maj 012021
 

Nie wiem jak Wy, ale ja bym sobie tego życzył. Zasiadłbym wówczas wygodnie przed telewizorem, który mam wreszcie, bo przywiozła go babcia i tuż po orędziu pana prezydenta, posłuchałbym talk show w wykonaniu prezesa i naczelnego NIE. Tak, jak to drzewiej bywało kiedy Urban w telewizji Jaruzelskiego prowadził inteligentne rozmowy z Zygmuntem Kałużyńskim. Przyznacie, że tego brakuje – inteligentnych rozmów ludzi, którzy się na czymś znają i wiedzą o co chodzi. Prezesem radiokomitetu byłaby wtedy Monika Jaruzelska, która serwowałaby nam bardzo dynamiczną ofertę programów, gdzie byłby w zasadzie sam pluralizm. Orędzia bowiem przeplatane byłby doniesieniami z ulicznych kryteriów, które organizowaliby prawicowi działacze, wrzeszcząc ile sił w płucach do kamer – Oszuści! Oszuści! W studio zaś u Pospieszalskiego, którego przecież nikt by z telewizji nie wyrzucił, Roman Giertych z ironicznym uśmiechem opowiadałby o zdolności koalicyjnej poszczególnych partii politycznych. Ja zaś siedziałbym sobie ze szklaneczką piwa i patrzył na to wszystko rozanielony. Za oknem rozkwitałby Nowy Ład, który każdemu gwarantowałby, jak to się poetycznie wyraził premier Morawiecki, miskę ryżu. Wszyscy to słyszeli i nie ma powodu udawać, że było inaczej. Sam premier zaś nie potrafi wskazać momentu, w którym jego pogląd na kwestie dokarmiania Polaków zmienił się i wizja miski ryżu ustąpiła w jego wyobraźni innej – kociołkowi ryżu, który każdy z nas dostanie, kiedy już Nowy Ład zostanie zaprowadzony. Na razie wszystko się kotłuje i waha, nie wiadomo – miska czy kociołek…kociołek czy miska…która opcja przeważy? Premier sugeruje dziś, że jednak kociołek, ale każdy wie jak to jest z politykami. Dziś z samego rana przeczytałem, że rzecznik PiS pan Fogiel dementuje rewelacje Sośnierza na temat inwigilacji rodziny Gowina i Banasia. Naprawdę, nigdy nie przypuszczałem, że napiszę jakieś słowo w obronie Gowina, ale – kwestia pierwsza – oto sławny bon mot księcia Gorczakowa: nie wierzę w wiadomości nie zdementowane. Kwestia druga – ciągle nie potrafię zrozumieć na czym polegają negocjacje polityczne z Jarosławem Kaczyńskim, który nie może porozumieć się z koalicjantami w kwestiach raczej, z naszego punktu widzenia, drobnych, a łatwo porozumiewa się w ideologicznym i politycznym wrogiem w kwestiach istotnych i ciężkich. To jest dla mnie, szeregowego konsumenta treści politycznych, niepojęte. No, ale powtórzyło się już dwa razy, to znaczy, że jest to metoda, a jeśli nie metoda, to jakaś, pardon, skaza, która nie pozwala prezesowi na ustalenie granic kompromisu. Wygląda na to, że Jarosław Kaczyński w ogóle nie rozumie wyrazu kompromis, nie pojmuje go w takich zakresach, jak my tutaj, czyli, że czasem po prostu trzeba ustąpić.

Ktoś może powiedzieć, że jestem człowiekiem naiwnym i to pewnie będzie prawda. No, ale nie stać mnie na inne jakieś wnioski, albowiem nie wiemy w istocie o co chodzi, nie wiemy co takiego przeszkadza prezesowi w Gowinie i w Ziobrze, że woli on Czarzastego od nich. Tak samo jak nie mogliśmy zrozumieć co takiego przeszkadzało mu w Beacie Szydło.

Nie wiem, jak Wy, ale ja czuję się, jakbyśmy cofnęli się nagle do epoki kamienia gładzonego. I przypomina mi się rok, w którym prezes „musiał” oddać władzę, bo inaczej się nie dało. Wszyscy wtedy czekali na wielkie jutro, ale ono nie nadeszło. Przyszli za to Tusk z Palikotem i zaczęli swoje występy. Te zaś miały swój znaczący interwał 10 kwietnia 2010 roku. Były to lata gorące, lata wielkiej aktywności politycznej blogosfery, mogę śmiało rzec, że były to lata, w których ukształtowała się pewna forma komunikacji. Ta właśnie, którą cały czas eksploatujemy. Być może nie byłoby jej, gdyby prezes poszedł na kompromis. Być może nie znaleźlibyśmy się w tym miejscu gdzie jesteśmy i nie w ogóle nie byłoby Szkoły nawigatorów. Nie wiem. Chcę tylko przypomnieć nadzieje z tamtych czasów, która kazała wielu Polakom głosować na PiS mimo wszystko. Przypomnę też ile razy komunikacja pomiędzy partią a wyborcami zawodziła i wyborcy ci czuli się wystawieni. Tak było, na przykład, przy każdej kretyńskiej kampanii wyborczej projektowanej przez jakichś durniów, którzy sformatowali przeciętnego wyborcę PiS jako płaczliwego nieudacznika, nie potrafiącego o siebie zadbać. Tak było też w innych wypadkach.

Nie mam zamiaru zastanawiać się co by się stało, gdyby sprawy potoczyłby się inaczej. Myślę jednak, że warto byłoby rozważyć taki scenariusz, w którym prezes wreszcie komuś ustępuje. Bo tego jeszcze nie grali. Leppera już nie ma, Giertych zajął się swoimi sprawami, a więc mamy pole do popisu. To znaczy prezes ma. A jeśli nie mamy, my jako wyborcy, chętnie dowiedzielibyśmy się dlaczego go nie mamy. No chyba, że nadchodzący Nowy Ład, zmieni nasz status i z wyborców zamienimy się w inną jakąś grupę, określaną innymi wyrazami.

Jedno jest wszakże pewne. Sytuacja z roku 2005 i lat późniejszych, kiedy idiotyczna decyzja prezesa, została przykryta inicjatywą określaną jako polityczne blogi, nie powtórzy się już na pewno. Bo chyba mogę tak napisać, co? Kaczyński oddał władzę Tuskowi, bo „musiał”, a blogerzy prawicowi zrobili z tego wydarzenie na miarę obrony Jasnej Góry opisanej przez Sienkiewicza. Charakter tego wydarzenia ujawnił się po latach, w chwili kiedy zaistniało coś podobnego. No i trzeba rzecz nazwać po imieniu. No, ale co z polityczną blogosferą? Nie ma jej, albowiem w tym, jakże wymownym i wyrazistym momencie, jej najważniejszy symbol, czyli salon24, stał się własnością Sławomira Jastrzębowskiego. I teraz nowy właściciel podejmie próbę, którą z takim sukcesem przeprowadzono w latach 2005-2015 – złagodzenia wymowy tragicznego gestu wykonanego przez Jarosława Kaczyńskiego oraz dalszej polityki PiS, która stanie się po prostu gierkowską propagandą sukcesu, potrzebującą asekuracji na wszystkich obszarach porozumień i komunikacji. Tyle, że już bez tych głupich blogerów, którzy wypisują nie wiadomo co. Salon24 będzie normalną platformą informacyjną z jakąś tam domieszką blogów. Pan Sławomir Jastrzębowski już był u Moniki Jaruzelskiej, już otrzymał wszystkie uwierzytelnienia i może śmiało wkraczać w nową rzeczywistość. My zaś zostaniemy w starej, a pisać tu będziemy o samych nieważnych i nieistotnych sprawach.

  11 komentarzy do “Czy Jarosław Kaczyński i Jerzy Urban dożyją czasów prezydentury Czarzastego?”

  1. Mówi Pan, że nie musiał oddać władzy.

    A z wpływami bliskowschodnimi się Pan nie liczy? A z zapotrzebowaniem na likwidację LPR, i Samoobrony, które szczerze bądź nie, starały się by Polska nie ratyfikowała niektórych unijnych traktatów?

  2. Polski You Tube Marcina Roli też będzie poruszał same nieważne i nieistotne sprawy.

  3. No ekonomiczne profesorostwo mówią, że mamy zaakceptować dokument wg którego poniesiemy odpowiedzialność finansową za cudze długi, bo dajemy dostęp do naszego budżetu. Odmowa spłaty długu nie musi być uzasadniana, po prostu dłużnik powie,  że nie ma woli spłaty, a wtedy polski budżet za dłużnika.

    Nie szczególnie rozumiem, bo szperanie w cudzym portfelu wydaje się raczej niestosowne, naganne, a nawet karalne

  4. ja też nie, ale może być tak że szukają kogoś kto sfinansuje kłopoty finansowe wynikłe z

    -tego i owego /jedna fala, druga fala …nadpływa czwarta fala/-

    no i wygląda na to, że my/Polacy, zgadzamy się na odegranie roli portfela zwanego  budżetem  otwartym

    tylko że ten mój domysł  to wygląda na spiskową teorię dziejów, a ja jestem wykształcona i z dużego miasta i nie chciałabym być podejrzliwa

  5. Jest jeszcze lepiej, bo te środki podlegają mechanizmowi praworządności. Mogą nam je wstrzymać i wymusić prawo jakie zechcą, a potem i tak zabrać. Tajemnicą poliszynela jest zadłużenie na różnych poziomach. Patrzymy na dług państwa, a nie zwracamy uwagi na inne długi, np. samorządowe.  Morawiecki mówiąc o misce ryżu miał rację. Bogactwo i dobrobyt zdobywa się pracą, a nie kredytem i dotacjami. Modlić się, by UE rozpadła się zanim te wspólne długi zaklepią.

  6. Odpowiedzialność przyszłych dłużników jest przygotowywana wg listy państw, którym zarzuca się odpowiedzialność za Holocaust i na tej samej zasadzie, to znaczy odpowiedzialność ta rodzi się stopniowo – z upływem czasu staje się coraz większa.

    Do tej grupy oskarżanych państw, jak wiadomo, nie należy Wielka Brytania i ZSRR ani jego spadkobiercy.

    Cała reszta państw pod przewodnictwem Niemiec ponosi odpowiedzialność.

    Można by się zastanowić, jaką odpowiedzialność ponosimy my, Polacy, za ogromne straty i w konsekwencji kryzys  spowodowany covidem, przy czym ten kryzys jest dopiero zapowiadany, bo jeszcze nie został stwierdzony przez ekonomistów.

    Już się przymierzamy do pewnych decyzji, a jeszcze nas nie poinformowano, jaka jest sytuacja. Nikt nie zaprząta sobie głowy, żeby informować społeczeństwo o tym, co się dzieje. To oznacza, że państwo utraciło podmiotowość.

    Z drugiej strony nikt nie oczekuje takiej informacji. Uważa się powszechnie, że państwa nie ma, a nawet nie jest ono potrzebne. Istnienie odrębnych państw stało się np. bardzo uciążliwe w dobie pandemii z powodu obostrzeń i lockdownów i jest to kolejny argument, żeby nie wzmacniać regionalnych struktur organizacyjnych o charakterze państwowym na terenie Europy, ponieważ są dokuczliwe w życiu codziennym.

Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.