Tekst jest fragmentem książki zatytułowanej „Atrapia”
Jeśli ktoś ma w kieszeni parę groszy i lubi oglądać filmy, ale nie zadowalają go produkcje z Hollywood, może liczyć na to, że sprytni producenci filmowi znajdą sposób na to, by tkwiące bezproduktywnie w jego kieszeni dolary zagospodarować. I taka właśnie jest rzeczywista funkcja kina off. Ma ono przekonać frustratów, którzy nie mają szans na żadną karierę, że ich życie także jest interesujące. Pójdzie taki do kina, wyda na bilet, popatrzy jak Iggy Pop i Tom Waits palą papierosy, piją kawę i będzie szczęśliwy, bo robią prawie to samo co on całymi dniami, wyjąwszy oglądanie kina off. Tego w kinie off nie pokażą nigdy. Z wiadomych przyczyn. Tak jest w Ameryce i na tak zwanym Zachodzie.
Kino off nie jest bynajmniej wynalazkiem amerykańskim, ale rosyjskim i jego źródła leżą gdzieś w pobliżu grobu Archipenki, Wiertowa i Eisensteina. Rosyjskie kino off, które jest matką wszystkich kin off całego świata, od zarania dziejów służyło rewolucji. Kiedy zaś ta się skończyła, zaczęło służyć bezpiece. I to się nie zmieniło do dziś. Kino off w świecie czerwonych pająków nie było oczywiście nazywane kinem off, ale kinem niezależnym. Była to krańcowa szydera, z której nikt się nie śmiał. Po pierwsze – ze strachu, po drugie – z bezradności, że taka bezczelność może się odprawiać pod samym nosem, przed oczami milionów i wszyscy wierzą, że rzecz jest prawdziwa.
Mistrzem polskiego kina niezależnego był oczywiście Marek Piwowski. Marek Piwowski był reżyserem reżimowym, który uwiarygodniał reżim za pomocą kina niezależnego. To samo – zakładam, że bezwiednie – czynił potem Stanisław Bareja.
Jakimi środkami robi się kino niezależne w komunie i postkomunie? Z grubsza chodzi o to, że jest to wszystko kino oparte o naturszyczyków lub kino dokumentalne. Tak nam jest ta potrawa podawana. W rzeczywistości w filmach tych nie ma żadnych naturszczyków, tylko wynajęci aktorzy i statyści. Nie jest to także kino dokumentalne, tylko robione na dokumentalne. I tu tkwi istota manipulacji. Piwowski zrobił kiedyś film zatytułowany „Muchotłuk”. Obraz przedstawia restaurację gdzieś na prowincji, w której widzimy tak zwany przekrój społeczeństwa. W rzeczywistości są to wynajęci ludzie, którzy w sposób przejaskrawiony, kabotyński i groteskowy odtwarzają jakieś zachowania. Mały, drobny facecik flirtuje z grubą jak piec i wielką babą, która potem zagrała w „Rejsie” żonę Himmilsbacha. Jakiś gość odstawia balet wyszydzający zachowania znane z przedwojennych koszar, które przed nim wyszydzali tacy mistrzowie „prawd psychologicznych” jak Melchior Wańkowicz. Inni piją, bredzą coś od sensu, udają naturszczyków, kłócą się i dają popis tak zwanego „absurdu sytuacyjnego”. Widz musi uwierzyć, że to wszystko działo się naprawdę w obecności kamery, świateł, asystentów reżysera, klapsa i całej ekipy, że wszyscy ci ludzie to po prostu zastana w knajpie sytuacja. Nie mówicie mi, że nie, bo jeśli jest inaczej, to znaczy, że intencja Piwowskiego, chamska i ponura jest jeszcze bardziej widoczna. Ludzie tak nie wyglądali. Cały PRL był rozpaczliwą próbą zachowania godności obywateli spychanych na margines przez aparat państwowy uzbrojony w rozmaite narzędzia. I tak jest do dzisiaj.
Kino off nie spełniło swojej funkcji od razu. Ono się zadomowiło w głowach i sercach ludzi uważających się za myślących i zajęło tam miejsce różnych świętości i relikwii. Każdy polski ćwierćinteligent musiał dwa razy przynajmniej w ciągu półrocza obejrzeć „Rejs”, żeby utwierdzić się w przekonaniu, że właściwie i jak należy przeżywa prawdziwą sztukę niedostępną plebsowi. Plebs nie chciał oglądać „Rejsu”, bo wyczuwał w nim szyderstwo, ale ćwiartkowy chciał, bo on aspirował do lepszych sfer, a te były obstawione przez kolegów pana reżysera z milicji i służb pokrewnych.
Kino off przez cały PRL chodziło w glorii męczeńskiej. Co ja się nasłuchałem o tym „Rejsie”, ile razy cenzura ingerowała, ile razy cięli, jak Piwowski cierpiał z tego powodu, jak nie mógł tworzyć, jak się użerał z tą cenzurą. No straszne. Potem to samo było z Bareją.
Jeśli wam się zdaje, że coś się zmieniło, jesteście w błędzie. Kilka lat temu na stronie GW leciał i być może nadal leci serial pod tytułem „Klatka B”. Był to serial pełen zawodowych aktorów i wyrobionych na planach statystów, którzy udawali, że kamera filmuje ich prawdziwe życie w bloku. Bohaterką główną była pani Basia, grająca ją kobieta bardzo udanie odtwarzała starą lafiryndę. Wszystkim się to szalenie podobało, bo pani Basia bluźniła, śmiała się histerycznie, opowiadała o przeszłych miłościach i odstawiała znany wszystkim spektakl pod tytułem „prawdziwe życie bez ściemy”. Brednie te filmował młody człowiek, który dołożył do filmu sceny pokazujące, jak to w związku z tymże filmem przesłuchuje go policja. I to chyba :Klatkę B” położyło, ale pewien nie jestem. Była to w każdym razie kolejna próba nakręcenia kina off, które pokazałoby Polakom, jacy są naprawdę. Ten slogan zamienił się już w tradycję. Trwa to bardzo długo, ale w każdym pokoleniu znajdzie się spora grupa naiwnych, którzy weń uwierzą.
Uważam jednak, że czołowym i najważniejszym dziełem polskiego kina off nie jest wcale „Rejs” ani „Klatka B”. Najważniejszym filmem niezależnym nakręconym w Polsce jest film o tym, jak Adam Michnik zostaje aresztowany i jak go ciągną po korytarzach tiurmy, a on się opiera, a potem jak go wypuszczają, a on patrzy na nich z pogardą. To jest absolutne mistrzostwo świata, rekord i szczyt. Nie ma lepszej produkcji niezależnej na całym świecie. Poza tym jest filmem, który za jednym zamachem odsłania nam wszystkie tajniki kina off. Nie musimy już myśleć o tym, skąd ono się bierze i po co jest robione. Ten film mówi nam wszystko.
Baczmy więc pilnie dookoła, czy nie pojawi się czasem jakiś niepokorny, młody reżyser, który znów zechce nam pokazać, kim jesteśmy i jak wyglądamy. Jeśli się pojawi, wyciągnijmy mu zgrabnym ruchem legitymację z tylnej kieszeni spodni i sprawdźmy, jaki ma stopień służbowy.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.