Okazało się, że biegania będzie trochę więcej niż myślałem. Zostawiam Wam więc fragment książki „Życiorys własny przestępcy” i pędzę na miasto
„Czerwoniak” – pod tą skromną nazwą rozumie się wielkie więzienie w Łomży. Z czasów rosyjskich było ono znane jako straszne w swej grozie. Z głębi Rosji przysyłano tu za karę katorżników za bunty. Niejeden człowiek, który miał zaszczyt go poznać, czuje dreszcze przerażenia na sam dźwięk słyszany o nim. „Czerwoniak” został wykończony lat kilka przed wybuchem wojny światowej. Zbudowany jest na wzór cel pojedynczych więzień niemieckich. Stoi on w formie rosyjskiej litery T, co zapewne miało znaczyć „Turmą”.
Zrewidowano mnie i załatwiono formalności, o których już nie warto tu wspominać, gdyż z pewnością we wszystkich więzieniach chyba całego świata odbywa się rytuał przyjęcia w tej samej formie. Naruszają wtedy całą familię, która często nic nie jest winna, że w ich rodzie znalazł się przestępca, a jednak musi bezwiednie figurować po archiwach i księgach więziennych.
Zaprowadzono mnie na skrzydło pojedynek, po lewej ręce, jak się wychodzi z kancelarii. Jest tam sześćdziesiąt pojedynczych cel, gdzie za czasów rosyjskich siedziały wyłącznie kobiety. Teraz siedzieli tam mężczyźni, pojedynczo i po dwóch w jednej celi. Główne dwa skrzydła cel pojedynczych i cel ogólnych stały podówczas puste, przeprowadzano tam bowiem remont, gdyż z powodu wojny wszystkie urządzenia cel były zdemolowane. Więźniów wszystkich było wtedy około stu kilkunastu, wliczając więźniów siedzących w dwóch ogólnych celach, w pobliżu tychże pojedynek, gdzie za czasów rosyjskich tak samo siedziały kobiety. Mnie osadzono na trzecim piętrze, samego, w celi pod nr 245.
W celi nic nie było oprócz łóżka, stołka i podartego siennika. Sama cela była podobna do znanych mi już pojedynczych cel. Zimniej tu było niż na dworze. Centralne ogrzewanie nie funkcjonowało zupełnie i nigdy tu nie palono. Grube mury i asfaltowa podłoga wiały chłodem przejmującym do kości. Teraz nie rozpaczałem już jak dawniej, gdy mnie tylko przymknięto do celi. Za dużo już piekła przeszedłem, bym się miał teraz na widok tej celi przelęknąć. Uznawałem zasadę: „Jakoś to będzie”.
Za jakieś pół godziny po moim przybyciu rozdawano obiad. Przez otwór w drzwiach podawano mi w zardzewiałej bańce litrowej od konserw jakąś wstrętną zupę. Zapach, który bił od tej zardzewiałej bańki, wystarczył, aby być już najedzonym. Łyżek do jedzenia zupełnie tu nie używano, pomimo głodu nie mogłem tego przełknąć. Była to suszona kapusta i jeszcze jakieś korzenie, których rozpoznać nie potrafiłem.
Żołnierze na warcie zmieniali się co dwie godziny, na każdym, oddziale stał Niemiec z karabinem, a gdy więzień ciągnął klapę, puszczał go raz na dwie godziny na swoją naturalną potrzebę, ponieważ w celi naczynia do tegoż użytku wcale nie było. Nikt tu nie dbał o porządek. Więźniowie byli w rękach wojskowych. Sierżant niemiecki był tu jako komendant. Do pomocy zaś oprócz warty, która zmieniała się co czternaście dni, miał trzech żołnierzy. Niemiec, na wpół ślepy, trzymał dozór nad więźniami, którzy podawali nam raz na dwa dni szczotki, by wymiatać celę. Drugi był naszym karmicielem, miał kuchnię i prowiant pod swoim dozorem. Trzeci zaś, ogromnego wzrostu Niemiec, był pomocnikiem sierżanta, a chodził stale, jak i komendant, z bykowcem w ręku.
Muszę tu koniecznie scharakteryzować osobę komendanta. Nazywał się Szram. Mógł mieć około czterdziestu czterech lat, średniego wzrostu, nosił „szpicbródkę”, a wąs miał na wzór swojego monarchy. Suchy na twarzy, a oczy świeciły mu się jak u kota syberyjskiego. Podkradał się tak cichutko pod cele i podglądał przez judasza, po czym tak sprawnie otwierał drzwi, że więzień stojący na stole i wyglądający oknem, nic nie słyszał i prawie nigdy nie zdążył zeskoczyć w porę, zanim ten stanął w celi.
Za rozmowę i wyglądanie oknem nigdy nie darował. Bykowiec, który trzymał stale w ręce, nigdy nie próżnował. Przez więźniów był przezywany „zdrajcą”.
Skarżyć się tu nie było do kogo. Od pierwszej chwili, gdy Niemcy weszli do Łomży, był on tu panem życia i śmierci. Niejeden z więźniów zmarł z jego ręki. Dopiero gdy ja tu przybyłem, chodziły już pogłoski, że więzienie mają objąć władze cywilne, co też się wkrótce sprawdziło.
Jeżeli człowiek na wolności utracił zbyt wiele, pozostaje mu zawsze jeszcze jakakolwiek nadzieja i ma rozwiązane ręce do działania. Ale gdy człowiek utraci wolność, popada wtedy w stan odrętwienia pozostając nieczuły dla otoczenia… Tak samo ja, po paru dniach pobytu tamże, stałem się nieczuły na własny ból. Dość byłem przybity własnym smutkiem, by myśleć o innych. Jednakże były chwile, że uszy sobie zatykałem, by nie słyszeć jęków katowanych. Dosyć nas tu bił głód. Otrzymywaliśmy dwieście gramów chleba dziennie, litr zupy i dwa razy dziennie po pół litra kawy.
Spaceru żadnego nie było. Raz jeden tylko pamiętam, „zdrajca” kazał wszystkich wypuścić niespodzianie na „Freistunde”. Ustawił nas po czterech w rząd, następnie oprowadził dwa razy wokoło więziennego podwórza. Koniec zaś tego spaceru był straszny, może z kilkunastu więźniów „Zdrajca” razem ze swoim pomocnikiem zbili do utraty przytomności za to, że przemówili ze sobą.
Był to pierwszy i ostatni spacer za rządów „Zdrajcy” i prokuratora Lichnera. Obaj dobrali się. Tylko ten ostatni miał tę dobrą stronę, że o ile więzień miał ładną siostrę, żonę lub kochankę, wyrabiali u niego wszystko, nawet i wolność.
Tak przesiedziałem przeszło dwa tygodnie. Całymi godzinami stałem przy oknie nie bacząc na to, że „Zdrajca” może mnie nakryć.
Żadna siła i kara nie jest zdolna powstrzymać więźnia, by nie wyjrzał oknem choćby ukradkiem. Najwięksi tchórze z więźniów to czynią, tym bardziej, gdy nie mają innego zajęcia.
Z okna mojej celi co prawda nic nie mogłem zobaczyć, gdyż wychodziło na dziedziniec więzienia, pola tylko widziałem z daleka. Jednakże nieraz całymi godzinami stałem i patrzyłem w jeden punkt. To na wodo-kaczkę stojącą na podwórku więziennym naprzeciw mojego okna, to obserwowałem jakiegoś przechodzącego chłopa, to znów kobietę, tak długo, aż zniknęła mi zupełnie z oczu. Często też z zimna biegałem po celi jak potępieniec, z jednego rogu do drugiego.
Jako pociechę w tym smutnym życiu miałem to, że żywiłem nadzieję, iż mnie zwolnią. Byłem tego nawet pewny, zadowolony też byłem, że ubrany jeszcze jestem we własne ubranie. Zawsze mniej odczuwałem zimna niż w więziennym. Każdy tu siedział we własnym ubraniu. Ten, co bielizny nie otrzymywał z domu, to chodził w jednej bieliźnie całe miesiące. Byli tacy, co jeszcze po roku chodzili w tej samej bieliźnie. Nawet wszy pogardzały tymi strzępami, a przenosiły się do świeżych gości. Z tego też powodu, pomimo że byłem zaciętym przeciwnikiem jakiej bądź wojny, to jednak tu musiałem rozpocząć wojnę z pchłami i pluskwami. W dzień ścigałem je zawzięcie, mordując bez litości, a za to one odwzajemniały się szturmując mnie w nocy i nie dając mi spokoju.
Takie oto życie pędziłem w tym więzieniu od pierwszego dnia.
Książkę swietnie sie czyta. Źródło wiedzy nie tylko o świecie przestępczym tamtych czasów, ale przede wszystkim o obyczajowosci tamtych lat ze szczególnym uwzględnieniem pozycji Żydów.
Jezyk i treści nadspodziewanie wciągające.
Pouczajaca i atrakcyjna literatura.
Nachalnik – przez tą książkę, to jest taki (niechcący) prekursor zastosowania metody socjologicznej zwanej: „obserwacja uczestnicząca”.
Jak wspomnienia z Konzentrationslager. Dobrze się to czyta siedząc w wygodnie w fotelu , popijając kawę…
no w obserwacji uczestniczącej musisz się wkomponować w środowisko które badasz, i to nie jest wcale wygodne i z każdej strony grozi demaskacja (któryś tam z prl – owskich socjologów był przez rok (chyba) robotnikiem u H.Cegielskiego i na tym zrobił doktorat).
Też jakaś taka fantazja u bohatera notki, znudzenie przewidywalną codziennością, no i zamiast przewidywalności Nachalnik, który mógł być szanowanym (po ojcu) kupcem – wybrał życie na marginesie społecznym – a na takim marginesie codzienność jest nie przewidywalna choć znany jest finał czyli zawsze jakiś „czerwoniak” .
To raczej oszust i cwaniaczek, może złodziej ale nie… gangster (według mitomańskiego biogramu w żihu: „więcej uznania znalazł, pisząc w języku jidysz, w którym wyrażał się swobodniej” z tej żargonowej swobody zapewne narodził jeden z „Polish gangsters”).
1925. Wokandy spraw wyznaczone na posiedzenie Izby i Sądu Najwyższego: Moszka Zarembera p-ko Ickowi Farbarowiczowi o 10.000 mk. i unieważnienie aktu.
1937/8 – Henoch Pinkert przeciwko Izakowi Farbarowiczowi o 170 zł należności za komorne.
spacer z rodzinką
Witam.
Gdyby tak zacząć od Urke Nachalnika można by wybrać się w niejedną podróż. Można by na przykład skubnąć przebogaty w wydaniu wikipedycznym życiorys Melchiora Wańkowicza. Można by też zahaczyć o niezwykle interesujące wydawnictwo „Rój,” które wydawało przed wojną i po wojnie. A dzieje tego wydawnictwa nie obyły by się bez, o wiele już skromniejszej biografii Mariana Kistera
http://www.podkarpackahistoria.pl/2017/07/marian-kister-wielki-zapomniany-wydawca-wspolnik-melchiora-wankowicza/
a skoro już Marian, głowa wydawnictwa to i żona Hanna Kister, o której jeszcze mniej wiemy. Aby bo ją poznać wypada więc przeczytać „Pegazy na Kredytowej”
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/238028/pegazy-na-kredytowej
Ale wystarczy też przedwojenna oferta wydawnicza „Roju,” Roju który jako pierwszy wydał Nachalnika. Tak więc gratuluję wydania Urke Nachalnika i… czekam na kolejną tego typu ofertę (w stylu „Roju”) oczywiście. Może nowe tłumaczenie Gorkiego?
Pozdrawiam
I tak na przykład katalog wydawnictwa „Rój” z 1938 roku ilustrował polski grafik Mieczysław Berman
https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Mieczysław_Berman
ciekawy życiorys, prawda?
O „Czapce Frygijskie” już nie wspominam
https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Czapka_Frygijska
To prawda, niewiele tam gangsterski i mafijnosci, czyli powiązania przestępczości z władzą. Raczej rzeczywiście cwaniaczek i złodziej. Dość twardy, ale nie bezwzględny.
Ale pióro dobre
To co, Melchior pozbawiony Kałużyc (zostały za wschodnią granicą) zamieszkuje na Żoliborzu i ma pomysły a Marian Kister na przykład ma kasę – no może być taka koincydencja – no i powstaje wydawnictwo „Rój” .
Nazwa „Rój” mi się podoba kojarzy mi się z miodem, latem, wypoczynkiem (a pracują pszczoły, ktoś musi)
„Mózg przestępcy” wykład dr Wojciecha Glaca (You tube)
Ilu to by dalo by tam sie dostac. Franca trzeszczy bo za malo cel.
>nieraz całymi godzinami stałem i patrzyłem w jeden punkt…
Światło w celi czyli miłośniczki kryminalnych, politycznych i ideowych
Precz z caratem, niech żyje socjalizm – (socjal bardzo dobra rzecz)
70 tysiecy. rekord
Juz wiem czemu kiedys wrzucilem manu chao
To bask, od matki
A na dodatek jeszcze to
https://www.youtube.com/watch?v=FEtbPI9Pu6I&index=13&list=RDchlqe9v0ihg
Kałuzyce to on sprzedał -najpierw cudną 5 letnia debinę, (wbrew woli rodziny) potem resztę i kupił (wybudował tę willę. W ogole to zupełnie nie byl kryształowy „prawicowy” człowiek -za jakiego sięgo uważa ,(a raczej jaka własną legendę stworzył) Trzeba przeczytać jego listy do żóny (2 tomy) i do Giedroyca (TAK! to jest prawidłowa odmiana tego przybranego zresztą nazwiska)
5 letnią? W jakim sensie?
Wysypał się w listach?
Jakie było nie przybrane?
Porywający zdolny ekstremista sączący truciznę w chłonne mózgi zmiękczane syrenią lirą.
A w tej piosence o co chodzi konkretnie?
tak moja rodzina wierzyła w tą legendę Wańkowicza, a co do Giedroyca to też mówiono że jego ojciec był farmaceutą w aptece szpitalnej na Ludnej
Oj trzeszczy, trzeszczy…
… wielu moich znajomych jest – naprawde – W PANICE !!! Strajkuja studenci… strajkuje servis medyczny… strajkuje szybka kolej TGV… nie wspominam o farmerach i fabrykach samochodowych…
… ale niech cierpi Francja jak chciala… wystrugal im ten kryminalista i zwykly zdegenerowany pajac Hollande Macron’a z ta rozpadajaca sie „farbowana blondi”, o bez mala 30 lat starsza od tego obecnego „slupa-prezydEta” – to teraz maja… a cala sFiatowa merdialnia bila piane jak to – ni z gruszki ni z pietruszki – powstala „nowa partia” centrowa „en marche”…
… teraz widac skutki tej sciemy… i USTAWKI !!!
„Życiorys własny przestępcy” jest bardzo ciekawą książką. Po przeczytaniu chętnie sięgnęłoby się po część drugą czyli „Żywe grobowce” ale niestety, w przeciwieństwie do części pierwszej, są niedostępne. Może warto by było je wydać? Obiecuję kupić 🙂
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.