lut 082020
 

Bardzo często stawałem, trochę się to zmieniło, ale niewiele, w sytuacjach, które kompromitowały różne moje deficyty i niezrozumienia. Czasem też lekkomyślność, albo naiwną wiarę w coś lub kogoś. Było to chroniczne i moi rodzice bardzo boleli nad tym stanem i obawiali się, że marnie będzie wyglądać moje życie. Weźmy choćby wczorajszy dzień. Niby jeżdżę tym samochodem, nawet całkiem sprawnie i szybko. Manewruję też sprawnie. Popadam jednak w stupor jak się nad czymś zamyślę, szczególnie jeśli kończę jakąś robotę. No i wczoraj wsiadłem do jeepa, włączyłem wsteczny i wysiadłem, bo sobie coś przypomniałem. Dobrze, że Michalina stała z boku. Skasowałem drewniany słupek od wiaty, pod którą leżało kiedyś drewno, ale na aucie prawie nic nie widać. Lekko wgnieciony zderzak tylko.

Kiedy robiłem prawo jazdy, byłem po ciężkich bardzo doświadczeniach z pewną firmą zajmującą się sprzedażą bezpośrednią. I mogłem myśleć i mówić tylko o tym. A jak się na czymś zafiksuje, to mowy nie ma, żebym przestał o tym gadać, myślami zaś jestem przy tej kwestii nawet w nocy. Instruktor, który mnie uczył, by to brat łata, starszy gość, co zaraz się chciał kolegować. No więc ja z miejsca wyłożyłem mu swoje poglądy na temat ludzi od sprzedaży bezpośredniej i on dziwnie zamilkł. Okazało się, że jest w jakieś sieci i werbuje swoich kursantów. Musiałem później zmienić instruktora. Podobnie bywa, kiedy stawia mi ktoś jakieś zarzuty. Pamiętam, jak odchwaszczaliśmy czechosłowackie lasy w 1986, a większość z nas była wtedy czysta i święta jak pierwsze kochanie. Ja też. Jedno piwo wieczorem, może dwa, to był już wyczyn. Pilnował nas taki starszy, gruby Czech. Pewnego dnia zadał nam głupie pytanie – kto najwięcej pije? Popatrzyliśmy po sobie i nic nie powiedzieliśmy. On zaś podszedł do mnie i nie wiadomo dlaczego powiedział – ten z pewnością pije najwięcej. Miałem w życiu mnóstwo takich sytuacji.

Pamiętam jak pierwszy raz byłem na wykładzie Grzegorza Brauna, było to w Grodzisku. Ja właśnie napisałem szereg tekstów o Henryku Krzeczkowskim, a on opowiadał o swoim filmie „Plusy dodatnie, plusy ujemne”. Po wykładzie były pytania. No i rzecz jasna zagadałem o tych cybernetykach, bo miałem akurat spisaną z internetu listę tych cybernetyków, a na trzecim miejscu był na niej Janusz Korwin Mikke. Wydawało mi się to wtedy tak ważne, że nie mogłem przestać o tym myśleć. Braun chyba za bardzo nie wiedział, o co mi chodzi, ale Krzeczkowskiego sobie zapamiętał. No i proszę dziś jest w jednej partii z Korwinem, którego jeszcze do tego reklamuje w sieci Marcin Masny, powszechnie uważany za geniusza i żaden z nich nie zająknie się o polskiej szkole cybernetyki. Czy to nie jest niezwykłe? Moim zdaniem jest.

Ponieważ nie jestem geniuszem, ani dobrze zapowiadającym się, młodym reżyserem, ani liderem, ani nie mam w zachowaniu tego charakterystycznego profesjonalizmu, który tak bardzo podoba się wielu dziewczynom, muszę, żeby jakoś utrzymać się na powierzchni, szukać różnych autorskich sposobów na przetrwanie. To jest, w mojej ocenie szalenie ekscytujące zajęcie i chyba nie mógłbym z niego zrezygnować, choć ryzykuję wiele. Niech dowodem będzie ta sytuacja ze słupkiem od wiaty. Wymyśliłem na przykład teorie zamkniętej przestrzeni sprzedażowej (przypominam, że wpłaty na konferencję przyjmuję tylko do końca lutego), wymyśliłem teorię fali koniunkturalnej, której nikt, kto nie ma magazynu pełnego towaru, dostępu do sieci i łatwości składania wyrazów w zdania, nie zrozumie. Chodzi z grubsza o to, że można się czasem posłużyć czyjąś koniunkturą, żeby trochę zarobić. To nie jest karalne, a ci co wzbudzają koniunktury nie mają o to pretensji. Tak się jednak dzieje tylko wtedy kiedy mamy do czynienia z rynkiem wolnym od propagandy. W przypadkach, kiedy sprzedajemy propagandę, jest inaczej. I ja, w swojej nieopisanej naiwności, zupełnie jak kiedyś w tym samochodzie z instruktorem, kiedy zacząłem krytykować Amwaya, wydałem trochę książek o Żydach. Sądziłem, że jeśli jest taka poważna koniunktura, nakręcana przez cały czas wypowiedziami ludzi takich jak Grzegorz Braun czy Stanisław Michalkiewicz, to książki te zejdą w mig. Tym bardziej, że oferta jest zróżnicowana. Mamy wydawnictwa luksusowe, takie jak „Dzieje handlu żydowskiego na ziemiach polskich”. Mamy wydawnictwa trochę lżejsze, takie jak książeczka „Żydzi i imperia”, która ma wszystkie walory publikacji popularnonaukowej, mamy wreszcie literaturę wybitnie rozrywkową, czyli „Pajaki”, gdzie napisane jest co zrobić, żeby wygrać z żydowską mafią i czego nie robić, bo można z nią przegrać. Mamy też Urke Nachalnika. To się jakoś tam sprzedawało, ale przestało. I to mnie dziwi. Na targach podszedł do mnie pan z Żydowskiego Instytutu Historycznego i zaciekawił się tym wydaniem Schipera. Nie zapytałem go dlaczego oni tego nie wydali, choć przecież wydają rzecz mniej wartościowe, głupsze i bardziej trywialne. Może szkoda. On się trochę powymądrzał, ale widząc, że nie jestem z jego bajki poszedł sobie. Książki nie kupił, bo była za droga. To jedna strona medalu. Teraz pora na drugą. Patrzę na te wszystkie rzekomo antysemickie wydawnictwa, na te nagrania demaskujące żydowskie podstępy i widzę gutaperkę i popelinę, która rozłazi się w rękach. Nie ma to jednak znaczenia, tak jak nie miało znaczenia, że perkale z fabryki Grohmana w Łodzi, zamieniały się w szmaty po kilkakrotnym użyciu. Ważne, że były tanie. I to jest ta sama historia. Ma być tanio, dużo, maksymalnie treściwie, a to oznacza, że mają być same emocje. Z nich zaś każdy już sam wywiedzie sobie, jak będzie wyglądać przyszłość i ciężko przerażony tym, co za lat parę żydzi zrobią z narodem polskim, pójdzie spać po flaszce. Następnego dnia zacznie zaś szukać jakiegoś kontaktu z ludźmi, którzy mogliby go przed żydowską zemstą i żydowską przebiegłością ocalić. No i znów trafi na te wydawnictwa, o których napisałem powyżej. To jest właśnie cybernetyka, a konkretniej polska szkoła cybernetyki – sterowanie układem zamkniętym, w którym narasta szaleństwo, ale wyjść z niego nie można, bo uzależnienie  jest zbyt wielkie. Jeśli zaś ktoś, tak jak ja, proponuje inne jakieś treści, bynajmniej nie mniej kontrowersyjne, ale bliższe realiom ekonomicznym i prostemu następstwu faktów, ten jest wrogiem najgorszym. Psuje zabawę po prostu i usiłuje zmniejszyć temperaturę na kotle. Do tego zaś nie można dopuścić. Nie można też za żadne skarby zdetronizować wybrańców, którzy są pasem transmisyjnym dla opisywanych tu treści, ani też z nimi polemizować, albowiem – nie wiem jak to się dzieje – oni mają zawsze dojście do ważniejszych i bardziej wiarygodnych informacji.

Grzegorz Braun opowiada czasem pewną anegdotę. Nie pamiętam skąd wziętą, chyba z jakichś wspomnień. Oto dziedzic, pan Kozioł, pokłócił się ze swoim faktorem i chciał sprzedać różne ziemiopłody, na targu innym żydom. Oni jednak tylko rozkładali ręce i niczego od niego nie chcieli kupić. Jego pośrednik ulitował się w końcu nad nim, przyszedł do niego i mówi – niech się pan nie trudzi panie Kozioł, oni nic od pana nie wezmą, bo ja sobie pana wykupiłem w kahale. To jest opis rynku propagandy moim zdaniem. Jeśli ktoś kontroluje cały rynek, zmienia natychmiast definicję towaru. Nie są już nim produkty rolne, ale wybrani ich posiadacze, których się do dystrybucji dopuszcza, bądź nie. I za to dopuszczenie bądź nie, pobiera się opłatę. Nie od nich bynajmniej, ale od pośredników, którzy ich obsługują. Bo posiadacze towaru nie mogą mieć pojęcia, że sami są towarem. O wszystkim decyduje organizacja kontrolująca kanały sprzedaży. Podobnie jest na targach książki. Towarem nie jest książka, ale powierzchnia wystawowa. I teraz mam pytanie – gdzie jest ten kahał, w którym można sobie wykupić abonament pozwalający nadawać na żydów w określonych rejestrach, gwarantujących zainteresowanie publiczności? To jest oczywiście taki niewinny żart z mojej strony. Wiem przecież, że kiedyś sprzedam te książki, a ludzie po prostu już tak są skonstruowani, że uwielbiają zasypiać w strachu, ale mieć przy tym pewność, że ktoś czuwa nad wszystkim i wszystko kontroluje. A niechby to nawet był jakiś kahał. Kiedyś bali się czarnej Wołgi, dziś ustawy 447. I tak to się kręci, choć przecież wiemy, że nie stoi za tym żaden cybernetyk, a już z całą pewnością nie Janusz Korwin Mikke.

  19 komentarzy do “Żydowska tandeta”

  1. Cybernetyczna żydowska podnieta może być tandetna bo kanały dystrybucji tandety są też żydowskie ☺

  2. Nawet autorzy Teologi Politycznej czytają Ignacego Schipera
    https://teologiapolityczna.pl/ewa-thompson-postscriptum-o-sarmatyzmie-felieton-1

  3. Drogi Coryllusie, ja dziś z trochę innej strony. Oto piewcy wolnego rynku, zniesienia podatków wszelkich i likwidacji ZUS udali się do banku (zapewne do jakiegoś żydowskiego!) po kredyt na kampanię wyborczą dla ich kandydata na prezydenta niejakiego Bosaka. No i wtopa, żaden bank nie chce udzielić kredytu. Dla mnie to oznacza, że oszacowano szanse kandydata przyzerowo i takoż oceniono szansę spłaty kredytu. Założę się, że ta odmowa dla owych zatwardziałych wolnorynkowców będzie oznaczać jedna spisek któregoś z kahałów.

  4. Prawda aż boli serce. A mniemanie większości o swojej nieomylności w głupocie porażające. Czytanie wydawanych tutaj książek odtrutką od głupoty i emocjonalnego badziewia .

  5. Szanse kandydata nie mają tu nic do rzeczy, Konfederacja dostanie dofinansowanie za parę miesięcy bez względu na wyniki wyborów. A kredyt i tak dostaną , banki się trochę droczą aby ,,się działo”.

  6. Książki o żydach są zawsze  ciekawe i nigdy nie  przestaną takie  być .Dziwić się amerykańskim wytwórniom filmowym .Przecież to nie  goje  wpadają na  pomysły na te filmy . Katolik ułoży fabułę na tematy oczywiste  i przyzwoicie to zrealizuje  ,buddysta o problemach emocjonalnych ludzi okazujących emocje na sposób niezachodni czyli nie wiadomo o co chodzi bo wszystko okazuje się skośne  , muzułmanin o proroku i pasie Szachida a protestant o pierdołach sytego społeczeństwa . Tylko te zakręcone  niejasne i sensacyjne  filmy robią spiskowcy mojżeszowi . To brzmi jak teoryjka  spiskowa ale w końcu tu sami swoi . Takich pomysłów jakie mają Żydzi nie mają praktycy dekalogu .Przy odrobinie wyobraźni jednak  i sprytu z domieszką sceptycyzmu ,przy subtelnym prowadzeniu odbiorcy można trzoszkie zarobić . 
    No ale  coś mi się widzi ,że ten najnowszy pana kryminał się uda i będzie chwila radości . Po wyłożeniu w „Baśń jak niedźwiedź „,kawy na  ławę czas wysnuć trochę intryg fabularnych . To widzę jako udane przedsięwzięcie  .

  7. Tak. Oni jeszcze są piewcami wytwórczości, tyle, że niczego nie wytwarzają

  8. Bardzo swietne, Panie Georgius’ie  !!!
    A zatem moge znowu napisac, ze – wszystko juz bylo tylko nas  nie bylo  !!!
    Organicznie  nie cierpie  taniochy  i  tandety… wprost ich nienawidze… wiec co one znacza, bo dosyc dlugo  doswiadczalam ich na wlasnej skorze.  Do dzis dzwiecza mi w pamieci slowa mojej kolezanki, ktora wprost powiedziala do mnie – „Nigdy nic w zyciu nie bedziesz miala,  bo jestes zbyt biedna zeby w zyciu kupowac  dziadostwo”.  Nie moglam  tego pojac,  jednak Joanna – troche starsza ode mnie – wytlumaczyla mi to jak krowie na rowie…
    … nawet bardzo pracowici, zaradni, gospodarni rodzice i dziadkowie nie potrafili mi tego tak wytlumaczyc jak Joanna… wdzieczna jej jestem za to i bede az do smierci…
    … ale… np.  siostra moja lubi  tandete… ubolewam nad tym, ale nic nie moge na to poradzic.

  9. tak w nawiązaniu do rozmowy z Żydem , który odwiedził Coryllusowe stoisko na jakichś targach, otóż kilka lat temu odwiedził pewną Warszawską Fundację gość z USA, nosił imię Abraham i właśnie wracał z Wołynia. Facet był goszczony przez Fundację 2 doby i przez cały czas nie zmienił tematu swoich przeżyć. Był monotematyczny. Pozostawał w zachwycie na mieszkańcami Wołynia, którzy go ugościli, obwieźli, utrzymywali przez dwa tygodnie, a jego Abrahama nic ten pobyt nie kosztował. Był tym przemile zszokowany a raczej zachwycony. Fundację też potraktował jako kolejny etap utrzymywania go jko gościa.
    Więc może ten gość z targów gdyby otrzymał I tom za darmo to za II tom by zapłacił.
    Bo jeśli Abraham z USA był typowym osobnikiem dla swojej zbiorowości to oni lubią dostać za darmo. 

  10. taki główny materiał (z Pańskiej notki) to był barchanik (barchan) dziś potocznie jest pogardliwym określeniem ubrania 

  11. Młode damy najczęściej nie używały majtek, pozostawiając je starszym paniom. Portki, gacie czy „spodnie białogłowskie” szyto zwykle z płótna czy barchanu. ŻYCIE CODZIENNE W WARSZAWIE OKRESU OŚWIECENIA
    Jeśli ludzie normalni na kontynencie europejskim chętnie idą do jakiegoś teatrzyku, aby zobaczyć piękną baletniczkę, w sposób miły pokazującą kolana, to najrozkoszniejszym numerem odpowiedniego music hallu londyńskiego będzie mężczyzna przebrany za kobietę, gubiący na scenie barchanowe majtki. LONDYNISZCZE
     

  12. to co lubią w Londyniszczu to nie wiem jak nazwać, wolę w zakresie majtek lepszy  nasz,polski dowcip:
    „Wchodzi facet do sklepu godnie  pod pache z kobitą, i pyta ekspedientki:
    Proszę pani czy są majtki na wacie?
    Nie mamy w sprzedaży – odpowiada ekspedientka
    Mężczyzna do towarzyszącej mu kobiety mówi: to chodź  Wacia, idziemy …” 

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.