gru 282020
 

Proszę Państwa, mam niestety na głowie dom chorych ludzi, a w perspektywie telefoniczną konsultację z dobrym co prawda, ale ukraińskim lekarzem, bo tylko on dziś przyjmuje. Nie wiem co z niej wyjdzie, miejmy nadzieję, że coś dobrego. W takiej sytuacji, mogę tylko zostawić gotowy fragment najświeższej książki. Od jutra, mam nadzieję, będzie lepiej.

Trefniś to ktoś, kto trefni, czyli żartuje. Tak tę kwestię przedstawia Łukasz Górnicki w Dworzaninie Polskim. Jeśli tak, to warto by zainteresować się tym, kiedy słowo trefnić przestało być synonimem wyrazu rozweselać, a zaczęło oznaczać coś innego. Trefniś zaś z pogodnego błazenka zamienił się podejrzanego osobnika wykonującego niejawne zlecenia. Co do faktu bowiem, że tak się stało, nie można mieć żadnej wątpliwości. Trefniś stał się trefny po prostu. Jeśli zaś coś się stało, musiało wydarzyć się za czyjąś sprawą i zmiana w znaczeniu określeń dotyczących tego człowieka lub ludzi musiała być bardzo znacząca.

Każdy, kto choć raz słyszał o utworze Dworzanin Polski, musiał zwrócić uwagę na jedno – w przeciwieństwie do oryginału Baltazara Castiglione, grono w nim występujące, deliberujące nad kondycją i misją idealnego dworzanina, składa się z samych mężczyzn. Wśród nich zaś znajduje się ojciec żony Jana Kochanowskiego, Stanisław Lupa Podlodowski. Jak nas informują opracowania, spotkanie w gronie, które zebrał na kartach swojego dzieła Górnicki, nigdy nie nastąpiło. Ciekawe dlaczego? Interesujące jest także, czy mogło ono nastąpić. Jeśli bowiem ktoś urządza fikcyjną schadzkę dworzan służących biskupowi i dworzan królewskich, to znaczy – z całą pewnością, a nie opcjonalnie – że uważa takie spotkanie za konieczne. Uważa także, że obydwa, jakbyśmy dziś powiedzieli, środowiska reprezentują podobne wartości, ale coś dzieli je i uniemożliwia zbudowanie płaszczyzny porozumienia. Jeśli mamy grupę dworzan, trefniących i bawiących się żartami, a jedni służą biskupowi Samuelowi Maciejowskiemu, drudzy zaś królowi Zygmuntowi Augustowi, tym co łączy obydwa te środowiska, musi być patron trzeci. Ktoś, kto stoi w cieniu, jest stale obecny, ale jego nazwiska niestety poznać nie możemy. I ta postać właśnie jest rzeczywistym patronem zgromadzenia. A nie dość tego musi być ona także rzeczywistym patronem autora. Możemy, oczywiście, bez specjalnych korowodów wskazać, kto w owych czasach reprezentował na dworach polskich, biskupich, magnackich i dworze królewskim interesy sił poważnych – cesarza, Rzymu i księcia Albrechta z Prus, najważniejszego wówczas sojusznika Polski i Litwy. Możemy też wskazać, co było osią sporu, który załagodzić miało opisane przez Górnickiego spotkanie, nigdy przecież nie doszłe do skutku. Ową osią lub może bardziej wypada powiedzieć kością niezgody, było małżeństwo króla z Barbarą Radziwiłłówną. Tak się jednak składa, że w narracji, jaką przedstawił światu Górnicki, występują ludzie, którzy w zasadzie mają przychylny stosunek do królewskiego małżeństwa. Nawet jeśli brać pod uwagę sejmowy sprzeciw teścia Jana Kochanowskiego, Stanisława Podlodowskiego. Okazał się on przecież w końcu próbą wymuszenia na królu zgody na uznanie własności bezprawnie i szalbierczo wymuszonych beneficjów. Być może owe potajemne porozumienia były istotnym powodem sprokurowania wizji Górnickiego, w której rzekomo chodzi o podkreślenie zalet dworzanina idealnego. Nie będziemy tego dociekać. Sprawy mają się tak – ludzie biskupa, który ma dość elastyczny stosunek do innowierców, spotykają się z ludźmi króla. Rozmawiają, a w czasie rozmów ci pierwsi delikatnie sugerują tym drugim, że wśród nich znajduje się ktoś, kto oddaje się dziwnej manii i wierzy w czary oraz zjawiska nadprzyrodzone. Człowiek ów opisany jest za pomocą pewnej „trefnej” anegdoty, żartu, który zdemaskował jego naiwność. Oto jeden z dworzan opłacił handlarkę garnców iłżeckich stojącą pod Wawelem, by na dany z okna znak chwyciła kij, a potem wszystkie swoje garnki rozbiła. Następnie zaprosił do owego okna dworzanina królewskiego, który wierzył w czary, i dając babie znak umówiony, patrzył, jak tamten – uprzedzony wcześniej, co się wydarzy – milczał zaskoczony, widząc takie niezwykłe zjawiska. Kobieta została zmuszona siłą nadprzyrodzoną do zniszczenia podstaw własnego bytu. Potem ów trefniś opowiedział o wszystkim królowi i zdemaskowany wielbiciel czarów został skompromitowany. Uczestnicy zaś dysputy opisanej przez Górnickiego nazwali to krotochwilą czy jakoś podobnie. Aby podkreślić wartość swojej opowieści, ów trefniś, co oszukał dworzanina bliskiego królowi, powołał się przy tym na Twardowskiego. I to jest ten moment, od którego powinniśmy zacząć naszą gawędę. Roman Bugaj, bowiem, autor nieco już zapomnianej książki Nauki tajemne w dawnej Polsce twierdzi, że jest to pierwsza wzmianka o najsławniejszym, polskim czarnoksiężniku. Pisze nam również Roman Bugaj, że Górnicki zastosował wobec nas także pewien trefny żart. Oto Twardowski nie nazywał się w istocie Twardowski, a nazwisko to służy jedynie temu, by ukryć jego prawdziwą tożsamość. Zanim, posługując się książką Bugaja, spróbujemy to wyjaśnić, zerknijmy raz jeszcze na dwór w Prądniku, gdzie zebrali się dworzanie biskupi i królewscy. Cóż takiego ci pierwsi chcieli powiedzieć tym drugim, przywołując anegdotę o garnkach? Może chcieli ich ostrzec, że mają pośród siebie człowieka niepewnego, łatwego do zmanipulowania, który, ulegając sugestiom tak zwanych osób trzecich, zagroziłby misji prowadzonej na dworze królewskim przez organizacje i ludzi patronujących wszystkim dworzanom ówczesnego świata? Taka niewinna, spiskowa sugestia. Pozostawmy ją na boku i zajmijmy się mistrzem Twardowskim. Miał on być, według Bugaja, głównym mistrzem ceremonii wywołania ducha Barbary Radziwiłłówny, królowej stanowiącej oś sporu politycznego w Polsce późnej doby jagiellońskiej. Powołując się na autorów takich jak Joachim Possel, lekarz Zygmunta III Wazy, Jan Giza (autor rękopisu, a właściwie fragmentu rękopisu, odcyfrowanego  lub rzekomo odcyfrowanego przez badacza przeszłości i popularyzatora wiedzy tajemnej Tadeusza Kutza) oraz jezuita Stanisław Balicki, pisze Bugaj, że Twardowski był tylko bezwolnym narzędziem w rękach ludzi takich jak bracia Mikołaj i Jerzy Mniszchowie oraz biskup, podkanclerzy Franciszek Krasicki. Datę zaś samego wydarzenia określa, posiłkując się pismami Świętosława Orzelskiego, na styczeń roku 1569.

  14 komentarzy do “Alchemicy. Szef bandy trefnisiów. Fragment.”

  1. w 1569 roku nie było możliwości zorganizowania „zdalnego” posiedzenia, ale może za to panowie mieli opanowaną bilokację, a może się spotkali?

    no a ten Twardowski, co taki miał pseudonim, to jak się nazywał naprawdę ?

  2. mnie u Górnickiego zastanawia ten opis wizyty Zygmunta  Augusta u Albrechta Hohenzollerna,  a szczególnie ta próba zamachu, to bezczelne, urągające wszystkiemu wycelowanie/skierowanie wystrzału armatniego w głowę : gościa, króla, krewniaka  z zamiarem wprost (nie ewentualnym) zabicia koronowanego, spokrewnionego gościa.

  3. Dzień dobry. Tak dla porządku; czy panowie Bugaj i Bugaj są spokrewnieni?

  4. I wszyscy przechodzą nad tym opisem do porządku, nikogo to nie zastanawia

  5. I pomyśleć że byli tacy co Albrechta by widzieli na tronie RON

  6. powinno zastanowić, bo musi być w archiwach, wymiana listów o treści wskazującej na przygotowywany zamach, jakie nazwiska, kto do kogo pisał, jak bardzo zaszyfrowany był tekst itd

    nie pamiętam, ale u Górnickiego opis tego zdarzenia,  chyba skończył się na tym, że ten dworzanin Zygmunta Augusta zginął na miejscu z roztrzaskaną głowa a ten arkebuziarz uciekł i go nie znaleziono.

    Może sobie za zasługę folwark kupił, a może zginął bo za dużo wiedział , kto wie ?

  7. Kurka – wielce utalentowany trefnić i ta funkcjonująca wypożyczalnia trefnisi, o matko i córko , ciekawe skąd był wypożyczony tak zwany – Stańczyk Gąska

  8. Ech, miałem niebawem o tym Kurce napisać…;-)

  9. Wielu. Hohenzollern na polskim tronie to tradycja sięgająca Zbigniewa Oleśnickiego i Jagiełły

  10. To był młody Wiśniowiecki, rzeczywiście zginął. O czym tu gadać, jak Acta Tomiciana nie są przetłumaczone na rodzime narzecze. O jakich listach…

  11. Nie ma przypadkowych przypadków. Od kiedy pamiętam. wspominasz na ogół mimochodem o dworskich poetach, minstrelach, wędrownych bardach i sponsorowanych pisarzach (że nie wymienię sieci kupieckich i ich kontaktów operacyjnych), którzy donoszą. Trefniś Kurka czekał ponad sto lat na swoją kolej. Potraktuj moje źródło jako jedno z wielu do tematów, których Ci nie braknie.

  12. taka robota tłumaczeniowa, długoterminowa ,  w sam raz dla historyków KUL

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.