maj 022021
 

Przygoda, którą opisałem wczoraj miała jeszcze jeden epizod. Dopiero w domu połączyłem go jednak w całość z opisanymi wypadkami. Oto kiedy dzwoniłem na policję, w pewnym oddaleniu od tych dwóch śmieci, co chodzili w majtkach po wiślanym wale ( nie dość, że kłusownicy to jeszcze ekshibicjoniści) minął nas samochód marki Hyundai. Zatrzymał się jakieś 50 metrów przed nami, cofnął trochę, tak by wpasować się w zatoczkę i wyszło z niego dwóch facetów. Dużo starszych od tych kłusowników. I to z całą pewnością byli członkowie jednego z okolicznych kół PZW. Jeden miał charakterystyczny „wędkarski” strój, to znaczy wojskowe moro, a drugi był po cywilnemu, ale mogę się założyć o wszystko, że byli to wędkarze, być może nawet zasłużeni. Nie upieram się, że mieli związek z tamtymi, ale poczekali aż podjedziemy bliżej, a stwierdziwszy, że nie należymy do lokalnej elity, ale reprezentujemy przyjezdny motłoch i nie da się z nami porozmawiać charakterystycznym dla miejscowych salonów językiem – ty ch…u, dwaj ten telefon…Podeszli parę kroków ku koronie wału. Nie mieli tam żadnego interesu, bo zaraz wrócili. Zatrzymałem się i patrzyłem na nich przez chwilę.

Dziś z rana zaś pomyślałem, że wszyscy żyjemy na innej planecie i zachowujemy się tak, jakby za chwilę jakiś wielki statek miał nas stąd zabrać i wywieźć w nieznane. Objawem tego jest między innymi zachowanie takie jak opisałem wczoraj. Ludzie z całą pewnością miejscowi, posiadający samochód i na pewno mający pracę, nie bacząc na zimno, włażą w majtkach do wody, po to by rabować dobro, które zarówno z  mocy ustawy, jak i praw boskich, jest dobrem nas wszystkich. Czynią to w dodatku po barbarzyńsku, nie licząc się z tymiż boskimi prawami, które niektórzy nazywają prawami przyrody.

Nie wpadną na żaden inny pomysł spędzenia wolnego czasu poza tym najprostszym – złodziejstwem. Mieli przy sobie sprzęt ze sklepu wędkarskiego, a więc jak przypuszczam należeli do koła PZW. Niemal obok, na drugim brzegu stały samochody innych członków PZW, którzy łowili ryby legalnie, wszak wczoraj rozpoczął się sezon szczupakowy. Wszystkie starorzecza wiślane obstawione były samochodami. Rejestracje radomskie to norma, ale było też sporo śląskich. Niektórzy, na terenach wydawałoby się całkiem niedostępnych, poustawiali przyczepy kampingowe i namioty. Nie wiem jak tam wjechali, no ale dla chcącego nie ma nic trudnego, mnie spędził z drogi w pewnym momencie gość jadący samochodem Rover 75 kombi, prawie takim samym, jak moje stare auto, które ma jedno z najniższych istniejących zawieszeń…Wjechał wprost na niewielką plażę przy starorzeczu, coś mu tam zastukało, zachrobotało, ale się nie przejął. – Mój stary jest fanatykiem wędkarstwa – jak powiedział klasyk. Większość wędkarzy siedzi cicho i większość zabiera śmieci ze sobą. No, ale ilość odpadków pozostawionych w miejscach naprawdę malowniczych wciąż mnie zdumiewa. Poza tym miejscowe elity nie widzą żadnego problemu w tym, by zostawiać śmieci nad wodą. I PZW, które zabiera od każdego członka 260 zł rocznie, plus jakieś dodatkowe opłaty, nie jest w stanie zorganizować sprzątania terenu. To mnie przyznam dziwi. Tak, jak ten podbierak w rękach kłusownika. Na razie mogłem ten trend zaobserwować przed sezonem, ciekawe co będzie po sezonie. Wody, o których piszę należą, nie wiadomo na jakiej zasadzie do PZW Radom, choć zawsze były lubelskie. Nie ma więc opcji, że jakieś przejęte ekologią siły przyjadą z Radomia by sprzątać nad tymi starorzeczami. Miejscowi zaś, skoro to nie ich woda i muszą dopłacić 10 zł, za możliwość łowienia ryb za domem, nawet o tym nie pomyślą. Na gminę nie ma co liczyć. Są to jednak wody rybne i każdy kto się tu zjawia czuje się już na samym początku królem polowania. Poznajemy to po charakterystycznych odgłosach dobiegających z koczowisk rozłożonych w tych, opisanych wyżej, pozornie niedostępnych miejscach. Jest to język bardzo zbliżony do języka miejscowych elit, choć może nieco wzbogacony jakimiś naleciałościami, no ale fraza – ch…u, dwaj ten telefon – powtarza się tam często, a woda starorzeczy, niesie ją hen, hen, ku wioskom położonym na prawym brzegu i ścieżkom rowerowym, którymi pomykają spragnieni rekreacji mieszkańcy Dęblina i okolic, z lewej strony.

Pomyślałem sobie wczoraj, całkiem irracjonalnie, że ktoś może to wszystko obserwować i pomyśleć, tak jak anonimowy autor tekstu zatytułowanego Propozycja poskromienia Hiszpanii, że ludzie którzy się tak zachowują,  nie zasłużyli na to, by żyć w tak fantastycznej okolicy. To jest po prostu nie dla nich, bo oni nie rozumieją jak istotne jest pielęgnowanie dóbr danych od Boga, w ten sposób, by mogli się nimi cieszyć wszyscy. Są jednak, dokładnie tak, jak wskazał to autor wymienionej książki, inni ludzie, którzy tajemnicę gospodarowania ziemią i naturą posiedli w stopniu daleko dokładniejszym. Nie używają oni języka miejscowych elit, nie rozbierają się i nie latają w gaciach w oczekiwaniu na nadjeżdżające z Dęblina rowerzystki, kłusując przy tym ryby na tarle. Są to ludzie poważni, dla których cała opisana tu czereda zaopatrzona w legitymacje PZW, mundury kupione z demobilu, przekonanie o tym, że niczego nie można im odebrać i zwykłą bezczelność, cała ta czereda – powtarzam – to kupka śmieci. I sprzątnięcie jej nie będzie przedstawiało najmniejszego problemu. Charyzmaty bowiem, którymi popisują się ci ludzie – znam tego, znam tamtego – i struktura organizacyjna w jakiej tkwią, są mniej więcej tak samo trwałe, jak struktury plemienne Seminolów wobec amerykańskiego kongresu, który postanowił ich pewnego dnia usunąć z Florydy. Bo była dla nich za dobra po prostu.

Ludzie, o których piszę, każdym swoim postępkiem potwierdzają tę prawdę – w oczach sił poważnych nie zasługują na nic. Najmniej zaś na litość.

Ten defekt, wrośnięte w mózg i serce przekonanie, że żyję na terenie obcym, który może być w każdej chwili odebrany, widać wszędzie. Wiedziony ciekawością sprawdziłem poziom i jakość miejscowych serwisów informacyjnych. No i stopień zainteresowania redaktorów tym co się dzieje w okolicy.  Przyzwyczajony do tego co mamy  w Grodzisku i stałej właściwie wymiany poglądów na forach, byłem zaskoczony bezwładem tych portali. Tam nie ma nic. Tak, jakby redaktorzy prowadzący nie wychodzili w łazienki w swoim M3 i próbowali opisać życie, już nie w Prażmowie, nie nad starorzeczami, ale na swoim osiedlu. To jest dno i wiele, wiele bezpodstawnych aspiracji. Szkoda, że nie mam czasu, bo założyłby miejscowy portal informacyjny. Pierwszego dnia, na hot spocie dałbym materiał zatytułowany – Ekshibicjoniści z Prażmowa. Po pół roku zgarnąłbym wszystkie reklamy z miejscowego rynku. Może się skuszę na jesieni, kto wie, niech tylko uporam się z książkami, które zaplanowałem napisać w tym roku.

  12 komentarzy do “Życie na innej planecie”

  1. Może opisanym zagadnieniem powinien się zająć ruch tożsamościowy, którego komórka powstała w Radomiu?

     

    Biorąc pod uwagę drastyczny przykład zachowania się opisanej grupy ludzi jednak nie powinniśmy się godzić na kwestionowanie człowieka na poziomie gatunkowym z powodu natury jego czynów i ich skutków, bo człowiek traci wtedy swój status ontologiczny stając się czymś gorszym od barbarzyńców.

     

    Ruch tożsamościowy broni koncepcji człowieka na gruncie obiektywizmu, jako osoby nieredukowalnej, niepowtarzalnej i niezastępowalnej, wpisanej w szerszy kontekst społeczny i stara się skutecznie odpowiedzieć na wyzwania rzeczywistości ponowoczesnej.

  2. Rozmaite rozwiązania kulturowe wśród ludzi są takie, jakie są, bo faktycznie odpowiadają warunkom życia środowiska, które dana populacja zasiedla, dlatego ingerencja w homeostazę kulturową i próby przeszczepiania rozwiązań z zewnątrz jest skazane na niepowodzenie i niekoniecznie jest słuszne, nie można tego dowolnie odkształcać. Zdaniem ruchu tożsamościowego świat powinien być pluriversum.

  3. Zarośnięte schody zaprojektowane jako miejsce spotkań ludzi, roślin i zwierząt to jest pomnik transhumanizmu, nowej religii.

    Co to ma wspólnego z treścią notki?

  4. Nad Wisłą koło Dęblina transhumanizm jako spotkanie człowieka, roślin i zwierząt nie występuje z uwagi na brak komponentu ludzkiego. Coryllus powinien był tym osobnikom tak nawrzucać, żeby poczuli, jak tracą status ontologiczny.

  5. Wypalenie trawy było elementem promocji tego projektu. Myślę, że jego wartość finansowa wzrośnie, nie zmaleje. A przy tym jest to czynnik otrzeźwiający. Są narody, grupy, które rozumieją sztukę oraz problemy świata. Są inne narody, które nie rozumieją. Jednych nazywany gnostykami (wysokie IQ, kultura, stan konta), drugich katolikami.

  6. Sam sobie możesz wypalić trawę, jak dostaniesz od dilera, pajacu. To nie była trawa, tylko egzotyczne rośliny, gnostyku źle poinformowany.

  7. Ile razy wypalą przez pomyłkę to dzieło sztuki ogrodniczej?

  8. 🙂

    Jedyną różnicą jest to, że dziś jest niedziela.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.