Taka prawdziwa, kreacyjna, to komentarze do zdarzeń, które nie zaistniały, a jedynie zostały pomyślane. Pozostała to komentarze do interpretacji. I to w zasadzie wszystko. Na tym mógłbym skończyć dzisiejszą notkę, bo jadę dziś do Wrocławia, ale to za chwilę. Popiszę więc jeszcze trochę.
Definiowaliśmy do tej pory rynek literacki jako propagandę, a także hierarchię. To znaczy obronę istniejących i praktycznie do celów propagandowych wykorzystywanych formatów, przez zespoły ekspertów, które nie podejmowały żadnej innej działalności poza komentowaniem zdarzeń nieistniejących albo interpretacji. Definicja może być dla wielu średnio zrozumiała, ale sądzę, że każdy ją jednak pojmie, jeśli nie umysłem to sercem. To drugie jest ważniejsze, albowiem mechanizm opisany wyżej służy do tego, by ułatwić odbiór propagandy, czyli by zastąpić mózg czytelnika i jego ocenę inną oceną – narzuconą. Lub jeśli to nie jest potrzebne – nawykiem. Ten zaś wiąże się z gwarancją spokoju wewnętrznego. Są ludzie, którzy mówią – ja czytam i słucham wyłącznie Ziemkiewicza. To dziwne, bo nikt na przykład nie mówi – ja czytam wyłącznie neony i słucham, jak buczy pralka automatyczna. Neony są bowiem kolorowe, a pralka ma takie fajne wibracje, że jak się do niej przylgnie brzuchem, to tak super kręci w środku. Takie doznania nie posiadają bowiem gwarancji ekspertów i wykluczają moment najważniejszy czyli hierarchizowanie interpretacji, notorycznie branych za prawdę, która musi płynąć z właściwych ust. O tym, jakie są neony i jak brzęczy pralka może orzekać każdy. I to jest właśnie degradujące.
Propagandowa funkcja literatury polega na tym, że nie można samemu zabierać głosu w jej sprawie. Musi on być poparty autorytetem, dobór autorytetów zaś zależy od tego jakiego rodzaju obróbce poddawani są miłośnicy słowa pisanego, tacy szczególnie, którzy nie rozumieją jego istoty czyli funkcji.
Nie wiem czy wiecie, bo wielu to umknęło, ale od miesiąca z okładem nie żyje Mario Vargas Llosa, najwybitniejszy autor literatury światowej ostatnich pięciu dekad. Można oczywiście mieć wiele zastrzeżeń do tej postaci, ale jej zdegradowanie jest niemożliwe, bez zdegradowania czytelnika. No i to właśnie nastąpiło. Polskie portale piszą o śmierci trzeciorzędnych aktorów, którzy grali halabardników w dawno zapomnianych sztukach, a od wczoraj aktorem nazywa się niejakiego Murańskiego. Żulczyk jest pisarzem powołanym do komentowania polityki, jego proza zaś jest filmowana. Mam wrażenie, być może błędne, że żadna książka Llosy nie została zekranizowana. Tego się po prostu nie dało zrobić, bez drastycznego strywializowania treści. Żulczyka zaś można filmować do woli. Nastąpiła więc gwałtowna degradacja czytelnika. Czy nieodwracalna, to się zobaczy.
Mario Vargas Llosa nie żyje, a w Polsce ogłosił to jedynie Onet. Może jakby umarł Lolek Skarpetczak, to prawicowe media jakoś by się poruszyły, ale chyba nie wcześniej.
Umarł ostatni wielki autor, który, by dostać Nobla, do czego dążył całe życie, musiał porzucić swoją metodę, pozwalającą mu pisać na głębokim bardzo oddechu wielkie książki i zająć się jakimiś plewami, w których koniecznie występować musieli Żydzi. Od tego momentu nie sposób będzie wytłumaczyć czytelnikom, szczególnie młodym, po co pisze się książki i jaka jest misja pisarzy. W Polsce bowiem tradycja, w której mieścił się podziw dla Llosy nie była zbyt silna. Podobnie jak inne tradycje, w których głównymi bóstwami byli autorzy amerykańscy. Występowały one w pewnych środowiskach, ale były raczej traktowane jako snobizm, albo przymus towarzyski. Tak naprawdę bowiem w Polsce ekscytujemy się wrażeniami krótkotrwałymi, które wielu z nas chce zatrzymać, powtarzając bez zrozumienia i polotu różne frazy, które zrobiły na nas wrażenie. Stąd wzięła się, na przykład, popularność Łysiaka, o którym wczoraj wspomniał Karol Nawrocki. No, ale nie tylko jego, ale także Ziemkiewicza i paru innych. I ta konstatacja prowadzi nas znów ku początkowi naszych rozważań, czyli ku przemożnej chęci zachowania świętego spokoju, a to znaczy takiej sytuacji, w której zdjęta z nas zostanie odpowiedzialność za myślenie. I znów będziemy dziećmi przekrzykującymi się na podwórku kto jest śmieszniejszym komikiem w niemym kinie – Chaplin, Buster Keaton, czy bracia Marx. Choć wszyscy oni przecież nie żyli, kiedy byliśmy dziećmi. No, kiedy ja byłem dzieckiem żył Chaplin, ale nie grał. Nie ma to jednak znaczenia.
Z książkami Llosy i innych, wybitnych autorów, tak się nie da. Nawet jedna z najsłabszych jego książek – Pantaleon i wizytantki jest lepsza niż to co w ostatnich trzech dekadach napisano w Polsce. Można oczywiście rzec, że to literatura deprawacyjna. No, ale tak powiedzą skończeni dziadersi. Ludzie, którzy tę książkę czytali dawno temu uważali ją za kawał niezłej rozrywki. Ona właśnie w całości wyczerpuje podaną na początku definicję – składa się z komentarzy do nieistniejących zdarzeń.
Jeśli zaś chodzi o deprawacyjny charakter literatury, to wielbiony przez pokolenia Łysiak, także był deprawatorem. W dodatku mało ironicznym, co raczej nie jest do wybaczenia.
Okay, Llosa pod koniec życia zgłupiał całkiem. No, ale któż to będzie oceniał? Na pewno nie ja, mając 56 lat. Bo nie wiem, czy sam nie zgłupieję. Zanim jednak zgłupiał zapisał tysiące stron papieru. I przynajmniej połowa z tego to rzeczy, z którymi nie da się porównać niczego innego, bo wszystko inne to proza wysiłkowa.
Zawsze powtarzam, że pisanie to konkurencja wysiłkowa. Nie zręcznościowa, nie zespołowa, ale wysiłkowa i indywidualna. Rzecz polega na tym, by wywołać odpowiednie wrażenie, ale ukryć włożony w to wywołanie wysiłek. No i tym się zajmował przez najważniejszą część swojego życia pan Llosa. Demonstrował efekt ukrywając wysiłek, którego mógł nawet nie odczuwać, bo z pisaniem jest tak, że im więcej piszesz tym jesteś coraz lepszy. I nie odczuwasz przy tym, że coś poświęcasz. Bo pisanie jest właśnie tym, do czego cię Bóg przeznaczył.
Zwróćcie uwagę, że nawet jeśli zarzucimy mu jakiś rodzaj agenturalności, powyższy argument nie straci na znaczeniu. Tak, może i Llosa wysługiwał się komuś, ale jeśli tak, niech pierwszy z brzegu propagandysta siada i pisze tak jak on i tyle co on. Czy są chętni? Poza tym nie wykorzystano by go, gdyby nie miał jednoznacznych i nie ulegających degradacji dokonań.
Nie dość, że nie nakręcono żadnego filmu na podstawie prozy Mario Vargasa Llosy, to jeszcze w Peru nie organizuje się żadnych eventów typu – narodowe czytanie. Pewnie dlatego, że autorów, których należałoby głośno prezentować na oficjalnych uroczystościach jest tylu, że prezydent musiałby takie wydarzenia organizować co drugi dzień.
Dlaczego takich rzeczy nie ma w Polsce? Może zacznijmy od tego, dlaczego są w Peru. Bo to jest kraj poważny, który za pomocą swoich autorów, muzyków i innych twórców próbuje przekonać świat, że bez Peru, bez Peruwiańczyków i ich dorobku nic na tej ziemi nie będzie miało wartości.
U nas jest inaczej. Przekonujemy siebie, że jak będziemy jeszcze raz, w domowym zaciszu, czytać te same, słabe książki, nieudolnie deprawujące młodzież w dodatku, to życie nasze zmieni się, a czynnikiem o zmianie decydującym będą ludzie z zewnątrz, którzy uznają, że do czegoś się jednak nadajemy. Prezydent zaś, jak co roku, w święto narodowego czytania, odwali ten sam przykry obowiązek zaprezentowania twórczości autora, którego na rodzinnym parnasie umieścili zaborcy, okupanci, albo systemowi grabieżcy. Tylko oni bowiem podsuwają do kontemplacji rzewne scenki i sfingowane mądrości, pozorowaną głębię, której istnienie potwierdza potem liczne grono ekspertów. My zaś mamy w to jedynie uwierzyć. To zaś oznacza, że mamy uwierzyć iż nie jesteśmy sobą, ale kimś znacznie, znacznie gorszym.
Takim eksperymentom nie są poddawani rodacy Mario Vargasa Llosy, czyli mieszkańcy Peru. Myślę, że oni nie daliby się na to nabrać. My zaś, za każdym razem poddajemy się eksperymentom, choć ciągle przemawiaj do nas tym samym, słabym tekstem, używają tych samych podprogowych technik i tak samo blokują wprowadzenie do obiegu wszystkiego, co mogłoby otworzyć przed nami jakieś nowe przestrzenie. Bo co do tego, że takowe istnieją nie można mieć wątpliwości. Wystarczy przeczytać pierwszy akapit dzisiejszego tekstu. Obawa jednak, że się urwiemy i gdzieś popędzimy, jest zbyt wielka. Z tego powodu właśnie beznadziejna nędza rodzimych kokietów literackich wspomagana jest działalnością ekspertów z akademii i polityków.
Ktoś tu zaraz przypomni, że Llosa startował na prezydenta Peru. Przegrał, ale przynajmniej startował, bo miał dorobek, którego nie dało się zakwestionować. Peruwiańczycy jednak wybrali złodzieja, potomka japońskich emigrantów, nad czym potem gorzko płakali. Nie mówię, że jakiś autor w Polsce powinien startować na prezydenta, chcę powiedzieć, że książki pisane przez autorów, którzy wprowadzają czytelników w nowe zupełnie przestrzenie, służyć winny do tego także, by można było samodzielnie wyłączyć prowokacje.
W Polsce tak się nie dzieje, bo prowokatorzy triumfują. Za takowych zaś uważam ludzi, którzy nie posługują się autorską metodą, ale korzystają z metod pożyczonych ufając, że one gwarantują im wiarygodność. Bo jak wiadomo słuchamy tych piosenek, które już znamy.
Czy jest jakaś metoda obrony przez tą nędzą. Tak, i wszyscy z niej korzystamy, a w dodatku dobry Bóg tak to wszystko urządził, że tamci nie mogą jej zakazać, choć na pewno spróbują. Ta metoda to komentarz do zdarzeń istniejących. W zasadzie wykluczony jako metoda komunikacji we wszystkich opresyjnych systemach i znany od tysiącleci jako najbardziej praktyczny i trwały sposób wymiany myśli na temat istotne. Dziś komentarze próbuje się degradować, albo ocenia się je powierzchownie. A wszyscy komentują, tyle że większość w oderwaniu od realiów. Ty samym stawiają się gdzieś pomiędzy tymi co handlowali na dziedzińcu świątyni i tymi co wołali hosanna w dzień wjazdu Jezusa do Jerozolimy, by potem wołać – ukrzyżuj go! To ci, co patrzą, a nie widzą, wołają, ale nie umieją wydobyć głosu, a także ci, co handlują w miejscach gdzie należy się modlić. Trzymajmy się od nich z daleka. I komentujmy.
O 17 jestem we Wrocławiu. Pogoda fatalna. Mam nadzieję, że na Śląsku jest inaczej.
Wznowiłem wczoraj jeden z najlepszych numerów nawigatora
https://basnjakniedzwiedz.pl/page/4/?s=szko%C5%82a+nawigator%C3%B3w&post_type=product
Targi Książki i Sztuki odbędą się w Ojrzanowie w dniach 5-6 lipca
Zapraszam.
Pisanie by dostać „nobelevską premiję” (a potem założyć fundację…), od razu z pisarstwa i czytelników czyni środek, a nie cel. – Przykro mi, ale to raczej zniechęca … (i to jeszcze w taką pogodę).
Za mną natomiast chodzi PYTANIE:
CZY KTOŚ WIE, CZY TEN UNIJNY OKRĄGŁY STÓŁ W SPRAWIE WYBORÓW W POLSCE SIĘ ODBYŁ?
JEŚLI TAK, TO : KIEDY, GDZIE, I CO TAM UCHWALONO?
To prawda, rozmowy o literaturze tzw pięknej to komentowanie podanych do wierzenia interpretacji. Przedstawienie faktów pozwalających zrozumieć jakiś tekst jest źle widziane. Doskonale to widać przy czytaniu literatury iberoamerykańskiej. Nikt z czytelników nie zna tamtejszych realiów, co skazuje tych ambitniejszych na podparcie się tzw autorytetami. I tu docieramy do rangi, pardon, intelektualnej
owych.
No wie pan on zaczynał w latach 60-tych i takie rzeczy jeszcze nie były oczywiste. I naprawdę się starał
No tak, mamy ten festiwal na codzień
Dzień dobry. Cóż, literatura to słowo tak wytarte, że tych definicji to jest cała masa. Ja oczywiście mam swoją ulubioną, a brzmi ona mniej więcej tak; literatura, czyli przekaz werbalny utrwalony na nośniku i oderwany od autora, podobnie jak wiele innych rodzajów ludzkiego działania to komunikacja o charakterze integracyjnym. I te komentarze, o których Pan pisze temu właśnie mają służyć. Czytamy co jakiś autor myśli o tym i owym, potem popisujemy się tym przed koleżankami, ale nie tylko. Może poza tymi najładniejszymi, to reszty słuchamy. Dowiadujemy się co o tym myślą. Takoż i koledzy. Dzięki temu możemy ich sobie podzielić na tych, którzy myślą i czują tak jak my i pozostałych. Oczywiście istnieją inne, pasożytnicze że tak powiem sposoby użycia literatury, w tym propaganda. Co zaś do ekspertów i ich gwarancji, to ja myślę, że tu do końca będzie chodziło o zbrodnię założycielską systemu, który nad nami panuje. Chodzi o krwawą rewolucję, która nie mogła się odbyć inaczej, jak tylko przez wyciągnięcie jakiejś tłuszczy z nizin społecznych i namówienie jej do współsprawstwa mordu i grabieży. Taka rzecz zostaje w człowieku na pokolenia. I do końca świata będzie on poszukiwał usprawiedliwień i nobilitacji. Uwierzy we wszystko, łyknie każde gówno, byle tylko upewnić się, że tak trzeba było uczynić, że to po jego stronie jest racja i słuszność, że jest fajny po prostu…
https://youtu.be/r6uXYo9rmy4
Na stronie Ojców Karmelitów nie ma nic o wizycie Coryllusa. Dlaczego? https://wroclaw.karmelicibosi.pl/aktualnosci-klasztorow/ogloszenia-duszpasterskie-na-6-niedziele-wielkanocna-25-maja/