Zanim przejdę do rzeczy chcę poinformować wszystkich, że wyczerpały się nakłady „Czerwca polskiego” i „Tysiąca lat naszej wspólnoty”. Zostało 73 egzemplarze „Dziejów górnictwa”. Pisałem o tym wcześniej, jeśli ktoś odkładał zakup, ma pecha. Wznowień na razie nie będzie. Jednocześnie informuję, że znów mamy w sprzedaży książki Wiecha.
Wielu z nas pamięta opowieści o pasztetowej sprzedawanej za komuny, która miała być rzekomo wykonana z papieru toaletowego. Nie w całości rzecz jasna, ale w części. Pasztetową zawsze lubiłem i gawędy te drażniły mnie bardzo. Patrzę dziś na rynek książki o myślę, że większość tych publikacji to pasztetowa z papieru toaletowego. Ona musi taka być, albowiem na rynkach wyizolowanych, tak jak w więzieniach i na plantacjach niewolników istnieje przymus, bo nie chęć nawet sprzedawania badziewia. To jest po prostu handlowa konieczność. Nie ma kulturowego sensu zaopatrywania ludzi zdegradowanych w normalną pasztetową z mięsa, albowiem jakość jest wyznacznikiem statusu. Ten zaś musi być zachowany i utrzymany, żeby dystrybutor dobrze się czuł i miał pewność iż jest lepszy od tego kogo zaopatruje. I teraz uwaga – dystrybutor z czasem dochodzi do momentu kiedy nie ma już badziewia do sprzedania. Przyczyny są różne – papier toaletowy się skończył, technologie posunęły się do przodu tak daleko, że nie produkuje się już rzeczy bardzo niskiej jakości, albo rynek został tak wysublimowany przez rosnące potrzeby klientów, którzy nie mają zaniżonej wartości własnej, że nie ma na nim miejsca na śmieci. I co robi wtedy dystrybutor? Sprzedaje w zonie dla niewolników rzeczy prawie dobre. To znaczy podobne do dobrych, ale na przykład trochę uszkodzone, albo źle polakierowane. Jakieś odpady, albo celowo spreparowane badziewie, a wszystko po to, by utrzymać swój status. Myślę, że my znajdujemy się w takim właśnie momencie – dystrybutor wciska nam Mroza i Bondę, po to tylko, żeby utrzymać swój status i nie dopuścić do rzeczy z jego punktu widzenia najgorszej – do powstania i umocnienia się lokalnych producentów i lokalnych dystrybutorów. Ma wszelkie dane na sukces, albowiem z racji swojej pozycji zajął wszystkie kanały sprzedaży i wszystkie punkty przeładunkowe czyli hurtownie. Teoretycznie nie można mu nic zrobić. No, ale ludzie nie chcą już jeść pasztetowej z papieru toaletowego. On więc mówi – dobra, nie chcecie, to zróbmy tak – do tej pasztetowej dodamy trochę plastikowych cekinów i pokruszone wafelki z dna pudełka. Będzie smaczniejsze i wygląd będzie miało ciekawszy. I to jest ten ślub Bondy z Mrozem. Wielu powie – okay, plastikowe cekiny w pasztetowej wyglądają trendy i jak człowiek się napnie, a także zamknie oczy może je też przełknąć. No, ale nie można tego żreć codziennie, co proponujesz mistrzu? On jeszcze nie wie co proponuje. Milczy. My też czekamy, ale wykonujemy całą masę ukrytych działań, które mogą przynieść nam sukces. Nie muszą wcale, ale mogą. Nasz podstawowy problem polega na tym, że nie mamy dostępu do budżetów promocyjnych, do kanałów dystrybucji treści promocyjnych i do szerokich kanałów sprzedaży. To jest wada, ale tylko w tym momencie, kiedy spojrzeć na to z punktu widzenia dystrybucji globalnej. Nie patrzymy z tego punktu i nie mamy globalnego planu promocji zmielonego papieru toaletowego. To oznacza, że możemy stale i chronicznie pozostawać w defensywie. Nie wiem jeszcze jak się do tej konstatacji odnieść, bo to poważne, chodzi wszak o moje życie en masse, takie do grobowej deski, albowiem nie zamierzam już robić w nim niczego innego, ponadto co robię teraz. Myślę jednak, patrząc na autorów, którzy znaleźli się w tak zwanym głównym nurcie, że nie ma czego żałować. Ludzie ci wyglądają jak zużyte flaki po pasztetowej, pozostawione na brzegu bagnistej rzeczki przez trzech pijaków. Los nie do pozazdroszczenia. Poszukiwanie nowych autorów, którzy wychowywać będą czytelników idiotów, może nie przynieść efektów. Głównie z tego powodu, że rynek literatury popularnej kurczy się gwałtownie. W zasadzie powinienem napisać – rynek treści popularnych. On się kurczy ponieważ każdy może być dziś producentem popularnych treści na fejsie czy na YT. I to jest konkurencja nie do zwalczenia. Próby zaś zatrzymania przy książce półanalfabetów kończą się za każdym razem tragicznie. One będą ponawiane wciąż i wciąż, albowiem pokusa jest zbyt wielka, ale finał będzie zawsze taki sam. Przyszłość rynku, jak sądzę to jednak profilowane, głębokie treści, które oczywiście będą na różne sposoby blokowane przez dystrybutorów wołających głośno w mediach – dość już tego dziamdziania, dość już tych mądrości podejrzanych – posłuchajta tera o dupie Maryni i huzarach….Od tego się nie uwolnimy, ale to nie znaczy, że przegramy. Nie możemy przegrać, choćby nie wiem co. I ja to już widzę, z tego mojego marnego miejsca pod galerią, z którego nie widać połowy sceny w zasadzie. Podstawowym jednak postulatem pozostaje wyjście z izolacji. To jest postulat nie dotyczący nas, a w zasadzie dotyczący, ale tylko w drobnej części. To jest postulat dotyczący w 90 procentach czytelników. Tych, którzy jeszcze nie mieli szans na zetknięcie się z głębokimi i profilowanymi treściami. Tych zaś (treści), jak napisałem, będzie przybywać i to nie tylko w naszym wykonaniu, ale także w wykonaniu innych autorów i innych wydawców. Postanowiłem, że w miarę możliwości i czasu, będziemy organizować panele dyskusyjne pomiędzy konferencjami. Panele będą odbywać się w różnych miejscach, równie ciekawych jak miejsca, gdzie odbywają się konferencje. Wstęp na panele będzie wolny, ale można tam będzie kupować książki. Dyskusję przewidziałem na jakieś trzy godziny i na tyle będę wynajmował salę. Nie liczę na wielki sukces, ale liczę na promocję i na zwrot kosztów. No i na to, że po którymś z kolei takim spotkaniu ludzie zaczną sami z siebie dopytywać się gdzie będzie kolejne. Na panelach – mam nadzieję – prezentować się będą autorzy Kliniki Języka. Pierwsze takie spotkanie będzie pewnie w maju. Nie zdradzę jeszcze miejsca, albowiem nie podjąłem jeszcze rozmów z właścicielem obiektu. Zrobię to w przyszłą sobotę dopiero.
W kwietniu jadę na targi do Białegostoku, o czym przypominam. Po raz pierwszy od wielu lat. Będę też wygłaszał wykład w dawnym kinie „Ton”, poświęcony księdzu Marianowi Tokarzewskiemu. Na tę okazję wznowiłem w niewielkiej ilości „Straż przednią”, która niebawem pojawi się w naszym sklepie. Tak się składa, że targi białostockie, organizowane przez fundację „Sąsiedzi” to jest dobry moment do podjęcia dyskusji o formatach rynkowych. Jak wiemy Podlasie jest specyficzne i od wielu lat lansują się na rynku krajowym autorzy lokalni pochodzący z tego regionu. Ludzie, którym wmówiono, że mają szansę, albowiem wywodzą się ze środowisk mniejszościowych i to jest ciekawe samo przez się. Autorzy ci, z niezrozumiałych powodów, wierzą w tę hagadę i po napisaniu jednej, dwóch książek, przeżywają serię rozczarowań, a także konstatują, że to już koniec – nic więcej nie napiszą, a jeśli napiszą nikt im tego nie wyda, bo przestali być po prostu potrzebni. Proszę Państwa, nie tędy droga (tak mawiał dyrektor w mojej szkole średniej kiedy przyłapał kogoś na piciu wódki). Nie tędy droga. Na rynku, którego połowa została wprost sprzedana formatom obcym, gdzie połowa z pozostałej połowy znajduje się w systemowym, narzuconym przez dystrybutora władaniu naśladowców tych obcych formatów czyli Bondy, Mroza, Miłoszewskiego, Krajewskiego, a to co zostało jest rezerwatem, w którym toczy się walka na kije i kamienie, nie ma miejsca dla lokalnych autorów, pielęgnujących w większości cierpienie (prawdziwe lub wydumane) małych etnicznych grup. Im więcej osób na Podlasiu myśli, że skoro Bondzie się udało, to im także się uda, tym dla tych osób gorzej. Najgorzej zaś dla takich co im w głowie postoi myśl, że wystarczy przejechać faceta na pasach i kariera gotowa. Powtórzę – nie tędy droga autorzy z Podlasia, piewcy odrębności kulturowych Białorusinów i Ukraińców. To jest ścieżka prowadząca wprost do klatek, z których nie ma wyjścia. Trzeba się wyrwać z izolacji i po prostu napisać coś fajnego. No, ale to trudne, bo tak naprawdę, żeby zaistnieć na rynku trzeba to napisać dla Polaków. Nikt w gazowni nie wpadł jeszcze na pomysł, by lansować lokalnego autora na zagranicznych rynkach i mówić, że to jest taki mniejszościowy pisarz, którego prześladują narodowcy – na przykład. Nie wpadł i nie wpadnie, albowiem na zagranicznych rynkach nie ma nawet miejsca dla Bondy. Tam jest miejsca dla Tokarczuk i Szczygła, czyli ludzi, którzy podpisali poważne cyrografy. Uczynili to kierując się fałszywym całkiem przekonaniem, że dostaną kiedyś Nobla. Nie dostaną. Już teraz mogę Was zapewnić. Wracajmy jednak do naszych targów w Białymstoku. To dobrze, że one mają w nazwie wyraz – międzynarodowe – daje to wszystkim pewną nadzieję, aczkolwiek niezbyt wielką. I może w końcu jakiś lokalny autor zrozumie, że aby zyskać sympatię i popularność nie może powielać dostępnych w naszym rezerwacie schematów komunikacji. Nie tędy bowiem prowadzi droga.
Zapraszam na stronę www.prawygornyrog.pl
Szczygieł to znany jest chyba głównie jako „reportażysta”. Reporterzy, korespondenci i podróżnicy to trochę inna kategoria pisarzy niż powieściopisarze. Im chyba łatwiej przebić się do świadomości czytelników i „wylansować” się. Piszącego beletrystykę lansować musi sam wydawca (o ile ma do tego środki) stąd te nagrody NIKE, wywiady w GW i innych zaprzyjaźnionych mediach, żeby czytelnik uwierzył jakich to wielkich pisarzy mamy. Tak było kilkanaście lat temu z Masłowską. Ostatnio reklamowali jaką to „karierę” za granicą będzie robić Tokarczuk (chyba w Polsce sprzedaż im spada). Ale dlaczego zagraniczni wydawcy mieliby inwestować w „naszych” autorów skoro własnych (często lepszych) mają pod dostatkiem? Zagraniczne rynki są może i trochę większe, ale przecież tam jest jeszcze większa konkurencja niż u nas.
Genialny pomysl z tymi panelami !!!
Uwazam, ze ta formula wolnego wstepu polaczona ze sprzedaza ksiazek z KJ jest doskonala. Wiadomo, ze walka na kije i kamienie w „rezerwacie” dotyczy nie tylko rynku ksiazki… to samo jest na rynku kwiatowym, warzywnym i ogolnie plodow rolnych… ale jesli bedzie sie postepowac zgodnie z zasada „nie badz chamie chytry” to naprawde warto zawalczyc, a klient tez bedzie rozumial, widzial i wiedzial coraz lepiej, ze towar I klasa i ogolnie cymes…
… bo handel dzwignia gospodarki jest !!!
Miła ustawka marketingowa, jak to wyszydził Świetlicki
https://www.google.com/url?sa=t&source=web&rct=j&url=http://lubimyczytac.pl/aktualnosci/rozmowy/11696/przechadzka-z-tygrysem-pierwszy-wspolny-wywiad-katarzyny-bondy-i-remigiusza-mroza&ved=2ahUKEwi12fS-wZjhAhWj8aYKHSvvBWYQFjAAegQIAhAB&usg=AOvVaw0Ha0DGjGlYhgWhe7GQd_MS
A Bondarczukowa już się pokazała https://www.google.com/amp/www.dziennik.pl/amp/513631,katarzyna-bonda-rozmowa-pogrom-zolnierze-wykleci-rigamonti.html
Natykanie gęsi na pasztet
Prosze sobie wyobrazic…
… ze jeszcze pamietam jak w latach 70-tych moja kochana babcia te gesi na pasztet natykala przez taka specjalna rure… a ja – jako 4 albo 5-letni szkrab – jeszcze w tym jej „pomagalam”… niestety nie pamietam tylko smaku tamtego domowego pasztetu…
… dzis w lodowce mam jeszcze 3 albo 4 puszki z Francji horrendalnie drogiego fois gras, trzymam na jakies wieksze okazje, ale smakuje mi bardzo ten pasztecik… no i pomimo chorobliwosci gesiej watroby Franki nie pozwolili tej przekletej Lunjii zakazac sobie produkcji tego przysmaku.
Jak Remek rozumie, że taki etap w życiu trzeba zaliczyć, bo etap ma być kasowy, to co się chłopak będzie kopał z koniem, tzn z … bondą.
Taki sobie wybrał sposób/chleb na dorosłe życie, to musi koło tej pisarskiej hucpy skakać. A że w świecie „pisarskim” wszystko jest ustalone także etapy sukcesów (gdzieś ktoś to trzyma), to on idzie od etapu do etapu, nie ma chłopak wyjścia, chyba że podejmie decyzję o porzuceniu tego swojego pisarstwa. No tak, ale z czego wtedy żyć ??
Targi w Białymstoku, to tylko pod duchowym patronatem zmarłych polskich, kresowych pisarzy i poetów. Z nieba patrzą, powinni cos podpowiedzieć co robić ? Bo my jak tu powyżej napisano nawet sceny dobrze nie widzimy.
para Bond – Mróz, jest tak fałszywa że aż żeby bbbolą. Zwykły aranż marketingowy coś na kształt promocji o nazwie „dwa w jednym”,
Czytał ktoś: Oksfordzką Historii Unii Polsko-Litewskiej R. Frosta albo Wielką Grę P. Hopkirka ?
Skomentujcie bo nie chce mi się czytać.
Przepraszamy, zamieszczanie komentarzy jest chwilowo niemożliwe.