Epoka Wiktoriańska miała swoje wielkie tajemnice. Jedną z nich, znaną na całym świecie i nigdy nie rozwikłaną była zbrodnicza działalność Kuby Rozpruwacza. Druga tajemnica – o wiele bardziej frapująca znana jest tylko w kręgu kultury anglosaskiej. To historia zjawy terroryzującej Londyn i jego zachodnie peryferia przez ponad 80 lat, historia Jacka Skoczka zwanego także Jackiem Sprężyną.
W XIX stuleciu na zachodzie Londynu rozciągały się rozległe tereny rolnicze, które pozostawały w granicach administracyjnych miasta, ale miastem już nie były. Owe podmiejskie pola, laski i wrzosowiska ciągnęły się aż do granicy z hrabstwem Essex. Obszar ten zamieszały był przez drobnych rolników i pracowitą biedotę urabiającą sobie ręce przy kręceniu drobnych i większych interesów, przy handlu zbożem, rybami i mięsem. Na zachodnich peryferiach rozlokowały się także rezydencje wielkich panów, którzy uciekli z miasta, od gwaru i huku przemysłowej metropolii, by zażywać rozkoszy życia na wsi. Ludzie ci zatrudniali całe rzesze służących, groomów, stangretów, lokajów i panien pokojowych. Cała ta wyspecjalizowana w swych zajęciach i nieco od nich otępiała masa wędrowała każdego ranka załatwiając setki spraw i sprawek dla swoich państwa, wędrówkę swą owi ludzie powtarzali wieczorem wracając do domów ( nie każdy bowiem mieszkał w pańskiej rezydencji) lub biegnąc z kolejnym zleceniem. Drogi nad Tamizą nie były więc puste, ludzie spotykali się i pozdrawiali, machali do siebie i rozpoznawali się nawet z daleka. Nie było tłumu, ale nie było także pustki. Była za to mgła, a czasem drobna mżawka, która poważnie utrudniała widoczność. W takiej scenerii właśnie w roku 1837 na drogach przecinających peryferia zachodniego Londynu pojawiła się postać, które tu wcześniej nie widziano. Pierwsze relacje na temat zjawy nie dają się w żaden sposób potwierdzić, nie można nawet odnaleźć nazwiska osoby, która widziała zjawę po raz pierwszy. Wiadomo jednak, ze „coś” zaczęło tam grasować i legenda o tym „czymś” przybrała w ciągu roku postać toczącej się z impetem śniegowej kuli.
Ponoć pierwszy zobaczył zjawę chłopak, który zasiedział się po godzinach w kantorze. Skracał sobie drogę do domu przez cmentarz i nagle wyrosło przed nim coś, co przypominało trochę człowieka, ale równie dobrze mogło być niedźwiedziem lub wielkim nietoperzem. Potwór skoczył do góry, wzbił się na nadludzką wysokość i jednym susem przeskoczył chłopaka i mur cmentarny. Było lato 1837 roku. Miesiąc później, we wrześniu, wracały tą samą drogą w pobliżu cmentarza trzy panny służące. Dziwna postać wyrosła przed nimi niespodziewanie, tym razem jednak stwór rzucił się do ataku, ostrymi jak brzytwy pazurami poszarpał okrycia i płaszcze dziewczyn, najwyraźniej próbując zerwać z nich ubranie. Dwie z napadniętych dziewczyn uciekły, a jedna zemdlała. Odnalazł ją potem policjant, który patrolował okolicę. Pokojówka zaklinała się na wszystkie znane sobie świętości, że stwór miał wielkie przekrwiono oczy, które obracały się, jakby były nakręcane, z ust wydobywały mu się błękitne opary w kształcie kul, a jego palce….Oh! Palce były najgorsze! Na każdym umieszczone było ostre, jak brzytwa ostrze.
Kolejną ofiarą była służąca Mary Stevens, wysłano ją pewnego wieczora do rezydencji na Lawendowym Wzgórzu, gdzie mieszkali kuzynostwo jej państwa. W drodze Mary została napadnięta przez dziwną postać, która objęła ją od tyłu i pocałowała w policzek. Przerażona dziewczyna uczepiła się kurczowo ręki stwora i trzymała ją mocno dopóki nie usłyszała głośnego zgrzytu. Była pewna, że złamała napastnikowi rękę. Ten jednak wyrwał się gwałtownym szarpnięciem i uciekł w noc. Mary opowiedziała wszystko swojej pani i policji, która przybyła na miejsce. Oczywiście została natychmiast zwolniona, w szanującym się domu nie można bowiem zatrudniać służby, która miewa ataki histerii i widuje nocne zjawy.
Potwór nie ukrywał się specjalnie, zaatakował następnej nocy, wyskoczył wprost pod koła jadącego z wolna co prawda, ale równym tempem wozu załadowanego beczkami. Rozległ się suchy trzask łamanych dyszli i przerażony woźnica runął na ziemię rozbijając sobie głowę i łamiąc ręce. Zdążył jeszcze zobaczyć, jak ciemna postać wyskakuje wysoko, wysoko i przelatuje nad jego wyładowanym do ostatnich granic wozem.
Kilka tygodni po tym wydarzeniu potwór zyskał przydomek. Pojawił się znów w okolicy cmentarza nad Tamizą, zaatakował kobietę, nie czyniąc jej jednak krzywdy. Przesadził jednym susem cmentarny mur i….zostawił ślady stóp w rozmiękłym gruncie. Przybyli na miejsce konstable zgodnie stwierdzili, że ślady te nie są zwyczajne. Od razu było widać, że ten kto je zostawił miał buty obudowane jakąś dziwną konstrukcją lub stopę ukształtowaną nienaturalnie, tak jakby nie był człowiekiem. Wiadomości te szybko rozeszły się wśród mieszkańców zachodniego Londynu i terenów podmiejskich. „Ma na butach sprężyny” – mówiono. Od tamtej chwili, tajemniczy potwór stał się Jackiem Sprężyną, zjawą z zachodniego Londynu, potworem czyhającym na cześć niewieścią i burzącym spokój domostw po obydwu brzegach rzeki. Wkrótce Jack zyskał jeszcze nowe, o wiele bardziej makabryczne atrybuty.
W lutym 1838 roku Lucy i Margaret wracały do domu, był zimny poranek, a dziewczęta wędrowały aleją ponad stuletnich, ogołoconych z liści drzew. Nie było im za wesoło, a Margaret – młodsza i bardziej lekkomyślna, opóźniała pochód. Nagle przed jej siostrą wyrosła postać, otulona w czarną pelerynę. Mężczyzna był bardzo wysoki i bardzo szczupły. Stał przez chwilę, po czym zsunął z ramion czarne okrycie i przerażone dziewczęta ujrzały, że jego ciało pokryte jest czymś białym i lśniącym, wyglądało to niczym połyskliwa zbroja lub wypolerowane kości. Mężczyzna otworzył usta, a wtedy wydobył się z nich błękitny i świecący obłok. Oczy tej dziwnej postaci były czerwone i wielkie, znacznie większe niż oczy człowieka. Lucy zemdlała, a Margaret zeznawała potem, że Jack przeskoczył nad bezwładnym ciałem jej siostry i zniknął pomiędzy drzewami.
Jeszcze w tym samym miesiącu zdarzył się wypadek, po którym nikt już nie miał wątpliwości, że Jack Sprężyna drwi sobie z wiktoriańskiej sprawiedliwości, śmieje się w kułak ze zdrowych zasad, którymi rządzi się społeczeństwo, a jego cel jest jasny – sterroryzować Bogu ducha winnych ludzi.
Bohaterką kolejnego ataku była osiemnastoletnia Jane Aslop. Dziewczyna siedziała wieczorem w domu, towarzyszył jej ojciec i dwie siostry. Nagle wszyscy usłyszeli, że dzwoni wielki gong zawieszony przy bramie, a potem rozległo się wołanie.
– Otwórzcie – krzyczał człowiek przy bramie – jestem policjantem, schwytaliśmy Jacka Sprężynę, trzymają go, o- tam! Potrzebne światło, dajecie święcę! Policjant był tak natarczywy, że biedna Jane sięgnęła po świecę, zapaliła ją i wyszła do bramy osłaniając płomyk dłonią, by nie zdmuchnął go wiatr. Kiedy zbliżyła się do stojącego przy bramie policjanta, ten odrzucił gwałtownym ruchem płaszcz i Jane ujrzała, że pod spodem zamiast złotych guzików i pasa widać połyskliwą powierzchnię ni to pancerza, ni to kości. Stwór zaśmiał się, przewrócił swoimi wielkimi, czerwonymi oczyma i chwycił dziewczynę za rękę, jakimś cudem otworzył sobie bramę i nie zważając na krzyki Jane, zaczął zrywać z niej ubranie. Ranił przy tym jej ciało wielkimi ostrymi pazurami. Krzyk dziewczyny usłyszały jej siostry, które natychmiast rzuciły się na pomoc. Jane została wciągnięta do domu, a drzwi zatrzaśnięto w ostatniej chwili, kiedy twarz Jacka była tuż, tuż.
Przed sądem Jane Aslop zeznała, że napastnik na pewno ma na sobie zbroję i dziwny spiczasty hełm, jego oczy to kule ognia, a z ust wydobywają mu się niebieskawe płomienie.
Kiedy przesłuchiwano biedną Jane, wieści o wyczynach Jacka Sprężyny doszły do uszu najsłynniejszego brytyjskiego oficera, jakiego w XIX stuleciu nosiła ziemia starej Anglii. Książę Wellington, zwycięzca spod Waterloo nie mógł ścierpieć, by w Londynie działy się takie rzeczy, postanowił działać. Ten mocno już schorowany starzec wsiadł na konia, włożył za pas pistolety, rozkazał służbie zrobić to samo i ruszył zapolować na potwora. Kręcił się kilka wieczorów po krzakach nad Tamizą witany zdziwionymi spojrzeniami ludzi i zrezygnował wreszcie zniechęcony jałowością poszukiwań i reumatyzmem, który zaczął mu coraz bardziej dokuczać.
Atak na dom rodziny Aslop był pierwszym występem Jacka w obrębie miasta. Tydzień później pokazał się jeszcze chłopcu posługującemu w warsztacie, dzieciak usłyszał nagle gruby głos dobywający się zza poły płaszcza, który prosi go by wezwał swego pryncypała, po chwili postać wydająca ów dziwny głos wysunęła się z cienia i w całej okazałości widać już było krwawe oczy i błękitne pomyki wydobywające się z ust. Chłopak zobaczył także ostre pazury u rąk i, co dziwne, wyhaftowaną pod płaszczem literę „W” podobną do tej jaka znajdowała się w herbie markiza Waterford, znanego ekscentryka i dziwaka, którego bano się i wyśmiewano po cichu. Policja uczepiła się myśli, że Jack to markiz Waterford, było to tym bardziej prawdopodobne, że arystokrata ów znany był z nadludzkiej siły i kabotyńskich popisów jeździeckich, mógł także skakać kilka metrów w górę – dlaczego nie? Markiz miał jeszcze jedną cechę, która czyniła zeń głównego podejrzanego – bardzo źle traktował kobiety i było to powszechnie wiadome. Mówiono nawet, że powód takich zachowań jest całkiem niewielki i mocno kompromitujący mężczyznę w oczach dam. Markiz był człowiekiem z towarzystwa i jasne było, że prości konstable znad Tamizy nie wsadzą go do więzienia, a jak nawet będą próbowali, to skończy się to dla nich utratą pracy. Jednak sama świadomość, że straszliwy potwór to po prostu zwariowany arystokrata była kojąca, może nie był to sukces, ale jakieś osiągnięcie na pewno. Londyn odetchnął.
Sprawa Jacka sprężyny przycichła, przypomniano sobie o nim w 1859 kiedy zwariowany markiz, który miał być rzekomo potworem zleciał z konia i zabił się na miejscu. Emerytowani policjanci pamiętający wyczyny potwornego skoczka, uśmiechnęli pod wąsem na tę wieść i nie było w tym uśmiechu ani cienia litości, ani krzty współczucia. Opowiedzieli potem swoim młodszym kolegom przy kufelku o dawnych dobrych czasach kiedy uganiali się w wilgotne noce za zwariowanym markizem udającym potwora. Opowiadano sobie tę historię jeszcze długo i długo się z niej śmiano, aż do roku 1877 kiedy to stojący na straży magazynu ochotnik Reagan ujrzał przed sobą postać ziejącą błękitnymi płomieniami i przewracającą czerwonymi, jak roztopiona stal oczami. Był to już czas samopowtarzalnych karabinów, pewien swego strażnik przeładował broń i wystrzelił w kierunku potwora. Nie zrobiło to jednak na Jacku żadnego wrażenia. Nie zwracając uwagi na strzelającego wartownika Jack zionął mu w twarz ogniem, przeskoczył nad jego omdlałym ciałem i zniknął. Wkrótce rozpoczął swoje upiorne tournee po kraju.
Najpierw pojawił się w Lincolnshire, gdzie przeraził miejscowych rolników skacząc z dachu na dach i śmiejąc się upiornie. Tłum poczciwych prowincjuszy biegł za nim strzelając z dubeltówek. Jack nic sobie z tego nie robił, strzały nie wywierały na nim żadnego wrażenia, a świadkowie zeznający potem w komisariacie przysięgali, że słyszeli, jak śrut wystrzelony w kierunku potwora odbija się od czegoś twardego i metalowego.
W 1879 roku widziano Jacka w pobliżu Liverpool, skoczył na grzbiet jednego z koni ciągnących załadowany wóz. Przestraszony woźnica zaczął tłuc swoje szkapy batem i zachęcać je do szybszego biegu licząc, że Jack zleci wprost pod końskie kopyta, ale dziwaczny stwór śmiał się tylko, a po chwili podskoczył do góry i zniknął w gałęziach jednego z drzew rosnących przy drodze.
W 1904 roku potwór pojawił się w samym Liverpool, a konkretnie w dzielnicy Everton. Widziano, jak skacze po fasadach domów, a potem – prawdziwa groza – wspiął się na fasadę kościoła św. Franciszka Ksawerego i skoczył stamtąd gdzieś pomiędzy domy. Widziało to mnóstwo osób. Tutaj właściwie mogłaby się skończyć historia Skaczącego Jacka, trzy lata wcześniej skończyła się bowiem epoka wiktoriańska i czas malowniczych potworów i krwawych przestępców przeminął na zawsze. Nic z tego – Jacka widziano jeszcze dwa razy. Pierwszy raz w 1920 roku w Londynie, kiedy podskakiwał wprost z trotuaru aż do dachów najwyższych kamienic, a drugi raz w 1948 roku w miasteczku Monmuoth na południu Walii. Postać przypominająca Jacka Sprężynę przeskakiwała przez szeroki kanał. Miejscowi wzięli go nawet za ducha chłopaka, który się w tamtym miejscu utopił.
Współczesna naszemu bohaterowi teoria mówi, że był zwariowanym arystokratą, frustratem, który mścił się na ludziach, bo ich po prostu nie lubił. Zwróćmy uwagę, że Jack w przeciwieństwie do Kuby Rozpruwacza nikogo nie zabił. Przypisywano mu co prawda jedno morderstwo na nieletniej prostytutce, ale była to hipoteza budowana na bardzo słabych przesłankach. Jack straszył, ale nie mordował. Straszył porządnie – to fakt – nie można mu jednak zarzucić niczego więcej. W miarę jak rozwijał się postęp przybywało teorii dotyczących Jacka Sprężyny, mówiono o szalonym wynalazcy, który posiadł niezwykłe umiejętności dzięki odkryciom nie znanych dotąd sprężystych metali. Kiedy imperium zaczęło chylić się ku upadkowi pojawiła się teza, że Jack był zbiegłym z jakiegoś indyjskiego garnizonu żołnierzem, który przedostał się do Chin i tam spędził dużo czasu praktykując ascezę i ćwicząc sztuki walki pod okiem chińskich mnichów. Wrócił potem do Londynu i w dziwacznym przebraniu prezentował swoje umiejętności przeskakując mury i wyładowane beczkami wozy.
Kiedy nastała epoka podboju kosmosu przypomniano sobie o Jacku i uznano, że był on przybyszem z innej planety, który na Ziemi musiał zachowywać się tak, jak kosmonauci na księżycu – prawie fruwał z powodu zbyt małego, jak dla niego przyciągania, jego ciało naładowane było bioelektrycznością, jak ciało węgorza lub suma elektrycznego, co wyjaśniałoby błękitne płomienie dobywające się z ust, a wielkie czerwone oczy to po prostu efekt tego, że Jack był przystosowany do życia po ciemku, takie bowiem warunki panowały na jego planecie.
Jak było naprawdę nie dowiemy się nigdy. Wiadomo, jednak że historia Jacka Sprężyny jest jednym z najbardziej „nośnych” mitów cywilizacji zachodniej. Na początku XX wieku tłumy emigrantów z Anglii przewiozły za ocean groszowe powieści wydawane w formie cienkich zeszytów. Dziełka te w malowniczy sposób opisywały wyczyny odzianego w czarną pelerynę i lśniący hełm człowieka-potwora. Kiedy broszurki owe dotarły do Hollywood scenarzyści nieco nad nimi popracowali i w oparciu o przygody Skaczącego Jacka stworzyli najbardziej znaną postać współczesnej pop-kultury, stworzyli Batmana.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.