lip 042014
 

Myślę, że moje losy potoczyłyby się inaczej gdyby na studiach nie kazano mi czytać książki Mario Praza pod tytułem „Rzecz o powinowactwie sztuk”. Ten Praz był jakimś ważnym włoskim satanistą, który może i pisał dobrze po włosku, ale na polski tłumaczono go fatalnie. Miał oczywiście opinię skończonego mistrza, który niezrównanymi pociągnięciami swojego ostrego pióra rozprawia się z głupotą, ciemnotą, nieuctwem i otwiera przed zdumionym odbiorcą nowe drogi ku prawdzie. Ja wziąłem się za jego książkę nie uprzedzony wcale, że takie rzeczy istnieją na świecie i po kilku stronach poczułem się tak, jakby ktoś zmusił mnie do jedzenia surowej słoniny, ze skórą i włosami. To zresztą było charakterystyczne dla wszystkich książek o sztuce i jej historii. Tematy, które same w sobie są wdzięczne i ciekawe na pierwszy już rzut oka, zostają przez autorów zarżnięte paranaukowym aparatem pojęć i rzeźniczym stylem, który markuje wdzięk i lekkość. I ludziom tym za nic nie dało się wytłumaczyć, że tak nie wolno, że to klęska, dno i kamień do szyi. Nie dało się, bo ni wszyscy żyli i żyją nadal z budżetów nie swoich i nie przez siebie zdobywanych. Prace te zaś nigdy nie były oceniane przez nikogo trzeźwiejszego i nigdy nie były też przez nikogo czytane. Ich funkcja była i jest nadal taka sama jak funkcja skomplikowanych pogańskich rytuałów, które muszą być odprawione, by kasta kapłańska utrzymała swoje wpływy w plemieniu. Ofiara z białej klaczy na ołtarzu z sandałowego drewna, wszystko razem drogie jak cholera i bez żadnej praktycznej funkcji. Tak to wygląda.
No, ale wracajmy do tego Praza, w swojej książce, tak to przynajmniej zrozumiałem, starał się on udowodnić, że pomiędzy malarstwem, rzeźbą, teatrem i filmem, poprzeciągane są jakieś nici tajemne, które łączą te dziedziny i spajają je w system uniwersalny. Jego poznanie gwarantuje zaś wieczną młodość, poważne znajomości i powodzenia u dziewczyn do późnej starości. Nie wiem jak się kończyła ta książka, bo nie doczytałem do ostatniej strony. Odpadłem od tego bez sił i na całe życie już zniechęciłem się do prac pisanych przez teoretyków sztuki i przez historyków sztuki w ogóle.
Czy to znaczy, że pomiędzy sztukami nie ma żadnego powinowactwa? Oczywiście, że ono jest, a jego źródłem jest sposób finansowania artystów. W zasadzie Polska jeśli chodzi o import ludzi i dzieł jest dziś na tej samej pozycji, co kraje Afrykańskie w czasach wczesnego Picassa, a może nawet na trochę gorszej. Wtedy bowiem z Afryki wywożono dzieła, a dziś z Polski wywozi się niektórych artystów, ale po bardzo solidnej selekcji. Artyści ci nie mają rzecz jasna żadnej szansy na sukces prawdziwy, są jedynie mięsem rzucanym na pożarcie różnym spotworniałym koniunkturom, które rynek sztuki kreuje, żeby w ogóle móc istnieć i robić te gigantyczne przekręty oraz szerzyć wrogą człowiekowi propagandę.
Z ludźmi czynnymi na tym rynku jest tak, jak w przywoływanym tu tyle razy filmie „Marsjanie atakują” z kosmitami. To znaczy należy od razu do nich strzelać, a rozmowy rozpoczynać dopiero wtedy kiedy siedzą już za kamieniem, w porządnie zasikanych ze strachu spodniach. Inaczej jest już po nas. I ja tę metodę polecam także w rozmowach i kontaktach z różnymi lokalnymi gnomami i trefnisiami, które obsiadły budżety dużo mniejsze niż te dzielone przez wielkie muzea i galerie. To zawsze pomaga i zawsze człowiek ma po czymś takim lepszy humor.
Bezczelność tych ludzi i groza jaką wokół siebie rozsiewają jest paraliżująca, a w niektórych przypadkach może okazać się, że nawet woda święcona i różaniec nie pomagają. Nie należy jednakowoż zapominać o narzędziach tak genialnych i konstrukcyjnie prostych jak osinowe kołki.
Nie wiem jak jest teraz, ale w dawniejszych czasach polscy artyści, żeby dostać się na jakieś zagraniczne salony mieli do wyboru kilka wąskich przejść pilnowanych przez łasych na różne dobra skurwysynów. Przez słowo dobra rozumiem po pierwsze pieniądze, po drugie pieniądze, po trzecie seks i pieniądze. Być może w grę wchodziły też jakieś inne dobra, ale co do nich nie mam pewnych informacji. Skąd się brały te wąskie gardła i kto je obsadzał? Ludzie dobierani według dwojakiego klucza, czyli tacy, którzy stanowiska ekspertów od sztuki dziedziczyli, albo pedały. No i Anda Rottenberg w tym wszystkim. Nie było mowy i nie ma chyba nadal, o tym by jakiś pomysłowy, oryginalny polski twórca znalazł sobie miejsce gdzieś w zagranicznej galerii w inny sposób, niż tylko poprzez uległość wobec tych zarządców rynku. No chyba, że zaczął sprzedawać swoje dzieła na ulicy. No i wyobraźcie sobie, że ja znałem kiedyś takiego człowieka. On bardzo długo próbował się odnaleźć w okolicznościach niesłychanie trudnych. Udało mu się nawet złapać kilka dużych zleceń, tak po prostu z ulicy. Siedział w Rotterdamie na chodniku i skręcał z drutu dziwne ludziki, aż pewnego dnia podeszło doń dwóch facetów i zaproponowało mu współpracę. Byli to ludzie z jakichś linii lotniczych i on im zaprojektował logo jakiejś nowej oferty czy coś podobnego. Potem zrobił jeszcze dziwny projekt pudełek na zapałki, które były sprzedawane potem w Krakowie z ręki, na ulicy. Dołączył się do jakiejś galerii w tym Rotterdamie, ale że byli to sami twórcy awangardowi, no to wykiwali go szybko i bez litości. Nie wiem co teraz robi, ponoć wyjechał do Indii i tam stara się jakoś przeżyć. Najciekawsze było to, że on jest absolutnym naturszczykiem, który nie kończył żadnej szkoły. Dzięki temu los oszczędził mu kontaktu ze specjalistami od sztuki czynnymi w Polsce.
Znałem też kiedyś człowieka, który był po drugiej stronie, kierował czy też współkierował jedną z galerii, decydujących o tym co się w Polsce wystawia, a co nie. Zrobił karierę, ponoć wielką i dziś zarządza jakimiś satanistycznymi projektami. Oglądałem ostatnio nawet jego zdjęcia w sieci. Wygląda jak Nick Cave dla ubogich. I nic się z tym niestety nie da zrobić. Oni muszą iść w tę stronę, to znaczy muszą budować tę korespondencję sztuk pomiędzy galeriami z malarstwem a muzyką pop, bo inaczej nikt niczego nie będzie kojarzył i hermetyzm tego gigantycznego projektu doprowadzi do jego zagłady. No więc, żeby być popularnym menedżerem od sztuki trzeba być podobnym do jakiegoś kontrowersyjnego wykonawcy muzyki pop. I to jest bieda największa moim zdaniem i demaskacja całkowita. No, ale w Polsce takie numery cieszą się niesłabnącym powodzeniem, bo oznaczają, że człowiek zrobił sukces i wygląda jak najlepsi.
W Polsce pan ów brał udział w kilku aferach związanych z promocją i bronił się ze zrozumiałą bezczelnością, twierdząc, że promowani przezeń ludzie to mistrzowie, ale jedynie ktoś doświadczający ostatnich stopni wtajemniczeń może to docenić. Musiał tak czynić, bo za tym lansem kryły się pieniądze. Nie zbyt może wielkie, ale też nie mikroskopijne.
Gdybyście spytali po czyjej stronie stanęliby urzędnicy państwowi gdyby im dano wybór, czy po stronie faceta, którego linie lotnicze ściągają z trotuaru, żeby robił im projekt, czy po stronie oszusta tasującego frazesy, odpowiedź jest oczywista. Po stronie tego drugiego. Ten pierwszy, choć obdarzony prawdziwym talentem nie zabawiłby ich na tyle, żeby poświęcić mu choć pół godziny. Wzmianka zaś o projekcie linii lotniczych wywołałaby w urzędnikach jedynie zawiść, bo wydawałoby im się, że te pieniądze należą się im. Tak to niestety działa. Pan, który arbitralnie oceniał kto się nadaje, a kto nie do pokazania za granicą zyskałby ich szczerą sympatię, bo on otworzyłby im oczy na jeszcze jedna możliwość dojenia kasy i dręczenia ludzi, co jak wiemy jest ulubionym sportem wszystkich urzędników.
Teraz konkluzja: żadne hermetyczne grupy, żadne wtajemniczenia i etapy konkursów, żadne znane nazwiska, które ktoś tam zna, nie wpływają na jakość projektów i nie dają wolności twórcom. Nie inspirują ich i nie dopingują do pracy. Przeciwnie, wszystkie one służą temu by sparaliżować myśl i czyn. Z tego trzeba sobie zdawać sprawę. Jeśli zaś ktoś poprzez wymienione chwyty próbuje osiągnąć cokolwiek zamienia się w niewolnika. Sukces bowiem nie bierze się z kreowania stylów, ani z kreowania artystów, ani tym bardziej z kreowania pojedynczych produktów, ale z kreowania rynków. Te zaś muszą być maksymalnie ekspansywne i wciągać wszystko niczym wielki kosmiczny wir. Czy stworzenie takiego rynku w Polsce jest w ogóle możliwe? Uważam, że jest…No, ale zobaczymy….
Zapraszam na stronę www.coryllus.pl gdzie dostępny już jest nowy numer naszego kwartalnika „Szkoła nawigatorów”.

  18 komentarzy do “Rzecz o powinowactwie sztuk”

  1. Aby zbawić sztukę trzeba POświęcić urzędników 😉

  2. nieeee ?????? już jest np ,,tygodnik poświęcony … ”

    to co … tą drogą ???? :)))))))

  3. takie mi się luzem kojarzą nazwiska …

    SASNAL

    marchard Starmach

    dyrektor muzeum sztuki współczesnej ,,, nazywającej sie jednak po sngielsku .. czyli M of C A

    czyli Małgorzata Potocka … która bardzo sie martwi siedząc na tym Zabłociu / sic!/ , ze miejscowi tubylcy wcale się do muzeum nie garną…. serio !! słyszałam jak mówiła w radio … !!! 🙂

  4. A Coryllus 'wiesza i rozstrzeliwa, daj mu Boże zdrowie’.

    Bardzo celnie dziś.

  5. „Ich funkcja była i jest nadal taka sama jak funkcja skomplikowanych pogańskich rytuałów, które muszą być odprawione, by kasta kapłańska utrzymała swoje wpływy w plemieniu.”
    Czyż nie tym samym jest neopogański, jak najbardziej świecki i antropocentryczny w swojej istocie ryt „demokratycznych wyborów”?

  6. ,,dojenie kasy i dręczenie ludzi jako ulubiony sport wszystkich urzędników,,.,,Jedzenie surowej słoniny ze skórą i włosami ,,,)))))))).Cudowne teksty .To czysta poezja.

  7. Chyba juz lepiej zrec ta slonine niz miec jakis kontakt z urzednikami.

  8. nie wiwm tylko , co z tą świętością…..

    wyczytałam dopiero co na jakimś portalu , że Superexpres podał :

    Barbarą Jaruzelską odwiedza duch jej męża !!!!!!!

    to co , będzie jakiś św Wojciech II ???????????????????????

  9. „Przeciwnie, wszystkie one służą temu by sparaliżować myśl i czyn. Z tego trzeba sobie zdawać sprawę. ”
    Strzał nie tylko w dziesiatkę ale i w setkę.

  10. Czyli co – rece urzednikow precz od kasy na kulture.
    Czy to sluszny wniosek?

    Na jakie dziedziny jeszcze kasa powinna byc urzednikom nie dawana?

    Pozostanie pewnie wojsko i policja i kontrwywiad, generalnie ochrona przez zewnetrznymi „gangami”.

    Czy na cos powinna byc dawana?

  11. w antropocentrycznej wizji renesansu, to człowiek jest świętością.

    W teście inteligencji zerżniętym z USA a obowiązującym w Polsce od PRL pytanie „Dlaczego wybory powinny być powszechne?” obniża mi automatycznie wynik (swoją drogą, propaganda potrafi wcisnąć się wszędzie, jeżeli stoi za nią odpowiednio duży budżet).

    No i czy z demokracji nie zrobiono zł(ot)ego cielca?

  12. wrzuciłeś pytaniem o demokrację duży temat ….

    tylko siąść do rozmowy …..

    wiesz , że Braun życzy nam króla ….
    a Orban przeniósł koronę do Parlamentu … no i wpisał do ich Konstytucj

    Idę z psem , bo chłodniej …… ale jeszcze zajrzę

    ps A Barbara J,. naprawdę tak twierdzi … i to jest osobne pytanie … nie o duchy rzecz jasna -:(

  13. Jesli idzie o muzyke pop to przypomnial mi sie stary kawal, jeszcze z PRL-u. Przychodzi facet do pedetu I pyta: czy macie cos z muzyki pop?
    Ekspedientka rezolutnie odpowiada: muzyka koscielna na II pietrze.

  14. Sympatyzuję w sprawie monarchii z Braunem i Wielomskim.
    Monarchistów jest w sumie więcej niż ta dwójka, na szczęście.
    Barbara może sobie naprawdę mieć urojenia. Może taki martwy mąż jest lepszy niż żywy, taki przynajmniej nie flirtuje z pielęgniarkami.
    A i w chłodniejsze dni ciepła przyniesie.
    Do zapachu siarki z czasem można przywyknąć.

  15. Na Ursynowie przy decyzjach o budżecie partycypaycjnym, wszystkie pomysły mieszkańców zostały przez urzędników skreślone. W budżecie partycypacyjnym pozostały propozycje urzędników.

  16. A Guzioł się lansuje „Warszawa – miasto społeczne”…

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.