum miasta i różne udogodnienia, które się tam znajdowały. Kolega mój był bardzo towarzyski i nie miał nigdy kłopotów z tak zwanymi więziami rówieśniczymi. Cierpiał przez to nieraz bardzo, ponieważ był od rówieśników silniejszy, bystrzejszy i miał lepsze mieszkanie. Oni za to, jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, celowo i z premedytacją wpędzali go w poczucie winy, a kiedy już to zrobili, oczekiwali odeń ochrony, bo był przecież najsilniejszy i najmądrzejszy. Takie relacje koleżeńskie mogą, przepraszam za wyrażenie, zaje..ać słonia, a co dopiero mówić o wrażliwym siedemnastolatku, zmagającym się z burzami hormonalnymi. Zdarzyło się kiedyś, że odwiedził go kolega, który pozostając w przez długi czas w szampańskim humorze, zapewne pod wpływem owej bielinki, postanowił urządzić w tym ładnym i dużym mieszkaniu tak zwany kipisz. To znaczy, chciał powywalać wszystko z szafek w kuchni, potem rozbebeszyć pościel i pourywać ze ścian i zawiasów co tam się tylko urwać dało, a być może także powywalać z szaf jesionki i płaszcze. Kolega mój, widząc niepokój swojego młodszego brata, najpierw prosił tamtego, żeby jednak zrezygnował, potem próbował racjonalnie argumentować, aż wreszcie, widząc, że brat nie jest już zaniepokojony, ale przerażony, zaczął działać. To co się tam wtedy wydarzyło nie może znaleźć odzwierciedlenia w literaturze, albowiem nie ma na świecie takich mistrzów pióra, którzy by wiarygodnie oddali to natężenie emocji. Być może Dante dałby radę, ale pewności nie mam. Młodszy brat uciekł z mieszkania, a wrócił dopiero wtedy kiedy można już było pościerać krew ze ścian i mebli. I wyobraźcie sobie, poradzili sobie z tym tak skutecznie, że matka, jak wróciła z pracy, niczego nie zauważyła. A tamten kolega co chciał robić kipisz, już nigdy nie przyszedł.

Ha, odpowie mi teraz jakiś bystry obserwator wczorajszych zajść, całkiem nie a propos ta twoja gawęda, bo nasz kolega toyah żadnego kipiszu nie chciał zrobić. I tu dochodzimy do sedna, czyli do wyjaśnień ostatecznych. Nie jest tak kochani, jak to wczoraj na blogu i w prywatnych rozmowach ze mną sugerowało wiele osób, nie jest tak, że pewne rzeczy muszą się zdarzyć i muszą się powtórzyć, a pewne zachowania są stałe. Nie są i powyższa opowieść jest na to dowodem. Teraz dopiero bowiem nastąpi jej pointa. Jeśli ktoś chce ponosić odpowiedzialność za porządek w mieszkaniu i czuje się współgospodarzem, nie może się ograniczać do wycierania krwi ze ścian i mebli. A w momentach kryzysowych ewakuować się z mieszkania. Mam nadzieję, że widzicie, jak sprytnie, z wdziękiem prestidigitatora, odwróciłem Waszą uwagę od postawy młodszego brata i skupiłem ją na tym biednym, młodocianym ćpunie. Podobnie jest z naszą tutaj sytuacją. Pozwalacie, jak dzieci zupełnie, by uwaga wasza koncentrowała się na sprawach nieistotnych, choć widowiskowych, a pomijacie, rozumiem, że bezwiednie, rzeczy ważne. Jaskrawym przykładem takiego zachowania, był wczorajszy komentarz kozika, który najpierw napisał, że toyah ciągnie ten portal, a potem wyznał, że on tu już w zasadzie nie zagląda, a z toyahem gada na skajpie. Ja się oczywiście cieszę, że oni wiodą tak intensywne życie towarzyskie, ale cieszyłbym się jeszcze bardziej gdyby to Skype wydawał książki toyaha i zajmował się ich dystrybucją oraz promocją.

Nieprawdą jest, że jestem człowiekiem gwałtownym, który nie potrafi zapanować nad emocjami. Moje dzieciństwo, nie tak pewnie ciężkie, jak dzieciństwo tego mojego starszego kolegi, wyrobiło we mnie ważny nawyk, nawyk cierpliwego oczekiwania i właściwego rozpoznawania priorytetów. To znaczy taki nawyk, który pozwala poświęcić rzeczy nieważne, a pozornie atrakcyjne, dla innych, od których zależy przeżycie. To mnie wielokrotnie uratowało przed furią istot ode mnie silniejszych, bystrzejszych i bardziej zdeterminowanych, próbujących osiągać cele dla mnie niedostępne, albo wtedy nieistotne.

Kiedy więc mamy do czynienia z sytuacją wspólnego ponoszenia odpowiedzialności za jakość i porządek, bo o to mam nadzieję chodziło kozikowi, kiedy pisał, że toyah ciągnie ten portal, dobrze byłoby gdyby ten, który ponosi tę odpowiedzialność w stopniu nierównie większym, miał szansę być wysłuchanym i zrozumianym, bez potrzeby robienia kipiszu. Tak się niestety nie stało. Mieliśmy za to do czynienia z wylewem kuchennej psychologii, gawęd na temat stałych zachowań i wypadków, które muszą, prawda, się zdarzyć, bo taki jest ten świat. To są bezbożne determinanty, tak bym to określił. Mógłbym jeszcze dodać inną nazwę – szatański fatalizm – na koniec zaś napisać, że zamykam uszy swoje na tę mowę. I tak właśnie napisałem, ale to jeszcze nie jest koniec. Nic się tu nie wydarzy bez mojej decyzji i myślę, że SN jak i inne moje media przetrwają jeszcze cięższe niż ten kryzysy. Chciałbym teraz jednak zapytać kolegów, którzy na moje uprzejme prośby i sugestie, nie odpowiadali lub odpowiadali w sposób niezadowalający – dlaczego nie włączyli w swoim sercu opcji „pokora” i nie przyjęli do wiadomości iż mogę mieć ważny, aczkolwiek mało widoczny powód by takie supliki do nich kierować? Dlaczego uniesieni pychą i złudzeniem doprowadzili do tej sytuacji, która nastąpiła wczoraj, a potem jeszcze, w sposób urągający podstawowym zasadom logiki próbowali przekonywać mnie, że toyah ponosi odpowiedzialność za ten portal? Dlaczego to robili?

Napisałem do toyaha list, nie odpowiedział. Prawdopodobnie dlatego, że honor i godność osobista mu na to nie pozwoliły. Uprzedzam jednak teraz wszystkich, a mam nadzieję, że powyższe akapity są tego żywym dowodem, iż nie pozwolę się postawić w sytuacji oswojonego furiata, który w oczach wielu zachowuje się w sposób przewidywalny i łatwy do rozbrojenia. Nie próbujcie nawet takich numerów, bo wtedy dopiero zobaczycie, co to jest dobry autor w akcji.

Szkoła nawigatorów to jest portal otwarty, gdzie chętnie wita się gości, którzy zamierzają umieścić tu teksty ze swoimi przemyśleniami. To nie jest ani dom wariatów, ani dom spokojnej starości, w którym grupka rozwydrzonych dziadków każe płacić jakieś frycowe nowo przybyłym i ustawia ich do pionu kiedy chce i jak chce. To jest zupełnie inne miejsce i lepiej, żeby wszyscy dobrze to zrozumieli. Od wyrzucania troli zaś i pilnowania, by nie zdarzały się tu rzeczy nieprzewidywalne jest parasol.

Teraz o zaworach. Okoliczności, w których działamy są trudne, a będą jeszcze trudniejsze. Nasza misja nie jest w żaden sposób skorelowana z misją dobrej zmiany i chciałbym to podkreślić. To znaczy to, co PiS ogłasza jako sukces, nie musi być tak interpretowane przez tutejszych blogerów i komentatorów. To zaś, co PiS ogłasza jako klęskę nie musi być tu tak postrzegane. Wokół tych różnic toczyć się powinna dyskusja. Ja wiem, że to trudne, bo pokusa, by umieszczać tu teksty prowokacyjne jest dla wielu uczestników nie do zwalczenia, ale wspomniana wyżej odpowiedzialność za jakość i porządek wyklucza wszczynanie awantur i polemikę z prowokacjami.

Sposób w jaki władza porozumiewa się z obywatelami w roku jubileuszowym nie podoba mi się wcale. Dostrzegam bowiem w tej komunikacji ten sam szatański fatalizm, o którym pisałem wyżej. To znaczy wszystkie głupstwa, nędze i zaniechania, a także wszystkie błędy, muszą być powtórzone i to wielokrotnie, żebyśmy mogli znów poczuć się wolnymi Polakami. Beze mnie. Nie po to podjąłem trud tłumaczenia i wydawania polskiej publicystyki politycznej pisanej przed pierwszą wojną po francusku, nie po to za to płacę niemałe pieniądze, żeby teraz słuchać głodnych kawałków prezydenta Andrzeja Dudy o samostanowieniu.

Zajmujemy się tutaj komunikacją i sprawy z nią związane są dla portalu i jego uczestników najważniejsze. A skoro tak, nie możemy popadać w szatański fatalizm i odpowiadać entuzjazmem na uproszczone formuły opisujące politykę, jakie proponuje nam ostatnio propaganda dobrej zmiany. Bo tak już musi być. Nie musi i by to udowodnić zbieramy się tutaj właśnie.

Dlaczego będzie gorzej? Jeśli ktoś zajmuje się centralną dystrybucją entuzjazmu w wersji uproszczonej, najprawdopodobniej chce, by ów entuzjazm udzielił się wszystkim. A skoro tak się nie dzieje, chce, by ci, którym on się nie udziela trafili do getta dla świrów i zwolenników płaskiej ziemi, a także wielkiej Lechii. I ja zastosowanie tego mechanizmu widzę gołym okiem, także wobec nas tutaj. Nigdy nie pozwolę się zepchnąć w takie rejony. Wysiłek jednak ukierunkowany w tę stronę będzie wzrastał i będzie ograniczał nasze tutaj działania. Te zaś opiewają na promocję treści ważnych, aktualnych ciągle, ale zapomnianych lub celowo ukrywanych. Dlaczego to będzie utrudnione? Oto wczoraj dostałem wreszcie odpowiedź od jednego z krakowskich autorów, którym zaproponowałem wydanie książki. Chciałbym, żeby to dobrze wybrzmiało – wydawca zgłasza się z propozycją wydania książki i zapłacenia pieniędzy do autora, który nie zarabia przecież wiele. Książka jest już gotowa, trzeba tylko powtórzyć edycję, nie wymaga to od autora żadnych dodatkowych wysiłków. Czytelnicy stoją w blokach i czekają, aż rzecz się ukaże, żeby otworzyć swoje portfele i wyciągnąć z nich szeleszczące banknoty. Zacytuję tę odpowiedź w całości bez zdradzania nazwiska autora i tytułu książki. Oto ona:

Szanowny Panie

Przepraszam za późną odpowiedź, ale dopiero wczoraj mogłem się skontaktować z prezesem naszego wydawnictwa. Dowiedziałem się, że właśnie trwają prace nad umieszczeniem wszystkich najstarszych (tj. z początku lat dwutysięcznych) publikacji wydawnictwa Historia Iagellonica na stronie Biblioteki Narodowej w otwartym dostępie. W tej sytuacji powtórne wydanie książki drukiem jest bezcelowe

Z wyrazami szacunku

A oto moja odpowiedź:

Szanowny Panie, myli się Pan całkowicie. Właśnie w tej sytuacji wydanie tej książki ma wielki sens

Rozumiem jednak, że Pan po prostu nie chce tej ponownej edycji. Nie będę się już naprzykrzał. 

Z wyrazami szacunku

Każdy odrobinę zorientowany człowiek wie, co to znaczy, umieszczenie książki w tak zwanym wolnym zasobie. To jest jej unieważnienie. Totalne i całkowite. I nie zmienia wcale tego faktu chwilowe zainteresowanie studentów tym czy innym tytułem. Nie o to bowiem chodzi. Oddzielenie życia i publikacji akademickich od reszty świata, od mediów i ich propagandy, którą akademia mogłaby weryfikować z wyżyn swojego autorytetu, a także od czytelników literatury popularnej, służy jednemu celowi – narzuceniu jawnej cenzury i dystrybucji propagandy. Nie oznacza to jednak, że musi tak być, że profesorowie muszą sprzedawać swój czas za 30 srebrników, albo za pięć minut w telewizji, nie jest tak, że ludzie są za tępi, żeby zrozumieć tę czy inną, historyczną książkę. To są diabelskie determinanty. Jest dokładnie na odwrót, ale my sobie z tym nie potrafimy poradzić, bo przeszkadza nam już to pycha, już to strach przed stanięciem w prawdzie.

Na tym na razie kończę, ale myślę, że temat jest rozwojowy. Chciałbym podkreślić, a muszę to zrobić sam, bo na zwolenników szatańskiego fatalizmu nie mam co liczyć, że tekst niniejszy nie jest wyrazem ani osobistych animozji, nie jest też częścią kłótni o pieniądze.

Z poważaniem

Gabriel Maciejewski – coryllus

Zapraszam wszystkich na portal www.prawygornyrog.pl

  19 komentarzy do “Zawór i kipisz”

  1. Junosza-Pająki, str.120/1
    Jednak ja się boję.Pan śmieszny człowiek jesteś.Nie; oni zaczynają się otrząsać; oni już zaczynają to miarkować, /ze im nie jest wygodnie prowadzić takie interesa.Co będzie z tego miarkowania?Nic nie będzie.No, no!Ja wam powiadam, że nic nie będzie – rzekł dziadzio Gancpomader – jeszcze nasze dzieci i wnuki naszych dzieci i wnuki wnuków naszych dzieci, będą brały ładny procent; może jeszcze ładniejszy niż my bierzemyDlaczego?Dlaczego? Dla kilku przyczyn. Pierwsza przyczyna ta jest, że oni nie umieją rachować; oni mają w ręku grosz, ale nie wiedzą, co grosz znaczy druga przyczyna jest, że między nimi nie ma tego, co jest pomiędzy nami My możemy się pokłócić przy rachunku, możemy sobie nawet cokolwiek brody potargać, ale skoro trafi się interes, to my zaraz, w wielkiej zgodzie, zrobimy współkę. Oni nie mają żadnej zdolności do spółki. Trzecia przyczyna |< i że oni mają taki feler w oku, że nieraz to, co wcale niepotrzebne, wydaje im sie bardzo potrzebne, a to, co potrzebne naprawdę – niepotrzebne. A prócz tego mają i w żołądku feler…Jaki feler?Nie wiesz? – zapytał ironicznie dziadzio. – No, to powiedz mi, co ty zwykle jadasz?Ja jadam dobry obiad: trochę kartofli, trochę chleba, parę dzwonek śle dzia, cokolwiek cebuli – czasem kawałek mięsa, w szabas kawałek ryby,. co więcej potrzeba? Czasem szklankę herbaty, kieliszek mocnej wódki, troche, piwa, jeżeli zrobię dobry interes! Co mam sobie żałować? Nie mam duzo, ale jest rozmaitość.Ślicznie powiedziałeś; my wszyscy lubimy taką rozmaitość, a oni nie mają do rozmaitości gustu, oni lubią jednakowo. Jednakowo duże miesz kanie, duże ubranie, duża edukacya dzieci, duża zabawa, duże jedzenie, wszystko duże. Oni lubią co dzień jeść mięso, czasem dwa i trzy razy mięso, oni lubią wino, oni lubią grać w karty, lubią wystroić swoje żony i swoje córki i iść z nimi na bal. Oni lubią… czego oni nie lubią! Właśnie dlatego,ze dużo z pomiędzy nich ma pańskie fanaberye, że nie mają zdolnosci do rachunku, ani do współek, że lubią zawsze jednakowo, więcej dobrze niz srednio i więcej dużo, aniżeli mało – my i nasze dzieci będziemymieli zawsze co jeść.Pan Gancpomader ma racyę. Immerschlecht nie ma racyi. Za pozwoleniem – rzekł dziadzio Gancpomader – pan Immerschlechttyz ma racyę.Jakim sposobem jeden i drugi ma mieć racyę, kiedy każdy co innegomowiCzesciowo; on ma racyę w małej części, ja mam w dużej. Znajdzie się troche takich, co nabiorą rozumu – i ta trocha będzie dla nas stracona * a zostanie reszta, która nam da dość chleba, oby go tylko było czem gryźć

  2. Pokora, świat niestety nie sublimuje w ludziach pokory. Pycha w cenie.

    Myślę, że przebywanie dłuższe w świecie akademickim to kompletne oderwanie się od jakiekolwiek rzeczywistości poza kompletnie sztuczną rzeczywistością akademicką i jej sztuczną a niestety trwała hierarchią. Znam wiele osób, które jako najszczęśliwszy dzień w życiu i przełom określiły dzień, w którym przestały pracować w tzw. szkole wyższej, w trakcie lub po ukończeniu przewodu doktorskiego. Wręcz po latach dziękują swoim prześladowcom za danie im szansy na lepsze życie poza.
    Co do pana Osiejuka, to  moim zdaniem przechodzi on jakiś tajemniczy kryzys. Albo nachodzą pokusy, bo nadchodzące wybory otwierają pewne możliwości dla sympatyków zarówno DZ jak i TO. Ale może jestem niesprawiedliwy jako osoba, która uważa, że muzyka służy do przyjemnego spędzania czasu, albo niepotrzebnego zawracania głowy.

  3. Może autor ksiażki boi się, że jak zacznie wydawać ksiażki w Klinice Języka, to nie dostanie pieniędzy z następnego grantu.

  4. też tak mi się wydaje, szczególnie na  uczelni smycz jest krótka, a byt określa świadomość.

  5. Kraków jest staromodny i sentymentalny, założyć trzeba wydawnictwo pod nazwą na przykład „Pamięci prof. Ludwika Kubali” i drukowanie zacznie się kręcić, ustawi się kolejka .

  6. Biorąc pod uwagę tylko tytuły książek, to z tej stajni o Genuejczykach

    są dwie – autorstwa dr Rafała Hryszki …

  7. no nie znam się na biznesie, na Szkole Nawigatorów napisano, że odmowna decyzja krakowskiego profesora podyktowana jest zwykłą „obroną monopolu”,  a ja myśląc o Krakusach że są sentymentalni,  zwyczajnie się swoją naiwnością ośmieszyłam.  To gracze bez sentymentów.

  8. Może po prostu nie wiemy jak się komunikować. Często w dyskusji chodzi o to, żeby być górą, a nie żeby się czegoś dowiedzieć, podzielić się informacją czy coś wspólnie odkryć.

  9. W uzupełnieniu mojego wczorajszego komentarza o dopieszczaniu załączam:

    Skutki dopieszczania czyli uniesienie zmysłowe i uniesienie twórcze

  10. Gdyby udało się powoli skruszyć ten uniwersytecki beton, przekonując kolejnych dydaktyków do działania na własną rękę, pomijając uniwersytet, można by stopniowo zmienić realia tam panujące, co miałoby piorunujące oddziałowywanie na całe państwo. Tylko kto tam znajdzie się tak odważny, by zrezygnować z grantowo-prestiżowego przekupstwa i smyczy, tym bardziej, że oni też zdaje się tworzą różne towarzystwa wydawnicze. W każdym razie Pan Gabriel kreuje tutaj rynek, który chętnie by kolejnych „zbuntowanych” przyjął, pokazując – zobaczcie, tu jest kasa, splendor i hierarchia jawna. I tu jest odpowiedzialność nas wszystkich, Czytelników – albo zaufamy Klinice Języka, będąc stałymi klientami, zapewniającymi paliwo tej inicjatywie albo –patrząc na stopień niezrozumienia spraw wokoło – nieprędko znajdzie się ktoś z alternatywną ofertą dla uniwersytetu.

  11. O tak…

    … te gracze z krakowka to cwane gapy so  !!!   A to wydawnictwo cwaniakow to niezle zerowisko do  dymania z kasy przyszlych studEtUF… pewnie  nawet dzieci „emigrantow”…  Bartosiaka juz wsadzili do Lotniczego Portu Komunikacyjnego…

    … wiec ta czereda „lepszej zmiany”  ze Fsparciem  merdialnym  Ssssakiewiczowych synow  idzie cala naprzod na  ROZPIERDUCHE  w Polsce…

    … teraz to juz widac jak na dloni  !!!

  12. Zdechnie ten zlodziejski uniwersytet…

    … szybciej niz nam sie zdaje  !!!   Zatrudnieni tam „grant’ciarze”  to wyjatkowa  BANDA  ZLODZIEJSKA… a oprocz tego  zwykle  PASOZYTY  na narodzie polskim…  juz o tym wiemy, a bedziemy wiedziec jeszcze wiecej od tych uniwersyteckich baranow…

    … straznikow  niebotycznego  klamstwa, obludy i hipokryzji  !!!

    Poza tym gdzie ta biedna, polska mlodziez znajdzie zatrudnienie… bedzie nadzorowac Filipinczykow  ???… albo inszych Azjatow  ???

    Nie ma takiej opcji  !!!

  13. Co prawda, tak od strony czytelnika, książki otwarcie dostępne w internecie mogą być prawdziwym skarbem. Ostatnio odkryłem bazę polona.pl, i sam przegląd tytułów jest inspirujący:

    Odpowiedź na zagęszczone między ludźmi pytanie: co się dziś dzieje? o na co zabiera się pod słońcem? (1813)

    Koniec świata (1900)

    Czy teraz nie ma pańszczyzny? (1907).

    Bankructwo pieniądza papierowego i cywilizacji opartej na wierze w dobroć natury ludzkiej.(1920)

    Muchy i pająki czyli robotnicy i kapitaliści (1904) (a niedaleko-„Pająki” Klemens Junosza Szaniawski (1925))

    „Fizjologia wierzyciela i dłużnika” 1843

  14. „powtórne wydanie książki jest bezcelowe” –  czy tak może napisać centuś krakowski? Nie centuś krakowski powonieniem wyczuwa kierunek skąd płyną pieniądze. Taka odpowiedź oznacza jedno, że autor ma na oku bardzie dochodowe plany wydawnicze.

  15. w takich sytuacjach jak zamieściłeś to uniesienia zmysłowe gwarantowane, coś tak podobnie jak natchnienie niósł  pożar Rzymu za Nerona.

  16. Nie demonizujcie grantów. Demonem naszego świata nauki są stosunki feudalne, czyli profesor – pan i reszta to chłopstwo pańszczyźniane. Jeśli pan chce to uwali doktorat recenzją lub podczas obrony, może anonimowo pisać dosłownie pomówienia przy recepcji projektów grantów, skutecznie uwalać rzutkich naukowców i najczęściej od pewnego momentu nie są kreatywni i traktują wszystko i wszystkich jak konkurencję. Nie schlebiasz w sposób inteligentny tym co nad tobą to nie masz specjalnych szans na awans.

    Położenie lustracji na uczelniach udało się zrobić, bo przekonani są tamtejsi profesorowie, że są kastą, która jako taka nie podlega osądowi.

  17. recepcji = recenzji

  18. Dla mnie grant to słowo symbol, zawierające w sobie to, co opisałeś.

  19. a czy Barbara Hryszko to żona ?

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.